Klasyki kuchni. 3. Sałatka jarzynowa

Dla jednych zmora biesiadnego stołu, dla innych świąteczna relikwia. W restauracjach PRL podawana jako obowiązkowa zakąska do wódki, dziś króluje na wielu wielkanocnych stołach. Błędnie uznawana za tradycyjnie polską i wykwintną, stanowi przykład jednego z największych szwindli gastronomicznych wszech czasów

Restauracja Hermitage  na XIX w. widokówce / fot. Sras.org
Restauracja Hermitage na XIX w. widokówce / fot. Sras.org

Kiedy Lucien Olivier, właściciel i szef kuchni moskiewskiej restauracji Hermitage, najmował na swojego zastępcę Iwana Iwanowa, nie przypuszczał, że ten dopuści się kradzieży, której reperkusje wpłyną na losy światowej gastronomii. W XIX wielu Hermitage była najsłynniejszą moskiewską restauracją, uznaną przez smakoszy za najbardziej elegancką i wytworną. Możni i wpływowi bywali tam nie tylko przez wzgląd na modę, ale przede wszystkim z racji wykwintnej kuchni belgijskiego mistrza.

Pośród inspirowanych francuską sztuką kulinarną dań jedno w sposób szczególny cieszyło się uznaniem gości. To sałata skomponowana z mięsa głuszca, cielęcych ozorów, wędzonej kaczki, ogonów rakowych, świeżych ogórków, kaparów i oliwek z zimnym sosem na bazie prowansalskiej oliwy, octu i musztardy, podawana na liściach sałaty i dekorowana czarnym kawiorem. Sos do sałaty Lucien Olivier przygotowywał osobiście i w samotności, a recepturę nań trzymał w głębokiej tajemnicy, ostatecznie zabierając ją do grobu. Sałata stanowiła wizytówkę restauracji oraz dowód kunsztu jej właściciela a sam Olivier był z niej tak dumny, że nazwał ją swoim nazwiskiem. Tak oto powstała Sałata Olivier, jedno z najsłynniejszych dań kuchni światowej.

Sałatka Olivier - próba odwzorowania przepisu z Hermitage / fot. HOBOPOCC
Sałatka Olivier – nieudana próba odwzorowania przepisu z Hermitage / fot. HOBOPOCC

Zastępca Oliviera, Iwan Iwanow, miał jednak znacznie większe ambicje, niż życie w cieniu mistrza. Po latach praktyki w Hermitage postanowił odejść i otworzyć własną restaurację. Uczeń jednak nie przerósł mistrza, co poświadczali sami smakosze tamtych czasów. Zadanie mieli ułatwione, bo Iwanow przed odejściem z Hermitage podstępnie podpatrzył, jak mistrz przygotowuje swój sos. Sprytnie ukryty, dojrzał oliwę, ocet i musztardę, ale ostatniego składnika nie był w stanie zidentyfikować. Dlatego też recenzenci podkreślali, że podawana w restauracji Moskwa sałata Stoliczna, jak ją nazywał Iwanow, nie jest tak smaczna jak Sałata Olivier podawana w Hermitage, bo w sosie Stolicznej brakuje „tego czegoś”.

Jedna z wielu współczesnych interpretacji "sałatki" / fot. AlMare
Jedna z wielu współczesnych interpretacji „sałatki” / fot. AlMare

Po śmierci Oliviera i zamknięciu restauracji Hermitage w 1905 roku, w wydawanych wówczas książkach kucharskich zaczęły się pojawiać próby odwzorowania przepisu na Sałatę Olivier. Swój wkład miał tu sam Iwanow, który chętnie sprzedawał domom wydawniczym podpatrzony u mistrza przepis. Jednak tajemniczego składnika ostatecznie nigdy z absolutną pewnością nikomu nie udało się potwierdzić. Badając książki kucharskie tamtych czasów i polegając na encyklopedii kulinarnej Larousse Gastronomique można tylko domniemywać, że ów dodatek to mógł być sos Worcester lub jemu podobny.

Głuszec / Litografia Gustawa Muetzela
Głuszec / Litografia Gustawa Muetzela

Sałata Olivier stała się zatem popularna i być może do dziś jedlibyśmy ją w postaci bliskiej oryginałowi, gdyby nie radziecka rewolucja, która zmiotła nie tylko sałatę, ale i grobowiec Oliviera. Wystawne stoły carskiej Rosji były nie do przyjęcia przez niosących uciemiężonym gwiazdę ujednoliconej prostoty. Z dekady na dekadę przepijający wódką dygnitarze coraz bardziej uwłaczali pamięci mistrza. W ciszy gabinetów chętnie jadali Sałatę Olivier, którą z oczywistych względów woleli nazywać Stoliczną, ale pamięć o oryginale zanikała. Brakowało składników, ale w kraju wszelkich rad znaleziono radę i na to. Głuszca zastąpiono serwolatką, za raki wprowadzono marchew, cielęce ozory udawało jajko, a kapary – zielony groszek. Żeby całość miała jakikolwiek charakter, zamiast świeżych ogórków zaczęto dodawać kiszone.

Tradycyjna radziecka sałatka była nieodzownym elementem noworocznego bufetu zakąskowego, nic dziwnego, że szybko stała się też ozdobą polskiego stołu świątecznego. Krnąbrni Polscy chcieli jednak obchodzić Święta w Boże Narodzenie, toteż noworoczną sałatkę podawali już na Wigilię. A że wyższość Bożego Narodzenia nad Wielkanocą podlega tradycyjnej dyskusji, toteż dla zgody od lat noworoczna sałatka rosyjska gości też na polskim stole wielkanocnym.

Polska wersja Sałaty Olivier nie ma jednej nazwy. Najczęściej mówi się o niej per sałatka, choć w niektórych regionach Polski to po prostu „kaczy żer”. Są też mniej przyjemne nazwy, jak na przykład „sałatka śmietnik”, którą chętnie propagują zaangażowane w elegancję furażu blogerki. Jeśli używają do jej przygotowania wygotowanych do cna jarzyn rosołowych, to ja w ogóle się nie dziwię.

Do wódki - sałatka! / fot.  Garrett Coakley i Ivana Sokolović
Do wódki – sałatka! / fot. Garrett Coakley i Ivana Sokolović

W restauracjach PRL sałatka jarzynowa była jedną z obowiązkowych zakąsek do wódki. Przepijającym przysługiwało oczywiście prawo do odmowy konsumpcji takiej zakąski i z którego prawa chętnie korzystali. Zdawali sobie sprawę, że pokryta patyną półprzezroczystego majonezu sałatka musi dyżurować w bufecie od kilku dni. Bufetowe przynosiły więc jedną porcję do pierwszej zamówionej pięćdziesiątki, a potem donosiły tylko kieliszki, dopisując do rachunku za każdy kolejny następną porcję. Ostatecznie niezjedzone sałatki trafiały do śledzia po japońsku i, przykryte odświeżającą porcją majonezu, funkcjonowały w bufetowym obrocie przez kolejny tydzień. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odważył się ich tknąć, skoro oczywistym było, że w miejscu papieru toaletowego w ówczesnych toaletach tkwił co najwyżej uchwyt, a to i tak nie zawsze.

Współczesny świat bardzo dobrze zna sałatkę jarzynową. Najczęściej nazywa się ją „sałatką rosyjską” i podaje w Izraelu, Grecji, Hiszpanii, a nawet w Iranie. Przepisów na nią jest całe mnóstwo, oczywiście każdy oryginalny, odświętny i niewymownie pyszny. Różnią się od siebie nonsensownymi niuansami. Jeden nie dodaje ziemniaków, inny woli jabłko, ów wrzuca cebulę, a jeszcze ktoś parówkę, śledzia albo oba na raz. Wyborne!

Jednak najbardziej wynaturzony obraz świetnej niegdyś tradycji tej sałatki to hit lat 90. ubiegłego wieku – sałatka ryżowa, czasami występująca w wersji tuńczykowej, nieraz brzoskwiniowej albo ananasowej. Wymieniono w niej wszystko, co już wcześniej i tak zostało wymienione. Stąd ryż zamiast ziemniaków, rodzynki zamiast groszku, kukurydza zamiast jajka i ananas zamiast zdrowego rozsądku. Do tego, bach, majonez, najlepiej light, bo modny.

Tego typu kompilacje znane są na świecie, a ta nasza polska sałatka ryżowa niechcący przypomina nawet powidok kuchni Nyonya, choć w wydaniu kompletnego malajskiego dyletanta. No i nie ma już absolutnie nic wspólnego z Sałatą Olivier.

Seria „Klasyki kuchni” to encyklopedia klasycznych dań kuchni światowej, w której Krytyk Kulinarny, w oparciu o analizę założeń, sensu i filozofii przyświecającej autorom dań, w profesjonalny sposób ustala granice kreatywności kucharza w jego własnej interpretacji klasycznego dania. Nowe odcinki zawsze w czwartki.

  1. Na Górnym Śląsku ta sałatka występuję pod nazwą „szałot”. Ciekawe był poznać historię tego dania, które chociaż tak mało obecnie wykwintne, osobiście uwielbiam. I jem tylko na święta, bo na co dzień nie chce mi się gotować i kroić 🙂

    • Nawet ta nasza współczesna wersja może być dobra, jeśli użyje się dobrych składników (na pewno nie wygotowanych jarzyn z rosołu, do czego zachęcają podejrzanie oblizujący się dietetycy), w myśl zasady – dobre to co z dobrego.

      Sam bym chętnie spróbował wersji oryginalnej z głuszcem, ogonkiem rakowym i swojskim dressingiem, a jeśli nie ma już głuszczów, to chociaż z bażantem lub – o, marności! 🙂 – perliczką…

      Restauratorzy – macie pomysł gotowy, do dzieła!

      • Przy tym szałot znacząco się różni, zawiera śledzia, skwarki z boczku, cebulę, oraz niekoniecznie majonez i groszek (często miast tego musztardę), czasem doprawiany octem i kwaśnym jabłkiem.
        Oczywiście, istnieje wiele wersji, jednak nie jest tożsamy z opisywaną sałatką, pochodzenie ma miejscowe (pojawia się w opisach, przed powstaniem sałatki Olivier)

        • Chyba taki szałot z Wikipedii 😉 Szałot to po prostu śląskie słowo oznaczające sałatkę, składniki różnią się w zależności od domu. U nas to jest włoszczyzna (marchewka, korzeń pietruszki, korzeń selera), ziemniaki, jajko na twardo, konserwowy groszek i ogórki, jabłko i majonez. Warzywa gotuje się w mundurkach, żeby zachowały jak najwięcej smaku.

          • No nie wikipediowy, chodziło mi, że u nas w gminie, tylko taką sałatkę się nazywa szałotem, inne mają nazwy czysto niemieckie, np. właśnie jarzynową zawsze nazywaliśmy kartoffelsalat.
            Kwestia tego, że język śląski nie jest jednorodny, jego dialektów jest sporo, w obrębie samego Opolskiego zdarzają się spore różnice.

  2. Kocham! Smak dzieciństwa kojarzący się z „świętem”. Nie lubię jednak takiej, w której dużo jest majonezu słabej jakości…..Moja mama zawsze doprawia jeszcze musztardą i sporą ilością pieprzu i jest super:)

  3. Ja i wiele osób z rodziny czy znajomych mówi na to „śmietnik”. I nikt się nie obraża, ja to lubię jeść właśnie w czasie świąt czy innych zbiorowych imprez. Ale w odróżnieniu od nazwy, ważne są składniki.

  4. Tatiana Maria Slowi, rzeczywiście, pamiętam, że u nas pani do ZPT kilkakrotnie podejmowała próby realizacji tego tematu ale dzieci przyniosły tylko ziemniaki, marchew i cebulę (bo mamy nie mogły zdobyć groszku ani majonezu), więc próby kończyły się fiaskiem a zdenerwowania pani posyłała jedną z naszych koleżanek do pani od fizyki po trzy carmeny, które następnie wypalała w ulokowanej obok palarni, opuszczając nas na dobry kwadrans i zadając nam „prace ciche” 😛

  5. Nigdy nie badałam historii poczciwej sałątki jarzynowej, ale wiem, że w przedwojennej Polsce istniała, prawdopodobnie wskutek wpływów francuskich (Ci mają podobną, zazwyczaj serwowaną w kantynach – okropieństwo). Faktem jest, że karierę zrobiła w prl, podobnie jak fasolka po bretońsku i śledz po japońsku.

  6. Przyznam sie ze nie znalem historyji tej salatki…
    Dla mnie kojarzacej sie z dziecinstwem i swietami Wielkiej czy tez Bozej Nocy!
    Ja zatwardzialy antykomunista, pewnie bym jej nie jadl gdybym wiedzial za mlodu ze to „plugawe scierwo” 🙂 przyszlo do nas ze wschodu!
    Jednak mimo wszystko sentyment jest tak wielki, ze gdy zona pyta przed swietami co ma sie znalesc sie na stole?
    ZAWSZE I WSZECHZAWSZE odpowiadam ze salatka jarzynowa bez groszku z przewaga i tu uwaga… konserwowego ogorka i cebuli, …A TAK zeby chrupalo 🙂
    I jem to pozniej na sniadanie po swietach, obiad i kolacje i wciaz mi smakuje i wciaz mi malo.
    A jak sie skonczy zapominam i… znow rok czekam z utesknieniem.
    Kojarzy mi sie z domem rodzinnym, mama krzatajaca sie po kuchni……..
    ….szkoda ze to taki „parszywy ruski szwindel” 😉
    ps.dla mnie to POLSKA salatka z mojego domu rodzinnego i mowta co chceta
    a do sadu granat wezme co by sparwiedliwosc po mojej stronie byla!
    🙂

  7. Przyznam sie ze nie znalem historyji tej salatki…
    Dla mnie kojarzacej sie z dziecinstwem i swietami Wielkiej czy tez Bozej Nocy!
    Ja zatwardzialy antykomunista, pewnie bym jej nie jadl gdybym wiedzial za mlodu ze to „plugawe scierwo” 🙂 przyszlo do nas ze wschodu!
    Jednak mimo wszystko sentyment jest tak wielki, ze gdy zona pyta przed swietami co ma sie znalesc sie na stole?
    ZAWSZE I WSZECHZAWSZE odpowiadam ze salatka jarzynowa bez groszku z przewaga i tu uwaga… konserwowego ogorka i cebuli, …A TAK zeby chrupalo 🙂
    I jem to pozniej na sniadanie po swietach, obiad i kolacje i wciaz mi smakuje i wciaz mi malo.
    A jak sie skonczy zapominam i… znow rok czekam z utesknieniem.
    Kojarzy mi sie z domem rodzinnym, mama krzatajaca sie po kuchni……..
    ….szkoda ze to taki „parszywy ruski szwindel” 😉
    ps.dla mnie to POLSKA salatka z mojego domu rodzinnego i mowta co chceta
    a do sadu granat wezme co by sparwiedliwosc po mojej stronie byla!
    🙂

  8. Ta sałatka w formie, w jakiej występuje u nas, jest elementem polskiej kuchni, choć z niej się nie wywodzi. Jest to też dobry przykład na związek kuchni z historią z jednej strony ale też pewnej niezależności kuchni pod pamięci historycznej. Lwia częśc regionalnej kuchni na Pomorzu ma korzenie pruskie (niemieckie) – eintopf, szmurowane mięso, grys i inne. Historia zmiotła Prusy a eintopf, szmurowanie i grys zostały 🙂 Sałatka też została. Czy to złe? Nie, ale warto pamiętać, skąd się wzięła. To nasza historia.

    • Niestety, duch „pruski” cały czas tkwi w Niemczech, czego są dowody w polityce niemieckiej typu „wypędzenień niemieckich ofiar, historie” czy cała odwracanie historii i rzeczywistości, do góry nogami. Jako niedoszły germanista(studiowałem germanistykę 3 lata, tj. licencjat), a jednocześnie germanosceptyk (czy raczej germano-realista, przeciwieństwo naszych klik politycznych wywodzących się z Pomorze, vide Hans Frank naszej polityki, Herr Tusk)znam to na wylot.
      Ja zawsze wolałem mówić o „obszarze niemieckojęzycznym” i relacjach polsko-niemieckich jako relacjach kulturowych, nie etnicznych czy państwowych. I tu powiem, że akurat Pomorze jest takim obszarem, gdzie element niemiecki był wyjątkowo perfidny, to na Pomorzu (Zachodnim i Środkowym też, także w Prusach)istniała baza szowinizmu i nacjonalizmu prusko-niemieckiego, Bismarck, polakożerca (choć jak sam mówił, wiecznie szkoda mu było Polaków)wywodził się z Pomorza.
      Trudno jest mi dzisiaj określić, który region jest najbardziej bogaty w niemieckie wpływy kulinarne, chyba jednak Śląsk Opolski, w mniejszym stopniu Ziemia Lubuska i Pomorze Zachodnie. Trzeba jednak powiedzieć jasno, że prawdziwe tradycje tych ziem wywiało wraz z „wypędzeniem” Niemców z tych ziem, dzisiaj ich trzeba by było szukać w Bawarii i Nadrenii, tudzież Wirtembergii.
      Absolutnie nie zgadzam się natomiast z tezą pana Grzegorza o „ścierwie ze wschodu”. Chciałbym powiedzieć, że wg. mnie, nie ma u pana nic z antykomunizmu, bo komuna to jest dzisiaj w Szwecji, wcale nie mniejsza niż na Wschodzie. I to ci, co chcą zapędzać na północ, do tej zgeizowanej (żeby nie powiedzieć spedalonej)Szwecji czy ogólnie, Skandynawii powinni się dzisiaj wstydzić. Wschód, co by złego o nim nie mówić, przynajmniej jest normalny w tych kwestiach.

      • Pomijam kwestie ekonomiczne, bo to wiadome, że zabieranie komuś 40-60 % pensji na poczet kolorowych nierobów, jak to proponuje obecny komunista, oops, socjal-demokrata, to jest dopiero komuna. Precz z Szwecką Republiką Sowiecką!

  9. Oczywiście proszę sobie nie brać moich wywodów politycznych, w pełni do serca. Polityka i kuchnia nie idą ze sobą w parze, w ogóle uważam, że kuchnia i sprawy kulinarne, to najlepszy lek dla polityczno-historycznych kłótni i waśń. Pod względem kulinarnych, wszystko co „ruskie” i „wschodnie” zawsze miało u mnie wielkie poważanie. Podobnie jak wszystko co „szwedzko-pedalskie”.

  10. ojczym pisze:Wydaje mi się, że masz rację. Zwykle poproszony o coś mf3wi, że nie umie. Przy smirnwaoau chleba dokładnie tak było bo się dziury robią, jak on smaruje. A tu chodziło o to, że w domu masło ma z lodf3wki (każdemu się wtedy dziury robią), a ja mu wyjaśniłem, że u nas masło jest miękkie i łatwo się rozsmarowuje. Poszło mu jak po maśle Chyba trzeba go włączać w prace na zasadzie chodź i pomf3ż, zrobimy to razem, a jak nie będziesz umiał, to ci pokażę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―