Kiedy dziecku każą poćwiartować przyjaciela

Temat posyłania dzieci do telewizyjnych programów rozrywkowych wraca jak bumerang. Tym razem skandal wywołał Masterchef Junior i ćwiartowanie przyjaciela

Uwaga: tekst zawiera drastyczne opisy oraz obrazy!

W siódmym odcinku serii Masterchef Junior kazano uczestniczącym w programie dzieciom zaprzyjaźnić się z gromadką domowego ptactwa, a następnie poćwiartować ich tuszki i ugotować z tych kawałków dania. Już ten krótki obraz musi generować oburzenie u tej części odbiorców, którzy pielęgnują w sobie choćby strzępy empatii – i to zarówno w stosunku do dzieci jak i tych jeszcze mniejszych dzieł Pana.

O ile dzieci posłusznie wykonywały, co im kazano, a zatem pogłaskały ptaszka, następnie potraktowały jego tuszkę tasakiem aż wreszcie własnoręcznie porąbane kawałki poddały obróbce termicznej, o tyle przerażone ptactwo fruwało po studiu i darło się wniebogłosy. Nic zatem dziwnego, że poniósł się rwetes i to zarówno ze strony obrońców zwierząt jak i psychologów dziecięcych. Zanim obejrzałem ten odcinek, byłem pewny, że obowiązuje nas niepisana reguła, iż zjadamy te zwierzęta, których nie darzymy uczuciem – a zatem dziczyznę z lasu i inwentarz z tuczarni, ale nie domowników. Dziś już nie mogę być zatem tak pewny, jak jeszcze kilka dni temu, że ktokolwiek posiada psa, kota, szczura czy pająka, nigdy w życiu nie postanowi pożreć swojego pupila. Mimo wszystko jednak wciąż mam bardzo silne przeświadczenie, że zaden posiadacz konia za nic w świecie nie tknie koniny i to nawet, choć chcę ufać, iż w szczególności, gdy podadzą mu ją na srebrnej zastawie w formie siekanego ręcznie tataru. Słowem zanim obejrzałem siódmy odcinek Masterchef Junior byłem przekonany, że człowiek niezwyrodniały nie jada przyjaciół. Utwierdzała mnie w tym decyzja tajwańskich władz, które, jako pierwsze w Azji, urzędowo zakazały jedzenia psów i kotów

Ktoś teraz powie – dzieci poćwiartowały tuszki i co z tego, przecież trzeba je nauczyć, skąd bierze się jedzenie! Niech zatem dzieci się dowiedzą, że dewolaj miał kiedyś oczy i dziobał, a schabowy rył w ściółce i chrumkał. No tak, nie tak dawno o dostęp do uczciwej edukacji dla dzieci głośno postulował Jamie Oliver, który pokusił się o przeprowadzenie uboju przed kamerami! Głośnym echem poniósł się też ubój na żywo w programie kulinarnym Gordona Ramseya – tu także w imię niesienia dzieciom kaganka spożywczej edukacji. Wreszcie, o co chodzi, skoro ubój zwierząt gospodarskich od wieków odbywał się na oczach dzieci i nikt nigdy w tej sprawie nie wypowiadał się z oburzeniem?

Nieprawidłowość tego typu argumentacji polega na zupełnym niezrozumieniu tła kulturowego, do którego argumentujący nieporadnie próbują się odnosić. Podróżujący z kamerą po Italii Jamie Oliver rzeczywiście poderżnął gardło świadomej owcy, Ramsey w istocie uśmiercił indyki, a zwierzęta gospodarskie naprawdę ubijano na oczach dzieci. Jednak diabeł, jak to on, tkwi w szczegółach.

Kluczem jest w tym kontekście słowo „szacunek”, choć może nie tyle samo słowo ile jego znaczenie. W zachowaniu Olivera czy Ramsaya trudno dopatrzeć się nawet najmniejszych znamion szacunku. Ramsay nadał indykom imiona, czyniąc z ptactwa domowych pupili, po czym odebrał im dech w oku kamery. Oliver zrobił z uboju owcy telewizyjny happening, szokując przy tym zupełnie nieprzygotowaną na taki obraz widownię. Wydarzenie określił mianem hardkorowego, czyli – mówiąc oględnie – intensywnie emocjonującego. Dodał też, że owieczka jest śliczna, ale człowiek jest na szczycie łańcucha pokarmowego. Co to miało oznaczać? Że może robić z czymkolwiek, co jest poniżej niego w tym łańcuchu, co mu się rzewnie podoba i luz?

Tak oto owiany niegdyś mistyką rytuał stał się jarmarcznym igrzyskiem, a w miejsce należnego zwierzęciu podczas uboju szacunku, pojawiają się… tanie, acz intensywne emocje.

Cóż bowiem ponad tanie emocje mają generować publikowane w internecie filmiki, na których rozchachani śmiałkowie pakują sobie do ust żyjące stworzenia? Co ma na myśli rezolutna nastolatka, która chwali się przed internetową kamerką zjadaniem ośmiornicy, która przykleja się jej do ust, walcząc o ostatnie strzępki życia?

Nie jest przy tym wcale jedyna. W serwisie Youtube znajdziecie jej podobnych całe mnóstwo. Czy tacy ludzie różnią się czymś od tych, którzy publikują w serwisach społecznościowych zdjęcia, na których triumfują nad zabitymi przez siebie lwami, tygrysami i misiami? Czy „popularny” ostatnio na Facebooku mężczyzna, który pochwalił się zdjęciem z niedźwiedziem, którego zastrzelił podczas snu zimowego, różni się czymś znaczącym od zjadaczy żywych stworzeń? Wielkością stworzenia? A może potrzebą zaspokojenia głodu?

Psychopatia to jedna z potencjalnych diagnoz w tym kontekście, choć jeśli dotyczy kilku indywiduów w populacji, może rzeczywiście nie ma sensu robić awantury. Niemniej trudno przejść obojętnie wobec szokujących zdjęć pożerania przed kamerą kurczęcych niemowląt przez popularnego jutubera. Mowa tu o Marku Weins, który na pełnym zbliżeniu macza w winegrecie usmażone w głębokim tłuszczu jednodniowe kurczaczki i z nieskrywaną radością chrupie je na oczach widzów. Czy robi to w imię przybliżania fanom specyfiki stołu obcych kultur? Może jeszcze w imię odpowiedzialnego edukowania najmłodszych?

Podobne pytania nasuwają się w kontekście siódmego odcinka Masterchef Junior. Trzeba przyznać, że samego uboju zwierząt na ekranie scenariusz nie przewidział. Dzieciaki „tylko” poćwiartowały i ugotowały zaprzyjaźnione wcześniej zwierzątka. Ale czy to rzeczywiście powód do ulgi? Czy w kolejnej edycji – za sprawą uzasadnionej telewizyjnie gradacji intensywności emocji – ubój na pełnym zbliżeniu nie mógłby stanowić zupełnie naturalnego etapu kreacji igrzyska?

  1. wychowano mnie w szacunku dla każdej żyjącej istoty. Zwierzęta traktowało się przyjaźnie i nie spychało się ich do roli tylko konsumpcyjnej.Ale widziałam też jako dziecko wiszące tusze zabitego prosiaka. Wiedziałam, że z kaczek, które pluskają się w potoku przy domu będzie pieczyste, a z cielaka babcia przygotuje pasztet, roladę i zrazy. I było to dla mnie normalne. Nikt nie wynosił przesadnej roli zwierzęcia czy człowieka. Wiedziałam, że żyjemy obok siebie, w symbiozie. Ale zwierzęta są też po to, aby je jeść.
    Obecnie te tematy traktuje się z histeryczną egzaltacją, posuwając się do skrajnej przesady. No na litość, jak wytłumaczyć dzieciom,że zwierzę żyjące w gospodarstwie będzie zabite, bo je się mięso?! Po prostu trzeba im to pokazać. A zwierzęta hodowane w bliskim kontakcie z człowiekiem mają lepsze warunki życia i nie giną w stresie, jak w przemysłowych ubojniach. Mięso ich jest przez to wartościowsze i zdrowsze.
    Kotlecik, który dzieci znajdują na talerzu nie wyrósł na trawniku, ani nie pochodzi z laboratorium. Jest częścią zwierzęcia. Inaczej nasz obraz w oczach dzieci to obraz bestii, a w rezultacie hipokryty. Argument, że nie zjada się swojego przyjaciela jest słaby, ponieważ najpierw musimy uzmysłowić dzieciom, że jemy mięso, a więc musimy zwierzaka zabić. Nie jadamy w naszej kulturze wszystkich zwierząt, ale jednak część z nich tak.
    Artykuł wyżej nie daje odpowiedzi na to, co z tym zrobić i jak dzieci uczyć. Jedynie zawęża się do krytyki i określenia zjawiska jako psychopatyczne. To bardzo powierzchowne i nie prowadzące donikąd. Świat nie jest i nie będzie czysto empatyczny i bezmięsny. Bardzo ciekawi mnie jak Autor wychował się w świecie, gdzie zjada się zwierzęta? Czy nie jadł ich od dziecka? Czy w związku z tym jest wege? Czy tylko pisze to, aby skrytykować powyższe zjawiska?

    • Bo niestety, żyjemy w zdegenerowanej, liberalnej kulturze i rzeczywistości, gdzie istnieje bzdurna zasada „równości” i ludziom każe się za wszelką cenę wszystkich, bez wyjątku traktować z szacunkiem czy jeszcze gorzej, miłością. Na miłość i uwielbienie trzeba sobie naprawdę zasłużyć, a z szacunkiem to należy go jedynie okazywać wobec najbliższych czy tych, wobec których czujemy osobiście pokorę i uznajemy za autorytet.
      Dzisiaj, jednostkę wynosi się na piedestał, zapominając,że to wspólnota stoi na pierwszym miejscu i zawsze istnieje zasada „od szczegółu do ogółu”, a nie na odwrót. Jednocześnie i tak, każdy ma w nosie te zasady, każdemu chodzi wyłącznie o interes własnego nosa.
      Chodzi po prostu o zdrowe, normalne, odwieczne, naturalne zasady.

    • Nie popieram podawania gotowych rozwiązań, propagowania nakazów moralnych – łatwych czy trudnych. Ponad to przedkładam pretekst do wyrażenia opinii i dyskusji, z której dopiero wnioski wysnuć może sobie każdy sam. Dlatego też brak u mnie prostych przepisów i zaleceń, niezależnie od tego, że tego typu komunikaty są dziś ostatnio popularne.
      Jeśli zaś chodzi o to, co ja jem – wszystko to, co kulturowo jest uzasadnione, w tym drób i mięso. Nie jadam zaś jednodniowych kurcząt smażonych we fryturze, żywych ośmiornic ani robaków, bo nie są to frykasy jadane w moim obszarze kulturowym. Nie wiem, jak zachowałbym się w miejscu, w którym takie rzeczy się rzeczywiście jada (nie miałem jeszcze okazji w takich gościć), ale nawet jeśli pokusiłbym się o zjedzenie czegoś, co u nas wywołuje kontrowersję, niesmak, oburzenie czy obrzydzenie, z pewnością nie zrobiłbym z tego wydarzenia medialnego. Nie tylko to, co jadamy ale także jak jemy i w jaki sposób obchodzimy się z jedzeniem, ma znaczenie w definiowaniu i okazywaniu szacunku (i to nie do samego żywego organizmu ale też do kultury, której jest się gościem).

    • Anno, wydaje mi się, że nie przeczytałaś tego wpisu ze zrozumieniem. Autor jest tego samego zdania, co Ty 🙂 Jemy zwierzęta, to jest oczywiste, ale powinniśmy traktować je godnie, a życie odbierać z szacunkiem, nie robiąc z tego igrzysk śmierci. To samo tyczy się happeningów przed kamerami. Zupełnie niepotrzebnych. Nie tak powinno uświadamiać się dzieci, skąd pochodzi mięso. A już totalną pomyłką jest nakłanianie do zaprzyjaźnienia się z nimi i nadawanie im imion. Nie tędy droga i tak ten artykuł zrozumiałam ja 😉

    • Rzeczywiście. Największym przewinieniem Niemców wobec Żydów podczas ostatniej wojny było to, że fundowali im niepotrzebny stres. Gdyby zabijali ich po cichu, po sąsiedzku, mieszkając w tym samym gospodarstwie domowym, nie byłoby problemu. Jednak zafundowali im niepotrzebny stres w warunkach ubojni przemysłowych, robili to z przytupem i rozgłosem. Przez to smak Żydów, spędzanych do gazu, niepotrzebnie się pogarszał, a widzowie byli narażeni na nieprzyjemne wrażenia estetyczne. I na mniej zdrowe mięso. Musieli poczuć absmak.

      Twój powierzchowny komentarz nie wyjaśnia, co chcesz z tym zrobić.

  2. Jako zdecydowany zwolennik tortur oraz kary śmierci i powszechnego jej stosowania, w liczbie kilku tysięcy egzekucji rocznie, uważam, że zwierzęta zasługują na większy szacunek niż ludzie. Zwierzę nie jest niczemu winne, bo kieruje się instynktami, stąd tortury należałoby zachować dla zdegenerowanych szumowin, którzy innego języka niż język brutalności, nie rozumieją.
    Człowiek jest wszystkożercą i winien jeść wszystko, co chce i co nie sprawia, że czuje obrzydzenie. Stąd, jako mięsożercy powinniśmy stosować jakieś tam, humanitarne zasady uboju. Takie jak stosuje się w cywilizowanych zakładach. Czyli najpierw utrata świadomości, potem zabójstwo, a potem dopiero patroszenie, ćwiartowanie, itd.

    • Zwierzę, w szczególności przeznaczone na ubój, to nie clown, którego pakuje się w porcięta, smaruje kolorową mazią i stawia na cyrkowej arenie, żeby bawi gawiedź. Szacunek musi być mu okazany i nie ma miejsca na żadną dyskusję – jeśli mówimy o człowieku a nie o jego karykaturze. Już samo marnowanie megaton żywności źle świadczy o gatunku ludzkim, którego część wciąż umiera z niedożywienia. Zachód też był targany klęskami głodu, dziś wnuczęta tego starego Zachodu już tego pewnie nie pamiętają. Jednak sytość to w żadnym razie nie jest powód, aby beztrosko bawić się jedzeniem i to jeszcze w tak drastyczny sposób, jak pokazują przytoczone w tekście przykłady.

      • Ale dzisiaj mamy do czynienia z rzeczywistością cyrku. Cała otaczająca nas rzeczywistość,a w szczególności Zachód to cyrk. Stąd, ja bym zwyczajnie z tego nie robił żadnego rozgłosu, bo i tak to nic nie da. Już dawno zrozumiałem, że z ludźmi głupimi i prymitywnymi, nie warto prowadzić rozmów, ani się z nimi specjalnie zadawać. Niech każdy robi swoje, a wyjdzie z tego, co wyjdzie.
        Co do klęsk głodu to fakt, ale nie dotyczy to Zachodu. Przecież w Rosji, jeszcze paredziesiąt lat temu, ludzie umierali z głodu, a dzisiaj, pogrobowcy tamtej władzy, niszczą żywność, bo „niepoprawna politycznie”.

      • W kontekście marnowania żywności, to warto przytoczyć dane, które ostatnio znalazłem, mówiące o tym, że 70% populacji Polski jest otyła lub ma widoczą nadwagę. Do tego, ok. 700 tysięcy osób, w Polsce reprezentuje tzw. „otyłość olbrzymią”.
        Polska jest jednym z liderów marnowania żywości oraz jak, pokazują te dane, „Ameryką Europy Wschodniej”, tyle, że tu chodzi raczej o USA, sprzed 10 lat, kiedy to jeszcze nie było powszechnej mody w tym kraju na crossfity, fitnessy, bodybuildingi, bo kulturystyką czy fitness zajmowali się raczej ludzie o problemach psychologicznych czy faktycznie posiadający problemy z wagą.
        Patrząc na to, należy się spodziewać, że za lat 10, góra 15, Polska stanie się światową potęgą w sportach siłowych, kulturystyce, fitnessie, crossficie i jeszcze innych. A może jednak nie, bo to jednak sporty wymagające dosyć duzego samozaparcia i ciut grubszego portfela, niż przeciętny mieszkaniec RP.

        • Wiem w jakim sporcie Polacy staną się potęgą światową. W obżeraniu się na czas. Do tej pory, liderami w pochłanianiu hotdogów czy hamburgerów na czas byli Amerykanie, Japończycy (ciekawy paradoks)i bodajże Niemcy lub inny naród zachodnioeuropejski. Ale Polacy z pewnością pobiją już wkrótce wszystkie rekordy.

    • A jeżeli czuję obrzydzenie z powodu twego istnienia na tym świecie, to co mogę z tym zrobić? Zastosować tortury, czy karę śmierci?

      • Różni ludzie i ludziska chodzą po tym świecie. Ja się brzydzę egoistami, Liberałami, materialistami. Ale nie powiedziałem, że należy ich mordować. Ot, wystarczy zwykły ostracyzm, czyli traktowanie z przysłowiowego „buta”.

  3. Jako zdecydowany zwolennik tortur oraz kary śmierci i powszechnego jej stosowania, w liczbie kilku tysięcy egzekucji rocznie, uważam, że zwierzęta zasługują na większy szacunek niż ludzie. Zwierzę nie jest niczemu winne, bo kieruje się instynktami, stąd tortury należałoby zachować dla zdegenerowanych szumowin, którzy innego języka niż język brutalności, nie rozumieją.
    Człowiek jest wszystkożercą i winien jeść wszystko, co chce i co nie sprawia, że czuje obrzydzenie. Stąd, jako mięsożercy powinniśmy stosować jakieś tam, humanitarne zasady uboju. Takie jak stosuje się w cywilizowanych zakładach. Czyli najpierw utrata świadomości, potem zabójstwo, a potem dopiero patroszenie, ćwiartowanie, itd.

  4. Zastanawia mnie ciągła nagonka w mediach na grupę osób, która chyba najbardziej spośród wszystkich innych, stosuje wyjątkowo humanitarne metody pozbawiania życia zwierząt. Mam na myśli myśliwych. Jako, że żyjemy w czasach, w których nie jest istotną treść, jaką się chce przekazać, a raczej jej forma i sposób przekazania, społeczeństwo bez większych problemów pochłania zmanipulowane, nieprawdziwe informacje dotyczące sposobów polowania przy użyciu broni palnej. Czy zastrzelenie zwierzęcia, które żyje w swoim naturalnym środowisku, które ma swobodny dostęp do pokarmu, praktycznie nieograniczoną możliwość poruszania się, przemieszczania, zasługuje na krytykę? Dlaczego taki właśnie sposób pozyskiwania mięsa, bo tym między innymi jest właśnie łowiectwo – jest tak piętnowany, szkalowany i nierozumiany przez społeczeństwo? Zwierzę zastrzelone przy użyciu myśliwskiej broni palnej nie jest nawet świadome faktu pozbawienia jej życia. Jak się to ma do przemysłowej hodowli, transportu do rzeźni, oraz późniejszego przemysłowego uboju, gdzie odczuwane przez zwierzęta bodźce, lęki są na ostatnim miejscu? Dlaczego ludzie są tak ogłupieni przez media, że są w stanie krytykować pokot po polowaniu, a nie przeszkadza im wizyta w supermarkecie, gdzie starannie wypreparowane zwierzęce zwłoki leżą na tackach zawinięte w folię, mając pod spodem materiał pochłaniający odcieki ze zwłok? Jakiż to głupi naród, dający się tak łatwo manipulować. Ileż to osób, pochodzących ze wsi (choć nie tylko), obeznanych z ubojem zwierząt gospodarskich przez nie samych karmionych, gdy podrośnie – pod wpływem środowiska głośno afiszuje się ze swoim negatywnym stosunkiem do polowania. Lecz w żadnym przypadku nie przeszkadza im to w konsumpcji przemysłowo wyprodukowanych wędlin robionych z mięsa pochodzącego z masowych hodowli, czy też w zachwalaniu „kebaba” czy hamburgera serwowanego w konkretnym lokalu/punkcie. Polacy byli i będą niesamowitymi hipokrytami, ulegającymi bezmyślnie każdej modzie, nawet najgłupszej, byle tylko przypodobać się innym. Myśliwy pozyskawszy zwierzynę, w całości zagospodaruje i przerobi całą jej tuszę – od skóry, po mięso i trofeum/oręż. Nie zmarnuje niczego, bo w tym właśnie tkwi sens łowiectwa – w odróżnieniu od polowania w supermarkecie. Problemem jest jednak świadomość społeczeństwa w kwestii łowiectwa, i ogólnie pojętej gospodarki łowieckiej. A najbardziej przerażającym zjawiskiem jest sytuacja, gdy to osoba mająca niewiele wspólnego z łowiectwem, kompletnie nie mająca pojęcia o tym zagadnieniu, ma najwięcej do powiedzenia. Co ciekawe, najczęściej są to mieszkańcy dużych miast, którzy „naturalne” środowisko oglądają co najwyżej przez szybę samochodu, jadąc autostradą (bądź ekspresówką, bo tych pierwszych wyraźnie mniej). Ci zawsze krzyczą najgłośniej, szkoda tylko, że ich postulaty nie mają większego sensu. Bo o wiele większy szacunek do posiłku okaże myśliwy, który sam mięso na ten posiłek upolował, niż byle internetowy krzykacz, który nabył tackę z „mięsem” w promocji w markecie, pół zjadł, pół dał kotu, a to czego kot nie zjadł – wyrzucił. Od 19 lat nie kupuję mięsa – jem tylko to, co upoluję. Zapach kupowanego mięsa mnie odrzuca. Z upolowanej zwierzyny robię wędliny, dzielę się nimi z przyjaciółmi, zapraszam ich, wspólnie przygotowujemy z nich obiad, kolację, czy grilla. Całkowicie różni się to od jedzenia mięsa, nabytego w markecie. Po prostu nabiera się do takiego posiłku szacunku. Kiedyś jedzenie mięsa było pewnego rodzaju misterium, powszechna wiedza o trudności jego pozyskania, hodowli – czy to w zagrodzie, czy też w jego naturalnym środowisku, sprawiała, że konsumujący je miał wiedzę, co je i czym to jedzenie wcześniej było. Obecnie, mało kto ma szacunek do tego, co ma na talerzu i czym wcześniej to było.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―