Zapraszam was w retro-podróż ku Świętom. Cz. 1 – Precz z margaryną!

W porannej telewizji zwycięzca Masterchefa promuje margarynę a telewizja wieczorna epatuje widzów liczbami zgonów na covid-19. Restauracje i bary wciąż są zamknięte, więc wódki można napić się tylko w domu. A przecież idą Święta! Dlatego ogłaszam: tak dalej być nie może!

Programów telewizyjnych o tematyce kulinarnej nie da się już oglądać na trzeźwo. Liczba plasowania w nich przeróżnych paskudnych produktów bije rekordy wszech czasów. Owszem, jest pandemia, ja wiem, więc groszem gardzić nie przystoi, ale czy przystoi wstawiać zwycięzcę kulinarnego show do promocji… margaryny?

Zastanawiałem się nad tym oglądając ciekawe skądinąd wypieki Mateusza Zielonki, Masterchefa szóstej edycji, który gościł w niedzielnym wydaniu Dzień Dobry TVN i przywiózł ze sobą receptury na świąteczne pierniczki, brownie z musem cytrusowym i tartę z białym makiem i karmelizowanymi gruszkami. Zestawienie owo byłoby mnie było w stanie być może i nawet zachwycić, gdyby nie to, że do przygotowania tych trzech pozycji mistrz Polski w gotowaniu zużył niemal kilogram margaryny – i to tej klasycznej, twardej, w kostkach!

Kgbo, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons
Kgbo, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons

W zasadzie trudno mi się mienić zaskoczonym, skoro kilka miesięcy temu za tym samym blatem stanęła Beata Kartowicz – chyba nie jest masterszefinią ale poprawcie mnie, jeśli się mylę – której nawet powieka nie drgnęła, gdy śmiało wrzucała margarynę – innej co prawda marki – a to na patelnię, a to do garnka, a to do ciasta, by wreszcie wykreować z niej – o tempora, o mores! – pastę (sic!) do chleba…

Obraz ów przygnębiającym jawi się w dwójnasób, bo informacja o mającej pomóc ludzkości w rozprawieniu się z koronawirusem szczepionce ponownie rozbudza skulonych do niedawna ekspertów od gastronomii, którzy za pieniądze wywieszczą dowolnie błyskawiczne otwarcie gastronomii a nawet wielki sukces branży! Ten ma pewnie spać z nieba, jako i wzmiankowane wynagrodzenie za ich profesjonalny consulting, bo złota era polskiej gastronomii ma się zyszczyć bez udziału turystów zagranicznych, podróżników krajowych a nawet studentów. Eksperci mówią, że będzie super, bo miejscowi – ta mityczna siła, wokół której pragną się gromadzić wszelcy przyjezdni – dowiedli już we wrześniu, że potrafią w otwartych na parę chwil gastroprzybytkach wydać tyle pieniędzy, że pamięć o stratach i długach z pierwszego lockdownu zatarta została błyskawicznie. Rzekomo.

Ale czy rzeczywiście? Ja mam zupełnie inne wrażenie, no ale co tam ja – rozmawiam z gastrokrylem, to mam. Gdybym rozmawiał z ekspertami, to miałbym stuprocentową pewność. No tak, ale wówczas musiałbym rozmawiać sam ze sobą, a to już poważne zagrożenie obłąkaniem, od którego już tylko krok do przesmarowania kromki chleba pastą (sic!) z margaryny – no chyba że w uczynnym geście gratisowego poczęstunku dla marketingowego eksperta.

No dobrze, koniec z tym. Niech eksperci miziają się margaryną sami ze sobą, nawzajem i pospołu! Nam idą przecież Święta a one nie tyle nie muszą co nie wręcz powinny pachnieć margaryną! Niech będą wolne od wszelkiej maści ekspertów, wirusów, liczb zgonów oraz piramidek z kostek tłuszczu.

W normalnych warunkach, aby wydostać się z grajdołu, wystarczyłoby wieczorem wsiąść do Nightjet, wygodnie rozciągnąć się w sypialnym a już rankiem przemierzać jeden z wielu świątecznych jarmarków we Wiedniu. Niestety nie jest to teraz możliwe. Do tego nie ma pewności, czy możliwe będzie w roku przyszłym.

Wspominane wyżej i wyczekiwane przez wszystkich szczepionki – aby dały pożądany efekt – należy podać w samej tylko Polsce w grubych milionach, a przynajmniej niektóre z nich nawet dwa razy. Na to potrzeba nie tylko kapitału i siły ludzkiej, ale także czasu. Jeśli wziąć pod uwagę szacunki włodarzy, że miesięcznie da się u nas zaszczepić milion osób – co z wielkim powątpiewaniem przyjmuje brać opozycyjna – to aby zaszczepić taką ludzką pulę, która da rozsądne prawdopodobieństwo wygenerowania odporności, potrzeba będzie roku a może i lat. W tym czasie wirus dalej będzie aktywny, a zatem pełne gastronomiczne otwarcie z jarmarkami bożonarodzeniowymi 2021 na świeżym powietrzu na czele może okazać się – pardon! – niemożliwe.

Póki co mam jednak dla was – ale i dla mnie samego – miłą niespodziankę. W ubiegłym roku gościłem w Linzu i w Salzburgu, dokąd zostałem dostarczony zupełnie nowatorską ofertą łączoną austriackich linii lotniczych oraz austriackich kolei państwowych. Po świątecznych jarmarkach w Linzu i Salzburgu, zresztą wielce od siebie różnych, przechadzałem się wówczas czysto rekreacyjnie, nawet nie myśląc, aby sporządzać z tego przechadzania pisane relacje.

Teraz okazuje się, że mam sporo materiału mocno dziś deficytowego, a do tego w wielkiej części pochodzącego z jednego z najpiękniejszych jarmarków bożonarodzeniowych w Europie, który mogę wykorzystać do przywołania najprzedniejszych okołoświątecznych emocji tu i teraz, w czasach trudnych, szarych i smutnych.

Pozwólcie więc zatem, abym odłożył wszelkie złośliwości w kierunku panoszącej się wokół nas margaryny i dajcie się przenieść w zupełnie dziś niedostępny acz i naonczas niewymowny klimat Świąt Bożego Narodzenia – w wielce eleganckim Salzburgu i całkiem spokojnym Linzu.

Do Linzu zapraszam was już za tydzień, do Salzburga wybierzemy się za dwa!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―