Zdaje się, że mam dziś gratkę dla tych, dla których w Chałupach jest za głośno, na Giewoncie za tłoczno, a Mazur nie znoszą, bo siedzi tam pół stolicy. Oto dziewiczo zurbanizowany koniec świata, który możesz sobie bezwstydnie zawłaszczyć
Wraz z dynamicznie rosnącą zamożnością Polaków posiadających przynajmniej jedno dziecko w wieku szkolnym rośnie współczynnik obłożenia nadwiślańskich ośrodków wypoczynkowych, pensjonatów i wszelkiej maści domów gościnnych. Współczynnik dźwiga też ogólnoświatowy popłoch przed terrorem, którego na ziemiach piastowskich nikt się nie obawia. Nad polskim morzem zatem łóżek brak, w polskich górach łóżek brak, na Mazurach też o nocleg trudno, a maksymalnie stłoczeni turyści narzekają, że wszędzie drogo i pełno, więc męczą się, zamiast wypoczywać.
Z zaciekawieniem przyglądam się zatem inicjatywie „Niech cię zakole”, której inicjatorzy, z Piotrem Lenartem na czele, postanowili turystycznej gawiedzi przybliżyć skrawek Polski znany głównie ze szkolnych lekcji historii i dziecięcych kolorowanek. Ja właśnie tam po raz pierwszy natrafiłem na pojęcie Ziemi Dobrzyńskiej, którą przybliżano mi w formie rysów dobrzyńskiego stroju, który należało pokolorować kredkami.
Dokładnie ten sam strój miałem okazję oglądać na żywo podczas wizyty studyjnej szlakiem dobrzynieckich atrakcji. Zaprezentowały go gospodynie w osobliwie odrestaurowanym Pałacu Gozdawa, którego właścicielka też zakłada strój wiejskiej gospodyni, choć ten nijak się ma do wzorca, który dobrze pamiętam z dziecięcej kolorowanki. Nadzieje na sięgnięcie do źródeł tekstylnej prawdy pogrzebała kierowniczka miejscowego domu kultury, która, w odpowiedzi na moje pytanie, objaśniła, że uznawany za oficjalny strój dobrzyński, który dumnie prezentują gospodynie, w zasadzie już nie obowiązuje, bo wymyślono go w Cepelii. Gospodynie zakładają zatem zupełnie inny przyodziewek, białe bluzki i zielone spódnice w kolorowe kwiaty, ale także i on nie ma powiązań historycznych. Jak wyjaśniły gospodynie, zieleń spódnic nawiązuje do barw jednej z partii politycznych. Spójność konceptu jeszcze bardziej pogrążyła podana w pałacowych wnętrzach bemarowa selekcja karkówek i gulaszy, które za czasów świetności miejsca może i w nim podawano, ale chyba w nieco innym anturażu.
Posilony skądinąd niezłymi wiejskimi kluskami z wiśniową konfiturą, dotarłem do zabytkowego spichlerza w Dyblinie, w którym miałem spędzić noc. Po dwugodzinnej prezentacji skarbów miejscowego skansenu, w szczególności słomianych pająków u powały i drewnianych chodaków u wyrka, byłem dokumentnie zmęczony i pewnie ległbym nawet na skansenowym wyrku, więc olśniewającą bryłę spichlerza przyjąłem z radością. Skrywała kilka niewielkich pokoi wyposażonych w proste łóżko, mały stolik i niczego sobie łazienkę. Mi przypadł nawet całkiem spory.
Przed snem zaplanowano nam jeszcze kolację i to nadspodziewanie wystawną. Podano ją w położonym kilka kilometrów od Dyblina gospodarstwie agroturystycznym Pod Zachrypniętym Kogutem w Glewie. Pokoje są tu ascetycznie proste, co oznacza, że zamieszkać mógłby w nich sam Franciszek, ale po co komu one, skoro wokół jabłoniowy sad i skarpa z urzekającym widokiem na Wisłę.
Przed domem są stoliki, są krzesełka, Ja zasiadłem tam na godzinę i byłbym siedział kolejnych kilka, gdyby nie kierownik wycieczki, który nakazał kategoryczną zbiórkę przy autobusie. Słów kilka muszę jednak skreślić na temat kuchni Zachrypniętego Koguta, bo wygląda na to, że to najlepszy adres na kulinarnej mapie dobrzyńskiego zakola Wisły.
Na kolację podano nam kilka dań regionalnej kuchni przygotowanych przez zaprzyjaźnione z gospodarstwem panie z KGW Jagna. Zaprezentowały faćkę (komosę z pęczakiem), gugiel (babkę ziemniaczaną) i pączki z dyni i ziemniaków. Niezłe te pączki, pulchne, treściwe, domowe. Bardzo dobrze wypadły też pierogi z nadzieniem z komosy i twarogu.
Po części regionalnej na stoły wjechały talerze z zupą cebulową, sandaczem w śmietanie i pieczonymi jabłkami z kozim serem i borówkami. Podano też wino. Zacna to kolacja i bez wątpienia godna najlepszych agroturystycznych stołów. Właśnie takich kolacji żądajcie w tego typu gospodarstwach, a jeśli ich nie otrzymacie, pakujcie manatki i przyjeżdżajcie Pod Zachrypniętego Koguta.
Rankiem możecie liczyć tu na pierś z indyka wędzoną na gorąco – w rzeczy samej gdy odkrajaliśmy sobie z niej słuszne plastry była jeszcze ciepła – do tego żytni chleb z masłem, twarożek, domowe konfitury i sodziaki – smażone na patelni sodowe placuszki.
Powiadam wam, że kogucie śniadanie to śniadanie wzorcowe – wszak nie umiem sobie przypomnieć gospodarstwa agroturystycznego, w którym podano mi lepsze – i właśnie tutaj należałoby sprowadzić właścicieli licznych dziś nad Wisłą gościńców, pensjonatów i pokojów dla letników, którzy swoich gości raczą bułkami z dyskontu, margaryną z pudełka i produktem seropodobnym z folii.
Natomiast do Wielgiego zaś należałoby skierować tych operatorów agroturystyki, którzy chwalą się tradycyjną polską kuchnią, a gotują z proszków, kostek i koncentratów. Takiej dumy z polskiej tradycji kulinarnej, jak we Wielgiem, naprawdę nie poczułem bardzo dawno. Wszystko to za sprawą Mirosławy Wilk, która prowadzi tu przeurocze zjawisko gastronomiczne, które umyka jakimkolwiek definicjom. Trochę przypomina to pozycjonujący się w kategorii baśniowych skład z domowymi przetworami, ale to coś więcej, bo można tu nie tylko coś kupić, ale i posiedzieć, i zjeść. Nie jest to jednak bistro, bo to raczej ostoja slow.
Raz do roku w Wilkowej Chacie odbywa się wydarzenie bez precedensu – otwarty festyn z jedzeniem i popitką dla każdego, kto zechce przyjść. Tak jest, przyjść może każdy – nie tylko mieszkańcy wioski, ale i przejezdni. Goście mogą spróbować owijunek, czerniny, brydnasu, napoju żniwiarzy i kiełbasy z domowej wędzarni.
Możecie mi wierzyć, bo na własne oczy widziałem kilkuosobową grupę gości zmierzających pobliską szosą do Torunia, którzy postanowili odpocząć w Wilkowej Chacie, a których pani Mirosława osobiście usadziła przy stole i ugościła czym chata bogata. Gratis.
A bogata ta chata, zresztą przed chwilą wspomniałem kilka najciekawszych propozycji. Owijunki to związane jelitem kacza wątróbka, żołądek i udo gotowane w wywarze, a potem pieczone. Kąski wychodzą chrupiące z zewnątrz i delikatne w środku, a z wywaru powstaje czernina z owocami i szarymi kluskami. Chrupiący z zewnątrz jest też bryndas dobrzyński, czyli pieczona babka ziemniaczana, do której doskonale pasuje napój żniwiarzy – mieszanina maślanki i soku z ogórków.
Próbowałem tu też fenomenalnego żurku na dobrym zakwasie z niezłą białą kiełbasą. Zjadłem też kawałek wyjętej prosto z wędzarni wieprzowej kiełbasy. Próbowałem pierogów, sernika i kilku innych ciast i nie mogłem wyjść ze zdziwienia – wszystko to pani Mirosława robi tak po prostu, z potrzeby serca, dla sąsiadów i dla gości, którzy akurat trafią w jej progi.
’
Na co dzień sklep i kuchnia działają na zwykłych zasadach – trzeba zapłacić. Ale zapłacić warto. I za ten chleb na zakwasie, i za tę aromatyczną kiełbasę z wędzarni, i za te osobliwe redukcje z owocowych octów, które przypominają formą angielskie czatneje, a którymi pani Mirosława ostatnio żywo się zainteresowała. Jeśli będziecie w okolicy, zjedźcie z trasy i przekonajcie się sami, jak smakuje dobrzyńska kuchnia w interpretacji gospodyni z Wilkowej Chaty.
Żeby nie było aż tak biesiadnie, niechaj wspomnę też o jednym szczególe dobrzyńskiego szlaku, który z kuchnią nic nie ma wspólnego, ale zachwyca tak, jak doskonale wysmażony stek – Zalewie Włocławskim, sztucznym zbiorniku, który powstał po spiętrzeniu wód Wisły na zaporze we Włocławku. Jest tam marina, z której odpływają katamarany wożące turystów po spiętrzonej toni. Można poczuć iście wiślany wiatr we włosach, podpatrzeć setki kormoranów, które ulubiły sobie zaporę, a nawet wpaść na przekąskę do cumującej przy brzegu restauracyjnej barki.
Ziemia Dobrzyńska – dla kogo ten zakątek będzie interesujący? Z pewnością dla rowerzystów, którzy znajdą tu sieć nieuczęszczanych, asfaltowych i płaskich dróg łączących nieodległe miasteczka i sioła. To też oferta dla samotników, którzy lubią się zaszyć, ale nie na całkowitym odludziu. Odnajdą się tu też rodziny z dziećmi, bo jest tu miło, swojsko, sielsko, bezpiecznie i smacznie – przynajmniej w miejscach, które odwiedziłem.
Może wpadniecie?
Gośćmi mojej najbliższej audycji w JemRadio będzie pomysłodawca programu “Niech cię zakole” Potr Lenart , właścicielka Wilkowej Chaty Mirosława Wilk oraz dyrektor Kujawsko-Pomorskiej Organizacji Turystycznej Agnieszka Kowalkowska, z którymi porozmawiam o turystycznych skarbach Ziemi Dobrzyńskiej. Z Panem Makarym zlustrujemy ….. Na premierę zapraszam w środę od 20.00 do 22.00, a na powtórki w kolejne dni tygodnia według ramówki JemRadia dostępnej na radiowym Fanpage. Jak odbierać JemRadio, dowiesz się na www.jemradio.pl
Ponieważ idea stroju dobrzyńskiego nie była obecna na Ziemi Dobrzyńskiej przez dziesięciolecia dlatego potrzebna była pomoc fachowców aby móc do niego wrócić. Strój dobrzyński został opracowany pod koniec XX wieku na zlecenie Stowarzyszenia Gmin Ziemi Dobrzyńskiej przez etnografów i historyków.
Czuła krytyka naszych pokoi zabawna i w dziesiątkę . Franciszek to najbliższy nam święty.Cieszę się bardzo ,że podawane posiłki zasłużyły na przychylną recenzję znawcy .
Z nieustającym zaproszeniem
Ola Wronkowska-Mordal
Zagroda „Pod Zachrypniętym Kogutem”