Casus cukru, którego nadwyżki producenci upychają bez bata i to w cenach, o których odurzeni premiami marketingowcy nie śnili nawet w najbardziej wyrafinowanych wizjach, to ilustracja ignorowanej dotąd kwestii władzy korporacji nad wyżywieniem społeczeństw.
Ile to już tygodni przy półkach z produktami sypkimi słychać pojękiwania klientów, którzy, sięgając po kilogram zwykłego cukru, zderzają się z etykietą o ograniczeniu sprzedaży do 3, 5 czy 10 kilogramów na paragon. I co z tego, że ta etykieta podaje takie ograniczenia, skoro w miejscu palety z torebkami cukru stoi paleta z mlekiem w kartonach? Jak tak można, żeby w nowej Polsce za własną krwawicę nie dało się kupić nawet kilograma cukru? Za komuny nie było aż tak źle!
Niezależnie od tego, komu za komuny nie było źle – niewykluczone, że sporej części ułaskawionej trzynastką i czternastką starszej klienteli, toczącej wypchane po brzegi delikatesami dyskontowe wózki – współczesny cukier i dawna komuna to mocno niewłaściwe porównanie. Przede wszystkim dlatego, że za komuny cukru fizycznie brakowało, zupełnie tak samo jak brakowało mięsa, czekolady a nawet wódki. Dlatego też na niemal wszystkie artykuły spożywcze w początkach lat 80. XX wieku wprowadzono kartki, czyli urzędową reglamentację. Ta nie miała nic wspólnego z reglamentacją zalecaną, czyli wywieszanymi w sklepach informacjami, które przemyślni paserzy łatwo obchodzą, kasując kolejne pakiety na oddzielne paragony, bo dziś cukier w Polsce jest i to w nadmiarze. Problem w tym, że z niejasnych powodów nie trafia do sklepów. Dokąd zatem trafia?
To pytanie dręczy wielu ekspertów, którzy miast zapoznać się z wolumenami produkcji sprzedanej, z których wynika, że w Polsce rośnie zarówno produkcja jak i sprzedaż cukru, wolą straszyć swoich odbiorców pożogą, przymieraniem i końcem świata. Podają przy tym wielce subiektywne opinie, które nie mają pokrycia w faktach. Łżą.
Dla jednych winnym kryzysu cukrowego jest Putin, bo skoro zakręcił wszystko, to odpowiada za wszystko, a w szczególności za brak wszystkiego. Inni winę znaleźli w pandemii i jej efektach ubocznych, między innymi w pozrywanych łańcuchach dostaw. Dla jeszcze innych prawda jest znacznie bliżej – to sami Polacy wywołali sobie kryzys cukrowy, robiąc przetwory!
Gdyby jeszcze braki cukru w sklepach zbiegły się z podwyżką akcyzy na wódkę, można by z pozorowanym spokojem pokiwać ze zrozumieniem głową, a w praktycznej reakcji zaopatrzyć się w wytrzymałe reklamówki i w te pędy rezerwować bilety do Białowieży. Nie zbiegły się. Cukru nie ma i to nie za sprawą sieci handlowych. Nie, nie zawarły one pospołu domniemanego porozumienia, aby nie sprzedawać cukru. Sieci handlowe nie istnieją to po, aby zawierać porozumienia z konkurentami i nie sprzedawać produktów, tylko po to, żeby sprzedawać jak najwięcej, czego się tylko da, a do tego kusić konkurentów wolumenami, klientów zaś mamić ceną.
Właśnie dlatego, by przed klientami nie wyjść na nieudaczne, puste miejsca po cukrze zapełniane są w sieciowych sklepach innym towarem, na przykład składowanym na palecie mlekiem w kartonie, które łatwo przemieścić, gdyby cukier jednak dowieziono. O nieprawdziwości tezy o spisku sieci handlowych świadczy też przykład sklepów jednej z nich, w której kilka dni temu pojawił się cukier trzcinowy z Portugalii w cenie 5,99 złotych za kilogram. Gdyby sieci udało się sprowadzić cukier polski, który zgodnie z etykietą sprzedaje po 4,99 złotych za kilogram, to bez wątpienia by go sprowadziła. Nie sprowadziła, zastępując go importowanym, więc cóż? Utknął w niebycie?
Skoro zatem sieci handlowe nie mają dostępu do cukru polskiego, to kto go ma? Dlaczego polski cukier na Malcie jest znacznie tańszy niż Polsce? Dlaczego Tesco sprzedaje w Wielkiej Brytanii cukier po trzy złote za kilogram a pani Krysia z internetu po dziewięć? To wbrew pozorom najważniejsze pytania, które można zadać w kontekście polskiego kryzysu cukrowego. Okazuje się, że obrót cukrem w naszym kraju jest skoncentrowany w rękach kilku globalnych graczy i nijak się ma do pokutującego w narodzie przeświadczenia, że cukrowni u nas dostatek. W mojej okolicy jakieś dwie dekady temu działały dwie gigantyczne. Dziś obie są zamknięte. W jednej działa centrum handlowe, a druga popada w ruinę.
W istocie w ostatnich dekadach cukrownie masowo zamykano, a produkcja, konfekcja i obrót coraz bardziej koncentrowała się wokół kapitału, który dziś – w miejsce wolnego rynku – dyktuje nam warunki kupna i sprzedaży. Skoro kapitał znalazł się w tak uprzywilejowanej pozycji i to mimo potężnych nadwyżek, które w normalnych warunkach powinny zwiastować spadek cen, to reguluje dziś sobie wolumeny dostaw, jak mu wygodnie, wpływając przy tym na ceny. Zgarnia przy okazji gigantyczne zyski, bo ma mnóstwo towaru, którego na razie nie sprzedaje, a jeśli już sprzedaje, to po wysokich cenach, a zatem z bardzo wysokimi marżami. Sprzyjają mu spekulanci, który wykupują, cokolwiek się pojawi, po czym wystawiają to na portalach aukcyjnych albo w wiejskich sklepikach, gdzie cena kilograma cukru zbliża się już do dziesięciu złotych za kilogram. Sprzyja też kontekst, a więc zarówno wojenna aura strachu, nakazująca magazynować cokolwiek się da, oraz wspomniany już sezon na przetwory, który wszak nigdy dotąd nie spowodował braków w zatowarowaniu sklepów potężnych sieci handlowych, acz w tym roku swoją małą cegiełkę dołożył.
Cukier jest tylko jedną – acz nad wyraz wyrazistą – ilustracją, dokąd prowadzą dziś sznurki sterujące popytem i podażą produktów spożywczych, a więc kluczową dla istnienia społeczeństw kwestią wyżywienia. O ile jeszcze nie tak dawno zagadnienie wyżywienia było związane z wytwórcami, producentami, hodowcami i przetwórcami, na których wpływ miał nie tylko wolny rynek ale też decyzje stosownych organów państwowych, o tyle dziś za kwestię wyżywienia odpowiadają globalne z natury korporacje, w których decyzje podejmowane są nie ze względu na dobro konsumenta, a ze względu na wyniki finansowe organizacji. Korporacyjna organizacja nie powie tego nigdy wprost, dlatego w mediach emituje komunikaty, z których tchnie bezradnością połączoną ze współczuciem. W myśl korporacyjnej retoryki za problemy z dostawami i rosnące ceny artykułów pierwszej potrzeby odpowiadać mają problemy logistyczne i inflacja. Jakież to problemy logistyczne nie pozwalają załadować korporacjom na tiry sieci handlowych odpowiedniej liczby palet z cukrem? Czy masowe mgły mózgowe suwnicowych czy może jednak notatka służbowa zarządu? Jak ma się kilkanaście punktów procentowych inflacji do ceny cukru, która od czasów przedkryzysowych skoczyła już o ponad sto procent w górę? Zwróćmy uwagę, że podobne skoki notują ceny oleju, mimo że rzut oka za okno samochodu wystarczy, aby zmiarkować, jak wiele areałów rolnicy obsiali w tym roku słonecznikiem. Znacznie powyżej inflacji drożeją też inne kluczowe artykuły spożywcze. Do tego kilka dni temu na rynek spożywczy padło blade przerażenie, kiedy to krajowy gigant nawozowy ogłosił, że przerywa produkcję, tym samym odcinając niemal cały sektor spożywczy od niezbędnego w procesie pakowania dwutlenku węgla i azotu. Przecież ma nadwyżki, więc nawozów nie zabraknie. Pytanie: sprzedawanych za jakie pieniądze, skoro już teraz ceny są ponadczterokrotnie wyższe niż przed rokiem.
Kwintesencją tego wywodu niech będzie prosta refleksja, że we współczesnej Polsce za decyzjami zakupowymi Polaków stoją monopoliści i globalne korporacje. Ich zarządy doskonale orientują się w otwartej gospodarce rynkowej, której nie krępują nieplanowane ograniczenia. Te mogą dotyczyć zarówno czynników niezależnych od rynku wewnętrznego, jak w naszym przypadku wojna na Ukrainie czy pokowidowa rekonwalescencja przed kolejna falą. Ograniczenia mogą też dotyczyć czynników od rynku wewnętrznego zależnych, na przykład zakazu handlu w niedzielę, któremu nie podlegają operatorzy fragmentu rynku, na przykład niektórych sieci handlowych czy koncerny paliwowe. Te ostanie notują w ostatnim roku zyski większe, niż – jak skwitował Prezydent USA Joe Biden – sam Bóg.
Między innymi właśnie dlatego za kilogram cukru polscy konsumenci płacą dziś złotych dziesięć albo i lepiej. Siły rynkowe dokonają jednak w końcu odpowiedniej korekty, a cena cukru spadnie do około trzech złotych za kilogram i to szybciej, niż korporacja się spodziewa!
Nie dajcie się!