Tysiąc złotych za Sylwestra?

Zastanawiasz się, dlaczego bilety na sylwestrową zabawę są takie drogie? Nie, to nie przez kawior z szampanem.

Kawior z szampanem nie winduje cen za Sylwestra, bo mało gdzie można na niego liczyć, a jeśli już to co najwyżej pod postacią ikry z łososia, która miast tysiąc pięćset, jak kawior z bieługi, kosztuje kilkanaście złotych za słoiczek. Landrynkowe bąbelki kosztują zaś w zakupie gdzieś do dychy za butelkę a na pewno nie kilka stówek, jakie trzeba wyłożyć na oryginał.

Mimo tego tanio w Sylwestra nie jest i to nawet w obliczu pandemii koronawirusa, a więc zagrożenia utraty środków na skutek niespodziewanego zakazu organizacji imprez i szerzenia się omikrona, który przez swoją łapczywość może nieść się echem wyraźniej niż dotąd słyszanego pokasływania. Czatujący do ostatniej chwili na spektakularne przeceny się nie doczekają, bo ceny wciąż trzymają poziom i choć na kilka dni przed imprezą wolne miejsca jeszcze są nawet pod wziętymi adresami, to za wejściówkę żąda się co najmniej kilkuset złotych, a tysiąc za osobę to już nowy standard.

O podobnych stawkach mówi się ostatnio w środowisku kelnerskim, którego szeregi opuściło w ostatnich latach spore grono przepracowanych, przeciążonych i niedowartościowanych, robiąc miejsce dla grona wypoczętych, zrelaksowanych i znających wartość swojego wypoczęcia i relaksu, które ani myśli rozmieniać czasu na jakieś nędzne trzy dyszki za godzinę. Owszem, za taki pieniądz młodzież do pracy przyjdzie, ale na papierosa z przerwami na obsługę. W trakcie wydmuchiwania dymu ostatnimi dniami podejmuje towarzyskie dyskusje o wysokości oczekiwanych stawek za zbliżającego się Sylwestra.

Te, jak dowiaduję się od gastronomów, robią się dobrze tłuste i oscylują w granicach 50-60 złotych za godzinę, co przy standardowej dziesięciogodzinnej sylwestrowej zmianie daje jakieś 500-600 złotych za dniówko-nockę. W nowych realiach to chyba nie za dużo, skoro narybek kelnerski spod znaku pokolenia Z, naoglądawszy się filmików zza oceanu, na których między jedną a drugą chmurką z elektronicznego papierosa o smaku gumy balonowej reprezentanci beztroskiego pokolenia masowo rzucają pracę, zaczyna żądać stawek zdecydowanie wyższych, nierzadko sięgających tysiąca złotych za sylwestrową dnio-noc.

To musi windować ceny Sylwestrów jak Polska długa i szeroka, zwłaszcza że kucharze nie przyjmą przecież gaży niższej niż wypłacana obsłudze, a na kosztach składników żywnościowych nie da się oszczędzić, skoro ceny tychże poszybowały od ostatniego balu o kilkadziesiąt procent.

Pojawia się jednak pytanie, czy gaża w wysokości tysiąca złotych za asystowanie przy stoliku w sylwestrowy wieczór to wynagrodzenie godziwe czy może jednak przesadzone? Pytanie to wpisuje się w szerszy wachlarz zagadnień do tej pory nieistniejących na poziomie dyskusji o rodzinnym wymiarze pracy w dni świąteczne. Tę wywołała kilka lat temu część związkowców, która najpierw wyraziła pogląd, że praca w niedzielę w sektorze handlowym powinna być zakazana, bo szkodzi rodzinie, a następnie doprowadziła do wprowadzenia takiego zakazu niezależnie od tego, co sądziły o tym rodziny pracowników, którzy nagle stracili pracę. Tym związkowcy sugerowali przenieść się do sektora gastronomicznego, w którym praca w niedzielę nie została uznana za szkodliwą, przynajmniej na razie.

fot. Matheus Ferrero
fot. Matheus Ferrero

Związkowcy nie zdecydowali się objaśnić, czym różni się szkodliwa wedle ich uznania niedzielna praca w handlu od niedzielnej pracy w gastronomii. Kwintesencją tego zagadnienia są rozbudowywane do absurdalnych rozmiarów sklepy i bary przy stacjach paliw, na których wykonywana jednocześnie w handlu i w gastronomii praca w niedzielę jawi się nieszkodliwą zupełnie, skoro toczy się w dzień, w nocy, w święta państwowe, a nawet w religijne. W kontekście przywołanych wyżej roszczeń braci kelnerskiej pracownicy stacji paliw mają pełne prawo czuć się sortem od nich podlejszym, zwłaszcza że postulowanego tysiąca za dyżur w Sylwestra nikt im przecież nie zapłaci.

Dyskusje toczą się dalej, a głosy o zasadności otwierania przybytków gastronomicznych w dni świąteczne wokalizowane są coraz wyraźniej. Na jednym z forów branżowych toczyła się niedawno dyskusja na temat zorganizowania w restauracji imprezy rodzinnej w drugie święto Bożego Narodzenia.

Gdyby zapytano mnie, orzekłbym, iż w tej branży to dzień jak każdy inny, a może nawet lepszy, bo każda porcja powszechnie dostępnego w społeczeństwie czasu wolnego stanowi okazję na suty kąsek w branżach, które na organizacji temu społeczeństwu czasu wolnego się pożywiają. Jedną z tych branż jest gastronomia, która w swoistej symbiozie z hotelarstwem najsuciej zarabia nie wtedy, gdy jej klientela siedzi w szkołach, biurach i fabrykach, ale kiedy ma wolne. Tymczasem na zamieszczone na wspomnianym branżowym forum zapytanie o polecenie sprawdzonych adresów na rodzinne spotkanie w drugi dzień Świąt, na pytającego spłynął trącący metalizującą w ustach poprawnością społeczną w najpodlejszym jej wydaniu atak. Sugerowano mu oto, aby miast organizować sobie spotkania rodzinne w dzień świąteczny, wziął pod uwagę, że pracownicy gastronomii też mają rodziny. Jemu samemu polecono zająć się własną rodziną samodzielnie.

To argumentacja niebezpieczna, bo mogąca w efekcie doprowadzić do zupełnego zamknięcia ludzkości w domach i to bez koronawirusa, bez lockdownu, bez pandemii. Działania w tej stylistyce podejmuje od kilku lat sieć sklepów Jysk, która, wykupiwszy spoty reklamowe w mediach, w okresie wzmożonego przedświątecznego ruchu zakupowego obwieszcza swoim klientom, iż z myślą swoich pracownikach, którym pragnie umożliwić spędzenie czasu z rodzinami, jej sklepy będą w Wigilię zamknięte. Niezależnie od tego, ile mogą klientów tych sklepów obchodzić rodziny (lub ich brak) pracowników tej sieci, należałoby przypomnieć, że póki co Wigilia w świetle polskich przepisów nie jest dniem wolnym od pracy, a w tym roku i kilka lat wstecz wypadła w dzień powszedni.

Aż się boję zapytać, gdzie w tym nowym szeregu wartości są goście i klienci, bo wedle wszelkiej rachuby wychodzi na to, że miast silnie prezentować się na początku, potulnie kulą się pod końcem przewodu pokarmowego, z którego zdają się sączyć mocno niepokojące odory.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―