Gdy wybierałem się na prezentację ukraińskiej karty śniadaniowej w mokotowskiej Kanapie, zastanawiałem się, czy podadzą mi stakan cedrowicy i wieprzowe sało czy może banusz ze skwarkami i śmietaną? A tu, wot, zaskoczenie!
Skoro miała to być premiera ukraińskiego śniadania w ukraińskiej restauracji, to moje dywagacje wcale nie były od rzeczy. O kuchni Ukrainy wiem mało, bo nie byłem ani w Kijowie, ani we Lwowie, rzecz znam wyłącznie z przekazu. Sądziłem zatem, że w zimowy poranek na prawdziwie ukraińskim stole nie może stanąć nic ponad tłustość i wódkę, ale przecież czy taki zestaw przystoi stołom eleganckim?
Kanapa to wszak jedno z tych miejsc, o których na warszawskich salonach szepce się, iż jest eleganckie. Dość powiedzieć, że mieści się w bardzo dobrze utrzymanej przedwojennej mokotowskiej willi o długiej ukraińskiej historii. Duch miejsca wciąż tkwi tu głęboko w murach, a ożywa w barwnej historii miejsca, o której właściciele chętnie opowiadają gościom.
Zauroczony rozświetlonym imponującym żyrandolem gustownym wnętrzem, zasiadam za stołem nakrytym białym obrusem i nie byle jaką zastawą. Czekają na nim już koszyki z pieczywem, a w nich i croissant, i brioszka, i bułeczki, do tego bardzo dobre masło i słoiczki z lekwarami – ukraińskimi przetworami z owoców. Kelnerzy nalewają lemoniadę i podają musujące wino. Jest tu jakby luksusowo – jak powiedziałaby Wolańska zwracając się do Mariana
Wrażenie elegancji potęguje obsługa, której trudno odmówić profesjonalizmu, ale i sama karta, w której miast sała i cedrowicy pomieszczono kilka propozycji, którym zdecydowanie bliżej do paryskiego blichtru niż kijowskiego majdanu. Ale jest w tym jakiś sens, bo na Ukrainie Francję od zawsze darzy się estymą, co widać nie tyle w kiczowatych paradokumentalnych serialach na TTV, ile słychać w najdroższych paryskich butikach. W końcu gdzież indziej niż właśnie nad Sekwaną żony przedsiębiorczych przemysłowców znad Dniepru układają swoje kosztowne ondulacje?
Nie należy się zatem dziwić, że śniadaniową kartę w Kanapie otwierają ostrygi. Podają je tu w sposób osobliwy i to wcale nie dlatego, że w towarzystwie koperkowo-cebulowej gąbki, pomidorowej salsy i kawioru ze śledzia, a dlatego, że nieodcięte od muszli. Skutek jest taki, ze ostrygi w oralny jasyr same nie pójdą i jeśli śmiałek zechce je wessać, sam musi odciąć im nogę, wprzódy odstawiwszy kieliszek, sięgnąwszy do pochwy i dobywszy z niej ostrego puginału. Zaznaczę, iż stosowanie przy tym wszelakiego wytrychu wargowo-zębowego jest zdecydowanie przeciwwskazane, bo noga ostrygi trzyma się muszli tak kurczowo jak polski poseł immunitetu. Można ochlapać sobie tors a partnerce dekolt.
Gdybym swój tekst kompilował na zlecenie „Chwili dla Ciebie”, zabawę z ostrygą podsumowałbym, pisząc z właściwą dla tytułu swadą, iż radosnym śmiechom nie było końca. Ale nie kompiluję, więc mogę od razu przejść do jaj Benedykta, które nadeszły, gdy tylko usunięto ze stołu puste ostrygowe skorupy. To danko, nazywane raz jajami Benedykta i naonczas identyfikujące się z kulinariami Francji, a kiedy indziej jajkami po benedyktyńsku, i wówczas inspirowane historią kuchni północnoamerykańskiej, uwielbiam ponad miarę i zamawiam je zawsze, gdy tylko mam taką możliwość. Ów jajeczny skarb spoczywa w Kanapie na szezlągu z przypiekanej brioszki, nakryty nie za wielką odrobiną sosu holenderskiego, spod którego wyziera kawałek wędzonego pstrąga. I już czekacie, aż westchnę ze wzruszenia i powiem, jakie to pyszne, ale zamiast westchnąć, raczej sapnę, bo szezląg z brioszki był twardy i zimny jak katafalk! A przecież od tego jest grzanka, żeby była gorąca!
Odpowiednią temperaturą podania cechował się za to nieco z kolei brytyzujący zestaw złożony z fasolki w pomidorach, chrupiącego boczku, pieczonych ziemniaków i smażonych kulek sera. Półmisek to udany, bo kolorowy i różnorodny, a jeśli zaznaczyć, że można sobie do niego dobrać dwójkę dowolnie żądanych jajec, to całość stanowi całkiem sycącą poranną propozycję.
Próbowałem w Kanapie też steku, ale albo ja nie miałem szczęścia do kucharza, albo kucharz do mnie, choć niewykluczona jest też opcja obu okoliczności. Niezależnie od tego, że nikogo z moich współbiesiadników nie zapytano, jak stek ma być wysmażony, na moim talerzu pod plastrem powiedzmy iż akceptowanie wysmażonego kawałka pojawił się też jakiś zadziwiający podstek – nieustalonej proweniencji przesmażona szarpanina charakteryzująca się znaczną ilością nieprzeżuwalnej żylastości. Nie zamówiłbym tego drugi raz, no chyba że komuś, z kim szukałbym pretekstu do zakończenia osobistej relacji.
Bardzo dobrze wspominam za to przeuroczy talerz z granolą na jogurcie z dodatkiem miodu, orzechów i świeżych owoców. Ten talerz zamówiłbym za to komuś, z kimś osobistą relację miarkowałbym zacieśnić. Jednak, na Boga, dlaczego takie miłe zimne danko podano na ciepłej zastawie? Nie wierzę, iż to z powodu towarzyszącego jego podaniu małego molekularnego ceremoniału finalizowanego posypywaniem talerza mrożonymi w ciekłym azocie cytrusami.
Dodam na koniec, że jako miłośnik wygody, doceniam charakterystykę miejscowej tapicerki. Doprawdy miło się tu siedzi, więc jeśli i wy macie ochotę rano gdzieś wygodnie posiedzieć, zaplanujcie poranek w Kanapie. Sprawdźcie przy okazji, czy jajo Benedykta spoczywa na ogrzanym talerzu a granola na zimnym, czyli tak, jak być powinno.
I niech tak będzie, czyli amen!
Biorąc po uwagę zalew ukraińskiskimi imigrantami, naszego kraju, nie ma się co dziwić, że takie przytyki powstają. Nie mam nic do ostwierania restauracji ukraińskich, podobnie jak białoruskich, litewskich czy rosyjskich. Ba, jestem nawet bardzo „za”.
Generalnie rzecz biorąc, kuchnie wschodnie i środkowo-europejskie są cały czas nieznane i niedoceniane. A ja, akurat je bardzo lubię.Tak jak kuchnie czesko/słowacką. Kuchnie bałkańskie to inna para kaloszy, podobnie jak Rumunia.
Trzeba pamiętać, że w kuchnia wschodnich, mamy to samo co w Polsce, tyle, że tych wpływów, jakie u nas są, z importu, tj. włoskich, niemieckich czy żydowskich. Akurat wpływów żydowskich trochę jest, bo obok Polski, Żydów mieszkało na Ukrainie czy w Rosji, dużo.
Ale generalnie, jestem na plus. Wiecej restauracji, mniej gast-arbeiterów ze Wschodu. Wot.