Bolonia w tłustości piękna. 4. Tamburini

Salsamenteria Tamburiniego to na kulinarnej mapie Bolonii prawdziwa perła. Parmeńskie szynki wiszą tu tak, jak 80 lat temu. Lady i półki też wyglądają, jak przed laty. No i wciąż kuszą najwyższej jakości produkty z Emilii-Romanii – parmezan, ocet balsamiczny z Modeny i symbol Bolonii, mortadella

Tamburini - wnętrze
Tamburini – wnętrze

Salsamenteria to tradycyjny sklep spożywczy, w którym sprzedaje się wędliny i sery, a często także proste przekąski. W Bolonii takich sklepów jest kilka, ale największą estymą cieszy się Tamburini. Ulokowany niedaleko Piazza Maggiore zachęca zachowanym od 1932 roku stylowym wejściem z utrzymanym w dawnym stylu szyldem.

Tamburini - wejście
Tamburini – wejście

Obietnica klasy, stylu i szyku spełnia się zaraz po przekroczeniu progu. Doskonale zachowane sklepowe wnętrze i bajkowa wręcz aranżacja wszelakiego dobra – regionalnych szynek, serów i przetworów zachwyci nawet najbardziej zblazowane oblicze. Tutaj przychodzi się na zakupy, ale niepowtarzalna atmosfera miejsca sprawia, że nawet stojąc w kolejce i przyglądając się ręcznie robionym ravioli i tortelloni, w sposób empiryczny doświadcza się historii i staje się jej częścią.

Ręcznie robione tortellini - Tamburini
Ręcznie robione tortellini i tortelloni – Tamburini

Stałem w tej kolejce przez kilka minut, obserwując, jak zaprzyjaźnieni ze sprzedawcą stali klienci niespiesznie wybierają wędzonki, sery i kluski. Dobra energia płynęła z jednej strony lady na drugą, a gdy wreszcie przyszła kolej na mnie, kupujące przede mną panie z chęcią postały przy ladzie trochę dłużej, doradzając mi, które tortelloni powinienem wybrać. Wybrałem zatem kilka nadziewanych porcini, kilka z ricottą i włoskimi orzechami, do tego parę z ziemniakami i guanciale oraz kilka ravioli z dynią. Wszystkie dotarły ze mną do domu w stanie nienaruszonym, bo w tradycyjnym sklepie jest też miejsce na nowoczesną technologię. Poza ladami chłodniczymi i elektryczną krajalnicą mają tu też urządzenie do próżniowego pakowania.

Sprzedawca przygotowuje szynkę - Tamburini
Sprzedawca kroi dla mnie mortadellę – Tamburini

Zdecydowałem się też na kilkanaście plastrów szynki parmeńskiej i Culatello, spory kawałek parmezanu i śmiały pakunek mojej ulubionej bolońskiej mortadelli. Cienko pokrojona pięknie układa się na kanapce, wyginając się z gracją niczym jedwabne sukno a smakuje – och, niepowtarzalnie!

Wędliny - Tamburini
Wędliny – Tamburini

Do Tamburiniego przychodzi się też na nieformalną przekąskę. W głębi sklepu działa samoobsługowy bar, w którym za kilka euro można popróbować bolońskich klasyków a za kolejne kilka domówić karafkę prostego wina. Nie ma tu kelnerów, nie ma tu obrusów, nie ma więc też opłaty za nakrycie, zwanej we Włoszech “coperto. Ba, nie ma tu nawet zwyczaju zajmowania stolika na wyłączność. Jeśli tylko jakiś samotny biesiadnik zostawi przy swoim stoliku puste miejsce, może być pewny, że już po chwili zostanie ono zajęte przez innego biesiadnika.

Dania serwowane u Tamburiniego
Dania serwowane u Tamburiniego

Dania wybiera się z bogato zastawionej lady, na której codziennie pojawiają się inne propozycje. Zawsze będą to jakieś formy tortelloni, tortellini i ravioli, bolońskie Tagliatelle al ragù, tradycyjna zielona lazania, talerze wędlin i serów, grillowane warzywa oraz coś z drobiu i mięs.

Od ponad 80 lat salsamenteria Tamburiniego kłania się przed stałymi bywalcami i turystami, jednych i drugich traktując z szacunkiem, niezmiennie oferując najwyższej jakości lokalne produkty i uczciwe przekąski tradycyjnej kuchni. Od ponad 80 lat to klucz do sukcesu Tamburiniego i legendy, jaką dziś już jest.

Tylko tyle i aż tyle.

    • Dzisiaj w jednej z głównych galerii handlowych w Lublinie, podczas kiermaszu widziałem takie cuś jak „Mozarella Lubelska”, spytałem z czego to, myśląc że może z koziego mleka. Niestety przeliczyłem się. Za te cenę jaka była, wolę już tą od bawoła z Kampanii.

      • „Mozarellla lubelska” – z należnym szacunkiem dla lubelskiego cebularza czy wódki nawet – brzmi nie przymierzając jak kiszone ogórki z Honolulu 🙂 Kto wpadł na taki pomysł? Jakiś lokalny wytwórca czy większa mleczarnia?

        • Nie przypatrzyłem się, ale to raczej jakiś mały wytwórca, bo to było w pasażu handlowym z różnymi rzeczami. A być może to ten, co sprzedawał. Generalnie mam wrażenie, że na takim poziomie się zatrzymaliśmy i zatrzymamy. Mały producentów i przetwórców dożyna się na każdym kroku, muszą więc oferować produkty w bandyckich cenach i sprzedawać je na kiermaszach w galeriach, gdzie wynajęcie miejsca na parę dni, kosztuje czasem parę tysięcy złotych (ja kiedyś sam wynająłem coś takiego za 1400 złotych na 3 dni, zarobiłem na czysto jakieś 300 złotych, czyli dniówka mi wyszła niecałe 100 złotych, za pracę od 6 do 22, więcej już nie próbowałem). Dlatego najłatwiej jest wymyśleć jakiś „myk”, aby zarobić, ale się nie narobić. W porównaniu do lat poprzednich, obserwuje, że jest gorzej, gorzej z wyborem i gorzej z cenami. Mam czasami wrażenie, że ludzie, którzy się wystawiają robią to czasami przypadkowo, bo widziałem już takich co raz sprzedawali sery, a teraz np. gry planszowe (akurat teraz na dniach). Cóż, można i tak.
          A co do samej mozarelli z Lubelszczyzny, to jest coś takiego, ale to dopiero ma wyjść, bo lokalna mleczarnia z Bychawy (kupuje mleko i śmietanę stamtąd, dobre w dobrej cenie), stworzyła spółkę joint-venture z jakąś włoską mleczarnią z Kampanii, co robi oryginał z mleka bawolego. No i chcą wspólnie robić mozarellę w Bychawie, nie wiem tylko czy bawolice będą z Kampanii czy mleko będzie dowożone (oby nie statkiem)czy jak to chcą rozwiązać.
          Podobnie ostatnio zrobiono w Rosji, gdzie zatrudniono jakichś włoskich i greckich mnichów do klasztorów, aby uczyli tych ruskich, wyrobów serów.

          • Niestety, okazuje się, że to właśnie ta z Bychawy. Ta firma która robi i powstała jako joint venture to BiancoLatte. Tu jest potwierdzenie tego:
            https://www.facebook.com/BiancoLatteLublin?hc_location=timeline
            Najgorsze w tym wszystkim jest to, że cena która widnieje na zdjęciu, jest prawie 2 razy niższa niż ta, którą mi oferowano wczoraj (ponad 6 złotych)
            Mozarella jest robiona z mleka z OSM Bychawa, czyli normalne krowie mleko. Jak kiedyś będzie promocja to się może skuszę, ale jakoś nie mam przekonania.

            • Rozśmieszył mnie tekst pod najnowszym wpisem, cytuję:
              „Mozzarella Bianco Latte, choć jest produktem typowo włoskim, jest wytwarzana u nas, w lubelskiej mleczarni i z polskiego mleka, a jej smak został w pełni uznany jako wyjątkowo regionalny!”
              A co „wyjątkowo regionalnego” ma być niby w tym smaku??

              • Kliknąłem 🙂

                No to co? Na sylwestra szampan Michel, na zimno bezglutenowa bułka pszenna z moccarellą bianką, serwolatką a’la mortadella szprotką a’la sardela albo salami z indyka i na parkiet – na gorąco mrożona picca XL na grubym z podwójnym żółtym serem, keczukiem i duuużo dodatkami – a na koniec rozpuszczalne ekspreso ale w dużym kubku i ze śmietanką ze spreju albo w proszku, jeśli ktoś woli bardziej naturalne! 🙂

                • Również jestem krytyczny, ALE. Pamiętajmy, że tu nie chodzi o mozarellę z mleka bawolego. Tylko o włoską mozarellę, jako typ sera, który jest i tak powszechnie produkowany, wszędzie. Ba, kiedyś widziałem gdzieś dane czy artykuł, gdzie było napisane, że największym producentem mozarelli w Europie są Niemcy. W sklepach w Polsce, zagranicznych głównie (już chciałem napisać, że „naszych sklepach”, ale się stuknąłem w czoło)mozarella jest głównie pochodzenia niemieckiego, czasami da się znaleźć i włoską.
                  Fakt, to co razi, to właśnie ta „regionalność” przypinana nie wiadomo po co. Mogli już ją nazwać chociażby Mozarella z Bychawy, to przynajmniej by wiadomo było skąd konkretnie.
                  No, ale cóż mamy to co mamy, mnie już nic nie zdziwi. Jedyne co zostało to śmiać, słuchać mądrych ludzi, tak jak pan Marian z filmiku poniżej i liczyć, że takich jak on będzie więcej i zaczną działać, udzielać się, także politycznie. Bo jak na razie……to szkoda gadać.

                  • Przyczyna takiego stanu rzeczy, jest zresztą taka, jaką wskazać pan Marian w swoim „przemówieniu”. Jest trend, że żywność ma płynąć do Polski z zagranicy, a ta polska, ma być sprzedawana przez zagraniczne markety, które i tak nie płacą w Polsce takich podatków, jak polscy handlowcy, a i zyski transferują zagranicę. Jakby była normalnośc, to by każdy w Polsce siał co chce, robić co chce, przetwarzał jak chce i nikt by mu się z debilnymi przepisami nie wpierdzielał. Ale jest tend, że ma być „nowocześnie i europejsko, po unijnemu”. No i teraz każdy obywatel musi z podatków płacić, za przekroczoną kwotę mleczną, a potem się dziwić, że sery drogie albo coś innego. No, jakby była normalność i wolność i by każdy sobie robił jak chce i ile chce, to by problemu nie było. Tyle, co mleka w Polsce i tyle co możliwości wyrobu serów w gospodarstwach, to nie ma nawet i w Szwajcarii czy Holandii. Ale nie będzie tak, żeby Polak sobie sam ser wyrabiał w gospodarstwie i to potem sprzedawał, nie, musi płacić, kontrole, certyfikaty, podatki, a taki co chce potem to kupić, to albo musić biegać i szukać, gdzie to sprzedają albo płacić po 50-70 złotych za kilogram sera (za tyle widziałem ten z Korycina, choć 4-5 lat temu, kosztował 20 złotych, a cena mleka nawet spadła)nie wiadomo nawet w jakich warunkach przechowywania.
                    Albo jeździć za granicę i tam się obżerać, do woli.

  1. No i co? No i nic. Dopóki Polska jest tak opresyjnym krajem wobec swoich obywateli i wszystko działa na zasadzie „tego nie wolno, tamtego nie wolno, to wolno, na co państwo, czytaj urzędas, pozwoli”, dopóki o czymś takim można by pomarzyć. Przecież to zwykły sklep, korzystający z lokalnych produktów, nic w tym ani ciekawego, ani nadzwyczajnego.
    No, niestety nie dla Polaka, który o czymś takim może pomarzyć, bo sklepikarzy i małych przetwórców dożynają Zusy, kontrole skarbowe, coraz to bardziej poronione pomysły, kontrole z cholera wie jakiej to nowo, specjalnie wymyślonej, instytucji.
    Polak to ma iśc do zagranicznego sklepu i tam się podniecać obcymi serkami, obcymi wędlinkami, obcymi nożykami i innymi pierdółkami. I dziękować, że że ma i tak, luksus, bo przecie, ćwierć wieku temu „niczego nie było”. Ciesz się i popieraj rządzących i urzędasów, zagryzając ciabattą z mortadele di bologna i obżerając się tortelini, polanymi śródziemnomorską oliwą.

    • Najbardziej szokującym faktem, o którym się dowiedział, gdy usłyszałem, choć nie akurat z tego filmu, jest fakt, że Lubelskie, region rolniczy przecież dostaje pomoc żywnościową z UE. Nie w postaci jakichś tam luksusów, owoców morza, szynek ze świń hiszpańskich. Ale takich rzeczy jak:cukier, ziemniaki, mąka, warzywa.

  2. Bologna grassa. Przepiękne miasto z charakterem, można się zakochać w jej czerwonych dachach. Pierożki z dynią i szałwią, albo „ragu” – pyszności.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―