Za czarnucha napiwku nie będzie!

Bulwersujące incydenty, jakich w polskich restauracjach doświadczają zagraniczni goście od ziejącej rasizmem obsługi nie sprzyjają dyskusji o wysokości kelnerskich napiwków

fot. Tyler Nix
fot. Tyler Nix

Ledwo opadły emocje po antysemickim skandalu przy Foksal, a przez media przetacza się właśnie kolejny incydent  z rasistowską ksenofobią w tle. Obie sprawy łączy spiritus movens, czyli obsługa lokali. Tym razem cień na z trudem kreowany wizerunek polskiego kelnera rzuciła pracownica burgerowni pod Warszawą. Pozwoliła sobie na bezrefleksyjne zelżenie gościa z Turcji, którego poinformowała, że w Polsce mówi się po Polsku i, wykonując gest kojarzący się z wymiotowaniem, określiła go mianem „czarnucha”. Gość zrobił zdjęcie, które wrzucił na Facebook wraz ze stosownym komentarzem a stanowiący naturalną konsekwencją rzeczy kryzys w social mediach modelowo zaczął się w weekend.

Kolejne incydenty potwierdzające żenujący poziom obsługi w polskich lokalach pod znakiem zapytania stawiają wysiłki środowiska kelnerskiego mające na celu podniesienie prestiżu zawodu. O wadze i powadze kelnerskiej profesji mówi się ostatnio coraz więcej, w sieci roi się od poradników kelnerskich, wywiadów z nestorami zawodu, który czasami wynosi się wręcz do statusu powołania.

I rzeczywiście sporo racji mają ci, którzy wskazują na wagę roli zespołu kelnerskiego w restauracji, bo do dla powodzenia przedsięwzięcia element kluczowy. Kelner to pierwsze i ostatnie ogniwo restauracyjnego kombinatu, bo to on wita gościa, sadza go przy stoliku, odbiera zamówienie, sugeruje i doradza, a potem inkasuje kwotę rachunku. Spina zatem restauracyjny łańcuch i jako jedyny w zestawie ogniw zarabia dla restauracji pieniądze, pozostałe ogniwa po prostu wykonują swoje zadania. Kelner kreuje zatem atmosferę sprzyjającą wydawaniu i wcale nie musi być nadzwyczaj elokwentny, urodziwy ani nawet uprzejmy. Wprost przeciwnie, ci najbardziej skuteczni bywają opryskliwi, obcesowi i wręcz aroganccy. Ale tacy właśnie być powinni, bo tacy są skuteczni – a w mojej opinii skuteczny kelner to taki, który puszcza gościa w skarpetkach. Ponadprzeciętnie skuteczni osobiście wynoszą niewypłacalnego za restauracyjny próg.

W takim stanie rzeczy trudno żałować napiwkowej niedoli, która na polskim kelnerskim padole jawi się poniżej poziomu depresji. Zresztą co jakiś czas ożywającą dyskusję na ten temat kelnerskim dziegciem osładzają sami zainteresowani. Niekoniecznie wszak generując żenujące incydenty zaprzeczające wszelkim standardom dobrej kelnerskiej praktyki. Ta wszak każe ugościć każdego, kto ogólną ogładę uwiarygodnia nominałami w portfelu i nawet jeśli ów porwie się na skandalizującą sensację na sali, posunąć się pozwala najwyżej do dyskretnego rozwarcia okna, by umożliwić szalejącemu opuszczenie adresu o własnych siłach. Jednak pozbawieni jakicholwiek kodeksów współcześni kelnerzy pogarszają swoją i tak już kiepską pozycję udzielając się grupach społecznościowych, na których drwią z gości.

Jednym z licznych przykładów może być profil Szczerzy kelnerzy. Sławę zyskał dzięki kelnerce jednej z popularnych restauracji, która oburzyła się tamże na groszaki, jakimi potraktował ją ponadtysiączłotowy gość. Zamieściła wielce obrazoburczą fotografię długiego na metr i zwieńczonego sumą tysiąca czterystu złotych paragonu, na którym ostentacyjnie spoczywał lekko wymięty dziesięciozłotowy banknot. Relatywnie patrząc to rzeczywiście niedużo, jakieś siedem dziesiątych procenta od kwoty na rachunku. Jednak jeśli zauważyć, że kolacja mogła być fakturowana na firmę, a ta pokrywa przecież wyłącznie to, co na fakturze uwidoczniono, to kelnerka powinna chuchnąć w pozostawiony jej banknot i być kontenta, iż dostała cokolwiek.

fot. Bence Boros
fot. Bence Boros

Wystarczy krótka pogawędka z kelnerami, aby dowiedzieć, się, Polak już taki jest, że nie zostawia zazwyczaj nic. No bo po co? Przecież dostaje rachunek. Czasami trafi się gość z gestem i albo jest po prostu wstawiony i ma ochotę rzucić monetą na oczach właśnie poznanej towarzyszki stolika, albo to stały bywalec świadomy wartości sprawnej i dyskretnej obsługi. Pomiędzy tymi ekstremami trafia się cała masa drobiazgu i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ci Polacy, którzy jednak zostawiają jakiś napiwek, zazwyczaj pobrzękują nominałem okołozłotówkowym. Ci milczący kładą na przy rachunku ze dwie pięćdziesiątki i kilka dwudziestek i po prostu wychodzą. Ci nieco bardziej elokwentni z rozbrajającą szczerością zwierzają się kelnerowi, że akurat więcej drobnych nie mają. A są tacy, którzy po prostu płacą kartą i żywym groszem nawet nie trącą.

Kontestatorzy manifestowania szacunku napiwkiem stawiają jeszcze jeden argument. Właściwie z jakiej racji napiwek na się należeć kelnerowi? W czym jest on ważniejszy od kucharza, dostawcy jarzyn czy pani klozetowej? Zarabia niedużo a do tego nie zawsze na czas, bo to taka branża, gdzie pieniądz pewny być może w kieszeni inwestora, to prawda, ale obierkowy też dostaje mało, pani na zmywaku nic ponad.

fot. Ramiro Mendes
fot. Ramiro Mendes

Dlatego też mniej krytycznie należałoby przyglądać się rzadkim jeszcze i wprowadzanym póki co pod droższymi adresami inicjatywom oficjalnego doliczania do rachunku obowiązkowego procentu piątego czy dziesiątego i uwidoczniania tegoż na paragonie. Takie pięć czy dziesięć od sta z automatu doliczane do rachunku daje lepszy komfort pracy całemu zespołowi a nadto sprzyja przejrzystości i uczciwości w rozliczeniach a także sprawiedliwy podział zebranych w ten sposób napiwków. Niech z tej dodatkowej puli dostanie coś i sala, i kuchnia, i pani sprzątaczka, i pan złota rączka. Niech zasady rozdziału tej puli będą jasne, niezależne od lokalnego widzimisię menadżera i arbitralnych decyzji inwestora. Wreszcie niech będą to przychody w pełni legalne, a zatem opodatkowane – choćby po to, aby kelner stawający po kredyt hipoteczny z kwitkiem na najniższa krajową, z kwitkiem z banku nie był zmuszony wychodzić.

A docenienie obsługi, z którą napiwek powszechnie się kojarzy? A proszę bardzo, obowiązkowy napiwek nie oznacza, że nie należy doceniać dodatkowo i w pełni uznaniowo. W takim kontekście te dwie pięćdziesiątki, kilka dwudziestek i rozbrajający uśmiech, na który kelner liczyć może dziś – bo jakoś tak się złożyło, że gość nie ma więcej drobnych – też będą wyglądać odrobinę lepiej.

  1. Pozwolę sobie na małą dygresję – zachowanie „tej” pani jak i kelnerów w sprawie, nie aferze S, najbardziej dotkliwe konsekwencje miało dla właścicieli nazwanych w tekście inwestorami. Nazwisko pana S. utrwaliło się w połączeniu ze słowem afera. Lata nauki, doskonalenia warsztatu, ciężkiej pracy ktoś swoją głupotą wystawił na szwank. Tą Panią też ktoś zatrudnił, może podziela poglądy może nie, ale kindersztuba i anielska cierpliwość to podstawowe kwalifikacje do pracy przy obsłudze gościa. Niestety trudno mierzalne…. Kiedyś też byłam świadkiem jak pracownik kebabu z Turcji i gość z Ukrainy zrobili widowisko na pół ulicy o miejscowe, a właściwie ich lokalne, animizje ukr.- tur. Wot kultura….

  2. A właśnie, afera S to najlepszy przykład beznadziei jakości pracowników sali. Rzecz absolutnie niesłychana i niemieszcząca się w żadnych ramach. W takich razach za działania kelnerów ponoszą najczęściej zupełnie nieświadomi ich „pracy” restauratorzy czy też inwestorzy (ja tutaj rozróżniam), choć pokazuje życie także trzeci filar restauracyjnej bazy – szefowie kuchni…

  3. Jakoś nie podoba mi się pomysł doliczania napiwku obowiązkowo… Może dlatego, że jednak nader często się zdarza, że napiwek się naprawdę po prostu nie należy. Nie chcę w takim wypadku się wykłócać o jego odliczanie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―