Nastał upał tak niemiłosierny, że tylko siąść i zażyć ochłody. Moja rada – kwiatowe lemoniady! Są lepsze niż basen i klimatyzacja razem wzięte!
Trzydzieści pięć stopni w cieniu to dla mnie koszmar dojmujący bardziej niż wegańska kaszanka. Niezależnie od tego, że zupełnie nie empatyzuję z tymi, którzy z nielichą ekscytacją powitali pustynne jęzory znad zwrotnika, wymiatające majowe chłody, także i pomiędzy nich dzielę dziś pomysł na skuteczną broń przeciw przegrzaniu, którego doświadczyć mogą wszyscy, a więc także i oni. Korzystajcie zatem pospołu, nawet jeśli w te apokaliptyczne dni nie zaszyliście się – jak ja – w cieniu okolonego winoroślą tarasu z widokiem na las, a macie ochotę – jak ja – posączyć nektaru bogów, który niczym ambrozja spod żaru tropików przeniesie was na spowite szadzią łono królowej śniegu.
No właśnie, gdyby zapytać Araba, co poleciłby na ból życia w upale, ze szczerym uśmiechem może nawet i ujawniającym brak siekaczy czy trzonowców, od razu podałby wam szklaneczkę gorącej herbaty z miętą. Życiowe doświadczenie dobrze go nauczyło, że to jedno z najskuteczniejszych oręży w nierównej walce człowieka ze Słońcem. Przyznam, że w mojej sprawie Araba nie pytałem, wszak znałem odpowiedź, a na szklaneczkę gorącego naparu w tak gorący dzień nie miałem ochoty. Dlatego zapytałem wyrocznię wszechrzeczy, czyli medium społecznościowe, w którego przestrzeni zamieściłem anons z niecierpiącą zwłoki prośbą o skuteczne remedium na niedający się uniknąć gorąc. Odpowiedzi nadeszły różnorakie, od chłodnika ze śledzia, przez sugestie montażu klimatyzacji, wycieczki nad jezioro i myśl o inflacji aż po koktajl z arbuza i butelkę szampana.
Ten szampan to nawet niezła myśl, ale skąd go wziąć w sytuacji niedzielnego klinczu handlowego, w jaki wpędzili nasz kraj dawni dokerzy a obecni politycy, w ramach walki o wolność pracującego ludu zakazujący części tego ludu zatrudnionej w sektorze handlowym pracy w niedzielę? Poczta – ta w niedzielę ma prawo być otwarta, ale woli być zamknięta, zresztą szampana i tak próżno tam szukać. Małe sklepiki – te powinny być w niedzielę zamknięte ale są otwarte, bo udają pocztę. Jednak nie są to obszary handlowe na miarę moich wymagań i nawet jeśli może jest tam jakiś szampan, to kto wie, czy nie na przykład bezalkoholowy? Nie, spacer w skwarze, nieprzyjemność przeciskania się w mikroprzejściach między półeczkami i konstatacja znudzonej firmową koszulką kasjerki, że szampana nie ma, ale może być szampon – to dla mnie scenariusz nie do przyjęcia, zwłaszcza że dosłownie pięć kroków od tarasu mam krzak bzu i trawnik tonący w stokrotkach.
I co z tego ? – zapyta opracowujący wędzoną makrelę konsument jabłkowego wina o smaku brzoskwiniowym, które w przywołanym wyżej sklepiku nabył włącznie ze wspomnianą makrelą, którą kasjerka wydała mu w przymusowym rozliczeniu – bo nie miała reszty z dyszki. Odpowiadam, bo właśnie to z tego, że dosłownie z garści kwiecia, które w letniej radości porasta nam otoczenie, można wyczarować doskonały czynnik chłodzący na upalne letnie dni i dla radowania się nim wcale nie trzeba go destylować!
Ściąłem sobie więc kilka baldachów bzu, do tego narwałem koszyk stokrotek – policzyłem je dokładnie i wyszło, że mam ich równe sto – i udałem się do kuchni, aby w litrze wody rozpuścić łyżkę cukru. Na blacie rozstawiłem dwa słoje. W jednym upchałem baldachy bzu, w drugim stokrotki. Przygotowanym roztworem zalałem umieszczone w słojach kwiaty, dodając tu i tam po kilka plastrów dobrze wyszorowanej cytryny. Słoje zakręciłem i odstawiłem w oczekiwaniu na naturalną fermentację, która dzięki obecności na kwiatach dzikich drożdży, powinna nastąpić samoistnie. Ta nastąpiła błyskawicznie i już po kilkunastu godzinach przemieniła wodę kwiatową w orzeźwiający napój.
Lemoniady kwiatowe można nastawiać z dowolnego kwiecia, które cieszy się waszą estymą. Teraz najlepszym wyborem będą kwiaty czarnego bzu. Napędzona z nich lemoniada to nie tylko ukojenie dla ciała ale i raj dla podniebienia. Właściwy kwiatom czarnego bzu dynamiczny i upajający aromat nie bez powodu zaliczam do najprześwietniejszych na tym spopielałym od żaru padole. Cukru można dodać więcej niż łyżka na litr, ferment można też dosłodzić przed wypiciem i najlepiej dać mu te 2-3 dni na przepracowanie. Po kilku dniach fermentacji kwiatowa lemoniada zyska lekko musujący charakter i otulony kwiatowym aromatem słodko-kwaśny smak. Nie należy jej jednak męczyć w tym słoju bez końca. Po 3-4 dniach czas już ją wypić ale jeśli z jakiegoś powodu wypita nie zostanie, można ją w zakręconym słoju przechowywać w lodówce przez kolejnych kilka dni.
Na zdjęciach widzicie lemoniadę z kwiatów porastającego Polskę wzdłuż i wszerz lilaka, zwanego przez nas bzem. Nastawiałem ją jakiś czas temu, kiedy mój krzak był jeszcze kwieciem osypany, przy okazji zadając kłam pogłoskom, jakoby lilak miał być trujący. Nie jest. Co więcej, można z niego preparować syropy i nastawiać octy. Też miałem taki zamiar, ale nie udało mi się na czas zdobyć octowego startera, więc oszałamiająco pachnące baldachy przeznaczyłem na lemoniady. Och, jakże zdały się w te upiornie gorące dni!
Inspirujcie się zatem i chłodźcie się bez ograniczeń!