Czy nałożone na Rosję sankcje zmienią zwyczaje kulinarne na Kremlu?

Na temat skuteczności zachodnich sankcji eksperci wypowiadają się dwojako. Jedni upatrują w nich narzędzia do skłonienia zwykłych Rosjan do wypowiedzenia posłuszeństwa obecnym władzom. Inni zaś uważają, że władza sama się podda, jeśli odizolować ją od luksusów, jakimi folgowała sobie w ostatnich dekadach.

Być może rację mają jednak ci drudzy, bo brak zwykłych acz importowanych kartofli z masłem elastyczni z natury Rosjanie zrekompensują sobie swojską kaszą ze smalcem i już. Natomiast pozbawiona dostępu do zagranicznych fanaberii elita może długo nie zdzierżyć. Z relacji, jakie płyną z Rosji, widać, że nakładane nań sankcje miast skłaniać Rosjan do gremialnych wyjść na ulice, skłaniają ich do gremialnych wyjść do centrów handlowych i zagranicznych barów, byle zjeść ostatniego burgera i spłukać go kolą. I to na pohybel tym, którzy burgera tego ostatnim czynią, czyli (sic!) Zachodowi.

Choć w mediach błysnęła ostatnio wściekłość złotozębych influenserek z Siki, Kaki albo znad Moczy, które jęły publicznie niszczyć smartfony za kilka tysięcy i ciąć nożycami markowe torebki za tysięcy kilkadziesiąt, wciąż nie wiadomo, jak zachodnie sankcje wpływają na tych w Federacji rzeczywiście bogatych, ustosunkowanych i wpływowych.

Aby to zbadać, należałoby ustalić, co w opinii rosyjskiej elity jest rzeczywistym luksusem. W tym celu zaglądamy do garnków ustawianych nad możliwie najdroższymi palnikami, czyli do kuchni Kremla. Z pomocą przychodzi francuski reportaż o kulisach kremlowskiej kuchni. Jego autorzy spotykają się 36-letnim Francuzem, Jérôme Rigaud, który jakiś czas temu prowadził kremlowską kuchnię. Taka funkcja to dla niego prestiż i wyróżnienie, które poza zawodową satysfakcją daje Rigaudowi miejsce wśród 40 francuskich kucharzy gotujących dla głów państw na całym świecie.

Choć materiał pochodzi sprzed dobrej dekady, daje miarodajny ogląd rozmachu, z jakim na Kremlu nakrywa się do stołu i przybliża specyfikę jednej za najbardziej skrywanej przez wzrokiem opinii publicznej kuchni na świecie. Tu jada się metr obok piętnastowiecznych fresków, w historycznym otoczeniu pamiętającym czasy carskie, w salach, z których sufitów i ścian cieknie żywe złoto, do tego w imponującej oprawie muzycznej, którą tworzy potężna wojskowa orkiestra i męskie chóry.

Tak przyjmowani są na Kremlu ważni goście. Każda kremlowska uczta rozpoczyna się jednak w kuchni, a więc na pałacowych zapleczach. Budynek kuchni powstał jeszcze za czasów zimnej wojny, a przestrzeń kuchenna zajmuje w nim trzy kondygnacje i liczy ponad 2000 metrów kwadratowych. Zespół kucharski składa się z 30 osób i jak przystało na się szanującą się przestrzeń kulinarną hołdującą zasadom Escoffiera, składa się ze specjalistów oddelegowanych do pełnienia konkretnych funkcji.

Menu ważnych przyjęć akceptuje sam prezydent. Na jednym z takich prezydent zaaprobował grillowane langustynki w koszyku z parmezanu, czarne risotto z atramentem mątwy i kalmarami, grillowanego turbota i wołowe antrykoty. Na początek na stołach miała stanąć selekcja przekąsek oraz uznawany w Rosji za zupę ubogich tradycyjny barszcz, zapewne dla kontrastu, który miał podkreślić rafinadę zagranicznie jednak brzmiącego menu. Skądinąd wiadomo, że Morze Śródziemne, z którym należy kojarzyć wybrane przez prezydenta dania, to swoisty konik Rosjan. Dość powiedzieć, że jeszcze do niedawna z Moskwy do Nicei kursował luksusowy pociąg kolei rosyjskich, transportując tam i z powrotem tych, którzy najpierw zapragnęli zmienić kontekst swojego luksusu z mroźnego na słoneczny, a w konsekwencji, znudziwszy się plażą i palmami, powzięli decyzję o powrocie ku swojskiej acz bogatej zimocie. Na włosko-austriackim odcinku podróżowałem tym pociągiem też i ja. Złotem nie ociekał, samowarów nie było, ale za najdroższe w ofercie przedziały de luxe z wielkim łożem, salonikiem i dużą łazienką należało wyłożyć ładne kilka tysięcy złotych.

Tymczasem kremlowska wystawność definiowana zachodnioeuropejską stylistyką to rzecz stosunkowo nowa. Jak wynika z relacji doświadczonych kucharzy, którzy karierę w kremlowskiej kuchni zaczynali jeszcze za czasów Związku Radzieckiego, dawniej gotowano po prostu po rosyjsku. Owszem, podawano dania imponujące, jak na przykład pieczone w całości jesiotry, ale były one mocno zakorzenione w rosyjskiej tradycji, nigdy w zachodniej. Wystawnie bywało nawet za czasów powszechnej biedy. Do historii przeszła uczta dla tysiąca gości wydana przez Chruszczowa w 1957 roku, kiedy na jednego gościa przygotowano aż cztery kilogramy jedzenia i wódkę bez ograniczeń. Wszystko to w czasach, w których kraj cierpiał na niedobory żywnościowe, które rozwiązywano systemem kartkowym.

Zwrot ku Zachodowi z langustynkami w parmezanowych koszyczkach i risotto z sepią to zjawisko niedawne acz najpewniej już schyłkowe. Wszakże czy założenie, że wywołane nałożonymi na Rosję sankcjami trudności w zaopatrzeniu Kremla w świeże langustynki, kalmary i mątwy da się przebić równie świeżymi kamczackimi krabami i kawiorem z syberyjskiego jesiotra, można uznać za nieprawdopodone? Zważmy, że kilogram przywołanego tu kamczackiego kraba z Morza Barensta kosztuje około 500 złotych a kilogram kawioru z bieługi aż 12000 złotych. To, że rzeczonych towarów brak obecnie w polskich i pewnie niektórych europejskich magazynach może zupełnie nie interesować Rosjan. Ba, ograniczona dostępność tych specjałów, na którą wpływają sankcje importowe, może jeszcze bardziej podnieść ich walor, który zyskuje tym bardziej, im trudniej poszukiwany produkt jest dostępny.

Przypomnieć też warto, że Rosjanie mogą sobie poradzić bez francuskiego i włoskiego wina. Dość powiedzieć, że już dziś butelki pochodzące z winnic okalających mityczny pałac Putina nad Morzem Czarnym, domyślnie podawane są na najważniejszych rautach na Kremlu. Czarnomorska posiadłość posiada też własną hodowlę ostryg. Do tego na kilka miesięcy przed wojną Władymir Putin ogłosił, że prawdziwy szampan może być wyłącznie rosyjski, a wina zagraniczne można określać najwyżej jako wina musujące.

Jak powiedział Jerzy Urban, rzecznik rządu w schyłkowej fazie PRL, rząd się wyżywi. Wszystko wskazuje na to, że Kreml też, a i reszta Rosjan jakoś sobie poradzi – z sepią albo bez.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―