Festiwale Food Trucków – czy warto tam jeść?

Tegoroczne lato będzie sprzyjać pani Jadzi z Wąchocka. Teraz także i ona będzie mogła spróbować pulled porku i kremów-freszów z kultowych stołecznych food trucków, które ruszyły właśnie w Polskę.

Festiwale food trucków, czyli objazdowe rundy zdezelowanych garkuchni na kołach, to na polskiej prowincji nowość. O ile Warszawa, a w szczególności obszary korporacyjnej aktywności pokroju najsławniejszego stołecznego Mordoru, doskonale znają amerykańską, meksykańską i azjatycką ofertę mobilnych gastrowozów, o tyle pani Jadzia z Wąchocka i pan Mietek z Włoszczowej do tej pory słyszeli o nich wyłącznie w relacjach powracających na weekend z pustymi słoikami stołecznych gast-korposzczurów. Korposzczuryzm jest dla tych podgołoniebnych gastrookoliczności kluczowy, bo któż inny, jak nie sami korpouciekinierzy, prowadzą owe mobilne punkty wielkomiejskiej aprowizacji?

Festiwal Foodtrucków
Festiwal Foodtrucków

Swoją drogą osobliwość to nie byle jaka, bo – choć w żadnym razie nie czuję się matuzalemem – w pamięci pieszczę z dekad zapomniane nasze polskie garkuchnie przydrożne, w których podawano kaszankę, tuszonkę, bigos i grochówkę, a które to garkuchnie okazjonalnie wjeżdżały też przecież i do miast, parującymi kotłami wolno podgrzewanych parówek uatrakcyjniając niejeden robotniczy piknik. Wówczas jednak u sterów owych karkołomnych niekiedy urządzeń do gotowania stawali wyjątkowi desperaci, być może wdrażający się w nowe życie głośni absolwenci Białołęki albo oczekujące tychże ich ciche kochanki. Dziś, w obitych szlachetną stalą wnętrzach czterokołowych wehikułów z niemieckiego demobilu, stają za to doskonale ustawieni życiowo i przemożnie ustosunkowani towarzysko ludzie w pełni blasku wielkomiejskiej kariery, którą – przeczytawszy kilka modnych ostatnio poradników autorstwa jeszcze więcej od nich zarabiających coachów, uznali za okowy porównywalne z tymi z Białołęki. I choć mieli już wszystko, to postanowili to wszystko zmienić – po ichniemu w food trucku a po mojemu – w gastrowozie, ale tak, żeby mieć jeszcze więcej. Jedynie tym jestem w stanie wytłumaczyć zaskakująco wysokie ceny, które towarzyszą nabazgranym z wystudiowaną koślawizną na celowo postarzanych tabliczkach obco brzmiącym nazwom dań. Dwadzieścia czy trzydzieści złotych za przekąskę to może być kwota do przełknięcia na Wietniczej, ale jawi się zupełnie nieproporcjonalną do skromnych siedmiu czy ośmiu złotych żądanych w prowincjonalnych garkuchniach za codzienne zestawy obiadowe.

Festiwal Foodtrucków
Festiwal Foodtrucków

No ale operatorzy współczesnych gastrowozów to absolwenci najlepszych europejskich uniwersytetów i amerykańskich koledżów, którzy za spore części fortun swoich posiwiałych z rozpaczy rodziców najpierw uzyskali szlachetną edukację a potem, za tych fortun resztki, zwiedzili cały świat od Dominikany aż po Kajmany, to i tanio u nich po prostu być nie może. Nie może też być dużych porcji, bo food cost ciąży w portfelu ale i owoc jego nie mieści się w małych lodóweczkach. Zresztą iść na ilość to nie w ich stylu – dużo roboty a po co?

Jest zatem z jednej strony skromnie ale z drugiej drogo i to srogo. Ów prosty acz jasny w przekazie rym niechaj zilustruje stosunek cen porcji polnej grochówki, kiełbasy z rusztu czy pieczarkowo-serowej zapiekanki z keczupem z ofert gastrobudek letnich wiejskich festynów do sztuki craftowego hot doga, kultowej zapiekanki czy ręcznie sporządzanego burgera – „z krowy”. Podkreślam, że cena wiejskiej przekąski na festynie mieści się w przedziale między pięć a dziesięć złotych, z ostrym przytupem pod telebimami gratis.

Tyle w gastrowozach kosztuje co najwyżej zestaw bambusowych pałeczek do wontonów albo dodatkowa porcja salsy z jalapeno. Tutaj nie przychodzi się przecież na przytup, bo tu gromadzi się gastroelita poszukująca smacznego, zdrowego i współczesnego jedzenia przepełnionego prawdą. Podwójny sos majonezowy do kubełka z frytkami i kebabem ani wielkość porcji nie ma tu znaczenia. To jest festiwal food trucków w wielkomiejskim stylu a nie wielkie żarcie w wiejskim plenerze. Dlatego za porcję najmniejszą, ot choćby tę składającą się z kilku maleńkich azjatyckich parowańców wielkości akrylowego paznokcia, festiwalowa klientela gotowa jest wyłożyć dwadzieścia złotych albo i więcej.

Porcja nie musi być duża, choć to zupełnie na przekór tradycyjnemu polskiemu kryterium jakości jedzenia, które jest dobre wówczas, jeśli jest go dużo, ale na festiwal food trucków nikt nie przychodzi się najeść. Zresztą jaki byłby sens najadania są wontonami, skoro obok są bao z pulled porkiem, kofty i tortille? Takie pytanie zadałem najpierw sobie, by potem skierować je ku operatorce gastrowozu z wontonami. Ów, jako jeden z trzech najbardziej mniej interesujących, wybrałem sobie na festiwalowy popas. Czy może mi złożyć parowaną porcję z kilku rodzajów tych pierożków? Nie, nie może. Wszystkie będą takie same, więc jakie mają być? No to wybrałem wieprzowo-krewetkowe.

Festiwal Foodtrucków - parowane pierożki
Festiwal Foodtrucków – parowane pierożki

Gdy się parowały, jąłem się zastanawiać, dlaczego w ramach festiwalowej porcji nie mógłbym spróbować choćby jednego z kolendrą, jednego z wołowiną i jakiegoś jeszcze innego? Odpowiedź nadeszła po próbie konsumpcji. Okazało się bowiem, że pierożki – owszem – są świeże i parowane na oczach jedzącego, ale ponieważ ułożono je na kawałku papieru, na którym przeniesiono je do koszyka z parą, a potem do styropianowego pojemnika, w którym mi je podano, toteż skutecznie się do tego papieru przyklejają. Cóż to oznacza? Przy próbie oderwania pierożka od wygenerowanego samoistnie spojenia, dochodzi o nieuniknionego rozerwania powłoki ciasta i szlachetny wieprzowo-krewetkowy bulionik zamiast na mój język wypłynął na styropian, niebezpiecznie podtapiając przy tym swoich identycznie przylepionych do dna współtowarzyszy. Na taką niespodziankę nie byłem przygotowany, choć operatorka gastrowozu chyba tak, bo sama posilała się burgerem od konkurencji.

Festiwal Foodtrucków - parowane pierożki
Festiwal Foodtrucków – parowane pierożki

Na jakiś powidok różnorodności natrafiłem w festiwalowym gastrowozie z meksykańskimi tortillami. Tutaj co prawda też trzeba sobie wybrać jedną konkretną wersję nadzienia, ale za to dostaje się aż trzy sosy, a to – jak każdy miłośnik polskiego kebabu doskonale wie – oznacza, że nieważne, jaka treść, ważne, jaką ilością majonezu się ją poleje. Wybrałem zatem wieprzowinę z jalapeno w tortilli, której kawałki radośnie moczyłem a to w pomidorowej salsie, a to w ciemnym sosie, który smakował całym sadem podwędzanych śliwek, a to w pojemniczku ze śmietaną, która stanowiła omastę trzecią. Stojący przede mną mężczyzna, niepewny, czy lepiej zasmakuje mu wieprzowina z mango, czy może kurczak z ziołami, wybrał w końcu burrito z wołowiną, na które ostentacyjnie wylał wszystkie trzy dodatki naraz, złożył całość w jedną wielką kanapkę i kilkoma ruchami szczęki rozdrobnił, po czym, być może w oczekiwaniu na więcej, posępnie beknął.

Festiwal Foodtrucków
Festiwal Foodtrucków

Żadnego sosu nie dostałem za to w gastrowozie z wołowym kofte, a przydałaby się tu choćby ta kwaśna śmietana, bo do skądinąd nieźle zgrillowanego i spowitego delikatną aurą wonnego dymu klopsika, dołożono tak szczodrą ilość rezolutnie wyjętego z zalewy octowej jalapeno, że idę o zakład, że na półce lokalnego Tesco – jedynym miejscu, gdzie takie jalapeno w okolicy można kupić – w okresie festiwalu nie ostał się ani jeden słoiczek.

Festiwal Foodtrucków
Festiwal Foodtrucków

Pytacie, czy warto jeść na festiwalach food trucków, zatem odpowiadam. Można, ale pod warunkiem, że macie przy sobie siedemdziesiąt złotych. Sześćdziesiąt pięć – na trzy przekąski z trzech różnych gastrowozów, bo skoro jest festiwal, to jest festiwal, a pozostałe pięć złotych na bismart z KFC. Tam też jest festiwal, tyle że całoroczny no i o dwie trzecie tańszy.

  1. Bardzo mi sie podoba tekst. Można by powiedzieć „w moim stylu”. Kolejna, śmiechu warta „moda”, totalne ześwirowanie i zwyczajne dymanie, zwyczajnych, nadzianych kasą, względnie tych, co myślą, że są „nadziani”.
    Ja wolę zjeść coś w porządnej restauracji, za takie pieniadze, względnie kupić sobie ekstra-surowce i ugodować, ekstra obiad, który mi starczy na parę dni.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―