Stypa pod Tesco w Warszawie – żałobnicy zapalili znicze…

Czy ektraordynaryjne wydarzenie na pożegnanie hipermarketu Tesco na Kabatach to niezwykły happening, mocny ślad kultury masowej czy zwiastun poważnej zmiany?

Wbrew podejrzeniom zaciekawionych padająca w tytule tego testu „stypa pod Tesco” to wcale nie żaden frywolny klikbajt na Halloween i Zaduszki. Pod kabackim Tesco kilka dni temu rzeczywiście zgromadził się tłum w czerni ze świeczkami, zniczami i światełkami, a kondukt wijący się wokół pustego już hipermarketu miał charakter żałobno-pogrzebowy, co uczestniczący w wydarzeniu warszawiacy sami potwierdzali w rozmowach z obserwującymi wydarzenie dziennikarzami. Jakkolwiek to wydarzenie oceniać, faktem jest, że brytyjska sieć tuż przed Świętem Zmarłych i Wszystkich Świętych zgasiła światło i ostatecznie zawarła za sobą dźwierze na skąpanym w pięknej złotej jesieni nadwiślańskim łez padole.

Kolejnym faktem jest to, że po raz pierwszy znikający z polskiego rynku handlu detalicznego gracz pozostawia po sobie pustkę, której nie wypełnia żaden inny gracz konkurencyjny. Owszem, sieci Carrefour i Kaufland odkupiły od sieci Tesco kilka lokalizacji, w których otworzyły własne sklepy, a sieć Netto wzięła niemal wszystko jak leci z pozostałej puli małych i średnich sklepów, w większości których otwiera lub otworzy swoje dyskonty, ale część pozostawionych po Brytyjczykach dużych sklepów zniknęła, znika lub wkrótce zniknie, pozostawiając pozostawionych w depresji na miarę kulturowego Weltschmerzen. I coś w tym być musi, skoro pogrążeni w bólu stworzyli fizyczną wspólnotę gotową ten ból wyrazić, tym bólem się podzielić i bólowi temu zaradzić. Paść może tu pytanie, czy aby ból po utracie hipermarketu może być uzasadniony.

Każdy ból po utracie jest uzasadniony, co w Małym Księciu zgrabnie ujął Antoine Marie Jean-Baptiste Roger, comte de Saint-Exupéry, pisząc, iż gdy oswoi się już zwierzę, nie można go ot tak sobie porzucić. A przecież porzuceni i zagubieni poczuli się pogrążeni w smutku warszawiacy z Kabat, okrążając po raz ostatni na stałe zamknięty sklep. Jak sami przyznali, wielu z nich nie zna świata bez Tesco. Ono było tam zawsze, stanowiąc tło ich codzienności. Tam chodzili na zakupy, tam umawiali się ze znajomymi, to miejsce było częścią ich przestrzeni. Teraz odczuwają ból świata. Mają do tego prawo!

Rzecz ma też drugie, głębsze dno i być może jest przejawem zmian, jakie zachodzą w naszej zglobalizowanej wiosce od pewnego czasu, a które znacznie przyspieszyła globalna pandemia. Ci, którym zniknęło spod domu duże Tesco są przecież świadomi, że wystarczy wsiąść w metro i w kilka chwil przenieść się do równie dużego Auchan. Owszem, nie da się tam kupić wolno gotowanego czatneju z mango Alphonso i moreli Bulida z serii Tesco Finest, ale wybór ryb i owoców morza będzie tam z pewnością większy, a do tego mogą też tam mieć camembert z niepasteryzowanego mleka.

Gdyby jednak chodziło li tylko o jakość produktów i niszowe serie spod etykietowanego czernią i srebrną czcionką znaku Finest, wystarczyłoby przenieść się do sklepów innych sieci albo nawet do internetu, gdzie podobne produkty da się zamówić online. Chodzi chyba też o uchwycony już przez Warhola sznyt kultury masowej, swojego rodzaju tła, w które wpisuje się codzienność mieszkańców współczesnego świata. Niezależnie od tego, że sieć Tesco wyróżniała się na tle konkurencji jakością obsługi – wszak królewska proweniencja zobowiązuje! – oraz wyróżniającymi się kampaniami reklamowymi, akcjami społecznymi i nowatorskimi rozwiązaniami prokonsumenckimi, jeszcze kilka lat temu to właśnie Tesco było dominującym graczem na polskim rynku detalicznym, co oznacza, że to właśnie ta sieć przez poprzednie ćwierć wieku żywiła Polaków, pośrednio kształtowała też ich gusta.

Niewielkie to może mieć znaczenie dziś, kiedy do walki o żywienie wymagającego być może w niektórych przypadkach podniebienia stanęły zwarte sieci dyskontów, gotowe Polaków nie tylko żywić, ale także wyposażyć w końskie uprzęże, wędki, szlifierki oscylacyjne i miotły ogrodowe – tyle że wyłącznie w czasie przez głównodowodzących tych dyskontów przewidzianym, bo w ramach czasowo ograniczonych akcji tematycznych, ale za to za przystępną cenę. Z kolei tę część odbiorców, której cena specjalnie nie zajmuje, byle tylko woltaż się zgadzał, coraz szerszą falą przygarnia pączkująca jak rogale świętomarcińskie w jesień sieć sklepów udających osiedlowe, skutecznie eliminując przy tym wszelkie handlowe życie detaliczne w okolicy.

No właśnie, po dwudziestu pięciu latach srogo zmieniły się czasy i zdaje się, że zamorska centrala Tesco, daleka od codziennych wyborów Polaków – między krówką a trzema mapkami – kamiennym snem przespała całą dekadę. W tym czasie wyrastające wszędzie, gdzie plany zagospodarowania przestrzennego są w stanie to przewidzieć, dyskonty sprawnie wprowadziły u siebie większość rozwiązań, które za potężne pieniądze inicjowało kiedyś Tesco. Przykłady? Proszę bardzo: produkty marki własnej, których pionierem było Tesco są dziś trzonem działalności dwóch rozgrywających polski rynek detaliczny sieci dyskontów. Kasy samoobsługowe są dziś już w niemal wszystkich placówkach tych sieci. Produkty sezonowe, które Tesco traktowało jako dodatek do oferty, sieci dyskontów uplasowały w centralnych częściach swoich sklepów i to w takiej formie, żeby klienci musieli je wygrzebać – a wiadomo, że grzebanie to jedna z naszych narodowych pasji.

Dyskonty nie skopiowały jednak Tesco w całości. Nie przewidziano w nich miejsca na toalety, przewijaki dla niemowląt, sektory gastronomiczne ani galeryjki z lokalną ofertą handlową miejscowych przedsiębiorców. W niektórych sklepach pojawiły się za to małe wózeczki dla dzieci, być może dlatego, by maleństwa nasze powstrzymać przed totalną swawolą. Zadziałało to tylko na część maleństw, bo pozostała, ku radości własnej oraz rodziców, z upodobaniem wjeżdża swoimi wózeczkami w łydki dorosłych. Toalety? Ale po, skoro dziecko można „wytrzymać” pod sklepem,a dorosły odleje się pod krzakiem. A i z głodem można sobie poradzić, bo w dyskoncie są drożdżówki czy pizzerki i jakaś kola, a przy półce z odpiekami są kosze na śmieci, do których można wyrzucić resztki. Zobaczcie, jak całą rodziną można sobie zaoszczędzić!

Problemu nie widać, bo polski handel detaliczny jest zajęty walką o prymat pierwszeństwa. W grze są sforujące się na prowadzenie Biedronka i Lidl, a tuż za nimi Aldi i Netto, które zakupiło od Tesco tyle sklepów, że od niemal dwóch lat nie jest w stanie większości z nich skonwertować pod własne szyldy. Netto zatrudniło jednak byłego dyrektora operacyjnego Biedronki, więc batalia o taniość może pójść na noże, a przecież gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Pytanie, kto może być piątym, który skorzysta tam, gdzie bije się czterech?

Być może i Tesco, które zamknęło w Polsce wszystkie sklepy, ale pozostawiło sobie w Polsce oddział Tesco Technology, w którym zamierza rozwijać platformy e-commerce oraz systemy samoobsługowych kas nowej generacji.

Pierwszą i dotychczas jedyną pełnowymiarową platformę e-commerce w sektorze spożywczym w Polsce wprowadziło Tesco. Nie została ona przejęta przez Netto i pół roku temu została zamknięta.

Czy z perspektywy czasu nie będzie to najpoważniejszy błąd Netto?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―