Organizowany co dwa lata w Turynie jako wielkie święto idei Slow Food w tym roku zyskał nowe otwarcie – na miasto. Salone del Gusto 2016 wyszło z parku Valentino i autentycznie scaliło się z Turynem
Turyńskie Salone del Gusto jak co roku ściągnęło nad Pad setki rzemieślników, tysiące regionalnych produktów i dziesiątki tysięcy miłośników dobrego smaku. W parku Valentino rozlokowało się całe miasteczko stoisk, namiotów i kramów i to w liczbie tak znacznej, że już samo obejście wszystkich zajęłoby kilka godzin. Zaprezentowano najprzedniejsze wyroby włoskich regionów – sery, wędliny, wina, piwa, destylaty, słodycze i przetwory, często w pomysłowych formach.
Ot, na przykład taki miękki ser Strach’in wydobywany łyżką wprost z krążka, nakładany w maleńkie waflowe rożki, posypywany siekanymi pistacjami albo kawałkami czekolady i tak podawany. Spróbowałem go w takiej właśnie formie. Urocze!
Spróbować wszystkich propozycji z turyńskich stoisk to niemożliwość, wybrałem zatem kilka, które zdały mi się najciekawsze. Zjadłszy gorgonzolę pod postacią gelato, ustawiłem się w ogonku do liguryjskiego stoiska z rybami. Akurat prezentowano na nim skropione oliwą carpaccio z tuńczyka. Rybę podano zupełnie bez przypraw, ale towarzyszące jej garni złożone z pomidorkowej sałatki, oliwek i orzeszków pinii z sukcesem wpisało się w ramy koncepcji. Zachwycające!
Po lekkiej przystawce byłem gotów na danie główne. Już po kilku krokach doszedł mnie uwodzicielski aromat prosięcej pieczeni, cóż więc innego mogłem wybrać? Na moich oczach postawny masarz ręcznie odkrawał słuszne plastry faszerowanego pieczonego prosięcia! Oto porchetta w jej najszlachetniejszej postaci, z chrupiącą skórką na zewnątrz i mięciutkim mięsem doskonale doprawionym ziołami wewnątrz. Porcję zjadłem wespół ze stojącą przede mną w kolejce zażywną jejmościną, która bezskutecznie usiłowała żądać połowy porcji. Poczułem się w obowiązku pomóc damie i zapytałem, czy nie miałaby ochoty na połowę mojej porcji. Przystała z radością, dzięki czemu, pojadając rozmarynowego prosiaka, miałem okazję pogaworzyć z jowialną Włoszką, która żywo opowiadała mi o zwyczajach włoskiego stołu.
Te niechaj pozostawię na inną okazję, albowiem teraz należałoby przejść do deseru, a wybór miałem przeogromny. Tylko popatrzcie na te kandyzowane klementynki w czekoladzie, melony, gruszki, figi, na te całe torty z kandyzowanych owoców! Na gianduje, ganasze, praliny i czekoladki! O tak, też na nie patrzyłem, zastanawiając się, na co by tu się skusić. Nie będę nawet próbował kłamać, że nie spróbowałem wszystkiego, bo spróbowałem. Przecież być w Turynie i nie spróbować giandui to tak jak być w Ciechanowie i nie wsiąść do Pendolino!
Ale czekoladki to zawsze tylko czekoladki, za to cannoli to kaliber znacznie większy i to nie tylko ze względu na średnicę, bo przecież cannoli to coś więcej niż tylko rurki z kremem! To małe sycylijskie arcydzieła, które pod chrupiącą powłoką kruchej rurki i posypką z siekanych pistacji skrywają rozkoszne ilości kremu z ricotty hojnie kraszonego kandyzowanymi owocami. Pycha!
Pozwoliłem sobie też na kilka przekąsek, ale któż mógłby się oprzeć truflowej salami? Nigdy wcześniej takiej nie próbowałem i już po spróbowaniu wiem, że nigdy tej próby nie zapomnę. Samo dojrzewające salami to prawdziwa tłusta lokomotywa smaku, a jeśli w jej rozżarzony kocioł wrzucić kilka truflowych węglików, z ciężkiego parowozu zrazu przeistacza się w lukstorpedę. Coś niesamowitego!
Dobrze wspominam też konfiturę z szalotki z Vignale Monferrato, likier czekoladowy z Susa, trufelki z Langhe oraz sycylijskie arancino con ragù.
Arancino to nadziewana i smażona w głębokim tłuszczu sporej wielkości kulka z ryżu, w moim przypadku szafranowego. Ja wybrałem wersję klasyczną, arancino con ragù z mieloną wołowiną w sosie pomidorowym z dodatkiem groszku. Z punktu widzenia obróbki termicznej rzecz przypomina pączka i choć jest od niego o wiele cięższa, przy wprawnym operowaniu temperaturą wcale nie nasiąka tłuszczem, za to miło chrupie. Wizualnie zaś blisko mu do pomarańczy (arancia), stąd też i nazwa – arancino.
Roztaczając tu prawdziwą turyńską feerię aromatów i smaków nie chciałbym jednak pozostawić wrażenia, że Salone del Gusto to li tylko zabawa w krążenie między kramami i opychanie się kąskami. To coś znacznie więcej, wszak idea Slow Food, której to wydarzenie jest owocem, nie ogranicza się do promocji dobrego jedzenia. Przypomniał o tym założyciel ruchu, Carlo Petrini podczas ceremonii otwarcia tegorocznego Salone del Gusto w Teatro Carignano, dziękując jednocześnie burmistrzowi Turynu za pomoc w otwarciu Salone na całe miasto, dzięki czemu festiwalowe wydarzenia mogły toczyć się nie tylko w parku Valentino ale i w różnych punktach miasta.
W swoim przemówieniu Petrini zwrócił jednak uwagę na rosnący poziom pogardy dla rolnictwa, potężne marnotrawstwo jedzenia i brak szacunku dla producentów żywności przy ciągłych spadkach cen na rolne produkty. Zaznaczył, że zamożny Zachód z pełną nonszalancją pozwala na produkcję coraz tańszej żywności, bezceremonialnie eksploatując zasoby Ziemi, odwdzięczając się planecie rosnącą górą śmieci, których znaczną część stanowi wyrzucane do kosza jedzenie. Rosnącym wolumenom produkcji towarzyszy spadek cen surowców, a tania żywność sprzyja pladze otyłości, która w sposób szczególny widoczna jest w społeczeństwach Zachodu. Wszystko to w kontekście nierozwiązywalnej epidemii głodu w biedniejszych częściach planety, których zasoby eksploatowane są ze szczególną intensywnością.
Petrini zaapelował o poważne potraktowanie zasady 3xR, która mówi: reduce, reuse, recycle oraz o dodanie do niej kolejnych „R”: return i respect. Wszystko to nie tylko po to, aby poprzez rozsądne zakupy i pragmatyczne wykorzystanie produktów zmniejszyć ilość wyrzucanego jedzenia, ale też po to, aby oddać należny szacunek tym, którzy żywność wytwarzają, rolnikom. Petrini przypomniał też o szacunku dla naszej planety, której należy się od nas coś więcej niż tylko śmieci.
Carlo Petrini jest uznawany za jednego spośród pięćdziesięciu najbardziej wpływowych ludzi na świecie, którzy mogą mieć pozytywny wpływ na losy Ziemi. Na tej liście to jedyny Włoch.
W następnym odcinku przejdziemy się szlakiem najlepszych turyńskich kawiarni – zapraszam w najbliższy poniedziałek.
Zachód, ogarnięty jest pychą i chciwością, dlatego liczy się już tylko „więcej, więcej, więcej”, zamiast „lepiej, lepiej, lepiej”. Ale zmiany polityczno-gospodarcze, będą, co do tego nie mam wątpliwości.
Zwycięstwo Trumpa, Brexit i skutki, jakie te wydarzenia przyniosą, także dla Włoch, które może już niedługo, wyzwolą się z kajdanów euro, dają szansę na zmiany.
Więcej protekcjonizmu, więcej wsparcia dla lokalnych producentów, krajowego rolnictwa, przy jednoczesnym „faktycznym wolnym handlu”, tj. otwarciu się na dostawców z krajów Południa, to jedyny krok w pozytywną stronę.
A sama „nowa” idea tego festiwalu to właśnie symbol zmian. Od dawna uważam, że jedzenia powinno być eksponowane na świeżym powietrzu a nie w jakichś halach, choć to zależy też od pory roku i od tego, co się eksponuje. Na pewno, wystawy spożywcze czy targi spożywcze, powinny się odbywać na świeżym powietrzu, tak jak to się dzieje w Zakopanem, w sierpniu przy okazji Targów Produktów Regionalnych. Nie byłem tam, jeszcze, ale mam nadzieje, że takich wydarzeń, w samej Polsce, będzie o wiele więcej.
Marzy mi się osobiście taki Salon Smaku, w każdym polskim mieście wojewódzkim, gdzie grube dziesiątki lokalnych producentów mogłoby przedstawiać każdego roku, coraz to nowe wynalazki, nie tylko produkty tradycyjne.
Pytanie, czy ja się w ogóle, tego w życiu doczekam??