Dlaczego szefowie kuchni nie znoszą blogerów

Bywanie w restauracjach to element ich stylu życia. Zamiłowaniem do jedzenia dzielą się z innymi, prowadząc blogi. Opisują tam swoje wrażenia, polecają miejsca warte odwiedzenia i przestrzegają przed tymi kiepskimi. Foodies. Dlaczego niektórzy szefowie kuchni ich nie znoszą?

fot. Tucano _ Tech & Style, Milano
fot. Tucano _ Tech & Style, Milano

Fenomen foodie, czyli smakosza permanentnie poszukującego doświadczeń restauracyjnych, aby dzielić się nimi na blogu, to zjawisko wciąż nowe i dynamicznie zyskujące na popularności. Zastanawiałem się nawet, czy to foodies wykreowali modę na fine dining, czy raczej pojawili się w odpowiedzi na rosnącą ofertę tychże, ale doszedłem do wniosku, że to dylemat z tych o jaju i kurze, więc może lepiej po prostu poprzestać na konstatacji, że jedno zjawisko napędza drugie, a oba są ze sobą mocno sprzężone.

O wiele bardziej interesującym jawi się pytanie, co skłania ludzi do poświęcania czasu i pieniędzy na publikowanie swoich restauracyjnych doświadczeń w internecie. Taka swoista analiza zachowań i motywacji foodies mogłaby być źródłem inspiracji dla socjologów. Póki co pojawił się dokument zatytułowany „Foodie”, którego autorzy podążają z kamerą za kilkoma blogerami z różnych części świata, dla których dzielenie się wrażeniami z jedzenia stało się wyznacznikiem ich stylu życia.

fot. Tucano _ Tech & Style, Milano
fot. Tucano _ Tech & Style, Milano

Co ciekawe, trafnym i dającym sporo do myślenia spostrzeżeniem na temat foodies dzieli się jeden z nich, występujący w dokumencie Steve Plotnicki. Jak zauważa, blogującym recenzentom wcale nie chodzi o realizowanie swojej pasji do dobrego jedzenia. Owszem, lubią bywać i jadać w restauracjach, ale przede wszystkim lubią wywierać wpływ na otoczenie, a przez to zwiększać swój społeczny status.

To celna uwaga, bo autorzy blogów recenzenckich rzeczywiście wpływają na społeczności, jakie tworzą wokół siebie. Ktoś te blogi przecież czytuje, komentuje i śledzi profile ich autorów w mediach społecznościowych. Trudno się więc w tym kontekście zgodzić z opinią Mikaela Jonssona, szefa kuchni Hedone w Londynie, który w ostatnim wydaniu magazynu Food Service, niepochlebnie wyrażając się o blogerach restauracyjnych, stwierdza wprost, że nie stanowią oni dla niego żadnego zagadnienia, bo nikt ich blogów nie czyta. Warto się przy tej wypowiedzi na chwilę zatrzymać, bo czyż nie jest intrygujące, że co jakiś czas z ust uznanych szefów kuchni padają ostre słowa kierowane do osób, których działania powinny im sprzyjać?

fot. Henar Lanchas
fot. Henar Lanchas

Nie zawsze sprzyjają, bo też i nie ma sensu udawać, że wszystkie blogi recenzenckie prowadzone są zgodnie ze sztuką. Niewiele jest takich, za którymi kryją się fachowcy, którzy poza dokumentowaniem tego, co zjedli, starają się doskonalić swój warsztat merytoryczny, zdobywać wiedzę i poznawać tajniki gastronomii. Niewykluczone, że któregoś z tych czynników zabrakło francuskiej blogerce, która została skazana przez sąd na grzywnę w głośnej sprawie o naruszenie dobrego imienia jednej z francuskich pizzerii. Także i w Polsce do sądów zaczynają trafiać pozwy przeciw blogerom, a niedawny wyrok skazujący blogera za zniesławienie Jerzego Owsiaka jest tylko jednym z przykładów.

fot. Tucano _ Tech & Style, Milano
fot. Tucano _ Tech & Style, Milano

Ignorancja i arogancja to słowa-klucze, które pasują do sporej grupy foodies. Już w pierwszych scenach dokumentu, o którym wspomniałem wyżej, widać, że niektórzy jego bohaterowie mają problemy z poprawnym zamówieniem wina a nawet… trzymaniem sztućców! Za to aparaty fotograficzne i smartfony obsługują wyjątkowo sprawnie. Owo swoiste przesunięcie zainteresowania gości restauracji z jedzenia na fotografowanie zauważa też Mikael Jonsson, który w dalszej części wywiadu dla Food Service stwierdza, że najchętniej w ogóle nie wpuszczałby blogerów do swojej restauracji, skoro przychodzą do niej po to, żeby odhaczyć wizytę i napisać coś głupiego. Przed taką decyzją powstrzymuje go jednak rachunek ekonomiczny, bo bloger to przecież też gość.

Robert Makłowicz i Artur Michna
Robert Makłowicz i Artur Michna

Nonszalancką ignorancję niektórych recenzentów obnaża też Piotr Bikont, do dziś niekwestionowany autorytet w branży recenzentów i pierwszy w wolnej Polsce krytyk kulinarny. W wywiadzie dla Polskiego Radia jasno stwierdza, że wiek XXI to era ignorancji a współcześni recenzenci nie znają się na tym, co robią.

Piotr Bikont o blogerach

Cały wywiad na stronie Polskiego Radia

Zadaje też retoryczne pytanie – na jakiej postawie ktoś, kogo nikt nie zna, ocenia czyjś dorobek a do tego pozwala sobie na pouczanie innych? To prztyczek w blogerskie nosy, ale wcale nie odosobniony, bo w podobnym tonie wypowiada się od lat Robert Makłowicz, który podczas ubiegłorocznego Terra Madre Slow Food Festiwal w Krakowie, odnosząc się do blogerów kulinarnych w szerszym sensie, 90 procent z nich określił mianem chłamu, a medium w jakim operują nazwał ściekiem. Na brak kompetencji współczesnych recenzentów zwraca też uwagę Sebastian Krauzowicz, szef kuchni wyróżnionej dwiema czapkami Gault&Millau restauracji Sfera w Toruniu, z którym przeprowadziłem wywiad dla JemRadia.

Sebastian Krauzowicz i Artur Michna
Sebastian Krauzowicz i Artur Michna

W rozmowie ze mną Sebastian Krauzowicz porusza też o wiele bardziej bulwersujący problem, o którym mówi się póki co w kuluarach. W miarę jak w przestrzeni foodies robi się coraz ciaśniej, do walki o odbiorcę, a poprzez niego także o status i wpływy, stają cyniczne indywidua, które tani poklask i szybką popularność chcą zdobyć na plecach mistrzów, którzy na swój dorobek i pozycję pracowali całe życie.

Sebastian Krauzowicz o recenzentach

Ich domeną jest wymyślanie farmazonów i kompilowanie fikcyjnych historii a później taka ich prezentacja, aby mogły uchodzić za autentyczne. Po moim niedawnym wywiadzie dla portalu NaTemat, w którym w ostrych słowach wypowiedziałem się między innymi o bezpodstawnym szkalowaniu ledwo wyłaniających się na polskiej scenie kulinarnej figur, proceder nieco przycichł, ale ostatnio ponownie się odrodził. Co gorsza, towarzyszy mu swojego rodzaju „foodie-terroryzm”, zjawisko, które coraz bardziej zatruwa życie także polskim szefom kuchni. Tajemnicą poliszynela jest schemat działania takich „foodie-terrorystów” – najpierw w uporczywy sposób starają się zaprzyjaźnić z szefem kuchni, a gdy ten nie przejawia taką przyjaźnią zainteresowania, w odwecie podejmują zakrojony na szeroką skalę „hejt na szefa”. A przecież hejt to jest to, co gawiedź lubi najbardziej, prawda?

Nie dziwię się zatem, że mistrzowie nie chcą mieć nic wspólnego z żerującymi ich dorobku paszkwilistami. Mają do tego prawo i tyle.

Na pełny wywiad z Sebastianem Krauzowiczem, szefem kuchni wyróżnionej dwiema czapkami Gault&Millau restauracji Sfera w Toruniu, zapraszam do mojej najbliższej audycji w JemRadiu. Premiera w środę od 20.00 do 22.00. Jak odbierać JemRadio, dowiesz się na www.jemradio.pl

    • To wciąż profesja mocno hierarchiczna i hierarchia ma „w kuchni” niebywałe znaczenie – stąd ocenianie branżowe ma równie wielką wagę. Są też media a obecność w nich ma też znaczenie – zestawy sztućców, czapki. gwiazdki, prasa, telewizja – czyli prestiż.

  1. kiedyś pracowałam jako recenzentka powieści. Prawda jest taka, że o wiele łatwiej pisze się recenzje niepochlebne, można w prostszy sposób napisać coś cynicznego czy zabawnego, co przecież w Internetach sprzedaje się znacznie lepiej. Pewnie dlatego wielu z tych foodie właśnie dlatego skupia się na negatywach, chociaż – jak udowadnia autor – nie mają odpowiednich narzędzi, by takie recenzje pisać

    • To prawda, recenzje negatywne pisze się łatwiej a też znajdują większe grono odbiorców. Gdy zaczynałem pisać recenzje do prasy, grubo ponad 15 lat temu, właściwie każda taka była – no może nie tyle negatywna, ile prześmiewcza, ale takie były czasy. Dziś to już nie ten sam świat, poziom restauracji jest zupełnie inny niż kiedyś, kompetencje kucharzy nieporównywalne i o wiele trudniej napisać taką prześmiewczą recenzję, bo w przypadku dobrych adresów trzeba się już czepiać niuansów, a to wymaga ogromnego doświadczenia i wiedzy. W negatywnej recenzji nie ma nic złego – jeśli jest rzetelnie przygotowana – taka specyfika recenzji, mogą być pozytywne albo negatywne. Natomiast zupełnie inną historią jest konfabulacja i ataki ad personam – na złość, ze złości, z frustracji czy w odwecie – niestety dochodzi do takich sytuacji w blogosferze.

  2. Poziom blogosfery jest taki jaki jest poziom internetu, a ten, jaki poziom społeczeństwa. Żelazną zasadą winno być to, że skoro się naprawdę na czymś nie znasz, to siedź cicho i udawaj eksperta. W Polsce jest teraz wysyp „ekspertów” od wszystkiego, od kulinariów do geopolityki. I 90 procent nie ma zielonego pojęcia o tym, o czym mówi. Myślę, że nie ma się czym przejmować, ja „coś tam, coś tam” o kuchnii i jedzeniu wiem, ale w życiu bym nie myślał, żeby znając tyle, zajmować się jakimś blogowaniem i struganiem ekspertyz. Bardzo często tacy „eksperci” wpadają w sidła głównego nurtu, znam parę przykładów z innych sfer życia niż kulinaria. Lepiej oceniać coś jako prywatna osoba, nawet wiedząc dużo, zawsze można powiedzieć, jeśli się coś palnęło „przecież nie jestem ekspertem”.

    • Skoro spodobał Ci się tekst, to przypuszczam, że jesteś po stronie tych, którzy dążą do profesjonalizmu a nie tandety – a jeśli tak to odwagi i do dzieła – jakość zawsze się obroni 🙂 Prowadzisz już blog?

  3. Zaczęłam prowadzić blog w zeszłym roku. Zapału było co niemiara, pomysłów tysiące i nawet było profesjonalne logo. Jednak po bardzo pracowitych wakacjach trochę przystopowałam z publikacjami. Jakoś miesiąc temu znów wzięłam się do roboty i mam nadzieję, że to tempo się utrzyma. Wiem, że mam sporo do nadrobienia jeżeli chodzi o samą sztukę pisania, w robieniu dobrych zdjęć ale gdzieś muszę się tego nauczyć więc jestem dobrej myśli! Zaczyta w Twoim blogu – Anna 😉

  4. Trochę mnie tu Bikont zirytował, pamiętam jak na początku lat dziewięćdziesiątych wspólnie z Makłowiczem prowadzili rubrykę recenzencka w krakowskim lokalnym wydaniu GW.
    W tamtych czasach krytyk kulinarny był w Polsce czymś tak nowym i niezrozumiałym jak wolny rynek. Każda ich negatywna recenzja to była seria pyskówek ze strony restauratora a kto to ten Bikont by oceniać. Najgłośniejszy był chyba spór pomiędzy Janem Kościuszko właścicielem słynnej sieci Chłopskie Jadło a panami Bikont i Makłowicz. W menu wspomnianej knajpy na pierwszej stronie był nawet zapis „Makłowicza i Bikonta nie obsługujemy ”
    Teraz po 25 latach pan Bikont zapomniał jak cielęciem recenzenckim był i po blogerach gardłuje

  5. Bo w głowach się pojebało tym pseudo blogerom Za dużo u nas w telewizji celebrytów bez doświadczenia w codziennej pracy na kuchni, każdy teraz kto przychodzi do restauracji to co to nie za znawca a tak naprawdę w dupie był gówno widział i jadł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―