Lato przy pomorskich stołach

Miłośnicy Lido di Jesolo i Costa Brava nie rozumieją, czemu nie wyjeżdżam z nimi na wakacje. Oni w bagażniku mają tyle konserw i ziemniaków, że najem się i ja! Tymczasem ja od wielu lat lato spędzam przy pomorskich stołach – na Kaszubach, Kociewiu, Żuławach, i w Borach. Może za rok zechcecie się przyłączyć?

Konkurs w Trutnowach - sarnina
Konkurs w Trutnowach – sarnina

Kulinarne lato rozpocząłem w Trutnowach na Żuławach, gdzie Stowarzyszenie Żuławy Gdańskie od lat organizuje konkurs kulinarny „Niebo w gębie”. Nazwa sugeruje same smakołyki i rzeczywiście trafiają się tu prawdziwe perełki. Kilka lat temu, w ramach starań o reaktywację kuchni dawnych Żuław, wprowadzono do konkursu kategorię „dania żuławskie”, a w tym roku zaproszono też restauratorów. Oto sarnina sous-vide z grzybami na sosie jeżynowym z pęczakiem kraszonym wędzonym boczkiem – żuławskie danie konkursowe restauracji Cedrowy Dworek. To było najlepsze danie tej edycji konkursu, choć niektórzy jurorzy, jak na przykład pewien pomorski senator, nie podzielali mojego poglądu, zachwycając się… polędwiczkami wieprzowymi, dzięki czemu ostatecznie sarnina wylądowała na miejscu drugim.

Krytyk Kulinarny Artur Michna - "Winnica Pod Orzechem"
Krytyk Kulinarny Artur Michna w „Winnicy Pod Orzechem”

Następnie udałem się do Miradowa na Kociewiu, gdzie odbyła się druga degustacja wina z winnicy Pod Orzechem. Choć w minionym roku pogoda nie sprzyjała winogradnikom, miradowskie wina wyszły wcale nie najgorzej. Białe Pallado było zupełnie niezłe, a czerwony Orient chyba nawet lepszy niż przed rokiem, więc poleciłem zapakować mi dwie skrzynki na wynos. Degustacji towarzyszył suto zastawiony stół biesiadny. Były swojskie szynki, chleb i masło, sałatki i ciasta, słowem bardzo smaczna, miła i udana impreza

Kilka kilometrów dalej, w Zblewie, odbywał się Festyn Kociewski, którego elementem jest konkurs Letni deser kociewski. Jedną pozycję zmuszony byłem zdyskwalifikować, bo uczestniczka, nie bacząc na regulamin, podała ciasto wypieczone na margarynie i nie tylko bezwstydnie się do tego przyznała, ale podjęła ze mną bezczelną argumentację o wyższości margaryny nad masłem. Lekkomyślna gospodyni została błyskawicznie skreślona i rzeczowo poproszona o umożliwienie pozostałym uczestniczkom zaprezentowania prawdziwego i nieudawanego kunsztu. Wtedy pojawiły się już prawdziwe smakołyki – desery z owocami leśnymi, wiśniami, malinami i porzeczkami, klasyczne szneki z jagodowym lukrem, owocowe kuchy i drożdżówki z domowym twarogiem oraz tradycyjne jagodzianki, a wszystko pięknie delikatne i maślane. Na puchar zasłużył deser nieco bardziej wyrafinowany – mus śmietankowy na kisielu z wiśni z sosem koniakowym. Mniam!

Tort z truskawkami - Stężyca
Tort z truskawkami i miętą – Stężyca

Na Kaszubach zaś było jak zawsze truskawkowo. W Stężycy byłem gościem konkursu na truskawkowy deser i choć pogoda nie dopisała, to deserów nie zabrakło. Były wypieki, pianki, musy i konfitury. Niektórzy uczestniczy próbowali przemycić tzw. śmietany w spreju i inne fosforyzujące dodatki, ale zostali bezbłędnie wyłapani i bezapelacyjnie wykluczeni. Zaś z najlepszych wyłoniliśmy zwycięzców. Pierwsze miejsce zajął zjawiskowy tort śmietanowy z truskawkami i miętą. Delikatny biszkopt, doskonała bita śmietana, mnóstwo aromatycznych truskawek i sporo mięty – do dekoracji ale też dla wzbogacenia smaku. Zjawiskowy ten tort. Pycha!

Łężanki
Łężanki

Wybrałem się też w Bory, do Łęga, gdzie odbywała się plenerowa impreza Łęskie Kapuśniaki. W konkursie na najlepsze szare kluski z kapustą miejsce pierwsze zajęły Łężanki. Nic dziwnego, przy wsparciu Teresy Kropidłowskiej, najbardziej rozpoznawalnej gospodyni z Borów, nie mogło być inaczej.

Domowy cydr
Domowy cydr

Niemniej tegoroczne Łęskie Kapuśniaki zaskoczyły mnie jak nigdy. Oto jedno ze stoisk, i tylko popatrzcie: swojski chleb, kluski z kapustą, drożdżówka z jagodami, rogaliki z owocami. Niby nic zaskakującego, choć ładne, co wszak widzicie sami. Ale tam z tyłu stoją zakapslowane butelki z doskonale wytrawnym domowym cydrem i domowym piwem o karmelowych akcentach. To jest to! Próbowałem i jestem za!

otwarcie skansenu narzędzi rolnych przy Karczmie pod Wygodą w Suminie - poczęstunek
Otwarcie skansenu narzędzi rolnych przy Karczmie pod Wygodą w Suminie – poczęstunek

Jednym z interesujących wydarzeń było też otwarcie skansenu narzędzi rolnych przy Karczmie pod Wygodą w Suminie. Imponująca kolekcja, bo i młockarnia jest, i kara, i kierat, jest też cep, a chyba nawet i kilka. Za to do jedzenia nie było prawie nic, nie wliczając niezrozumiałej grochówki i kiełbasy z grilla, a wiadomo, że Polak gdy głodny to zły. Na nic zdały się z rzadka wystawiane na stołach koszyki z jabłkami. Po czterech godzinach uroczystość otwarcia zmuszony byłem opuścić i udałem się śladem dużej grupy gości na Wieśmaka, więc nie wiem, co było dalej. Być może wjechał sam dzik, pięć pieczonych prosiąt i jagnię z ogniska, wszak aż boję się przypuszczać, że goście zadowalali się salcesonem i chlebem ze smalcem który przy odrobinie wysiłku można było na stołach wypatrzeć.

Pomorskie Smaki
Pomorskie Smaki

No i wreszcie Jarmark św. Dominika, o który bezustannie mnie pytacie. Ci, którzy znają mój numer, dzwonią lub indagują tekstowo, a pozostali piszą e-maile albo zagadują na Facebooku – czy warto, co warto i gdzie warto. Powiadam nieodmiennie od lat: nie byłem, nie wiem, nie orientuję się, zalatany jestem – i takie samo podejście do jarmarcznych smaków, zalecam także i wam.

  1. Po raz kolejny kłania się nasza „wschodniość”. Powtórzę, co pisałem już kiedyś, robiono badania tzw „lemingów” czyli przedstawiciel klasy średniej (tej niskiej, średniej-średniej oraz tej wysoko-średniej)w róznych krajach. Ich zachowań, w tym wyjazdów lub zachowań konsumenckich. No i wyszło szydło z worka, polski leming to kalka leminga…rosyjskiego oraz całkowite zaprzeczenie leminga francuskiego, włoskiego bądź niemieckiego. Leming rosyjsko-polski, jeździ za granicę, zamiast przebywać w kraju (szczególnie zabawne, w przypadku Rosji, gdzie są wszystkie strefy klimatyczne i wszystkie strefy roślinności, od pustynii aż po klimat arktyczny). Co więcej, podnieca się obcym, jada włoskie, francuskie, hiszpańskie bądź greckie potrawy i produkty (teraz wszystkie lemingi moskiewsko-petersburskie płaczą, że co oni będą jeść skoro francuskiego sera nie ma, łososia norweskiego czy włoskiej oliwy), zamiast lokalnych.
    Ja także, wolę zostać u siebie w naszym „wschodnim zaścianku, gdzie psy dupami szczekają, a ptaki zawracają), inna sprawa że jestem trochę do tego zmuszony. Wolę jednak objadać się Cebularzem na ściadanie, a forszmakiem na obiad, do tego Zwierzyniec czy Lipcowe dla relaksu oraz Bystra Woda lub też inna z Nałęczowa na pragnienie. Po co im jakieś tam wody ewią, wina z cholera wie skąd, oliwy kreteńskie czy sery owcze z hiszpańskich wyżyn. Niech się tak żywią nasze i rosyjskie lemingi.

    • Ten wschodni „zaścianek” jest bardzo dobrze postrzegany. Lubelszczyzna, Podlasie,Roztocze to atrakcyjny obszar dla świadomego turysry – jest ładnie, można coś zjeść i leży niedaleko. Kazimierz, Nałęczów, Lublin, Zamość – już od dawna planuję się tam wybrać, ale zawsze gdy zaczynam przygotowania, nagle pojawia się jakaś propozycja, która wyciąga mnie w inne kierunki. Niemniej na pewno się tam pojawię i posmakuję cebularza – który zresztą kilka dni temu uzyskał w końcu unijną ochronę i ma europejski znak jakości.

      Z jednej strony turystów wyjeżdżających na wakacje zagranicę trochę rozumiem. U nas nad morzem latem trudno wypocząć, bo „ludziów jak mrówków”, ceny mocno pozawyżane, jakość kiepska, a do tego ten uciążliwy brak uczciwej oferty noclegowej. Co chwila dochodzą mnie utyskiwania na cwaniaków tusytycznych z Łeby, Helu czy Władysławowa, którzy w internecie prezentują „pożycone” zdjęcia i upychają turysów po garażach albo piwnicach i kasują aż głowa boli.

      Jeśli to jest powód zagranicznych wojaży, to ja jestem z tymi wyjeżdżającymi. Mamy prawo do uczciwej, solidnej i dobrej oferty turystycznej w Polsce. Jeśli są to osoby, które jadą, żeby poznać nową kulturę, posmakować produktów, pooglądać architekturę, to też jestem za.

      Natomiast jeśli jest tak, jak wskazał Jakub, że ludziska jadą byle gdzie, byle tanio i byle dużo ludzi też tam było, to ja się pukam w głowę. Puk, puk!

      • Gorąco zapraszamy. Szczególnie na Roztocze, gdzie się wychowałem, Zwierzyniec to miejsce, gdzie spędziłem pierwsze 5 lat, choć za komuny to jeszcze było, ale zawsze z chęcią tam jeżdżę. Szczególnie polecałbym okres, gdy w Zwierzyńcu odbywa się jakiś festiwal kuchnii myśliwskiej, największy w Polsce, chyba nawet. Raz byłem, parę lat temu i to co udało się zjeść, na pewno można określić rarytasami. Dania ze wszelkiej maści dziczyzny, od saren, po jelenie, zupy, pierogi z mięsem z dzika. Odbywa to się chyba w tym okresie, w sierpniu lub wrześniu, trzeba poszukać. W samym Lublinie odbywa się też festiwal smaku, a wcześniej Jarmark Jagielloński, tyle, że ten drugi to komercja jedna wielka, festiwal smaku owszem ciekawy, ale ceny rok temu bandyckie były.
        A co „zaścianka” to celowo napisałem to, co oficjalna propaganda Polakom przedstawia. Zawsze jak jestem u brata czy ciotek na Dolnym Śląsku, to się mnie pytają, „jakoś tak normalnie po polsku, mówisz bez zaciągania i wschodniego akcentu”.

        • Poprawka, to nie festiwal dziczyzny, ale „Lubelskie spotkania z tradycją i kulturą łowiecką”. Odbywają się co roku, w sierpniu, pod koniec najczęściej, w tym roku, 23 sierpnia. Jakby ktoś był tam przejazdem to polecam, można sobie postrzelać też i to z dobrych, profesjonalnych giwer, jak ktoś nie umie to się nauczy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―