Najpierw Espresso Terzi no. 1,, potem Cremino, Olandese, Nebbia e Pioggia a następnie Dolce Ludovico, Crema Michelangelo i Cassata Siciliana – dziś słodko i to w najlepszym tego słowa znaczeniu. Zapraszam do bolońskiej Cafe Terzi i lodziarni przy Via Castiglione.
Caffè Terzi nie ma szczególnie długiej historii. Założył ją w 2002 r. boloński pasjonat kawy, Manuel Terzi. Sama kawiarnia jest niewielka, mieści obszerny konturar i ledwo kilka stolików do wypicia espresso na stojąco. W głębi kawiarni jest jeszcze skryty za czerwoną kotarą zakątek, w którym moża rozlokować się na kilku sofach i fotelach, ale rzadko kto tam zagląda i to nie dlatego, że w części stolikowej obowiązuje “coperto” czyli opłata za nakrycie, tu w wysokości 2€. Goście wolą tłoczyć się na przykontuarowej mikroprzestrzeni, bo to właśnie tu rozgrywa się kawiarniane widowisko, tutaj barista parzy espresso, z którego powstają później przeróżne kawowe kreacje, tutaj jest tłum, ścisk i gwar, tutaj doświadcza się ducha włoskiej kawiarni.
Goście mają do wyboru sześć autorskich mieszanek ziaren Terziego oraz kilka rodzajów kaw jednorodnych pochodzących z plantacji w Indiach, Etiopii i Indonezji. Ja zdecydowałem się na początek spróbować mieszanki autorskiej Terziego numer 1. Zająłem strategiczne miejsce przy kontuarze tuż przy baristce, aby przypatrzeć się widowisku profesjonalnego parzenia najlepszego espresso w Bolonii.
Baristka oszałamiająco sprawnie odważała świeżo zmieloną kawę, wprawnym ruchem przesypywała ją do kolby, pewną ręką ubijała, szybko zakleszczała kolbę w grupie i pilnie nadzorowała czas zaparzania. Wtedy miała te kilka sekund czasu, żeby zamienić ze mną kilka słow.
Espresso podano mi zaparzone z dokładnością co do sekundy, a przy filiżance ustawiono klasyczną szklaneczkę zimnej wody.Espresso Terziego pachniało elegancko, ale nienachalnie, czekoladowo, może nieco kwiatowo, z akcentami dojrzałych owoców. Pierwsze wrażenia zapachowe potwierdziły się w ustach. Jedynka okazała się zharmonizowana, niezbyt gorzka i średnio oleista. Gdy opróżniłem filiżankę, natychmiast poprosiłem o porcję miejscowego Cremino, którego byłem ogromnie ciekawy.
Cremino to mieszanka słodkiego mleka, espresso i gęstej mlecznej piany. Zaprezentowało się w eleganckiej szklaneczce na nóżce. Tego typu kompozycje podaje się w szklanych naczyniach, żeby gość miał możliwość nacieszyć oko kunsztem baristy, zanim zniszczy łyżeczką misterną kompozycję i zanurzy usta w mlecznej pianie. A była to piana gęstości niezwykłej. Dość powiedzieć, że można by ją kroić, ba, wykrawać kawałki i układać jeden na drugim. Nacieszyłem oko i wymieszałem moje Cremino, dzięki czemu uzyskałem doskonały mleczno-kawowy lekko słodki deser. Byłem gotowy na więcej.
Już po chwili postawiono przede mną Olandese, czyli kawę po holendersku, z warstwą gorzkiej czekolady na dnie, kilkoma kawałkami kandyzowanej na miejscu skróki pomarańczowej i akcentem pomarańczówki. No, proszę państwa! Tego nie widać na zdjęciu, ale była moc!
Rozjuszony dobrocią, zażądałem czegoś zupełnie wystrzałowego na koniec. Proszę bardzo, oto Nebbia e Pioggia, czyli “mgła i deszcz”. Jak wyjaśniła baristka, ten deser wymyślono jako antidotum na złą pogodę. Gdy pogoda na zewnątrz spuszcza gościom nosy na kwintę, Nebbia e Pioggia szybko poprawia im humor. Nie tylko smakuje znakomicie, ale i prezentuje się zjawiskowo. Tylko popatrzcie na ten elegancki kieliszek na zielonej nóżce. Jak kusząco ta kompozycja prezentuje się w pękatej czaszy! Podobnie jak w przypadku kawy po holendersku, także tutaj dno wyścieła warstwa czekolady, kilka kawałków swojskiej skórki pomarańczowej, kapka destylatu a do tego tarta czekolada i rosa wyciśnięta szczypcami ze skórki ze świeżej pomarańczy. Wszystko, co najlepsze, miesza się w czaszy eleganckiego kieliszka – smaki i aromaty pomarańczy, kawy, akcentów destylatu – po prostu bomba!
Rozradowany Mgłą i Deszczem, wbiegłem na Piazza Maggiore i natychmiast skierowałem się ku Via Castiglione, gdzie zamierzałem odwiedzić jedną z najlepszych w Bolonii lodziarnię, La Sorbetteria Castiglione. Lodziarnia jest urocza, mieści się w dość przestronnym lokalu wciśniętym pod średniowieczne bolońskie podcienie ulicy Castiglione, od której zaczerpnęła nazwę. Wszystkie lody przygotowują tu sami z surowców, za których jakość osobiście gwarantują właściciele, Marina i Giacomo. Ja próbowałem tu kilku i chętnie zjadłbym wszystkie, ale porcje są tak duże, że aby spróbować każdej, musiałbym zamieszkać w Bolonii na miesiąc.
Cóż tu wiele mówić, Cremino Ludovico z piemonckimi orzechami i masłem kakaowym, Dolce Contagio z rumem, karmelizowanymi orzechami z Piemontu i piniolami, migdałowe Crema Michelangelo z karmelizowanymi migdałami z Sycylii i wreszcie Cassata Siciliana z ricotty, suszonych owoców i czekolady – jadłem je wszystkie i pod żadną bronią nie byłbym w stanie rozstrzygnąć, który był najepszy. Wszystkie to prawdziwe bolońskie dzieła współczesnej sztuki lodziarskiej.
Zarówno Caffè Terzi jak i Sorbetteria Castiglione to stosunkowo nowe adresy i choć nie wspierają się mitem wielowiekowej historii, to wzorowo o tę historię dbają, z godną podziwu starannością opowiadając gościom o tradycji we współczesnym wydaniu.
W następnym odcinku zapraszam do wyjątkowych delikatesów Tamburini, owianego sławą miejsca-instytucji na mapie Bolonii.
gorącą ;))) ja piję latte z cynamonem ;)))
Te lody to jakieś mizerne, prawdę powiedziawszy, może dlatego że przyzwyczaiłem się do najlepszych lodów jakie w życiu jadłem, a które od ponad 20 lat, może 25-30, wyrabia jeden gość w małej mieścinie gdzie mieszkali dziadkowie. Wszystkie lody, także te gałkowe, wyrabia on sam, a smaki, są tak wymyślne, że trudno to opisać. Lody o smaku gumy do żucia „Donald”, rządzą.
Nie powiem gdzie to jest, bo i tak jest zamknięte, na zimę, ale jak przyjdzie wiosna to dam namiary.
Jadłem włoskie lody w północnych Włoszech i są OK, dobre, ale jednak do tych „okołolubelskich” mam największy sentyment i do dziś uważam je za najlepsze, od 25 lat, trzymają poziom. Gdyby właściciel otworzył lodziarnię w Warszawie lub jakiejś zachodniej metropolii, to zarobił by prawdziwe kokosy.
Jeśli są dobrzy, to promujmy! – a te okołolubelskie to gdzie konkretnie?
Poniatowa
W pobliskim Opolu Lubelskim, też są ponoć dobre, choć ja ich nie próbowałem. W internecie znalazłem jeden wpis od konkurencji lokalnej, oczerniający punkt, o którym napisałem. Fakt, że lody poniatowskie są drogie, bo duży lód włoski kosztuje chyba z 7-8, może nawet i 10 złotych, ale trzyma wysoką jakość, cały czas. Każdego dnia jest inny smak, a przynajmniej tak było 10-15 lat temu, teraz rzadko tam bywam, ale ostatnio jadłem i były bardzo dobre. Gałkowych nie lubię, ale te smaki, co właściciel wymyśla i fakt, że sam je robi (mówił dokładnie jak, jaka jest róznica między włoskim z maszyny, a gałkowym), zamiast brać od dużych firm (jak większość lodziarni w Polsce), to jednak coś.
Świetne lody są też na Podlasiu, tzn. jest tam lokalna tradycja wyrabiania lodów ręcznie. Jadłem kiedyś podczas wypadu i były super, robione przez jakąś lokalną babcię.
Oooo. Widzę że w sercu słonecznej Italii zagościł kwiatowo-owocowy Norwegian Roast. No no. A wrzucają go też na dripa? No bo to by była logiczna konsekwencja. Mniam
W słonecznej to chwilowo zbyt przesadzone określenie – a kwiatowo-owocowy tylko w kontekście. O dripie nic nie wiem, nie widziałem, nie znam, nie orientuję się 🙂
No dobra – drip niegdyś znany pod postacią ekspresu przelewowego, który to niegdyś był dripem. Teraz to taka „wysublimowana” wmanacja, powrót do
Emanacja miało być
„Powrót do” się nie dokończył 🙂 Jednak nie sądzę, żeby Włosi chcieli pić drip, skoro mają podręczne kawiarki na prąd/gaz – ale powiem, że niektóre przelewowe kawy wspominam bardzo dobrze – np. właśnie ze szwedzkich kawiarni i też z Le Crobag na dworcu w Poznaniu. W każdym przypadku podano mi te kawy przez pomyłkę, ale za każdym razem rozczarowanie kończyło się zadowoleniem 🙂
Kawy z przelewówek to ma dawna szkolna miłość. Nie zardzewiała. Byle tylko po amerykańsku nie stała…