Dzieci widuje się zazwyczaj w prostych restauracjach, które gwarantują szybką obsługę i udogodnienia dla rodzin. Za stołami z krochmalonymi obrusami, na których zagorsetowane zespoły kelnerów synchronicznie ustawiają artystyczne talerze w stylistyce fine dining trudno je sobie nawet wyobrazić.
To pytanie brzmi zaskakująco w kontekście naszej ubiegłotygodniowej kontrowersyjnej dyskusji o strefach wolnych od dzieci. Chwalono: Nareszcie powstają miejsca, w których w ciszy i skupieniu można oddawać się gastronomicznemu doświadczeniu, którego nie przerwie żaden niespodziewany wrzask. Ale pytano też: Gdzie dzieci mają uczyć się restauracyjnej ogłady? Argumentowano: Przecież nie wszystkie są niegrzeczne!
Rzecz jest zatem przynajmniej warta zastanowienia. Zadałem więc na Facebooku pytanie, jak radzą sobie w ogólnodostępnych restauracjach ci, którzy bywają w nich z dziećmi. Błyskawicznie pojawiły się odpowiedzi. Joanna napisała, że jej dzieci przy stole ani nie grzebią w zupie, ani nie drą się wniebogłosy, bo kultury uczy dzieci w domu. Kamila dodała, że przed wyjściem do restauracji rezerwuje stolik i od razu składa zamówienie, aby nie zmuszać później dzieci do niepotrzebnego oczekiwania. Elżbieta uważa, że skoro z dziećmi chodzi się do kościoła, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zabierać je też do restauracji. Zosia przekonuje, że z dziećmi należy wychodzić do restauracji popołudniami, porę wieczorową zostawiając na wyjścia towarzyskie. Pozostali komentatorzy zaznaczali, że dzieci są żywym obrazem rodziców i to na rodzicach spoczywa odpowiedzialność za takie wychowanie dzieci, żeby te już od najmłodszych lat umiały się odnaleźć w środowisku restauracyjnym. Jak to zrobić? Czy rady czytelniczek są wystarczające?
Jakiś czas temu obserwacjami na ten temat podzieliła się z czytelnikami dziennikarka The Wall Street Journal, która przez kilka lat prowadziła badania porównawcze nad amerykańskim i francuskim modelem wychowania dzieci, zastanawiając się, jak to możliwe, że maluchy we Francji tak dobrze radzą sobie przy restauracyjnym stole. Zauważyła, że francuscy rodzice poświęcają swoim dzieciom znacznie mniej uwagi i zaangażowania niż amerykańscy swoim, a mimo to dzieci francuskie zachowują się przy stole lepiej niż amerykańskie.
Okazało się, że rodzice amerykańscy są nadopiekuńczy, co zresztą wcale nie sprawia im przyjemności, a wręcz ich męczy. Kontrolują każdy krok dziecka, ciągle instruują, pouczają i bezustannie wymyślają dzieciom zajęcia. Do tego są zawsze i wszędzie na każde skinienie dziecka. Francuzom amerykańska obsesja na puncie kontroli jest zupełnie obca. Ich dzieci mają znacznie więcej swobody w zabawie, nie mogą dowolnie wtrącać do rozmów dorosłych, muszą czekać na swoją kolej. W ten sposób uczą się cierpliwości, a przez to samodyscypliny i odpowiedzialności. Takie umiejętności przydają się później przy stole, także tym restauracyjnym.
Nadużyciem byłoby jednak twierdzić, że wyłącznie dzieci francuskie umieją się zachować przy stole. Dobrze wychowane dzieci amerykańskie też radzą sobie zupełnie nieźle, co widać na filmie dokumentującym eksperyment, który przeprowadził New York Times. Szóstkę nowojorskich drugoklasistów z podstawówki na Brooklynie posadzono w eleganckiej restauracji i obserwowano, jak będą się zachowywać. Na miejsce eksperymentu wybrano restaurację Daniel, jedną z najlepszych w Nowym Jorku. Szef kuchni podał dzieciom menu degustacyjne składające się z siedmiu dań, za które dorośli, rezerwujący tu stoliki ze znacznym wyprzedzeniem, płacą zwyczajowo 220 dolarów.
Podano sałatkę z homara z sercami palmowymi, seriolę z kawiorem z jesiotra i wędzoną papryką, ravioli z dynią i boczkiem z patelni, chrupiącego lucjana, antrykot z wołowiny wagyū, a na deser torcik orzechowo-morelowo-czekoladowy, czekoladowe trufelki i cytrusowe magdalenki.
Dzieci podczas całej kolacji zachowywały się poprawnie, a przy tym zupełnie naturalnie. Dla każdego z nich wizyta u Daniela to pierwsza w życiu okazja do odwiedzin eleganckiej restauracji. Były ciekawe dań, próbowały, komentowały, zadawały pytania kelnerom i słuchały wyjaśnień szefa kuchni. Wykazywały przy tym nieskrępowaną szczerość, nie powściągając się od okazywania naturalnych emocji. Nie wszystko im smakowało, o czym mówiły otwarcie, ale jeśli kuchnia trafiła w ich gusta, chwaliły to, co im szczególnie zasmakowało.
Jak się okazuje, dobrze wychowane dzieci są w stanie poradzić sobie nawet w eleganckiej restauracji, która wymaga od gości znacznie więcej cierpliwości, skupienia i przestrzegania zasad savoir-vivre niż zwykłe bistro. Przy okazji warto zwrócić uwagę się postawę szefa kuchni względem nieskrępowanych uwag kierowanych do niego przez dzieci. Przekąska z kawiorem nieszczególnie im smakowała, a ravioli z dyni niektóre uznały za mydlane. Szef kuchni zdawał się jednak nie przyjmować tych uwag do siebie, ograniczając się do obdarzenia komentujących wzrokiem pełnym ojcowskiej troski.
Daniel w tym roku stracił jedną z trzech gwiazdek Michelin. Może gdyby poważniej wsłuchiwał się w opinie także tych najmłodszych gości, utrzymałby pełen gwiazdkowy garnitur?
Dziecko dziecku nie równe. Po pierwsze wiekiem, po drugie apetytem i preferencjami. Nie wyobrażam sobie pięcioletniego amatora parówek i rosołu w nomie czy nawet w dobrej niegwiazdkowej. Ale mały smakosz, około 7-8 letni albo starszy, czemu nie? Moich głodomorów jeszcze bym nie zaprowadziła – żal by mi było każdego wyplutego na stół kęsa, bo: ugotowana marchewka jest ble, ja chcę surową!
Joanna Gołębiowska – podobno niechęć do pewnych potraw w przypadku dzieci wynika z błędów rodziców. Powinni oni od najwcześniejszych miesięcy (o ile już można) dawać im jak najbardziej urozmaicone potrawy. Nie muszą one ich jeść ale musza zawsze wszystkiego posmakować. Wtedy jak są starsze to nie robią protestów w stylu „jaaaa chcemm chleb z margarynom i cukremmm!!!” 🙂
To niestety tak nie działa. Najpierw się je wszystko co mama da, a potem ni z gruchy ni z pietruchy już nie. Moje dwie córki (naprawdę czasem trudno odpędzić od stołu) to dwa światy jeśli chodzi o preferencje smakowe. I proszę mi wierzyć, jedzenie serwowane przeze mnie jest bardzo urozmaicone. Starsza od 6-miesiąca jadła warzywa, owoce itd, bez wyjątku wszystkie, młodsza już wybiórczo. Starsza nie cierpi ostrych rzeczy, młodszej umiarkowanie pikantne nie przeszkadzają. itd, itd. Mogłabym wysmażyć na ten temat niezły elaborat.
Pani Arleta Ryhlik-Schulze, to nie jest takie proste.. 😉
Przepraszam, a kiedy jest moment, w którym dzieci stają się ludźmi, którzy odróżniają smaki? Kiedy przekraczają tą granicę, że docenią danie 1,2 czy 500 gwiazdkowe? A Wy odróżniacie?
Co to za bzdrurne dywagacje?!
Skoro restauracja ma już gwiazdkę, to szefowie będą w stanie przygotować coś pod kątem młodszych, a dla nas menu degustacjne itp..
Czy sami nie byliśmy dziećmi ciekawymi świata?
Nasze dzieci chodzą z nami do wszystkich restauracji i nie było „problemów”.
Ile razy będziemy wałkować temat dzieci? Następnym razem zapytamy czy możemy chodzić z nimi do mleczaka czy pizzerii?
A może zapytajmy czy powinniśmy chodzić do restauracji z psem, kotem czy innym legwanem?
Poza tym skoro mnie stać to zabiorę dzieci gdzie mi się podoba i jeśli ktoś będzie próbował mnie wyprosić czy zwracać uwagę, to na pewno przeczytacie o mnie w gazetach.
Pozdrawiam!
strach się bać – obym nigdy nie trafił ro restauracji, w której będzie pan ze swoimi małymi terrorystami
Popieram Grzegorza. Dla mnie to jest trochę absurd, każde dziecko jest inne. Kto powiedział, że mały człowiek nie może mieć wielkiego talentu do bycia smakoszem, skoro są kilkuletni geniusze w innych dziedzinach. Tak jak jedno dziecko ma słuch muzyczny, a drugie nie (i jako dorosły również mieć go nie będzie), to inne może mieć też wysublimowany i wyostrzony smak. Patrząc na dziecęcego Masterchefa (zanim to obejrzałem śmiać mi się trochę chciało z tego pomysłu) i na chęc dzieciarni, nie tylko córek, do gotowania i smakowania, to jest nieodkryty temat jeszcze. Kto wie, może szkoły gastronomiczne powinny zaczynać się wcześniej, już w podstawówce powinny być zajęcia z gastronomii, tak jak za moich czasów, na Technice.
Kwestie wychowania lub nie, zostawiam, bo nie mam nic do powiedzenia. Raczej tu chodzi o kulturę kulinarą i stosunek do jedzenia, w danym państwie, a nie kwestie wychowywania. W krajach o wysokiej kulturze kulinarnej, typu Francja, Włochy czy inne, jest stosunkowo egalitarne podejście. Nie ma tam podziału „elity co jedzą w gwiazdkowych” i hołotę, która żre paskudztwo. Dlatego właśnie kultura kulinarna danego państwa, po raz kolejny to powtórzę, powinna stać się wyznacznikiem dobrych praktych. USA, podobnie jak i północ Europy do tej grupy się nie zalicza, Chiny, Japonia, Francja, Włochy, Grecja, Hiszpania, niektóre kraje Ameryki Łacińskiej czy Eurazji, już tak.
Dzieci zachowują się tak jak ich rodzice, skoro w danym kraju, nie ma wyuczonej, przez pokolenia, kultury kulinarnej i szacunku do jedzenia, to nie ma się co dziwić, ze dzieciarnia nie będzie mieć pojęcia o tym, jak się zachować.
Moja córka ma 12 lat. Od 6 roku życia odwiedza restauracje z gwiazdką Michelin. W sumie zweryfikowała już ok. 20 gwiazdek. W tym Nomę. Odróżnia smaki, kolory, zapachy. W Nomie dostaliśmy dodatkowe danie. W Atelier Amaro pytali TYLKO o jej opinię. Miała uwagi do konsystencji galaretki… Wie co mówi, bo odwiedziliśmy Auberge de l’Il oraz Jean Georges (NY), obie po 3 gwiazdki. Jedzenie może być sztuką, przeżyciem. My zaczynaliśmy w wieku 30 lat, ona od urodzenia. Dlaczego więc nie miałaby być lepsza, również jako krytyk… Dodam, że sama gotuje i doprawia…
Dzieci uczymy kultury bycia i życia od malenkości…. Przynajmniej, tak powinno być. Prawdziwie mądra nauka opiera sie na praktyce, w kontakcie z rzeczywistym światem, którym rządzą określone prawa i reguły. U mnie w domu naukę dobrego wychowania rozpoczynano od nauki zachowania się przy stole…. Dziwi mnie podjęty temat. Chociażby z tego powodu, że wielokrotnie w restauracjach (tych najlepszych rownież) spotykałam ludzi dorosłych, wulgarnych, głośnych, mlaszczących, nie umiejących się zachować…. Uważam, ze i dla nich przydałyby się oddzielne sale….
Zapomniałam odpowiedzieć na zadane przez Pana pytanie: tak, zabralabym swoje dziecko do takiej restauracji.
Jestem pod ogromnym wrażeniem opinii Seven Wonders i gratuluję, a zachowanie Atelier Amaro tylko potwierdza klasę tego miejsca. Beata Kosecka-Pociecha – to rozwinięcie ubiegłotygodniowej dyskusji o ograniczaniu dzieciom dostępu do restauracji, z która rodziła skrajne opinie. Ogólna refleksja, jaka się nasuwa to oczywista prawda, że czego Jaś się nauczył, to Jan będzie umiał
Hm…co to za pytanie…czy powinny?,a czemu nie? Odnosze wrazenie,ze podskornie sugieruje się odpowiedz…moze się myle?Generalnie uwazam,ze jedzenie to ogromna przygoda ze smakami,zapavhami,kolorami…nie lubię sztywności pewnych miejsc poniewaz uwazam,ze kultura przy stole oczywiscie tak ale trzeba pamietac,ze maluszek ktory poznaje swiat lapkami jest najslodsza istotka…tym samym odpowiadam,ze nie zabiorę maluchow do takiej restalracji poniewaz gdy dorosna będą mogły zajrzeć tam same ale jesli ktos ma ochote byc tam z dziecmi to czemu nie..smakow uczymy się od zawsze do zawsze:)