Gdzie zjeść w Gdańsku – okiem insidera

Dziś kilka sugestii zacnych gdańskich adresów mniej znanych albo ulokowanych z dala od turystycznej gawiedzi.

Idąc tropem sporządzonego przeze mnie dla portalu VisitGdansk zgrabnego zestawienia najbardziej interesujących gdańskich restauracji, kreślę dziś słów kilka na temat miejsc, które warto odwiedzić nie tylko ze względu na przemyślaną i dobrą kuchnię ale też dlatego, że – przynajmniej na razie – popularne są one głównie wśród miejscowych. Dla rasowego smakosza to zaleta nie do przecenienia, wszak tętniące lokalnym życiem lokale niemal zawsze gwarantują gastrosatysfakcję. Trudno na nie trafić przypadkiem ze względu na ich krótki staż na gastronomicznym rynku albo nieoczywistą lokalizację.

Zaczynamy od rubieży nadmotławskiego deptaku, tuż przy kładce na Ołowiankę, gdzie znad zachowanego fragmenty muru krzyżackiego zamku dyskretnie mruga szyld restauracji Kubicki. To bodaj jedyne w Gdańsku miejsce działające nieprzerwanie od czasów Wolnego Miasta. Jeszcze do niedawna bawiła tu gdańska bohema, która niekończące się kolejki przegryzała owianymi legendą rybami w galarecie. Dziś lokal nie jest już w rękach rodziny Kubickich, acz nowi właściciele włożyli dużo wysiłku i serca w jego modernizację. Mimo tego duch Kubickiego wciąż jest tu obecny, a oparte na dawnych recepturach najlepsze w mieście ozory w galarecie, kaczka w maladze oraz łosoś w galarecie, wciąż są w karcie i to – tak jak dawnej – za kilkanaście złotych. Bo Kubicki, mimo że w nowych rękach, zachował sporo swojego dawnego sznytu, o czym nie wszyscy wiedzieli, przynajmniej do tej pory.

Kilka kroków dalej mieści się Motlava, pociągnięta nowoczesną kreską klasyczna restauracja, w której bez zbędnej ideologii w eleganckich acz niezobowiązujących wnętrzach można spróbować polskich klasyków we współczesnym wydaniu. Twórcą kulinarnego sznytu tego miejsca jest znany z filozofii fine dining Łukasz Toczek, który tym razem postawił na elegancką klasykę i prostotę. Choć kuchni już nie szefuje, pozostały po nim fenomenalne gołąbki, puszyste pyzy z kaczym farszem i bardzo dobra golonka z warzywami.

Restauracja Canis / fot. Canis

Miejsce z wyraźnym z kolei sznytem fine dining, za to takie, o którym jeszcze wie niewielu, znajdziemy nieopodal fontanny Neptuna. Mowa tu o szykownej restauracji Canis, która doskonale wpisała się w starą kamienicę przy ulicy Ogarnej. Kilka kroków, które dzielą ją od Długiej, wystarcza, aby turyści zapuszczali się tutaj z rzadka. To się jednak może zmienić, bo jeśli wieść o umiejętnościach miejscowego zespołu szybko się rozniesie, Canis może stać się celem pielgrzymek prawdziwych foodies. Póki co homarowo-krabowa arystokracja moszcząca się w talerzach głębokich oraz malownicze kompozycje z dziczyzny i jagnięciny zajmujące talerze obiadowe są tylko dla was.

W poszukiwaniu sprawdzonego miejsca na śniadanie na głównym mieście nieodmiennie trafiam do A la française, prowadzonego w autentycznym francuskim stylu rodzinnego bistro przy ulicy Spichrzowej. Ci, którym dane będzie doszukać się dobrze ukrytego wejścia, w karcie menu znajdą francuskie klasyki acz w doskonałym wydaniu – tost francuski, omlet z bagietką albo croissant z konfiturą. Jadłem tu też doskonałą zupę cebulową, świetny croque-monsieur oraz kilka różnych zwijanych w kopertę naleśników z bretońska zwanych galette.

Na spotkanie z przyjaciółmi w nietuzinkowym klimacie warto wybrać któryś z niewielkich lokali ożywiających powoli rewitalizowaną starą część Wrzeszcza. Dobrym wyborem dla wegan będzie Avocado a gawiedź pozostała chętnie zasiądzie przy stolikach Motto Bistro. Oba miejsca znajdują się przy ulicy Wajdeloty, którą sam tylko spacer jest już atrakcją. Po mięsnym burgerze z Motto i wegańskim torcie z Avocado warto przespacerować dodatkowych kilka minut, aby wychynąć na aleję Grunwaldzką i dotrzeć nią do skrytej w niepozornym pawilonie gruzińskiej piekarni Tone. W oryginalnym gruzińskim piecu zwanym tone wypiekają tam pszenne chlebki shotis puri, faszerowane mięsem placki kubdari oraz coraz bardziej popularne nad Wisłą chaczapuri, które można zjeść po drodze albo zabrać do domu.

Na więcej chaczapuri które da się zjeść na miejscu, a nadto na czebureki i charczo, jest szansa w niewielkim lokalu Zurna. Adres znajduje się w Oliwie, a więc można doń dotrzeć, przedłużając sobie wrzeszczański spacer. Najlepszym jego zwieńczeniem będzie talerz chinkali w baranim rosole oraz barani szaszłyk na ostro.

Miłośnicy wciąż nieodkrytej kolorowej egzotyki powinni zagościć w prowadzonym po dawnym sklepie z mięsem i wędlinami lokalu NieMięsny na Dolnym Mieście. Co prawda część karty, w której figuruje pita z boczkiem, kofta burger i barani sabih. jest zdecydowanie mięsna, ale sporo miejsca poświęcono w niej też pozycjom wegetariańskim i wegańskim. Tak, tak, jest tu i hummus, i szakszuka.

Niektóre ze wzmiankowanych tu szyldów są tak młode, że trudno z bezpieczną dozą pewności przewidzieć, czy przetrwają próbę czasu i pozostaną na gdańskim rynku restauracyjnym na dłużej. Jednak każdy z nich jest dziś wart wyprawy. Odwiedzajcie je zatem i przyczyńcie się do ich sukcesu, na który ciężko pracują.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―