Kebabożerco, masz krew na rękach!

W ferworze dyskusji nad ustawą o zakazie uboju rytualnego w Polsce bezszelestnie przechodzą zastanawiająco ciche lamenty nadwiślańskich kebabistów.

Oryginalny turecki kebab to jedno z najbardziej chwytliwych haseł polskiej gastronomii. W nadwiślański krajobraz gastronomiczny wpisał się na tyle skutecznie, że bywa już urzędowo promowany jako… produkt polski! Ot, w rozpisanym niedawno przez PARP konkursie na dofinansowanie „polskiej specjalności żywnościowej” dotację otrzymała firma zajmująca się produkcją kebabu właśnie.

Myliłby się jednak ten, kto podejrzewałby ów produkt o szmaciarską jakość godną rynsztokowej popłuczyny. Przez ostatnie lata producenci kebabu, sosów do niego oraz pieczywa, postąpili kilka śmiałych kroków do przodu. I choć czasami rynkiem wstrząsną doniesienia o żonglerce padliną, albo o setkach zatruć i zgonach po kebabowym obżarstwie, to wkrótce okazuje się, że zdarzenie miało charakter incydentalny albo dotyczyło nie Polski a Jordanii. Nie ma sensu się ceregielić – to jest gigantyczny biznes, z którego żyje cała armia kebabistów. Przeciętna wytwórnia mięsa na kebab zamraża codziennie kilkadziesiąt ton skąpanej w orientalnych ziołach mielonki. Żadnemu oficerowi tej armii nie zależy na tym, aby napluć sobie do ajranu, bo wówczas ten całkiem dobry cashflow mógłby nagle przestać się zgadzać.

Branża dynamicznie reaguje na trendy i po latach ekspediowania kebabowych marności przez zatłuszczone okienka prześmiardłych budek nadszedł czas wypielęgnowanych lokali obsługiwanych przez wypachnionych operatorów długich ostrzy, którzy ręcznie ścinają nadziewane na szpikulce wołowe plastry. Zwykły kebab statystycznemu Polakowi już się przejadł. Dziś sprzedaje się kebab „prawdziwy”, „oryginalny” i „turecki”. Skoro tak, kebabożercy poszukujący okazji na to, co oryginalne i prawdziwe, powinni zdawać sobie sprawę, że pożerając wypchane mięsem pity i lawasze, nie wyłączając wciąż popularnych grubych słowiańskich buł, przyczyniają się do cierpienia zwierząt, które do sporządzenia oryginalnego tureckiego kebabu powinny przejść ubój rytualny.

Bar kaszubski serwuje "tradycyjnego" kebaba
Bar Kaszubski serwuje „tradycyjnego” kebaba

Niechaj zatem schłodzę te rozgrzane czerepy, bo czy ustawa zakazująca uboju rytualnego rzeczywiście wejdzie w życie, to jeszcze nic pewnego. Co prawda przegłosował ją już Sejm, ale teraz leży w Senacie i nawet jeśli z niego wyjdzie w wersji przypominającej oryginał, to musi ją jeszcze podpisać Prezydent, który na razie wysyła sygnały, z których czytamy, iż wcale mu do tego niespieszno. Obserwując doniesienia z toruńskiego manipulatorium zwrotnicami ideologicznymi, trudno się temu dziwić.

Inna sprawa, że przedsiębiorczy operatorzy punktów dystrybucji kebabu, którzy do swoich szyldów chętnie dziś dopisują turecką oryginalność, wcale nie muszą zaopatrywać się w mięso w wytwórniach, które swój produkt przygotowują zgodnie z certyfikacją halal. Jest ich zresztą w Polsce jest całkiem sporo, a największe z nich przerabiają dziennie po 50 ton certyfikowanej ubijanej rytualnie wołowiny. Z nastaniem rygorów nowej ustawy certyfikowane wytwórnie halal wcale nie przestaną działać. Po prostu miast kupować mięso z polskich ubojni, będą importować surowiec zagraniczny.

Skoro tak, jeśli ktoś przy tym ucierpi, to z pewnością nie kebabnicy, a być może polscy rolnicy i przetwórcy. Choć trudno to zweryfikować w oficjalnych danych statystycznych – ze względu na ich brak – goszczący niedawno w audycji radiowej TOK FM Władysław Kosiniak-Kamysz podał, że sprzedaż mięsa i drobiu z uboju rytualnego w Polsce to znacząca część przychodów branży, sięgająca 7 miliardów złotych rocznie, czyli jakieś 40 procent obrotu. Niezależnie od tego, czy to aż tak duża część naszych stad, noże na ich gardziele ostrzą już sobie rzeźnicy z innych krajów Unii Europejskiej, w której podobne zakazy nie obowiązują.

Dla przeciętnego nadwiślańskiego kebabożercy to i tak wszystko jedno. Ten, który z lubością pożywiał się mięsem ubitym rytualnie, dalej będzie się takim mięsem pożywiał. Ów, który z podobną lubością pożywiał się kebabem tylko udającym oryginalny, a zatem posklejany z mielonki pochodzącej z uboju konwencjonalnego, dalej taki będzie pochłaniał.

fot. Iain Cochrane
fot. Iain Cochrane

Jaka zatem konstatacja? Jeśli twierdzić, że kebabożerca świadomie bądź i nie zajadający się podpieczonymi kęsami z uboju rytualnego ma krew na rękach, po wejściu w życiu ustawy takiego uboju w Polsce zakazującego, dalej krew na rękach miał będzie.

Tylko czy rzeczywiście takie oskarżenie jest w pełni uzasadnione?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―