To ostatnia chwila, żeby spróbować świeżego skreja. Jeśli jeszcze nie znacie, to śpieszcie się, bo następna okazja dopiero za rok!
Skreja miałem przyjemność próbować już kilka razy, ostatnio w poznańskiej Cucinie, do której gościnnie przybyła jedna z najbardziej utalentowanych postaci stołecznej sceny kulinarnej, Agata Wojda.
W duecie z szefem kuchni Cuciny, Ernestem Jagodzińskim, zaprezentowała coraz bardziej modnego w Polsce skreja. Okazja była zdecydowanie przednia, bo jakże miło za jednym razem zjeść modną rybę i spotkać Agatę Wojdę!
Gdy w mediach społecznościowych opublikowałem zdjęcie jednego z dań, których skrej był bohaterem, od razu posypały się pytania zaciekawionych, którzy zapragnęli bliżej poznać owego bohatera. Wyjaśniam zatem, że skrej to ryba o białym i zwartym mięsie, listkującym podobnie jak mięso dorsza i podobnie jak dorsz chudym. Wszystko to dlatego, że skrej jest z dorszem blisko spokrewniony. Niektórzy nazywają go nawet dorszem zimowym i może ma to jakiś sens, ale skoro istnieje oddzielna nazwa, czemuż jej nie używać?
Słowo „skrei” wywodzi się najprawdopodobniej od nordyckiego „skrida” (wędrować). Można się zatem domyślać, że to ryba, która umiłowała sobie przemierzanie morskiej toni. I rzeczywiście, odławia się go w Morzu Barentsa, kiedy po pięciu latach dorastania odbywa tysiąckilometrową podróż ku Lofotom na tarło. O jakości egzemplarzy, które trafiają na nasze stoły, zaświadcza oficjalny znak nadawany rybom złowionym i przetworzonym w zgodzie z zasadami zrównoważonego rozwoju i oficjalnymi standardami jakości. Na załączonym filmie możecie podpatrzeć, jak Norwegowie je poławiają.
Na razie „skrei” nie ma polskiej nazwy, co nie ułatwia opowiadania o nim, bo nasz język z trudnością radzi sobie z odmianą wyrazu o nietypowej dlań końcówce „ei”. Dobrym rozwiązaniem byłby zatem pomysł, który zgłaszam tu do oficjalnego wykorzystania, aby nazwę „skrei” spolszczyć. Stąd też to moje poniekąd zuchwałe pisanie o skreju, podparte wszak merytorycznie uzasadnioną nadzieją, iż skrei skrejem się jednak stanie.
Jaki ów skrej zatem jest? Jest dobrze chudy, miło jędrny i ładnie listkuje. Przygotowany wprawną ręką zdecydowanie odbiega od przypisywanego dorszowatym przez rybnych ignorantów suchawej gumowatości. Ja uwielbiam dorsza w każdej formie, więc nie przesadzę, jeśli powiem, że skreja uwielbiam w dwójnasób za jego dojrzałą delikatność.
Eksperci wypowiadają się o skreju jako o rybie dla koneserów, jej szlachetną proweniencję ilustrując starym norweskim zwyczajem podawania go w wyrafinowanym anturażu języczków, wątróbki i ikry. Na talerzu towarzyszą mu ziemniaki i placki z dorsza, a tak skomponowane danie nosi nazwę mølje i podawane jest w Norwegii na początku skrejowego sezonu. Innym rarytasem są duszone żołądki skreja faszerowane wątróbką i cebulą. Póki co sezon na skreja właśnie się kończy, więc jeśli macie ochotę spróbować, cóż to za ryba, może uda się wam jeszcze ją znaleźć w jednej z 30 restauracji, które brały udział w akcji „Skrei. Już jest!”.
Spieszcie się, bo kolejna okazja na świeże egzemplarze dopiero za rok, gdzieś na początku lutego.