Czy sól bardziej szkodzi czy pomaga? Wyniki badań pokazują, że to pytanie wcale nie jest takie głupie.
Jeśli wierzyć hasłom, sól to biała śmierć. Tak mawia się od lat i tak od lat prawią mentorzy ze świata nauki i mediów. Ale chwileczkę, skoro wierzyć hasłom, to cukier krzepi – wszak tak mawiało się przez lata jakieś pół wieku temu, a w cukrową krzepę nie dowierzać było nie sposób, skoro nawet dziś nie ulega kwestii, że ludzkie mózgi żyją węglowodanem, którego biały cukier jest najbardziej oczywistym przejawem.
Jednak oprócz tego, iż nasze mózgi pragną cukru jak kania dżdżu, wiemy już dzisiaj, że nazbyt frywolne folgowanie temu pragnieniu może być niebezpieczne. Nie wchodząc w szczegóły brudnej wojny tych wielkich o portfele tych maluczkich gdzieś z lat 70. ubiegłego wieku, kiedy to siły sprawcze celowo pomijały wyniki naukowych badań świadczące o potencjalnie zgubnym wpływie propagowanej wówczas nadkonsumpcji cukru na dobrostan ludzkości, trzeba też dodać, że nasze ciała w równym stopniu pragną też soli. Sól, a konkretniej mówiąc sód, to jeden z minerałów niezbędnych do podtrzymania procesów życiowych. Dlatego może warto wsłuchać się w głos tej części świata nauki, która alarmuje, że zbyt niskie spożycie soli może być dla nas równie zgubne, co spożywanie jej w nadmiarze.
Oto pojawiają się badania, których wyniki nijak się mają do głoszonych pod auspicjami Światowej Organizacji Zdrowia zaleceń ograniczania spożycia sodu do około 2 gramów dziennie (ok. 5 gramów soli). Wspomniane dwa gramy to mniej więcej płaska łyżeczka od herbaty, czyli niedużo, jeśli wziąć pod uwagę, iż propagatorom tej idei nie chodzi wyłącznie o sól, którą posypujemy sadzone jajko czy plastry pomidora, ale o ogólną liczbę gramów soli spożywanych codziennie w różnych produktach, a zatem także o tę zawartą w chlebie, serach, wędlinie czy nawet lodach – tak, tak, te modne ostatnio ze słonym karmelem soli zawierają całkiem sporo!
O ile szereg badań kwestionujące zasadność nadmiernego ograniczenia spożycia soli kuchennej prowadzonych przez mniej lub bardziej uznane gremia można było lekceważyć, wskazując na mizerne ich skale czy też niedostateczną czytelność procedur, o tyle opublikowanych w ubiegłym tygodniu wyników badań Population Health Research Institute w Hamilton Health Sciences i McMaster University w Kanadzie tak łatwo zignorować się nie da.
Po pierwsze wspomniane wyniki opublikowano w renomowanym i uznawanym w świecie naukowców magazynie Lancet, a po drugie wysnuto je na podstawie ośmioletnich obserwacji zwyczajów żywieniowych ponad 90 000 osób z 21 krajów, którym regularnie badano mocz, ciśnienie krwi i wydolność układu sercowo-naczyniowego. Potrzeba jawiła się pilną, albowiem od lat uważa się, że zwiększone spożycie sodu wpływa na podwyższone ciśnienie tętnicze oraz przyczynia się do udarów mózgu.
Wyniki przeprowadzonych badań okazały się jednak zgoła zaskakujące. Wychodzi bowiem na to, że zmniejszone spożycie sodu może być przyczyną zwiększonej liczby ataków serca i zgonów. O ile z aktualnych zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia i Amerykańskiej Stowarzyszenia Chorób Serca wynika, że dziennie spożycie soli nie powinno przekraczać 5 gramów dziennie, kanadyjskie badania wskazują, że dla utrzymania dobrej kondycji można bezpiecznie spożywać 10 gramów soli dziennie, a zatem dwukrotnie więcej niż dotychczasowe maksima.
Dość powiedzieć, że zaleceń ograniczenia spożycia sodu nie udało się jak dotąd wdrożyć w żadnym kraju – ludzie po prostu lubią słoność i tyle – ale z kanadyjskich badań wynika, że takie ograniczanie nie musi być koniecznie ani w Europie, ani w Stanach Zjednoczonych. Jak pokazują statystyki, znaczące przekroczenia bezpiecznej – jak się dziś wydaje – dawki 10 gramów soli dziennie, mają miejsce praktycznie wyłącznie w Chinach i tam spożycie sodu należy rzeczywiście ograniczać. Obawiać powinno się też nie więcej niż 5 procent populacji krajów rozwiniętych, bo właśnie taka grupa przekracza wskazywane jako bezpieczne i zalecane jako prozdrowotne dwie łyżeczki soli dziennie.
W tym kontekście warto zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście warto poszukiwać wątpliwych dla soli kuchennej alternatyw i czy rzeczywiście przynoszą one korzyści, czy tez raczej szkody? Na blogach i w innych mediach elektronicznych często mówi się o zaletach soli potasowej, która ma być mniej szkodliwa niż klasyczna sól sodowa. Warto przy tym pamiętać, że sól potasowa jest dla naszego podniebienia mniej słona, a to oznacza, że aby osiągnąć pożądany poziom słoności, możemy próbować stosować jej więcej, sądząc, że jako taka jest mniej szkodliwa niż sól klasyczna. Nic bardziej mylnego – nadmiar soli potasowej jest tak samo niewskazany jak nadmiar soli klasycznej.
Na nic zdaje się też zastępowanie białej soli kuchennej różową solą himalajską. Co prawda zawiera ona pewne ilości minerałów, których biała sól jest pozbawiona, ale są to ilości na tyle śladowe, iż w spokoju sumienia można je pominąć, uznając za nieistotne, zwłaszcza w kontekście ceny, jaką za sól himalajską przychodzi nam płacić. Poza tym w dalszym ciągu jest to przede wszystkim sól sodowa i nawet jeśli ucieszą nas wyniki kanadyjskich badań, to wskazanych w nich za bezpieczne 10 gramów soli dziennie przekraczać nie należy.
Warto też ostatecznie rozprawić się z mitem soli morskiej, która w blogerskich gremiach uznawana jest za lepszą – pewnie dlatego, że obcą, a więc modną. Tymczasem sól morska, w przeciwieństwie do kamiennej, którą pozyskujemy z nienaruszonych przez wieki złóż, wytwarzana jest na bieżąco z wód mórz, do których stanu można mieć całkiem uzasadnione uwagi. Odparowywanie pozbawia morską wodę wody, pozostawiając w niej sól, ale wraz z całym arsenałem współczesnych zanieczyszczeń. O tych najbardziej zdradliwych dowiadujemy się dopiero teraz, a prym w kategorii tych najbardziej uciążliwych wiodą mikroplastiki, czyli maleńkie fragmenty rzekomo rozłożonych plastikowych śmieci, które trafiają do mórz za nasza sprawą, a których oddzielić od morskiej soli nie sposób.
Zatem sólmy – bez przesady ale do smaku – i najlepiej stosunkowo bogatą w minerały solą kamienną, zwłaszcza że ta jest u nas najtańsza i wciąż mamy jej pod dostatkiem.
Zgadzam się w 100%. Uważam, że wszystkim trzeba mieć umiar. Z solą jest jak z przyprawami, nigdy za wiele, nigdy za mało.
Sam jest wielkim fanem soli morskiej i szukam różnych ciekawych odmian. Ale nie tylko sól morska jest dobra, sól z Ciechocinka jest jedną z lepszych jakie znam.
Jeśli chodzi o sól klasyczną, to trochę niepatriotycznie, ale polecam najtańszą sól z Tesco, pochodzącą z Austrii. Jest tak „klasyczna” jak muzyka klasyczna w wykonaniu Mozarta.