Czy to możliwe, że jedząc mięso, można powstrzymać zmiany klimatyczne?
W kilku moich ostatnich tekstach poruszałem zagadnienie coraz silniejszego wpływu lobby wegańskiego na zwyczaje żywieniowe – także w Polsce, w której tradycje powstrzymywania się od jedzenia mięsa mają co prawda umocowanie historyczno-religijne, acz nigdy aż tak radykalne, do jakich nawołują dziś piewcy całkowitej eliminacji z polskiej kuchni nie tylko mięsa ale i produktów zwierzęcych w ogóle.
Fenomen ultrawegańskiego podejścia do jedzenia rośnie w siłę wraz z coraz bardziej dramatycznymi doniesieniami ze świata – płonącego, roztapiającego się i zatapianego, słowem ginącego w oczach. I choć naukowcy coraz dokładniej wyliczają procenty, w jakich poszczególne dziedziny ludzkiej aktywności wpływają na niepokojąco szybko postępujące zmiany klimatyczne, próby poszukiwania prostego społecznego remedium na nadchodzącą zagładę w bezrefleksyjnym przechodzeniu na weganizm wciąż mają się dobrze. Kłopot w tym, że nawet najmniejsze próby podniesienia jakiegokolwiek argumentu przeciw może nawet nieco zabawnej dialektyce zwolenników ślepej eliminacji mięsa z menu współczesnego człowieka, spotykają się z histeryczną reakcją tych gremiów, które w imię ochrony istot żyjących przed cierpieniem gotowe są jadać suchy chleb i nosić buty z kaktusa.
Tymczasem zupełnie nie tędy droga, bo w myśl hasła „it’s not the cow, it’s the how”, które przetłumaczyłbym jako „winna jest nie krowa, tylko jak się ją chowa”, machinalna zmiana zwyczajów żywieniowych i proste zastąpienie produktów zwierzęcych produktami roślinnymi to niebezpieczna zabawa z przyrodą, która może się źle skończyć i to także dla tych obutych w kaktusie sandały. Naukowcy i fachowcy ostrzegają bowiem, że eliminacja zwierząt ze środowiska naturalnego może doprowadzić do jego dalszej degradacji, acz takie głosy wybrzmiewają na tyle rzadko, że nie mają szansy przebić się w doniesieniach o coraz częściej zresztą kwestionowanym kilkunastoprocentowym udziale branży mięsnej w ogólnej emisji dwutlenku węgla do atmosfery. A to przecież nie zwierzęta odpowiadają za zmiany klimatyczne, tylko przeważający w rolnictwie sposób ich hodowli, przetwórstwa i sprzedaży.
Głos w sprawie zabrał międzynarodowy ruch na rzecz dobrego i sprawiedliwego żywienia Slow Food, który podjął szeroko zakrojoną kampanię na rzecz podnoszenia świadomości konsumentów mięsa i wędlin oraz wspierania hodowli zgodnych z poszanowaniem dobrostanu zwierząt i ekosystemów. Program nosi nazwę Meat the Change i choć ma celu uświadamianie społeczeństwu korzyści związanych z naturalnymi metodami hodowli dla środowiska, wcale nie zwiastuje nowej ery mięsopustu. Wprost przeciwnie, wskazuje na konieczność ograniczenia spożycia mięsa i wędlin ale w rozsądny sposób – w szczególności pochodzącego z dominujących współczesny rynek intensywnych hodowli wielkoprzemysłowych.
Dostępna jest już witryna internetowa programu, na której można znaleźć garść najprzydatniejszych informacji o korzyściach płynących ze świadomej konsumpcji mięsa i produktów zwierzęcych oraz o pozytywnym wpływie naturalnych hodowli na środowisko. Jest tam też krótki quiz, na który warto poświęcić kilka chwil. To okazja do refleksji nad swoimi codziennymi wyborami żywieniowymi i szansa na poddanie się „slowfoodowemu” testowi, który pozwoli też na uzyskanie kilku prostych porad w zakresie poprawy własnych zwyczajów zakupowych.
Jednym z celów kampanii „Meat the Change” jest skłonienie konsumentów mięsa i wędlin do zwrócenia uwagi na szerszy kontekst ich pochodzenia. Kluczowe znaczenie ma tu surowiec, który powinien pochodzić ze zrównoważonego rolnictwa. Tu na pierwszym miejscu stawia dobro zwierząt, daje im szansę wolnego wypasu oraz odpowiednie pasze. Równie istotny jest pozytywny wpływ takich hodowli na środowisko. Zrównoważone rolnictwo wspiera bowiem bioróżnorodność, ma znaczący udział w poprawie żyzności gleby i pozytywnie wpływa na poprawę gospodarki wodnej. Wszystko to ma ogromne znaczenie w obliczu masowej wycinki lasów, gigantycznych pożarów, dokuczliwych susz i coraz częstszych problemów w zaopatrzenie ludności różnych regionów świata – także Polski – w wodę.
Jak mówi Ursula Hudson, członek Międzynarodowego Komitetu Wykonawczego Slow Food,
globalny model rolnictwa przemysłowego generuje wysokie koszty środowiskowe i społeczne, ale usuwanie mięsa z diety współczesnego człowieka nie stanowi dobrego rozwiązania. Dodaje, że pożyteczne dla środowiska i przyjazne dla zwierząt zrównoważone metody hodowli wpływają na wysoką jakość mięsa, dlatego należy wspierać tych, którzy stawiają na zrównoważoną hodowlę, zagospodarowując przy tym grunty nieurodzajne, ratując różnorodność biologiczną, a także ocalając od zapomnienia lokalne rasy.
Jak rosnącą w siłę modę na odchodzenie od produktów pochodzenia zwierzęcego zaczynają wykorzystywać wielkie korporacje oraz co każdy z nas może zrobić, aby wesprzeć kampanię „Meat the Change”, rozsądnie minimalizując tym samym swój wpływ na zmiany klimatyczne, napiszę za tydzień. Zapraszam!
Przy okazji – jeśli prowadzisz kawiarnię, restaurację albo hotel i chciałbyś upewnić się, że jesteś dobrze odbierany i idziesz z duchem czasu, zapraszam do zapoznania się z moją ofertą coachingu, konsultacji i audytu: krytykkulinarny.pl/coaching.