Jesteś szalona? Zjedz margarynę zamiast batona!

Czy pamiętacie, jak w dniu urodzin przynosiło się do szkoły torbę cukierków, którymi częstowało się kolegów z klasy? Gdzie ten zwyczaj? Hen, w przeszłości, bo już niemodny a nawet niemile widziany. Teraz dzieci mają się częstować bananami i margaryną. Dietetyczki odtrąbiły zwycięstwo, więc ja to zwycięstwo komentuję.

fot. More Good Foundation
fot. More Good Foundation

Doczekaliśmy czasów, kiedy fakt nie ma już znaczenia, bo silniejszy jest mit. Im bardziej rozdmuchany, tym lepszy, bo ładniej wygląda w mediach. Mitem o sklepikach szkolnych i ich druzgocącym wpływem na dzieci karmieni jesteśmy od lat. Bywało, że nagonka na sklepikowe okienka była bardziej słyszalna niż telewizyjne transmisje sprzed sklepów z dopalaczami. Jak tu się nie oburzać, skoro pokazywano szczerbatego chłopca i otyłą dziewczynkę, palcem wskazując winnych – właścicieli szkolnych sklepików.

Do akcji musiały w końcu wejść dietetyczki, które zajrzały zarówno do tych sklepików jak i do stołówek. Opublikowały wyniki badań, którymi zbulwersowały opinię publiczną. Produkty, które dzieci jedzą w szkole okazały się zawierać cukier i sól, a więc dwa najgroźniejsze narkotyki wszech czasów, które w prostej linii prowadzą do śmierci. Dietetyczki udowodniły, że nie miały innego wyboru. Musiały zaingerować bezzwłocznie i agresywnie.

fot. Jeroen
fot. Jeroen

Cukier i sól, podobnie jak wszystkie inne dobra tego łez padołu, biorą udział w procesie przybliżania ludzkiego organizmu do stanu prochu, przy czym, podobnie jak wiele innych, ich nadmiar proces ten może przyspieszyć. Ale o nadmiarze tego czy owego nie ma już sensu mówić, skoro kolejny przyczółek dietetyzmu jest na wyciągnięcie menzurki. A skoro społeczeństwo żyje reklamą, nie rozumie nawet telewizyjnych wiadomości i wierzy w każdą banialukę, jaką podsuną mu pod nos politycy, to rozmawiać ze społeczeństwem nie ma sensu. Należy zmotywować rząd, aby ten odciął łeb hydrze ustawą.

Udało się. Pierwszego września premier ogłasza dzieciom, że dla ich dobra wszystko się zmieni w szkolnych sklepikach i nikt ich już więcej nie będzie krzywdził. Dzieci klaszczą, bo pani wychowawczyni dała umówiony znak ręką, ale nie umieją pozbierać myśli. Zastanawiają się, czy aby babcia, która piecze im jagodzianki, smaży pączki i podaje szarlotkę, też zawsze je krzywdziła? Frasują się i dorośli, bo minister zdrowia zaleca ich dzieciom margarynę, do której promocji w mediach zaangażowano zresztą najpopularniejszych polskich aktorów. O co tu chodzi?

Stołówka / fot. saritarobinson
Stołówka / fot. saritarobinson

Żeby chociaż odrobinę uporządkować problem, należy cofnąć się ze dwie dekady wstecz, kiedy słodycze w szkole były miłą tradycją a nie hydrą ze szczerbatym łbem. Za mojego dzieciństwa panie kucharki przynajmniej raz w tygodniu, najczęściej w piątki, podawały nam w stołówce słodki obiad. Czasami były to naleśniki z serem, innym razem pierogi z jagodami albo knedle ze śliwką, nieraz ryż z musem jabłkowym. W szkolnej stołówce pojawiała się drożdżówka z blachy, makowiec albo sernik. Codziennie był kompot, niekiedy trafiały się zupy owocowe. Do tego słodki poczęstunek w dniu urodzin kogoś z klasy był normą – taką, którą wszyscy bardzo lubili, choćby dlatego, że zanim solenizant wszystkich obczęstował, mijało pól lekcji.

Dziś w większości szkół nie ma już stołówek, a te, które przetrwały, często obsługiwane są przez firmy cateringowe, bo dyrektorzy wyliczyli, że tak będzie smaczniej i taniej. Jest wprost przeciwnie. Obiady z firm cateringowych są gorsze, a do tego nawet trzykrotnie droższe niż te przygotowywane wcześniej w szkolnych kuchniach przez wykwalifikowane kucharki.

Dzieci nie chciały jeść paciek z cateringu, więc dyrektorzy rozkładali ręce i zamykali sale jadalne z jedzeniem na dowóz, które po stołówkach pozostały. Nie ma chętnych, nie opłaca się, nie chcą. Zamiast stołówek zaczęły się zatem pojawiać sklepiki – dziś zbiorczo oskarżane o rujnowanie dziecięcego zdrowia. A kto i po co wpuścił do szkół te sklepiki? Czy to sklepiki odpowiadają za to, co dzieje się w szkole?

Nie podjęto nawet prób odpowiedzi na to pytanie, za to przygotowano spektakl medialny. Zawartość sklepików uznano za nielegalną i ogłoszono specjalne prawo żywieniowe, które ma obowiązywać na obszarach, za które – jak widać – nikt nie odpowiada, choć w kategorii zaszeregowania znajduje się jako pierwszy z góry. Ujawni się, gdy lokalny dziennikarz zapyta o wysoką średnią albo przyjdzie zrobić zdjęcie finalistom jakiejś olimpiady. Za marne żarcie, które toleruje tuż pod swoimi drzwiami woli nie odpowiadać. Niemedialnie by wyszedł w spektaklu. Znów rozkłada ręce i czeka na ministra. A ten przychodzi w sukurs. Emituje oficjalną listę, zgodnie z którą w szkolnym sklepiku nie będzie już można kupić ani pączka, ani bułki z szynką, ani chleba z dżemem. Są od pierwszego września ustawowo zabronione, bo albo są za słone, albo za słodkie albo za tłuste. Nakazowo-rozdzielczy palec za jednym razem dotknął też stołówki. Z kucharkami tez nikt nie rozmawia, bo jak można rozmawiać z kimś, kto szkodzi dzieciom? Poczciwe kobiety spuszczają głowy i bez szemrania udają się na prowadzone przez dietetyczki szkolenia z podawania dań niesolonych, niesłodzonych i beztłuszczowych.

Jakieś światełko w tunelu jest, bo co prawda cukier jest zakazany, ale można słodzić miodem. Czy miód rzeczywiście jest lepszy od cukru? Czym staje się po podgrzaniu nad słodki syrop? Na pewno jest za to od cukru droższy i to sporo, bo co najmniej dziesięciokrotnie. Dietetyczki głoszą nadto, że soki owocowe są lepsze niż kola. Rzeczywiście, mają trochę błonnika, jest tam jakaś witamina i minerał. Nie dodają jednak, że szklanka soku i szklanka koli mają w przeliczeniu porównywalną zawartość cukru. Skreślają drożdżówkę z serem, ale polecają banany. Czyżby przestały tuczyć? I dlaczego zabroniony jest mniej kaloryczny niż margaryna majonez? Pewnie dlatego, że jak głoszą dietetyczki w telewizji, majonez to sama chemia. Być może niewystarczająco zgłębiły zagadnienie.

Festiwal Smaku w Grucznie 2013 - stół degustacyjny - wędliny

Razem z cukrem i solą ze szkół zniknęła także większość wędlin i wyrobów masarskich, które w polskiej kuchni uchodzą za tradycyjne. Zabronione są zatem pasztety, wątrobianki, salcesony, ale też salami, szynki i kiełbasy, których zwartość tłuszczu przekracza 10 procent. Poza nielicznymi wyjątkami żadna tradycyjna polska kiełbasa nie mieści się w tej kategorii. Zabronione będzie także pieczywo z mąki oczyszczonej, co oznacza, że jeśli stołówka albo sklepikarz zdecyduje się na podanie kanapek, to wyłącznie z pieczywa z mąki pełnoziarnistej. Skąd ma wziąć takie pieczywo, skoro nie ma go w piekarniach, a jeśli już jest tu ulepszane, farbowane i spulchniane? Z dyskontu, w wersji odpiekanej z ciasta głęboko mrożonego? Jest średnio trzy razy droższe niż dostępny w osiedlowych piekarniach tradycyjny chleb baltonowski czy oliwski z mieszanej mąki chlebowej, ale chleb z takiej mąki jest zakazany.

Żeby było i śmieszniej, i straszniej, na tej restrykcyjnej liście rządowej znalazło się miejsce dla margaryny, którą uznano nie tylko za godną polecenia ale także za odpowiednią do zastąpienia masła i innych tłuszczów zwierzęcych. Tak się składa, że w mediach właśnie rozpoczęła się potężna kampania promocyjna margaryn! Kampania to nie byle jaka, bo do spotów reklamowych przyłożono się pokazowo, a do udziału w promocji tego, co oficjalnie polecane, zaproszono najpopularniejszych polskich aktorów.

W jednym ze spotów występuje Sonia Bohosiewicz. Teraz każda matka, która chce zadbać o intelekt swojego dziecka, będzie wiedziała, czym posmarować mu kromkę.

https://www.youtube.com/watch?v=ozE4LKaBmO8

Akcja innego ze spotów toczy się w tradycyjnej piekarni, które zresztą – poniekąd wskutek ustawowych zaniechań – istnieją już tylko w reklamach, w której, przy akompaniamencie reklamowego coveru „Jesteś szalona”, Cezary Żak masuje chlebowe ciasto nie mniej zmysłowo niż jego małżonka raczy się posmarowaną margaryną kromką, po czym oboje odchodzą w siną dal.

Ten sam Cezary Żak uczestniczy w prozdrowotnej kampanii społecznej „Oddaj cukier”. Chciałoby się to hasło rozwinąć, ale nie wypada.

Chocholi taniec trwa w najlepsze, a nasz narodowy przebój „Jesteś szalona” doskonale się weń wpisuje. W planach lekcji jest miejsce dla zajęć technicznych, przeróżnych przysposobień, godzin wychowawczych, ale na zamianę któregoś z nich na choćby jedną lekcję ze stylu życia wciąż nikt się nie odważył. Nie słyszałem też o żadnym odważnym, który zechciałby się zająć kierowanymi do dzieci reklamami w telewizji, kinie i gazetach. Co prawda na małym ekranie pojawia się wreszcie „Moja stołówka” Grzegorza Łapanowskiego, w której dzieci będą się uczyć, jak smacznie i zdrowo jadać. Niestety nie będzie ona dostępna dla szerokiej widowni. Otwarte anteny wolą emitować Ukrytą Prawdę i Trudne Sprawy. Sprawy dziecięce upchano w kanale tematycznym dla abonentów płatnych pakietów.

fot. Liton Ali
fot. Liton Ali

Sprawa więc załatwiona, a z nią zarówno stołówki, których nie przybyło, jak i sklepiki, który ubyło. Ale nie ma co gadać, pojawiła się nowa nisza. Szkolne automaty ze „zdrową żywnością”. Czy rzeczywiście taką zdrową? Nieważne, akwizytorzy z firm vendingowych są gotowi i zacierają ręce. Umarł król, niech żyje król!

Z pełną oficjalną listą dozwolonych produktów można zapoznać się tutaj.

O działaniach pozorowanych i rozstawianiu dzieci po kątach będę mówił w mojej najbliższej audycji w JemRadio. W środkowej części audycji będę rozmawiał z Grzegorzem Łapanowskim, od lat zaangażowanym w sprawę żywienia i stylu życia dzieci. Od tego tygodnia na kanale Polsat Cafe można oglądać jego autorską serię „Moja stołówka”. Pod koniec audycji będę gościł Pana Makarego, który wejdzie do studia cały wysmarowany, będzie grał, śpiewał i tańczył. Po raz pierwszy pojawi się też publiczność – tym razme będzie zatem naprawdę masa atrakcji. Na premierę zapraszam w środę od 20.00 do 22.00 – powtórki w kolejnych dniach tygodnia o różnych porach (patrz Facebook JemRadia). Jak odbierać JemRadio, dowiesz się na www.jemradio.pl

  1. Cóż, Polska wybrała 12 lat temu, w swoim „ogólnonarodowym referendum” przyszłość na następne dekady. Niech teraz Polacy żyją tak jak ich „uwielbieni” sąsiedzi z Zachodu czy Północy, gdzie nawet plastry w aptekach nie mogą być białe…bo to rasistowskie. Cóż, państwo totalitarne, z jakim mamy do czynienia w najwyżej „rozwiniętych” krajach tzw. „cywilizowanego” świata, wchodzi już w każdą dziedzinę życia. Kiedyś w Sowietach inaczej maglowano ludziom mózgi, podobnie, choć dużo gustowniej robili to Niemcy, tyle, że dużo krócej. Dzisiaj pranie mózgów odbywa się już poprzez połączenie metod nazistowskich i sowieckich, tyle, że w wydaniu XXI wieku.
    W imię tzw. „postepu”, bo przecież to niedorzeczne, by człowiek miał swoje zdanie i mógł być otyły, po prostu z własnej woli (ot chociażby ze względu, że lubi piwo i tłuste potrawy spożywane naraz, a zarazem ma w nosie wysiłek fizyczny). Ale przede wszystkim chęci zysku, bo skoro są tacy co zarabiają na maśle i „zdrowym odżywianiu” to muszą być i tacy, co będą zarabiać na margarynie i „śmieciowym jedzeniu”.
    Szkoła – tu właśnie zaczyna się propagandowe pranie mózgów i to od najmłodszego. Po tym jak działa szkoła i co się wbija w głowy młodocianym, można odpowiedzieć na pytanie czy kraj jest normalny czy też zniewolony przez jakąś chorą ideologię. Nie trzeba odpowiadać na do której grupy należy obecnie Polska.

    • Jedyny pozytyw z tego taki, że ci do niedawna sprzedawali młodym mniej lub bardziej niedozwolone używki, teraz się wezmą za dealowanie batonami i chipsami. I chyba nawet więcej na tym zarobią.
      Nic tylko czekać, jak w pobliżu szkół pojawią się całe kolumny food-trucków, które przecież zgodnie z polskimi przepisami, nie płacą podatków i nie podpadają pod Sanepid.

      • Takie foodtrucki to rzeczywiście świetna okazja biznesowa i faktycznie mogą się pojawić. Co prawda szkoły przypominają dziś fortecę (gdzie te czasy, gdy wyskakiwałem przez dziurę w płocie do spożywczego po kawałek kaszanki i knypla (bułka) ), ale pewnie i na to znalazłaby się jakaś metoda. Tak czy siak, właściciele automatów wyjęli z nich wszystkie batony i pakują w nie jakieś zbożowe ekstruzje. Jeden przemysł zastępuje inny – zamienił stryjek siekierkę na kijek.

        • Foodtrucki to akurat wymysł polskiego kombinatorstwa. Bo okazuje się, że prowadząc sprzedaż z takiego wozu, nie trzeba płacić podatków a i Sanepid nie musi tego sprawdzać. Jakie to rodzi konsekwencje nie chcę nawet podawać. W przypadku kontroli czy pogonienia takiego samochodu, z pod szkoły, zawsze można czmychnąć, o ile wóz nie jest zdezolowanym, 20-30 letnim importem, który przejeździł pół Europy i całą Amerykę.
          Nie mam nic przeciwko takiej sprzedaży, bo sam parę razy kupowałem i to całkiem niedawno słodkie pieczywo, na miasteczku akademickim lub pod akademikami (nie wiem tylko czy to był to ten sam sprzedawca, bo samochody wyglądały podobnie), ale niech to się odbywa w sposób cywilizowany i sprawiedliwy, dla pozostałych uczestników życia gospodarczego.

        • Przyznam szczerze, że sam chwilowo dałem sie uwieźć „zdrowym batonikom”, co to mają mniej cukru i prawie w ogóle tłuszczu. Ale na dobrą sprawę, to wolę sobie kupić mieszankę musli albo zwyczajne płatki owsiane lub błonnikowe, dodać czego trzeba i skonsumować. A gdy ssie na cukier, to lepiej dobrą czekoladę z orzechami lub migdały w cynamonowej panierce.
          Fakt jest taki, że to faktycznie cuchnie korupcją, oj, lobbing to się teraz nazywa. Jak wiadomo, firmy produkujące batony zbożowe to w dużej mierze firmy polskie, więc minister lub ministra zawsze może powiedzieć, ze to „troska o polskie życie gospodarcze, polski kapitał i polskie miejsca pracy”.

    • Margaryna to przykład na bodaj najbardziej elastyczny produkt wszech czasów. Najpierw upodobniła się do masła, jak się okazało, że brakuje jej jakiejś witaminy, to ją dodano, jak jakiejś innej, dodano inną, gdy wychodzi, że twarda ma pełno izomerów trans, zmiękczono ją- w każdym razie na każdym etapie swojej metamorfozy otacza się ją wynikami badań, które niezbicie głoszą, jaka jest świetna 🙂

      • Zastanawia mnie, że pozwolili przynieść wyrób własny, w mojej wieloletniej karierze domowej w roli mamy zawsze z góry na wszystkich zebraniach było wyraźnie zaznaczane, że „nie wolno przyjmowac nam wyrobów własnych od rodziców i opiekunów”. Było to zawsze smutne dla mnie, ponieważ piekę bardzo dużo, czasem na zamówienie, a dla własnego dziecka nigdy nie mogłam zrobic wypasionego tortu :(. Śmieszyło mnie również, że na wszelkie bazary i akcje w szkole piekłam i nikomu to nie przeszkadzało, może dlatego, że $ się zgadzała i szkoła zyskiwała na takich jak ja. Absurdy…

    • Zwyczaj to tylko przykład (i jeśli tu i ówdzie przetrwał to świetnie (dyrektorki w mediach obwieszczają, że będą teraz baczniejszym okiem patrzeć także na to, co dzieci przynoszą) – a przykład na to między innymi, że można zachować zdroworozsądkowe proporcje, jeśli i sam rozsądek działa

  2. U nas na szczęście stołówka normalna z normalnym jedzeniem, czyli jest i schabowy, są i warzywa, są też naleśniki z dżemem, a dzieci w klasie nadal częstują się cukierkami. Jedynym złem jestem ja sama, matka trójki dzieci w wieku wczesnoszkolnym, która daje do picia do szkoły wodę, a nie sok 😉

  3. Do podstawówki chodziłam w latach 90, w szkole był sklepik, a jakże. Można tam było kupić czerwoną oranżadę w butelkach albo zwykłą żółtą w woreczkach, były też pączki z budyniem i polewą czekoladową, drożdżówki, chipsy, chrupki i draże pudrowe.

    Pamiętam to dobrze, bo raz na parę tygodni dostawałam parę groszy „na drugie śniadanie” (zwykle wtedy, kiedy zabrakło czasu na przygotowanie kanapek do szkoły) i bardzo lubiłam ten moment decyzji: co by tu sobie kupić?

    Nadwagę w całej mojej klasie miały dwie osoby. Nie byłam jedną z nich. No, ale my nie byliśmy wożeni do szkoły, tylko chodziliśmy pieszo (teraz, zdaje się, jest nawet prawo nakazujące ciągłą opiekę nad dzieckiem do lat 12), lekcji do odrobienia było niewiele i większość popołudni spędzaliśmy łażąc po drzewach, jeżdżąc na rowerze, grając w klasy i w gumę. Nie przed komputerem.

    Ciekawe, że nikomu nie przyszło do głowy proste rozwiązanie problemu: żeby dzieci nie kupowały śmieciowego jedzenia, wystarczy nie dawać im pieniędzy do szkoły… i nauczyć innego spędzania czasu niż przed ekranem.

    • Przede wszystkim nauczyć je spędzać czas aktywnie – to świetne przykłady, ja też chodziłem do szkoły pieszo, każdą wolną chwilę spędzałem na rowerze, przed sklepikiem nie tkwiłem, bo rzeczywiście nie nosiłem do szkoły pieniędzy, a po drugie na dużych przerwach był obiad – dopiero w ostatnich klasach coś tam ktoś zaczął manipulować przy stołówkach, a ja zacząłem zwiewać na przerwach do spożywczego po kawałek kaszanki 🙂 W każdym razie szkoła jest od tego, żeby uczyć. Póki co dzieci nauczyły się, jak państwo może z dnia na dzień zlikwidować tysiące miejsc pracy, a ich klientelę pozostawić bez żadnego posiłku – co jest z punktu widzenia żywienia rozwiązaniem karygodnym, bo z dwojga złego lepiej przekąsić coś niezdrowego niż przez pół dnia nie jeść zupełnie nic.

  4. Bardzo celnie w punkt. Zresztą, to że zabronią takich rzeczy w sklepikach w ogóle mija się z celem. Nawyki żywieniowe wynosimy z domu. Jeśli odżywiamy się zdrowo i mam ochotę na cukierka to znaczy, że nasz organizm potrzebuje tego cukierka w tym momencie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―