Śmierć Wenecji

W powszechnym przekonaniu masowa turystyka to zbawienie na miejscowych. Co na to miejscowi?

Polecieć do Wenecji, zrobić fotkę przepływającej gondoli i wrzucić na Insta dzióbek z Placu Świętego Marka – taki modus operandi przyjmują coraz liczniejsze miliony turystów nowych czasów, którzy dzięki biletom tanich linii lotniczych i tanich połączeń autokarowych zyskują tanie narzędzie do błyskawicznego doświadczania świata, który jeszcze do niedawna dostępny był im wyłącznie w telewizji.

Zjawisku pauperyzacji kulturalnych pereł świata sprzyja rozwój mediów społecznościowych. To tu spełniają się niepodszyte żadną treścią potrzeby zaliczenia stolicy, placu czy katedry, dokumentowane tzw. selfie, publikowanym następnie po to, aby inni mogli się pod nim społecznościowo odznaczyć. Trochę przypomina to zwierzęce znaczenie terytorium moczem, które w psim i kocim świecie ma jednak sens, w przeciwieństwie do znaczenia mediów społecznościowych selfikami w świecie ludzkim. Ten kieruje się ostatnio aberracją sięgającą szczytów, a doskonałym jej przykładem jest uporczywie promowana we wszystkich możliwych programach śniadaniowych, ale też w gazetach i internetowych portalach, publiczna zbiórka na rzecz grona pań ze wsi, które koniecznie chcą zaśpiewać w La Scali, mimo że nawet poza La Scalą śpiew wychodzi im powiedzmy średnio. Nie przeszkadza im to jednak domagać się wsparcia w ramach internetowej zbiórki i choć nie do końca wiadomo, na co panie zbierają – w telewizyjnych rozmowach ujawniają, że nie muszą w La Scali śpiewać, wystarczy im, że ustawią się pod nią i zrobią sobie selfie – to zbiórka trwa a żądana suma wkrótce powinna się zebrać.

Wygląda więc na to, że panie chcą po prostu sprytnie zaliczyć wycieczkę do Włoch na koszt internautów, wpisując się tym samym w popularne w internecie zjawisko masowego zaliczania wszystkiego, co się da i to jak najniższym kosztem. Brylują w tym pojawiający się w sieci vlogerzy, najczęściej damsko-męskie pary, którzy zwracają uwagę wełnianymi czapkami śmiało eksponowanymi na głowach nawet w ponadtrzydziestostopniowych upałach. O czym są ich filmiki, wiedzą najwyżej oni sami, choć i to nie jest do końca pewne. Ważna jest tu nie treść, a zaliczenie – czegokolwiek – w szczególności w wełnianej czapce.

Tymczasem powszechne zaliczanie, czego się da, czyli masowa realizacja płytkich marzeń, niesie też skutki dla coraz większej liczby miejsc wyjątkowych na mapie Europy, a ich rozmieniana na drobne o coraz mniejszych nominałach wyjątkowość z dobrodziejstwa staje się przekleństwem.

kadr z dokumentu: "Re: Śmierć wenecji"
Kadr:”Re: Sztuka przetrwania w Wenecji”

Tłok, drożyzna i bylejakość, a do tego brak interesującej pracy i możliwości rozwoju, mrowie turystów i coraz mniej mniej znajomych – tak dziś wygląda Wenecja oczyma jej mieszkańców. Niepokojem o przyszłość miasta dzielą się w reportażu Sztuka przetrwania w Wenecji. Reportaż zrealizowano dwa lata temu i już wówczas w szczycie sezonu po uliczkach weneckiej starówki spacerowało sto tysięcy turystów dziennie – dwa razy więcej niż liczba mieszkańców. Ta maleje zaś w zastraszającym tempie, bo wenecjanie mają dość i uciekają z miasta. Trudno się im dziwić, skoro każdy skrawek położonej w ścisłym centrum nieruchomości błyskawicznie przerabia się na proste miejsca noclegowe, górnolotnie zwane apartamentami, z którymi poza ceną za noc de facto nic nie mają wspólnego.

Zdawać by się mogło, że tak potężne masy turystów powinny przysparzać miastu ogromnych zysków, którymi można by ozłocić nie tylko Plac Świętego Marka ale też wszystkich wenecjan. Tymczasem miast złocić, turystyczny pieniądz skutecznie wypycha poza centrum zwykłe życie miasta. Z regionu już dawno uciekli pracodawcy, a ci, którzy pozostali, to przedstawiciele branży gastronomicznej i hotelarskiej, która nie jest w stanie zrealizować nawet części ambicji lepiej wykształconych wenecjan.

Co więcej turystyczny pieniądz wydawany jest bardzo oszczędnie, co stanowi pokłosie wypadkowej ekonomicznego profilu podróżników czasów egalitaryzmu i wysokich cen, krojonych wszak na innym, zdecydowanie bardziej elitarnym, modelu. Tymczasem model elitarny, który dyskretnie acz dolegliwie kłóci się z egalitarnym, uznaje turystyczne tłumy za niesprzyjający własnemu dobrostanowi szum. Aby ten zredukować, burmistrz Wenecji wprowadził nowatorskie rozwiązanie, którego celem jest skuteczne zniechęcenie egalitarnych turystów do przyjazdu do Wenecji i przywrócenie jej podszytego sznytem elegancji dawnego elitarnego charakteru. To wenecki podatek od wejścia do miasta, który został już zatwierdzony przez władze centralne. W zależności od sezonu opłata zniechęcająca ma wynosić od 2,5 do 10 euro za dzień. Czy będzie to zabieg skuteczny? Zakładając, że niejeden egalitarny turysta sprawnie obliczy, iż za żądaną od niego kwotę mógłby kupić tani bilet do innej destynacji, a może i nawet zjeść tam kebab, nowy podatek może takiego turystę zniechęcić, a zatem powinien zadziałać. Przy okazji okazać się może, że na przykład w Lidzbarku Warmińskim też jest Wenecja. Zrobiony tam dzióbek wyjdzie taniej niż we Włoszech, a i posiłki będą tańsze, bo kebab kosztuje mniej w Lidzbarku niż w Wenecji.

Finansowe mechanizmy regulacji liczby zwyczajnego turysty na metr kwadratowy niezwyczajnego bruku wpisują się w ogólny trend walki z nadmiarem penetrującej popularne destynacje ludzkiej tkanki. Od niedawna we Florencji władze prześladują gastro-sknerów, którzy pozwalają sobie na biwakowanie na pomnikach i publiczne pożeranie konserw. Miłośnikom taniego upajania się w otoczeniu zabytków tamę stawiają też władze Rzymu. Tam za ostentacyjne picie pod chmurką grozi nawet zakaz wstępu do miasta.

Sposobów na fizyczne pobieranie weneckiego podatku póki co nie podano. Przypuszcza się, że zostanie on doliczony do cen biletów na środki transportu, którymi turyści przybywają do miasta. Burmistrz Wenecji ma nadzieję, że tym samym uda się ograniczyć liczbę turystów jednodniowych, którzy nie rezerwują w mieście noclegu, czym unikają istniejącej już opłaty miejskiej pobieranej przez hotele i pensjonaty. Turystów, którzy zdecydują się zapłacić za możliwość postawienia stopy w Wenecji, chce zaś zachęcić do odkrywania mniej uczęszczanych wysp, na przykład Murano i Burano.

Te odkryła dla siebie i widzów Dzień Dobry TVN Agnieszka Woźniak-Starak, którą niedawno odwiedziły w Wenecji reporterskie kamery śniadaniowego programu. Dzięki temu widzowie dowiedzieli się o wciąż nieokrytych weneckich zakątkach, które zasiedlają artyści. Jak zapewnia Agnieszka, w Wenecji nie tylko można się zakochać, ale też wziąć ślub i wyprawić wesele, a wie co mówi, bo ślub w Wenecji przecież wzięła. Ma do tego miejsca słabość i zapewnia, że doniesienia o panującym tu smrodzie nie znajdują potwierdzenia. Gwarantuje, że wciąż warto tu przyjechać, odpocząć i zjeść coś dobrego.

Aby jednak czas w Wenecji spędzić dobrze i wyjechać stąd zadowolonym, należy liczyć się z poniesieniem pewnych kosztów. Wracamy zatem do tematu turysty zasobnego, gotowego wydać swój grosz. Pieniądz elitarny wydawany szerszym gestem acz przez znacząco mniejszą liczbę rąk, może być jakąś szansą dla skansenizującej się Wenecji. Przed uciążliwymi podtopieniami morskiej toni pewnie jej nie uchroni, ale przed zalewem taniego turysty może, ba, wręcz powinien, bo ten, poza śmieciami, niewiele po sobie zostawia.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―