Skąd się biorą niejadki?

Wyjaśniam źródło problemu, dając ci możliwość samodzielnego sprawdzenia, czy także i twoje dziecko będzie niejadkiem

Kadr z programu "Mali Giganci" / tvn.pl
Kadr z programu „Mali Giganci” / tvn.pl

Czy to nie dziwne, że w epoce obfitości, która kreuje nie tyle dzieci z nadwagą ile wręcz chorobliwie otyłe, wciąż słyszy się o niejadkach? Jak to możliwe, że niektóre dzieci pałaszują, aż im się uszy trzęsą, a inne robią wszystko, żeby podstępna matczyna łyżeczka trafiła im w czoło albo nos, byle nie do buzi? Te pytania wracają, a pojawiające się z natarczywością szmaragdowej muchy programy telewizyjne, w których dzieci plują jedzeniem, zmobilizowały mnie w końcu do przedstawienia zagadnienia niejadka w formie niejadkowego ABC.

Kadr z programu "Mali Giganci" / tvn.pl
Kadr z programu „Mali Giganci” / tvn.pl

A. Dziecko może wiedzieć lepiej

Zaaferowane niejadkami matki uciekają się do najprzeróżniejszych sztuczek, aby w ich mniemaniu głodne dziecko zechciało zjeść to, co one uznają, iż ono powinno. Bezwzględne i okrutne próbują grać na dziecięcych emocjach, przebiegłe i wyrachowane uciekają się do przekupstwa a cierpliwe i sprawne wyczekują na moment najbardziej właściwy do łyżeczkowego natarcia. Mądre i roztropne zdają sobie sprawę, że dziecko żyje, myśli i odczuwa, a zatem jeśli chce, to je, a jeśli nie chce, to nie je – rzecz jasna wyłączywszy odosobnione przypadki, którymi powinien zająć się pediatra lub inny specjalista.

Najprostszy, choć rzadko brany pod uwagę powód, dla którego dziecko nie chce jeść, to niesmaczne jedzenie, które usiłuje się mu podać. Nowo mianowana przez los matka, która pożywia się ersatzami z proszków i kostek może nawet nie zdawać sobie sprawy, że gotuje niesmacznie. Jeśli pozycjonuje się po przeciwnej skali gastroprzegięcia i jako amatorka „wszystkiego bez”, a zatem cukru bez cukru, soli bez soli, mięsa bez mięsa i dymu bez dymu, to prawdopodobieństwo, że sprawę sobie zdaje, jest znacznie mniejsze.

Fot. Tanaphong Toochinda
Fot. Tanaphong Toochinda

Jeszcze gorzej, jeśli niesmacznie jadająca matka podejmie się gotowania specjalnie dla dziecka. Przez połączenie braku umiejętności i nadmiaru ideologii takie jedzenie może być przeokropne w dwójnasób. Czy papki ze słoików byłyby tu lepszym rozwiązaniem? W żadnym razie! Ich producenci mają za nic nawet ten truizm, iż dobre jedzenie musi być smakowite, a przyprawy i zioła są po to, aby ich używać. Posiadaczom hialuronowych podniebień może te papki smakują, ale – tam do kata – skoro wyrzekli się podniebień własnych, niech uszanują przynajmniej te dziecięce.

Papki w słoikach to bezsmakowe kuzynostwo zwierzęcej paszy i antyteza jedzenia. Przecież skoro do smakowitości ma prawo i ten śmietnikowy kundel, który zżera resztki z obiadu, to dlaczego odmawia się doń prawa dziecku? Takie dziecko, nie jedząc, protestuje przeciw smakowemu analfabetyzmowi, który funduje mu własny rodzic.

A dziecko po prostu może samo wiedzieć, co jest dobre. Stalowe dłonie przemysłu spożywczego jeszcze nie zdążyły go wziąć w obroty, a to właśnie te dłonie – w zewnętrznie eleganckim wydaniu ze stali szlachetnej – biorą w obroty wszystko, czym obrócić się da. Idzie łatwo, bo marketingowcy z branży za prawdy objawione wskazują tezy, które sami tworzą i które akurat są modne. Teraz modna jest teza, iż jedzenie dla dzieci należy postrzegać przez pryzmat tak zwanych „wartości odżywczych”. A gdzie reszta parametrów? Gdzie palety smaków, gamy aromatów, inspirujące połączenia i zaskakujące zestawienia? Choć pytam o to retorycznie, bo przecież od matki przy każdej okazji starającej się upewnić, czy w tym pomidorze jest gluten, żadnej odpowiedzi się nawet nie spodziewam, to pytam jednak głośno i w imieniu udręczonych niesmacznym jedzeniem dzieci. Cóż mogą same począć ponad podświadomy protest? Ten skutkuje niejadkiem albo, co przecież gorsze, miłośniku fast-food, który tak sobie nim rekompensuje karmidełkową udrękę, iż po chwili jest go za dwóch.

Sam fakt, że jedzenie ma cechy smakowitości, o których warto dziecku opowiadać, to żaden powód, aby niejadka karmić wyłącznie tym, na co przejawia ochotę. Wcale niewykluczone, że bezustannie będzie wówczas żądać frytek i batoników, bo kto wie, czy dietetycznie świadomy rodzic nie nagradza swojego odżywczo sterroryzowanego dziecka na przykład megaburgerem z gigadolewką.

O ile wynoszone do miana nagród barowe uczty mogą być usprawiedliwiane rzadkością występowania, o tyle na porządku dziennym jest wręczanie małym dzieciom mocno kontrowersyjnych przekąskek, które z nieznanych mi powodów uznawane są na zdrowe. Mowa tu o kukurydzianych zatykaczach ust, ryżowych podeszwach ale i zwykłych paluszkach. Są tak niewinnie lekkie a jednocześnie tak zbawiennie absorbujące bobasa, że dobrze, jeśli kończy się na stu dziennie.

fot. Piotr Chrobot
fot. Piotr Chrobot

Po takich suchościach dziecko musi coś wypić. Rodzice słyszeli, że oranżada nie ma wartości odżywczych i stawiają wyłącznie na soczek. Niezależnie od tego, czy pod pojęciem soczku kryje się ten stuprocentowy, nieklarowany, przecierowy czy słodka woda, to w każdym jego łyku jest dość mocy, aby nie tylko wyczernić dzieciom uśmiech ale też nasycić, bo to także źródło energii. Opijanie dzieci sokami i napojami, które wraz z rozpuszczonymi w nich chrupkami zapełniają brzuszek przed każdym posiłkiem, jest jednym z ważkich choć często lekceważonych powodów, dla których dziecko nie chce jeść. Rozwiązanie jest proste – nie dawać ryżowych placków, nie poić soczkami. Wystarczy woda, napary owocowe i herbata. Brzuszek nie będzie pusty, ale będzie w nim miejsce na obiad, wszak pod warunkiem, iż smaczny, aromatyczny, kolorowy i różnorodny.

B. Dziecko miewa rozwojowe fazy

Na jakiej podstawie rodzice sądzą, że raz ustalony schemat żywieniowy będzie trwał po wieki, trudno pojąć, zwłaszcza że sami muszą pamiętać, kiedy organicznie nie znosili oliwek czy trufli, a teraz nie wyobrażają sobie bez nich życia. Muszą też pamiętać, gdy przedszkolna kucharka raczyła ich obrzydliwym szpinakiem, który dziś wciągnęliby nawet uchem. Smak ewoluuje, a owa ewolucja ma też podłoże biologiczne. Niemowlę nie ssie mleka matki bez końca. Przychodzi czas na butelkę, potem na kaszkę, zupki i coraz szersze spektrum dań.

fot. kazuend
fot. kazuend

Na drodze ewolucji smaku psychologowie dziecięcy wyszczególniają między innymi zjawisko zwane neofobiami rozwojowymi, powszechnie ignorowane przez rodziców, a niezmiernie dla kreacji smakoszostwa ważne. Dwulatek kwestionuje otaczający go świat i naturalne to zupełnie tak samo, jak podobny bunt u nastolatków. Może też grymasić, wybrzydzać, odmawiać, bo w ten sposób ćwiczy nie tylko ogólnie pojęte budowanie świadomości siebie ale też – w naszym mikrokontekście – komponowanie własnej palety smaków. Niezrozumienie mechanizmu tego zjawiska prowadzi w konsekwencji do promowania złych nawyków i wygaszania dobrych. Dwulatek może nie chcieć marchewki, ale gdy będzie czterolatkiem, może zachcieć. Przedszkolak może zażądać rozdzielania elementów dania tak, aby się nie stykały, ale nie oznacza to wcale, że za jakiś czas nie stanie się zagorzałym orędownikiem swojskich eintopfów albo zagranicznych bujabesów.

C. Dziecko bywa eksploratorem

Proces indywidualnej kreacji palety smakowej dziecka wiąże się z jego ciekawością świata i ochotą na jego odkrywanie. Dziecko w sposób naturalny jest eksploratorem, także w kwestii smakoszostwa. Nie ma powodów, aby zabraniać mu próbowania nowych smaków. Niech dotyka wszystko, na co ma ochotę, niech wsadzi sobie do buzi to, co chce i niech samo sprawdzi, czym rzecz pachnie. Jeśli nie zapachnie odpowiednio, z pewnością stosownie się zachowa. Jeśli zapachnie, może sięgnie po więcej. Dobrym rozwiązaniem jest sadzanie jak najmłodszych dzieci przed talerzem różnorodności. Niechaj w nim grzebią.

fot. Jannis Brandt
fot. Jannis Brandt

Swoje znaczenie mają tu wspomniane wcześniej dziecięce neofobie. Mają to do siebie, że przemijają, dlatego w żadnym razie nie wolno stygmatyzować jedzenia ani decydować za dziecko. Jeśli raz skrzywi się przy winegrecie albo wytrzeszczy oczy i wykrzyknie „o!” przy jalapeno, niech ma szansę spróbować ich kolejny raz. Bywa, że takiej szansy już więcej nie dostanie. Nagminnie obserwuję karygodne sytuacje, kiedy to mama czy babcia w pełni swej indolencji, ignorancji a wręcz arogancji ustnie oraz fizycznie uniemożliwiają dziecku dostęp do tego, czego akurat ma ochotę spróbować. Najpopularniejsze cytaty to te najbardziej żenujące – „Przecież ty nie lubisz cebuli”, „Ojej, to dla ciebie za ostre”, „Kuchnia hinduska nie jest dla dzieci”.

Za to styrodurowy glut z kukurydzy jest. Rety!

  1. 1. Kiedy jest niejadkiem skupia uwagę otoczenia- a o to niejednemu małemu mądralowi chodzi
    2. Czasami jest tak przekarmione chrupkami, bananami i innymi pozornie zdrowymi przekąskami że po prostu nie jest głodne!
    3. Ma prawo czegoś zwyczajnie nie lubić
    4.Dorośli sami skupiają się na serwowaniu dzieciakom ,,specjalnego „jedzenia. A wystarczy jeść razem przy wspólnym stole, niech dziecko naśladuje dorosłych (bo to bardzo lubi robić). A dorośli na czas wczesnego dzieciństwa swojej pociechy niech trochę zmienią zwyczaje żywieniowe na te zdrowsze – z warzywami, kaszą, ciemnym/mieszanym pieczywem, rybami, itp…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―