Litr wódki na koniec wakacji

Komu żal laby, loda i lata – garść postogórkowych doniesień medialnych z końca wakacji na poprawę nastroju

Zakończyły się wakacje, o czym już od kilku dni zwiastuje mniejsze stężenie posiadaczy drwalskich bród i tęczowych spodni-rurek na Półwyspie i Krupówkach z jednoczesnym zwiększeniem ich stężenia na Wiertniczej i Mokotowskiej. Korki na Zakopiance mniejsze, znad Bałtyku wyjechali kebabiarze i foodtruckerzy, a w knajpach miast turystycznych posiłków znów podaje się dobre jedzenie. Cisza i spokój – powie helski rybak, składając swój sterczący na plaży tekturowy kuter, dzięki któremu sąsiadująca z nim smażalnia sprzedała pięć ton pangi jako sześć ton dorsza i siedem ton flądry jako osiem ton turbota. I tylko szelest przeliczanych od Krynicy i Jastarni po Wolin i Uznam banknotów mąci tę ciszę. Jednak skoro jeśli liczone i liczone że aż ślina wysycha a palec drętwieje, a mimo tego ostatecznej sumy doliczyć się nie można, to chyba czas wyciągać z pawlacza zeszłosylwestrowego Miszela.

W tym roku polscy operatorzy turystyczni notowali bowiem takie obłożenia, że w imię tradycyjnej polskiej gościnności oddawali turystom wszelkie możliwe łóżka – w tym polowe i rehabilitacyjne a może i katafalki, a do tego nawet własne materace! Od biedy można przecież spać sobie na pieniądzach, zwłaszcza że tych w saszetach i skrytkach doliczono się po wakacjach aż o siedemdziesiąt pięć procent więcej niż w poprzednim roku, też przecież nie takim kiepskim. Wakacje w Polsce są teraz szalenie modne i to w każdym jej zakątku – od bijących rekordy zasinicenia bałtyckich plaż, przez bijącą rekordy turystycznego zagęszczenia bieszczadzką pustość aż po zawalone cypkami i scypkami ścieżki w polskich górach. Nareszcie Polacy zwarli szyki i, szastając pięćsetkami na prawo i lewo, dali rodakom osiągnąć obroty, o których Kopernik pisał w kategorii ciał niebieskich. Dość powiedzieć, że wspierane każdym dodatkowo wyszwabionym od turysty groszem mszalne intencje o zesłanie na arabskie plaże egipskich plag przestały mieć sens, zwłaszcza że na tamtejszych plażach złe się pojawiło, o czym wzmiankuje się nawet w telewizyjnych Wiadomościach.

Niebotyczne obroty w polskich kurortach to jednak nie koniec rekordów mijającego lata. Oto w Międzyzdrojach w ramach animacji zaparawanionych turystów urządzono wielkie gotowanie dla tłumów. Wszystko to w ramach rozbudzającego gastroimaginację Biegu Śniadaniowego, imprezy ruchowej, po której zapowiadano wspólne śniadanie przy wielkim kotle. Bytujący w Międzyzdrojach posiadacze pachnących nowością banknotów z królem Sobieskim w liczbie korespondującej z liczbą dzieci minus jeden (choć wielu już zmiarkowało, że starczy przenieść się do strefy nieco mniej legalnej by w pełni legalnie zainkasować także i ten jeden), z pewnością mieli ów bieg na uwadze, bo czego jak czego ale jedzenia Polak nie odmówi nigdy – o ile jest go dużo i darmo.

O tym, że jest darmo, informował sponsor, a o tym, że jest dużo, zwiastował wielki kocioł, z którego od rana buchały wielkie kłęby pary. Jedni oczekiwali żuru w wkładką, inni grochówki na wędzonce, a jeszcze inni bigosu – w każdym razie polskiego śniadania w tradycyjnie swojskiej formie. Skoro jednak znad kotła nie unosił się ani zapach boczku, ani kapusty, a co bardziej silni i mniej ceremonialni osobiście sprawdzili, że nad ogniem bulgocze jeno woda, oczekiwania zrewidowano do parówek, które na pewno wkrótce przyjadą jakimś tirem i zostaną wrzucone w ukrop. A że, jak pokazuje polskie doświadczenie, parówka to towar chodliwy, rzucono może i sugestię, aby sporządzić listę kolejkową i zaciągnąć przy parówkach dobrowolną wachtę.

Zmęczeni, połączyli się wreszcie pospołu – garstka spoconych od wysiłku żylastych biegaczy i siła spoconych od nadmiaru piwa dobrze tłustych parówkowych strażników. Jednak gdy tylko marzenia o parówce zastąpiła realność owsianki, rozczarowani brzuchacze w patriotycznym szyku odkrzyknęli się po łacinie i chwiejnym krokiem odmaszerowali do z góry upatrzonych stołówek, gotowi zapłacić nawet i pięć złotych ale za normalne jedzenie dla normalnych ludzi!

Niewykluczone, że rzeczywistą cenę za korzystne przełożenie wakacyjnej jakości do ilości owego normalnego jedzenia ponoszą najmowani do letnich prac młodociani, którym polskim zwyczajem najpierw płaci się mało, potem część a na końcu nic. Ów obyczaj nadbałtyckich rekinów biznesu na własnej skórze poznały szesnastoletnie Agata i Weronika z Ząbkowic Śląskich, które postanowiły zatrudnić się w pensjonacie pana Janusza w Dziwnowie. Jak donosi portal Wirtualna Polska, a za nim z tuzin kolejnych, dziewczęta były zmuszane do obsługiwania gości na sali oraz zmywania naczyń z użyciem środków chemii gospodarczej bez rękawiczek, w które – wbrew oczekiwaniom – musiały zaopatrzyć się (sic!) na własną rękę. Wobec niewolniczych – jak określa to portal – obowiązków, młode damy zostały wsparte odsieczą rodziców, która wniosła niewiele, skoro na takie dictum pan Janusz zastosował całkiem opłacalną zasadę „fora ze dwora”, kwitując w słowie pożegnalnym, iż obie dziewczęta są „ch..a warte, tak samo jak ich praca”.

Jeśli pan Janusz zachował się źle, to jak ocenić zachowanie 62-letniego kierowcy z Lubina, który w dopuścił się narażenia zdrowie i życia postronnych użytkowników drogi, przemieszczając się po tejże w stanie głębokiego upojenia alkoholowego, które policyjny miernik określił na ponad dwa i pół promila. Jak owe promile wpływają na stan przytomności prowadzącego pojazd, niech świadczy dalsza mocno zaskakująca część tej historii. W relacji Polsatu czytamy, że przyłapanym kierowcą był pozbawiony nóg niepełnosprawny mężczyzna, który na fali upojenia protezę nogi założył sobie na rękę i – tak uzbrojoną – wciskał gaz, hamulec i sprzęgło.

Na tym tle towarzysko nieco gorzej choć medialnie nieco lepiej prezentuje się sławny już w całej Anglii operator wózka widłowego, Andrzej P., który tak bardzo pragnął skorzystać z popularnej wśród bardziej zamożnych pasażerów tanich linii lotniczych usługi pierwszeństwa wejścia na pokład i pierwszeństwa w jego opuszczeniu, że wypił litr wódki, po czym udał się ku włazowi, aby wysiąść z samolotu jeszcze daleko przed wylądowaniem. Jak można się domyśleć, z usługi pierwszeństwa opuszczenia samolotu rzeczywiście skorzystał jako pierwszy, acz dopiero na płycie lotniska i w asyście brygady antyterrorystycznej.

No to na zdrowie!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―