Azja Express – drogi gniot czy tanie draństwo?

W tym programie udało się niemożliwe – poniżono wszystkich: uczestników, tło, statystów oraz widzów a oglądalność wysoka! Brawa!

fot. guido da rozze
fot. guido da rozze

Kierunek, w jakim zmierza współczesna telewizja od kilku lat determinują dwa wzięte formaty: „Ukryta prawda” TVN i „Dlaczego ja” Polsatu. Cechą obu jest bezsprzeczny trywializm fabuły i wykraczająca poza wszelkie ramy ocen gra aktorów – w obu przypadkach naturszczyków. Paradokumentalne serie cieszą się popularnością tak ugruntowaną, że mimo iż w 2015 roku stacja Polsat ogłosiła, że jesienią kończy z formatem, to jednak wiosną 2016 roku na antenie pojawił się nowy sezon.

Obie serie wygenerowały setki odcinków, tysiące fanów i miliony z reklam. Choć niełatwo sobie to wyobrazić, powstały nawet parodie obu serii, które, z pomocą młodych jutuberów, generują konceptom kolejne rzesze fanów.

https://www.youtube.com/watch?v=gJkgcenrXhM

Nie należy się zatem dziwić, że na bazie tak spektakularnego sukcesu nowej formy telewizyjnego przekazu – łatwej w odbiorze, niedrogiej i trafiającej do masowego widza, rosną nowe. Jedną z nich – mocno uprofesjonalnioną, bo angażująca nie tyle aktorów ile postaci znane – okrzyknięto rewolucyjną zanim jeszcze powstała. Wspierana jest bowiem największym w historii budżetem. Mowa o realizowanym w klimacie orientalnym paradokumencie Azja Express z udziałem polskich gwiazd i ich przyjaciół.

Program z wielkim budżetem daje szansę na ponadprzeciętne wrażenia, nawet jeśli nie intelektualne – wszak rozrywka – to z pewnością wizualne. Kusiła mnie ta podróż do Azji, byłem ciekawy orientalnej kuchni, zwyczajów, kultury, więc zamiast obejrzeć w środę fenomenalnej jakości film podróżniczy na austriackim kanale Servus, przełączyłem się na TVN.

Wysoki budżet serii widać już w trailerze. Te nazwiska nie mogły kosztować mało. Małgosię Rozenek za każdy, kto choć raz skusił się na obejrzenie jej pasjonujących przygód w Piekielnym Hotelu. Pascala Brodnickiego znają ci, którzy zdecydowali się usmażyć coś, jak szef kuchni, w międzyczasie przegryzając prażynkę albo czipsa znanych marek, których bywał ambasadorem. Nikomu też nie trzeba przedstawiać Przemka Salety czy Hani Lis, której po bolesnym bezrobociu w końcu – jak mają nadzieję jej wielbiciele – może nareszcie udało się rozpocząć nowy etap kariery. Jest też odrobina zaskoczenia, bo, mimo że czytając, iż program poprowadzi Agnieszka Woźniak-Starak, wielu bezwiednie wzruszy ramionami, to przecież Agnieszkę Szulim zna każdy, a to właśnie ona, tyle że po nowemu.

Skoro clou listy płac już znamy, to przejdźmy do meritum, czyli kosztów, które mają spowodować, iżby rodzący się na azjatyckiej ziemi zagraniczny format kosztował tak dużo, że aż dech w piersiach zapiera.

No i chciałoby się powiedzieć: Zonk, ale trochę nie ten show. Niemniej na ekranie, poza zbliżeniami na kosztownie poprawiane lica niewiast i w znoju podrzeźbione kaloryfery panów, słychać „Do you have food?”, „We have no money!” i „Can you give it for free?” No do jasnej cholery! Co to ma być? Najdroższy program w historii ma polegać na tym, że bogaci udają biednych, sępią kromkę chleba i żebrzą o łóżko w czyimś domu? I to jeszcze gdzie? Nie w Hollywood, ani nawet w Bollywood, a w Wietnamie, kraju, w którym ludzie naprawdę żyją skromnie.

Ja się pytam, gdzie są te spektakularne widoki? Gdzie jest miejscowe jedzenie? Gdzie odkrywanie ciekawostek kulturowych? Gdzie to wszystko, czego można się spodziewać po wysokobudżetowym programie? „We have no money!” – mówi obwieszona biżuterią i ubrana w drogie ciuchy gwiazda. Ale atakowani głośnymi okrzykami na ulicy Wietnamczycy nie znają angielskiego. Więc są zaskoczeni – czego ci Europejczycy chcą? Dlaczego krzyczą? Co tu robią te kamery? A kręcą wszędzie – w pociągach, autobusach, na dworcach, na ulicach, a nawet w prywatnych samochodach, do których uzbrojone w jednego dolara na dzień gwiazdy gramolą się para po parze.

Widz ma mieć wrażenie, że uprzejmi wietnamscy kierowcy zabierają „na stopa” przerażonych polskich aktorów, piosenkarzy i projektantów mody. I to wrażenie rzeczywiście udaje się stworzyć ale tylko do chwili, gdy widz zaczyna sobie zdawać sprawę, że bezskutecznie usiłującą nawiązać kontakt z kierowcą a siedzącą na tylnej kanapie parę ktoś przecież filmuje z przedniego fotela. Czy rzeczywiście tak zupełnie przypadkowo udało się zatrzymać tych kilka wielkich ciężarówek i osobówek? Jak to możliwe, że ich kierowcy, choć ni w ząb nie rozumieją, co mówią do nich pasażerowie, albo w ogóle na próby podjęcia rozmów nie reaguję, tak ochoczo zabierają z ulicy rozwrzeszczane pary dziwnie zachowujących się indywiduów w towarzystwie ekipy filmowej? Mają przy tym robić to za darmo, co budzi koleje wątpliwości.

Z jakiej racji wysokobudżetowy program telewizyjny ma powstawać czyimś kosztem? Można więc żyć nadzieją, że milczącym kierowcom zapłacił jednak intendent, choć wówczas złamane zostałyby kluczowe reguły programu. Uczestnicy mają wszak przemierzyć tysiące kilometrów, nie płacąc za transport ani za nocleg, a na przeżycie jednego dnia wolno im wydać najwyżej dolara. Z jednej strony to tylko dolar, ale z drugiej strony za takiego dolara wielu miejscowych rzeczywiście musi przeżyć dzień – nie jeden a każdy. Taka żonglerka dolarem na realnym tle wypełnionym przez prawdziwych ludzi budzi kolejne wątpliwości.

Gwiazdy przeżywają zatem prawdziwą przygodę, a skoro ową przygodę przeżywają w imieniu widzów, to i żadnego problemu moralnego być nie może. Przecież nikomu nic złego nie robią, biegają tylko po domach Wietnamczyków, prosząc o darmowe przenocowanie. Ci zaś rzeczywiście dzielą się tym, co mają i zdaje się, że nie robią tego wyłącznie dla potrzeb kamery. Odstępują swoje łóżka, nieraz i całe pokoje, a nawet zapraszają gości na kolację.

I tu pojawia się kolejny dylemat, bo polskim gwiazdom darmowa kolacja nie smakuje. Brzydzą ich składniki, krzywią się na zapachy, nie mogą przełknąć kęsów. Jak na kulturalne gwiazdy z Europy Wschodniej przystało, serdecznie dziękują gospodarzom i chwalą potrawy, ale w rozmowie między sobą, już po polsku i w obecności kamer, bezceremonialnie krytykują to, co im podano. Małgosia Rozenek wyrywa się nawet do interwencji, gdy zauważa, że gospodarz karmi swoje dziecko kawałkiem mięsa węża.

Show to bez precedensu, bo zabawa w biednego, upokarzająca sama w sobie, rozgrywa się kosztem biednego, do tego z naruszaniem zasad gościnności i dobrego wychowania, a nawet uczciwości. Rozważanie kradzieży wietnamskiemu straganiarzowi kapelusza, który potrzebny jest uczestnikom do wykonania jednego z zadań, niezależnie od tego, czy intendent może jednak podbiegnie później i zapłaci, nie mieści się ani w granicach zabawy, ani uczciwej konkurencji.

W następnym odcinku ma być przechadzka po bazarze, jedzenie dziwnych rzeczy oraz odprawa do Polski pierwszej najsłabszej pary. Czy najdroższy format wszech czasów rzeczywiście pokaże koloryt azjatyckich straganów i lokalnych specjałów? Czy przybliży widzom miejscowe zwyczaje? Nie wiem. Wiem za to, kto i za jakie przewinienie opuści program w odcinku trzecim. Przeczytałem o tym przypadkowo w opisie, na który natrafiłem, poszukując godzin emisji. Takie kuriozum trudno uznać za kontrolowany przeciek, to raczej nonszalancja dobrze – jak mniemam – z wysokiego budżetu opłacanych osób odpowiedzialnych za komunikację medialną. Nie ujawnię tych informacji tutaj, bo rozumiem, że część czytelników może sekundować bohaterom w konkurencjach. Nie będę im więc psuł zabawy. Jeśli jednak ktoś chce się mimo wszystko dowiedzieć, wystarczy kliknąć tu.

Cóż, zdaje się, że już w pierwszym odcinku obrażono wszystkich, których się dało, a w sieci rozpętała się prawdziwa burza komentarzy. Rozemocjonowanym dyskusjom po programie nie ma zatem końca, ale to na emocjach opiera się przecież współczesna telewizja, dlatego ten format jest dobry i na pewno dobrze się sprzeda. Zatem – sukces!

Odcinek pierwszy obejrzycie na stronie player.pl

  1. Dobrze napisane, dla mnie Azja to piękna przyroda, jedzenie i święty spokój
    prawda jest taka że większość mieszkańców Azji żyje za mniej niż dolara dziennie …

      • Ale to jest przecież dokładnie to samo, co spotyka Polskę, Węgry, Ukrainę, a i nawet takie kraje (tu może trochę słuszności jest)Rosję i Turcję.
        „Cywilizowany, demokratyczny” Zachód (Europa Zachodnia właściwie)traktuje Europę Środkowo-Wschodnią, podobnie, choć może i czasami gorzej niż ogólnie, Zachód, takie „dzikie kraje”. Od wielu, wielu, wielu lat, wcale nie od zmiany władzy, słychać ten sam, antypolski, antywęgierski, antyukraiński, antyrosyjski czy antyturecki grom słowny.
        Cóż, bardziej Polacy będą chcieć się upodabniać do zachonioeuropejskiej zdegenerowanej dziczy, tym częściej będziemy oglądać takie obrazki w realu. Wcale nie jestem takim zwolennikiem teorii, że Polska, Węgry czy inne kraje, są w stanie oprzeć się zachodniej demoralizacji. Skoro takie programy są popularne, tzn. że jest coraz gorzej z nami.
        „Turecka sieczka”, ogólnie rzecz biorąc, niczego złego w gruncie rzeczy nie promuje, wartości są w dużej mierze, podobne jak i u nas. Tradycja, rodzina, tego na TVNach i Polsatach nie pokazują, bo to zbyt „zaściankowe”.
        Dlatego, paradoksalnie uważam, że zalew turecczyzny nie jest aż taki zły, chociaż wolałbym, żeby zamiast 10-15 seriali czy filmów, w telewizjach pokazywali 2-3, a resztę podzielono na inne kraje, np. Grecję, Rumunię, Węgry, Rosję, Czechy. Kiedy ostatnio w jakiejkolwiek telewizji pokazywali czeski serial czy film? „Czeski film” to leci na okrągło, bo nie wiadomo o co się rozchodzi w tym wszystkim, jak w ” czeskim filmie”.

        • I mówię to nie ze względu na siebie, bo telewizji prawie nie oglądam, jedynie wieczorami, od czasu do czasu. Chodzi mi o społeczeństwo, które w liczbie spędzanych godzin przed telewizorem dogania społeczeństwo amerykańskie. Kiedyś się zastanawiałem, po co, na Zachodzie, tyle tych stacji, skoro u nas jest kilka (to było jeszcze w latach 90-ych, w czasach TVP i Polonii 1, gdy Polsat nadawał od 16 raptem, a TVNu, jaka ulga, jeszcze nie było). Dzisiaj, trudno zliczyć te wszystkie polskojęzyczne stacje, a co druga i tak pokazuje ten sam chłam. Niby liczba ludności się zmniejsza, z róznych powodów, a telewizji mamy jakbyśmy mieli ze 100 milionów mieszkańców.

  2. Bardzo ładnie napisany tekst. Programu nie widziałam, bo już sama zapowiedź mnie odrzuca. Wszystko to jest takie agresywne i nachalne. Obrzydliwe wręcz. Miałam okazję być 4 tygodnie w Birmie i była to podróż mojego życia. Birma jest piękna, uprzejma, przyjazna i nieskomercjalizowana do cna jak inne miejsca w Azji (mówię tu o cywilach i naturze a nie o wojsku oczywiście). Wielokrotnie jeździliśmy na stopa, byliśmy zapraszani na jedzenie do czyichś domów, częstowani jedzeniem w pociągach, zapraszani do restauracji przez taksówkarzy. Ale mieliśmy czas, nie było to „gwałtem” na tych ludziach, tylko naturalnie wynikającą z sytuacji przygodą. Obustronnym dawaniem i braniem. Przybywanie do cudzego kraju i panoszenie się w nim bo: jestem gwiazdą z Polski lub z innych powodów, nie mieści się w moim pojęciu moralności. Nie wiem co jeszcze świat jest w stanie zrobić dla pieniędzy, władzy i bycia na szczytach. Chociaż…wojny, ropa…ech za duży temat

    • święte słowa – gościnność jest wypadkową międzyludzkich kontaktów, ale te tutaj przybierają jakąś zwyrodniałą formę – czapki z głów przed gospodarzami, którzy mimo wszystko cierpliwie wykazują się gościnnością

  3. Nie wiem co to, bo TVN nie oglądam praktycznie w ogóle, podobnie z Polsatem. Ale ten program obnaża co innego – ludzie z kasą, nie mają co z sobą już zrobić. W tyłkach się od dobrobytu przewraca, powoli i Polakom.
    Te wszystkie „wyjazdy do Azji, Ameryki Łacińskiej, Afryki”, to nic innego jak zwyczajne, prostackie widzimisię bogatych ludzi z Zachodu, którzy muszą na coś wydawać pieniądze.
    To takie „podniecanie się nędzą” i „prymitywami z klatki”, przypominaja dokładnie to, co się działo 100 lat temu i więcej, gdy przywożono z Afryki innych kontynentów „zwierzo-ludzi”, od pigmejów zaczynając na Aborygenach kończąc. Akurat, w sam raz, dla „elity Zachodu”, popatrzeć się na człeko-mapły.
    To samo kłania się i tu. Rzekomo „nowoczesny” liberalno-„postepowy” Zachód, który nie ma co już ze sobą sam zrobić, wkracza i do Polski, poprzez TVNy, głównie.
    W kontekście telewizji mnie od pewnego czasu interesuje coś zupełnie odwrotnego. Smieje się z tego cały czas,bo traktuje to jak kabaret, nie tyle od strony fabularnej, ale ogólnie. Jednocześnie gdy nie ma nic innego w tv, a najczęściej akurat nic nie ma, popatrzę, pośmieje się z tego, globalnego już trendu. Kiedyś to obserwowałem na ruskich kanałach, ukraińskich, ale i rosyjskich. Dzisiaj to już trend globalny, zalewający telewizję w całym, co ważne nie-zachodnim świecie.
    Ktoś coś może się domyśla o co chodzi? Telewizyjne kebaby. Fakt faktem, lepsze to niż telenowele latynoskie, amerykańskie tasiemce czy te programy z gadającymi bohaterami do ekranu czy wszelkie reality show. Tyle, że puszczanie tego w kółko macieju od już ładnych 2 czy 3 lat i to na wielu kanałach, też pierze mózgi.
    Dzisiaj mija 333 lata, gdy Sobieski ich pogonił spod braw Wiednia. Ale teraz już nie Wiedeń oblężóny ale wszystkie telewizory w całej Rzeczypospolitej, a i połowie Bałkanów.
    Czekam tylko, aż w gazetkach kulinarnych i na stronach z przepisami najpopularniejszymi przepisami przysyłanymi przez czytelników będzie kebab, pilaw czy bakława.

    • Muszę skorygować. Chodziło mi o połowę Europy Środkowo-Wschodniej, a faktycznie o całe Bałkany. Doszło nawet do tego, ze jakiś biskup z Serbii, grzmiał w cerkwi „kto ogląda tureckie seriale, przyczynia się do islamizacji Serbii i staje się koniem trojańskim naszych okupantów”. W Polsce, póki co, takich głosów nie ma, może dlatego, że póki co, mamy do czynienia z kebabizacją telewizji, a prawdziwe zagrożenie, z punktu widzenia naszej kultury i tradycji, idze raczej z tych wszystkich TVNów, Polsatów i im podobnych.
      Turek nam nie straszny i jego propagandowa sieczka też. Co innego, produkcje w postaci „Ukryta Prawda” i im podobne, rodem z „cywilizowanego” Zachodu.

  4. Przykład Serbii aż nadto wyraźnie pokazuje, jak istotne są kwestie kulturowe i ich poszanowanie. Nie ma kultur lepszych i gorszych, są różne, ale to nie daje nikomu prawa do wywyższania swojej ponad inne, w szczególności (choć może to zawężenie niepotrzebne) „w gościach”. I właśnie dlatego, że są różne, cała radość w ich poznawaniu – wady i zalety bez problemu da się znaleźć, nasza historia też jest bogata w dowodu – ale zupełnie nie w tym rzecz.

    • Kultury są „równe” o ile są u siebie. Multikulturalizm to idea marksistowska, która zakłada, że czegoś takiego jak kultura nie ma, bo przecież, jak mówił Marks „wszystko jest materią”. To co napisałeś to świetny slogan dla tych wszystkich, co byli za wpuszczaniem Arabów czy innych imigrantów z Azji Zachodniej i Afryki Północnej do Europy. Nie będę tu wskazywał palcem, kto „popuścił” wówczas, ale dla mnie jest rzeczą oczywista, że Arab, Turek, Chińczyk czy inny gość, nigdy nie będzie mógł żyć w Europie jak rodowity Europejczyk. O ile poszczególne, pojedyńcze przypadki można jeszcze „roztopić” w morzu naszej kultury i etniczności, o tyle, całych mas, już się nie da.
      Ja nie nigdy nie dzieliłem kultur czy narodów za lepsze i gorsze, ale za różne, które stoją na różnym szczeblu rozwoju. I trzeba powiedzieć jasno – ludzkośc dzieli się na cywilizowanych i na prymitywów. Na szczeblu całych narodów i grup ludności to też widać. Można wiec mówić że dany kraj, naród to „prymityw”. To do tego właśnie narodu, plemienia czy grupy etnicznej, należy codzienna walka o „bycie cywilizowanym”. A to, co jest cywilizowane a co prymitywne, zawsze widać po efektach i to ostatecznych. Po owocach ich poznanie, jest takie powiedzenie.
      Naród czy kraj, który niegdyś był wielki i cywilizowany w każdej chwili, z własnej winy, może stać się prymitywny i słaby. Można by wskazać multum takich przykładów. My, teraz jesteśmy na rozdrożu, bo do nas, zależy czy dalej będziemy się staczać, tak jak to robi Zachód, niegdyś „panujący nad światem”, czy będziemy bardziej iść w stronę, no właśnie nie ma dzisiaj odnośnika.
      Ja zawsze podkreślam – bądźmy jak Zachód i jak Wschód, bo mamy takie miejsce i taką historię, że możemy czerpać z obydwu. Nie wszystko, co „prymitywne” w Rosji, Turcji czy u Arabów jest takie złe, ja wiele rzeczy widzę pozytywnych, których trzeba sie od nich uczyć. Ale nie zasadzie, że „oni przyjdą do nas w gości”, ale my u siebie, oni u siebie. To jest zresztą nasza „cywilizacyjna wyższość” nad Zachodem, myśmy, tzn. cała Europa Środkowo-Wschodnia, do nikog, w Azji, Afrykach czy Amerykach się nie wpraszali, nasze sumienie jest czyste, stąd i moralnie powinnśmy być silniejsi.

      • Z tym poznawaniem, niestety Polacy, małpują Zachód jak wlezie. I to jest właśnie kardynalny błąd, bo nasza historia, styku z innymi kulturami jest zupełnie inna, niż w Anglii, Francji, Holandii, Hiszpani czy pozostałych krajach kolonialnych. Niby co nas ma łączyć z Azją? Są owszem pewne związki z Japonią, Chinami, z czasów sprzed 100 lat. Są jakieś tam związki z Afryką, ale bardzo luźne. Najbliżej nam do Ameryk i do Azii zachodniej. Tu się kłania polski sarmatyzm. Idea, o której zapomniano, a która faktycznie oparta jest na faktach, bo genetycznie, bliżej nam, do starożytnych Sarmatów, czyli do ludu Indoirańskiego, niż do chociażby Anglików czy Francuzów.
        Czas najwyższy, aby Polska zorientowała się bliżej na Azję Zachodnią, czyli Turcja, Iran, Azja Środkowa, Arabowie. Tu jest wielki potencjał do rozwoju, a szczególnie eksportu żywności i generalnie wymiany gastronomiczno-handlowej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―