Ostatnia polska czarownica spłonęła na stosie niespełna 200 lat temu. Minęło zatem dość czasu, aby branża zdążyła się odrodzić. W nowoczesnej odsłonie guślarki już nie straszą duchami a modyfikowanym genetycznie łososiem, toksycznym kurczakiem i glutenem, który okleja trzewia. A kysz!
Brak dostępu do rzetelnej wiedzy owocuje pławieniem się w głupocie, to oczywiste. Nawet zrozumiałe, jeśli wziąć pod wzgląd naszych dziadów, których nauka wspierała w stopniu minimalnym. Dorobek niewielki, dostępność ograniczona, nic więc dziwnego, że żyło się gusłem i poradą wiedźmy. Jednak w dobie postępu, powszechnego dostępu do nauki, wiedzy i internetu, trudno przymknąć oko na propagowanie bzdur. Zwłaszcza że z jednej strony pomstujemy na znachora, zbulwersowani śmiercią zagłodzonego dziecka, a z drugiej dowiadujemy się, że w kraju działa takich znachorów ponad 100 tysięcy.
Wymuszone lewatywy, płukanie okrężnicy, nasiadówki i irygacje wracają do łask. Operatorki gumowych węży dowodzą, że to wyjątkowo skuteczna metoda na oczyszczenie ze złogów i droga do dobrego zdrowia. Choć nie legitymują się żadnymi dokumentami medycznymi, chętnie opowiadają, jakie choroby można lewatywą uleczyć, stosowne wynagrodzenie inkasując w poczuciu misji – tysiąc albo dwa za seans, a słój z wywarem z buraków do picia oczyszczony oczywiście otrzymuje gratis.
To dla wielu za drogo, ale dobrostan kiszki stolcowej jest w zasięgu ręki także tych mniej zamożnych. Wystarczy, że skorzystają z zupełnie darmowej porady reprezentantów bliżej nieokreślonego lobby antyglutenowego, które o kiepski nastrój, ociężałość oraz chorobowe zmiany w oblepionych mazią jelitach oskarża pieczywo, a konkretnie gluten. Żeby było jasne: zero pszenicy, zero żyta, jęczmienia i owsa – nie wolno jeść żadnego zboża, bo zawiera ono gluten. Na ile groteskowe to oskarżenia można ocenić, sięgając choćby po Fakt, czasopismo, które nie stroni od skandali, a które w tej sprawie zajęło jednak stanowisko po stronie rozsądku.
Moda na dietę bezglutenową, jak wiele dziwacznych mód, przyszła do nas z Zachodu. Stała się modą tak wziętą, że jej fenomenowi zaczęły bliżej przyglądać się media. Nie istnieją żadne naukowe przesłanki, z których mogłoby wynikać, że zdrowy człowiek powinien obawiać się glutenu. Skąd więc taki lęk przed nim? W jednym z popularnych amerykańskich talk-shows zapytano kilku przekonanych o szkodliwości glutenu uczestników diety bezglutenowej, czym właściwie ten gluten jest.
Odpowiedzi okazały się rozbrajające a sonda zawstydziła uczestników. Skoro nikt nie wiedział, czym jest gluten, warto wyjaśnić, że to zwykłe białko, które w wypiekach odpowiada za ich strukturę, w szczególności za ciągliwość i sprężystość ciasta. Wyizolowany rzeczywiście przypomina gumę do żucia, ale na tej podstawie nie można przecież wyciągać wniosku, że jako taki przykleja się do ścian jelit.
Gluten stanowi rzeczywisty problem dla 1% populacji, która wykazuje na niego nietolerancję. Dla pozostałej części populacji jest zupełnie obojętny, chyba że ktoś niefortunnie wypowie się na jego temat. Jedną z zupełnie zdrowych ofiar glutenu jest Maciej Nowak, który antyglutenową modę nazwał po imieniu, a jej zwolennikom nie szczędził słów krytyki. Odniósł się do zdrowej populacji, która z powodów, których sama nie jest w stanie określić, decyduje się na dietę. Odpowiedzi udzielili mu chorzy na celiakię, którzy poczuli się dotknięci. Zażądali przeprosin, Maciej Nowak przeprosił.
Kto przeprosi jednak kurczaki, które, jak wyczytałem kilka dni temu na jednym z blogów kulinarnych, śmierdzą i są toksyczne? Celowo nie przytaczam źródła, żeby nie szerzyć drobiowego defetyzmu. Niemniej ktoś pewnie ten blog czyta i niewykluczone, że niektórzy uwierzą w toksyczność sprzedawanego w polskich sklepach drobiu. No skoro śmierdzi…
Nie miałbym pewnie w tej sprawie wiele do powiedzenia, gdyby nie wizyta studyjna, w której uczestniczyłem niedawno na zaproszenie organizatorów kampanii „Nowa jakość w drobiarstwie” promującej znak jakości drobiu QAFP . Co prawda nie należy łączyć tego znaku z gwarancją wyjątkowych walorów smakowych, bo oznaczany jest nim przemysłowo hodowany kurczak, który na półce supermarketu znajduje się po 5-6 tygodniach od wyklucia. Jednak widząc znak QAFP na opakowaniu można mieć pewność, że bezpieczeństwo spożywcze takiego kurczaka zapewniają rygorystycznie egzekwowane normy na każdym etapie produkcji, począwszy od żywienia i warunków chowu kurczaków, poprzez ubój, rozbiór, przetwórstwo, transport, pakowanie aż do magazynowania i sprzedaży.
Wizytowaliśmy jedną z największych ferm hodowlanych koło Siedlec, przeszliśmy niemal całą linię produkcyjną w firmie Drosed i upewniliśmy się, że poziom nadzoru nad jakością i bezpieczeństwem spożywczym drobiu ze znakiem QAFP jest wręcz przesadny. Kosztowaliśmy też dań przygotowanych z certyfikowanego kurczaka przez Tomasza Jakubiaka.
Przy tej okazji warto dodać, że ci, którzy poza jakością, usiłują się we współczesnym drobiu doszukać także reminiscencji smakowych kurczaka ze wsi, mogą sięgnąć po „kurczaka zagrodowego”. Staje się on coraz bardziej dostępny w polskich sklepach. Jest smaczniejszy od przemysłowego brojlera, bo wolniej rośnie, hodowany jest w stosunkowo niewielkich fermach na Podlasiu, trochę biega, a genetycznie pochodzi od tradycyjnej wiejskiej kury.
Nie, nie, nie jest modyfikowany genetycznie, nie jest także karmiony paszą zawierającą GMO. Muszę to wyraźnie napisać, bo burza, jaką w ubiegłym tygodniu wywołała na Facebooku lakoniczna wzmianka Hanny Szymanderskiej o tym, że zjadła na kolację łososia, postawiła mi włosy na głowie. Oto natychmiast znalazło się grono znawców, którzy, nie bacząc na autorytet i dostojeństwo autorki wpisu, poczęło doszukiwać się w jej kolacji mutacji genetycznych oraz zakulisowego finansowania genetycznie zmodyfikowanych łososi na naszym bezbronnym rynku. Napaść oparto o wątłe doniesienia tygodnika Wprost sprzed czterech lat oraz o badania nad łososiem panamskim, o których wiadomo tyle, że trwają. I jakkolwiek odrażający mógłby być taki łosoś, z pewnością nie znalazł się na talerzu pani Hani.
No ale cóż, im większa bzdura, tym chętniej w nią uwierzą.
Ostatnio czytałam (na studia) artykuł o diecie Masajów. Żywią się oni głównie mlekiem krowim, w dalszej zaś kolejności mięsem i krwią z tychże krów. Z rzadka sięgają po miód, a w czasie, kiedy mleka jest za mało, żeby zaspokoić głód, dodają do niego mielonych zbóż, tworząc coś w rodzaju owsianki. W ogóle nie jedzą warzyw ani dzikich zwierząt.
Czytałam i czytałam, i zastanawiałam się, skąd w takim razie przekonanie u stosujących dietę paleo, że mleko krowie i nabiał to coś, co ludzie zaczęli jeść dopiero po rewolucji neolitycznej. Wszak Masajowie są ludem pasterskim, ale koczowniczym!
Żadna owsianka na sztucznym mleku ryżowym czy jogurt sojowy nie smakuje mi tak bardzo jak kromka chleba na zakwasie ze świeżym twarożkiem.
Może warto jednak poczytać publikacje naukowe nt. glutenu i innych towarzyszących mu substancji zawartych w zbożach (kwas fitynowy, lektyny inhibitory enzymów), które szkodzą jelitom i mózgowi, zanim zacznie się walczyć z „mitami”.
Co do szkodliwości nabiału – wiele osób czuję się bardzo dobrze po jego odstawieniu, więc to kwestia indywidualna, co kto lubi.
Martyna, no właśnie – kwestia indywidualna, a nie wspólna i zbiorowa choroba odnabiałowa u wszystkich bez wyjątku homo sapiens. Poza tym nie o to chodziło w moim poście, kto się czuje dobrze po czym, tylko o obalenie założeń diety paleo. Które są po prostu niezgodne z prawdą.
@Olga: Właśnie, bo to kulturowo nam najbliższe składniki spożywcze. Dieta paleo to kolejny przykład na modę. Nadejdzie (w niektórych głowach już się pojawiła) i przeminie, a kromka razowego z masłem nie.
@Martyna: Proszę nie mieszać pojęć oraz pomiarkować się w wielkościach (występujący w znaczącej ilości gluten – zwyczajne białko i związki chemiczne występujące w śladowych ilościach. Takie substancje są wszędzie, nawet w symbolu zdrowia, jabłku http://journeyofscience.tumblr.com/post/52052224415 – są w kawie, nawet w chlebie. Jednak żeby mogły wywrzeć jakikolwiek wpływ na człowieka, należałoby zjeść 800 bochenków chleba naraz. To fizycznie niemożliwe. Będę o tym pisał za kilka tygodni w serii Fakty i Mity (https://krytykkulinarny.pl/category/fakty-i-mity/ ).
Rewolucja neolityczna oznacza przejście z gospodarki łowiecko-zbierackiej do rolnictwa, czyli uprawy roślin i/lub hodowli zwierząt. Osiadły czy koczowniczy tryb życia danej grupy ludzi ma się do tego w niewielkim stopniu. Zwłaszcza, że w początkowej fazie rolnictwo intensywnie migrowało, czego powodem było czasowe wyjałowienie ziemi lub poszukiwanie pastwisk dla zwierząt.
Zboża, kto ich potrzebuje? Bardzo ciężko było mi z tym nałogiem zerwać, ale problemy z wahaniami wagi, „humory” i napady głodu. Proponuję zadać sobie pytanie: czy jedząc rano jajecznicę na boczku potrzebujesz chleba do niej? Proponuję spróbować zjeść bez – i sprawdzić za 4 godziny jak bardzo głodnym się jest… Ja czuję się się dużo lepiej bez tych 30g węglowodanów rano…
Zadawanie takiego pytania w kontekście tego artykułu mija się z celem, bo nie jest to tekst o pieczywie.
W końcu ktoś o tym głośno powiedział! Strasznie mnie irytuje wszechobecne narzekanie, że gluten to zło wcielone…”przeczytałam książkę/kilkanaście artykułów w internecie i odstawiam gluten, otworzyło mi to oczy”. Proszę, od czego są badania? Są ludzie, którzy faktycznie cierpią na nietolerancje pokarmowe a tymczasem 50% osób, które mnie otaczają same sobie wmawiają choroby i odstawiają nabiał lub gluten (bo to teraz przecież dwie najmodniejsze nietolerancje). Także informacja dla tych, którzy dostali oświecenia, że gluten im szkodzi – wybierzcie się do gastrologa, zróbcie badania. Jak tak dalej będziecie ulegać modzie, to pewnie skończycie na samej wodzie…
Masło też kiedyś było złe, kazano jeść margarynę. Teraz okazuje się że jednak to margaryna jest zła a masło to cud, miód i orzeszki.
Nie dalej jak 2-3 lata temu powszechnie panowała histeria na temat mleka. Przez ostatnie 10 lat ludzie cierpieli na obsesję na punkcie masła i margaryny, tłuszczu palmowego, glutaminianu sodu, tłuszczu w ogólności, barwników, cukru, jajek, wody źródlanej, kurczaków karmionych hormonami, kur karmionych mączką rybną, szalonych krów, pryszczatych owiec i zagrypionego drobiu.
Obserwuję te trendy z dystansu i z pewną uciechą: ciekawe, co będzie następne…
Pewnie cydry, bo robią się popularne i producenci piwa, czują się zagrożeni, konkurencją.
Proponuje poszperać i poszukać trochę nt. łososia i warunków jego hodowli. We wszystkich krajach europejskich przestrzegają przed spożywaniem łososia norweskiego. Jest karmiony sztuczną paszą, hormonami, antybiotykami i składa się w większości ze szkodliwych pestycydów niż z wartościowych składników. Rząd norweski kazał Norwegom ograniczyć jego spożycie do 2 razy w tygodniu…a dzieciom i kobietom w ciąży zakazał jego spożywania!
Ale Polak oczywiście jest zawsze mądrzejszy…i musi tak niegrzecznie krytykować innych! Nie spodobał mi się ton tego artykułu…
Żeby nadać wypowiedzi sens, proszę podać dokładnie, w których krajach i kto przestrzega, wyjaśnić, co to jest „sztuczna pasza”. Przy okazji także i nas przestrzegają przeróżne gremia przed jedzeniem ryb bałtyckich – bo morze brudne, ryby ciężkie od ołowiu i trujące. Jeśli ktoś nie chce, niech ryb nie je. Ja jem, bo przede wszystkim są nieocenionym źródłem Omega 3. Warto też oswoić się z naukowo udowodnionym faktem, iż ilości pozostałości pestycydów w produktach spożywczych są śladowe i wykrywalne wyłącznie dzięki nowoczesnym technikom. Jak już pisałem wyżej, śladowe ilości czegokolwiek są wszędzie i nie mają wpływu na człowieka.
Pokaż kto płaci, a powiem, o co chodzi. Ci, co straszą rybami bałtycki, sa skorumpowanymi oszustami, oj przepraszam, „lobbystami na zarobku” firm, z Norwegii, Szkocji, może nawet Japonii, Wietnamu lub innych dużych producentów ryb.
To samo jest z tzw „wędzonym mięsem”, cały pomysł obniżenia zawartości substancji smolistych w kiełbasach nie wyszedł wcale z Brukseli, mimo mojej pogardy to urzędasów UE, musze im zwrócić honor. Ten pomysł wyszedł, poprzez lobbing i korupcję od strony przemysłu wędliniarsko mięsnego z krajów południa UE, głównie Hiszpanii, Włoch, w mniejszym stopniu Francji. Polskie wędzonki stały się takim zagrożeniem na rynkach unijnych, że producentom tych, przeciętnie smacznych, powiedzmy szczerze (próbowałem większość znakomitych szynek hiszpańskich czy włoskich)zajrzał w oczy strach, bo nasza Lisiecka czy wędzone szynki, tańsze zresztą, stały się potężnym konkurentem. Chińczycy, okazuje się wolą polskie wędzonki niż hiszpańskie, włoskie czy francuskie „suche” wędliny, bo uważają, że wędzenie nadaje mięsu „konkretny” smak.
Dodam, że prywatnie bojkotuje już wszystkie „suszone” wędliny z krajów romańskich, nie mam zamiaru, wspierać tych, co nas, w ten ohydny sposób, chcą zniszczyć. Nie będą nam, południowi wędliniarze, pluć w twarz!
To prawda i niestety nowe regulacje uderzą w najsłabsze firmy produkujące metodami najbardziej zbliżonymi do tradycyjnych – koncerny mięsne już dostosowały linie produkcyjne i u nich koncentracja benzopirenu i innych związków nie przekracza zalecanego maksimum, ale też ich wyroby nie są tak dobre jak te, w których stężenie jest wyższe. Inna sprawa, że w tych wielkoprzemysłowych stężenie innych substancji jest wyższe, bo jakoś mięso trzeba zabezpieczyć przed zepsuciem.
Mi nie do końca chodziło o koncerny, ale o „lobby tradycyjnych wytwórców” z krajów, gdzie nie używa się wędzenia, tylko suszy się wędliny. To śmierdzi zwyczajnym „kulinarnym faszyzmem”, bo ci z Włoch, HIszpanii, Francji czy Portugalii, czasami aż przesadzają z tym wywyższaniem się nad innych, w kwestiach kulinarnych. Rozumiem, że wędliny włoskie, hiszpańskie czy francuskie mogą być lepsze od brytyjskich, duńskich czy niemieckich, te tradycyjne, rzecz jasna(choć ja akurat wolę niemieckie szynki czy kiełbasy), ale na pewno nie od polskich, czeskich, węgierskich czy bułgarskich. Oni się boją po prostu, cała afera z „polską żywnością” w Czechach i na Słowacji, tak samo jak afera z „koniną z Polski i Rumunii” wynika Z PANIKI PRZED KONKURENCJĄ. Polska ma najnowocześniejszy przemysł spożywczy w Europie i to powierdza każdy, nasi mali producenci, tylko dlatego, że nie chcą się jednoczyć w związki producenckie, nie są JESZCZE, tak wielką konkurencją. Także na rynkach zagranicznych, bo tak jak wspomniałem, dzisiaj bój się toczy o rynki Chin, Japonii, Korei, które importują coraz więcej, coraz droższej żywności. To samo dzieje się w Rosji, oni nakładają embarga nie dlatego, żeby tam kogoś pokarać za „hucpy polityczne”, ale dlatego, żeby się bronić przed konkurencją i wspomóc swoje rolnictwo i przemysł spożywczy. Wystarczy popatrzeć jak UE chroni swój rynek przed Ukrainą, która ma gigantyczny potencjał rolny i spożywczy, Francja, Włochy czy Hiszpania staną okoniem, przeciwko jakiemulkowiek integrowaniu się tego państwa z rynkiem unijnym, właśnie ze strachu. Wystarczy porównać słodycze z Doniecka, ale nie te od Poroszenki (dosyć słabe są teraz), do polskich czy zachodnich. Jakościowo biją na głowę te pseudo-cukierki, pseudo-wafelki itd, w dodatku sa tańsze, choć nie wiem jak to możliwe, skoro nie oszukują na surowcach, tak jak polscy producenci. Tylko czekać, aż za rok czy dwa, wybuchną jakieś skandale z „mięsem/warzywami/owocami/jajkami z Czernobyla”, taki strach ogarnie polskich i unijnych producentów, przed tanią i wysokiej jakości, produkcją ze Wschodu.
„Pokaż kto płaci, a powiem, o co chodzi. Ci, co straszą rybami bałtycki, sa skorumpowanymi oszustami, oj przepraszam, „lobbystami na zarobku” firm, z Norwegii, Szkocji, może nawet Japonii, Wietnamu lub innych dużych producentów ryb.”
Po pierwsze – Czy ty we wszystkim musisz doszukiwać się spisku i zamachu na polską żywność?
Po drugie – Nie zaprzeczysz chyba faktowi, że Morze Bałtyckie jest bardziej zanieczyszczone od np. Adriatyku?
” (…) producentom tych, przeciętnie smacznych (…) próbowałem większość ZNAKOMITYCH szynek hiszpańskich czy włoskich)”
yyy…no, to się zdecyduj, czy znakomite czy przeciętne i ustal swoje stanowisko, zamiast wygłaszać jakiś pogląd, by po chwili, nie rzadko jeszcze w tej samej wypowiedzi, przyjąć przeciwne stanowisko do tego, co przed chwilą się głosiło i przypuszczać jadowite ataki na to co przed chwilą się głosiło.
„Chińczycy, okazuje się wolą polskie wędzonki niż hiszpańskie, włoskie czy francuskie „suche” wędliny, bo uważają, że wędzenie nadaje mięsu „konkretny” smak.”
A to skąd możesz wiedzieć, że tak jest? byłeś w Chinach?
Obserwuje po prostu świat takim, jakim jest, spisków należy się doszukiwać wszedzie, dopiero po ewentualnym sprawdzeniu dowodów należy daną teorię spiskową wyeliminować.
Co do Chińczyków, to nie byłem tam, bo nie jeżdżę do krajów, gdzie potrzeba wizy, mam swoją dumę. Ale rozmawiałem z wieloma osobami z tego kraju, nie tylko ChRL, ale i Hong-Kongu czy Tajwanu, którzy są zachwyceni polskimi wędzonkami, mówiąc wprost, że są dużo lepsze niż włoskie czy hiszpańskie wędliny.
Nie rozumiem w ogóle celowości Pańskiego/Pani postu, szczególnie zarzutu o jadowitości. Każdy kraj, każda firma, każdy region, każdy człowiek winien bronić własnego zdania, własnej godności i się szanować. Samokrytyka jest konieczne, ale samobiczowanie jest wykluczone. To co mamy dzisiaj w Polsce, to przewaga samobiczowania nad samokrytyką, ba, samokrytyki w ogóle nie ma, bo dialog wygląda tak „my jesteśmy super oni są do dupy, względnie my jesteśmy do dupy oni są wspaniali” i to się odnosi do wszystkiego, także do żywności. Polski handel jest do dupy, lepiej kupować u obcego, polskie banki są do dupy (raczej ich resztki), lepsze są obce, samochodów polskich w ogóle już nie ma, więc trzeba kupować niemieckie, bo przecie najlepsze, itd, itp. Sytuację w Polsce należy ośmieszać, na każdym kroku, bo Polska to cyrk i kabaret, gdzie wszystko jest postawione na głowie. Pocieszeniem jest, że w innych demoludach, szczególnie na Wschodzie jest podobnie, a nawet gorzej.
PS. Proponuje zrobić Panu/Pani test, proszę wziąść słownik i tłumacz i zabawić się w trolla na stronach internetowych w Niemczech, Włoszech, Francji, Belgii, Austrii czy nawet i Anglii. Powstawiać opinie, że niemiecka/francuska/włoska/angielska żywność czy produkty lub usługi są gorsze, a obce to lepsze. Zobaczymy jaki będzie odzew, na pewno inny niż w Polsce, mocno zbliżony do mojego odzewu.
Opinia na temat szynek włoskich i francuskich jest opinią, która jest generalna, w społeczeństwie. Te szynki uważa się za znakomite, moim zdaniem, poza paroma wyjątkami, jak szynka bazująca na kasztanach, które jedzą świnie w jakiejś tam dolinie w Hiszpanii czy Szynka San Daniele, są po prostu przeciętnie, żeby nie powiedzieć słabe. Nie lubię szynek suszonych, z włoskich wędlin smakuje mi właściwie jedynie Mortadela Bolońska, może jakieś salami, jeśli jest dobrze przyprawione. Podobnie jest zresztą z serami, spróbowałem już naprawdę sporo regionalnych serów i sery z Polski czy nawet Słowacji, Litwy lub Czech, uważam za lepsze, po prostu ich smak jest mi bliższy.
Pytanie, ile Pan/Pani próbowała szynek czy serów z „oklepanych” miejsc (Włochy, Francja, Hiszpania, Holandia), a ile z Polski czy krajów sąsiednich, pytam z ciekawości.
Pozytywny news, jak widać, wędzonki w Polsce można uznać za uratowane:
http://www.potrawyregionalne.pl/152,7953,WEDZIMY_TRADYCYJNIE_ALE___.htm
Co ważne i pozytywne, to rozwiązanie wpłynie na jeszcze większe zainteresowanie producentów i konsumentów Listą Produktów Tradycyjnych Ministerstwa Rolnictwa, która jest w Polsce, cały czas słabo znana. Moim skromnym zdaniem, to LPT powinno stać się w Polsce gwarantem dobrej jakości, przydałaby się jakaś kampania informacyjna z nią związana i sposób oznaczania.
Bardzo ważny reportaż emitowany w TV2 (Francja): http://www.francetvinfo.fr/sante/video-envoye-special-poissons-d-elevage-un-business-en-eaux-troubles_452510.html
Le Monde (Francja): http://www.lemonde.fr/economie/article/2013/12/22/alerte-rouge-sur-le-saumon_4338805_3234.html
Francja: http://www.bastamag.net/Les-saumons-d-elevage-gaves-aux
Le Matin (Szwajcaria): http://www.lematin.ch/sante/sante/Les-saumons-d-elevage-norvegiens-sont-dangereux/story/21435350
Śladowe ilości pestycydów? Dobre sobie. Liczne źródła podaję,że ilość pestycydów w łososiu 10x przewyższa normę. Są one zabronione w Europie, ale dopuszczalne w Norwegii.
Norwegią rządzi lobby wielkich przedsiębiorstw produkujących karmę dla ryb (zawierające antybiotyki i hormony). Norweska minister rolnictwa jest umoczona w tą sprawę po pachy. Sama kiedyś pracowała dla takiej firmy i dlatego teraz propaguje niezdrowe rolnictwo.
Ale na zdrowie…dla wszystkich, którzy nie traktują tych doniesień poważnie.
Ile pani jada tego łososia w ciągu roku? Pół kilograma? A ile zjada pani jabłek? Pewnie 50 kilogramów? Na jednym z filmów naukowiec prezentuje ciekawy wykres. Widać na nim różne produkty spożywcze, także jabłko, o którym wspominałem wyżej. Na końcu jest łosoś i rzeczywiście słupek jest o wiele wyższy. Ale ponawiam zachętę do zapoznania się z ilościami – jabłko zawiera mniej więcej tyle samo siarczanu endosulfanu ile ów łosoś, zaś sam łosoś rzeczywiście wykazuje zwiększoną ilość określonych substancji, z których połowa to DDE i DDT – nie wykazano wpływu na zdrowie człowieka (DDT rzeczywiście cieszyło się swojego czasu złą sławą ze względu na jego notoryczne przedawkowywanie) – zatem dawka, dawka, dawka. I zdrowy rozsądek.
Proszę pokazać mi kraj w UE, który jest „czysty”. We Włoszech, mafia razem ze skorumpowanymi urzędnikami, zarabiała rocznie prawie 200 mil. euro, na faszłowanej „eko-żywności”, certyfikowanej rzecz jasna. We Francji wybuchały co raz jakieś skandale z fałoszwanym, rzecz jasna „chronionym” (przez INAO)winem. W Niemczech, podobnie jak we Włoszech, masowo fałszują eko-żywność, podobnie jak w żywność Fair Trade, która „fair” to jest tylko dla handlowców i importerów, którzy na tych produktach ze znaczkami FT, zarabiają 10-20 krotność tego co biedny rolnik w Trzecim Świecie. Każdy w UE, każdy w USA, każdy w Japonii czy innym kraju, jest w jakimś tam stopniu „umoczony” w korupcję lub lewe interesy. Tam gdzie rządzą wielkie pieniądze, w spożywce szczególnie, tak jest.
Twierdzisz, że to są śladowe ilości… Cóż…
Obejrzyj sobie dokument właśnie pod tym tytułem (jest na YT), a dowiesz się, że nawet śladowe ilości mogą zaburzyć delikatną energetykę naszego ciała i homeostazę, a wtedy chorujemy. Często bardzo ciężko.
Rtęć, aluminium, fluor i inne.
Smacznego, choć to nie dotyczy tylko żywności, ale i kosmetyków, szczepionek itd.
Zapomniałam dopisać, że artykuł mi się nie podoba, zwłaszcza jego wydźwięk. Każdy, kto „jest podejrzliwy” wobec żywności uważanej za zdrową, to oszołom?
Dzięki. Ale w artykule również są tezy niepoparte dowodami.
Ot, kurczaki są zdrowe, łososie są zdrowe, chleb jest zdrowy – bo tak było zawsze, a dziś niezależnie od tego, gdzie były hodowane/produkowane?
Takie podejście autora to po prostu… naiwność.
Proszę poczytać książki choćby dra Hansa-Urlicha Grimma (np. „Żywność pełna kłamstw”, „Cukrowa mafia”), a także inne (np. „Skutek uboczny śmierć” Johna Virapena, „Ukryte terapie” Jerzego Zięby, „Od lekarza do grabarza” Jerzego Maslanky’ego) itd.
Wtedy dopiero autor będzie mógł twierdzić, że wszystko, co gani w artykule, to kłamstwo.
Polska niewątpliwie to kraj ludzi-oszołomów, bez obrazy dla nikogo. Cóż, taka nasza wschodnioeuropejska (powiedzmy, że środkowoeuropejska)natura, że wierzymy w gusła i czary, nie potrafimy myśleć rozsądnie i racjonalnie. Trzeba jednak powiedzieć, że zdegenerowane od kapitalizmu i konsumpcjonizmu społeczeństwa zachodnie, głównie zachodnioeuropejskie (Amerykanie są jednak bardziej „normalni” w wielu sprawach, nie tak zlewaczali jak zachodnio-Europejczycy, widzący wszędzie zagrożenie od mięsa po GMO)są i tak od nas gorsi jeśli chodzi o te sprawy. Przecież te wszystkie „mody” przychodzą do nas z Zachodu kontynentnu, razem z innymi „kulturowymi zarazami”. Z Polaków robi się kompletnych idiotów, na każdym kroku, pytanie brzmi W JAKIM CELU, PO CO? Wniosek jest oczywisty i śmiesznie prosty – DLA WYCIĄGNIĘCIA PIENIĘDZY, DLA ZAROBKU NA NAIWNYCH IDIOTACH. Po co w UE wymyślono cały system tzw „regionalnych oznaczeń żywności” czy „certyfikowanych produktów ekologicznych”? Dla pieniędzy, bo na pewno nie zdrowia i korzyści dla rolników czy zwierząt. Za komuny, żywność była wielokrotnie bardziej ekologiczna, mówię o nabiale, jajkach, warzywach, ale ci, co zarabiali na tym, to sami rolnicy lub przetwórcy. W UE jest jednak cała chmara oszustów, złodziei, co musza zarabiać na „certyfikacji”, dopuszczaniu do obiegu, administracji, korupcji, papierkach, mierzeniu zakrzywienia banana, sprawdzaniu dopuszczalnego poziomu substancji smolistych w kiełbasie, itd. To są miliardy euro, cała chmara, g…. wartych, nic nie wnoszących firemek „doradczych” czy „certyfikujących” powstało w ten sposób. Wolny rynek, taki prawdziwy, bez administracji i regulacji, nie potrzebował by tego, bo po co?
Wystarczy spojrzeć na to co wymyśla Eurokołchoz w zakresie żywienia, ostatnio padł pomysł, żeby pisać jeszcze więcej na opakowaniu, w tym zawartość soli w produkcie (ciekawe czy w miodzie lub wódce też), albo żeby nie podawać terminu ważności bo (za dużo się wyrzuca żywności). Podobnie jest i w USA, gdzie agencja FDA to jedna wielka piramida korupcyjno-oszukańcza.
Tak więc, rada dla normalnych ludzi – olejcie wszystkie „mody” i zalecenia, bo tu chodzi wyłacznie o ICH zarobek NA WAS, IDIOTACH. Co by było, gdyby tego wszystkiego nie było? Ano, nie byłoby wzrostu gospodarczego, nie byłoby potrzeby utrzymywania tylu urzędasów, tyle korupcji, tyle oszukaństwa, a przecież „elity” światowe muszą z czegoś się utrzymać.
Ja już kompletnie się odwróciłem obecnie od tych „certyfikowanych” produktów, bo z tego co zobaczyłem i się naczytałem, to jest jedno wielkie oszustwo, wolę zdać się na własny instykt i prywatną wiedzę, innym też, polecam.
Krytycznym okiem, mocnym tonem, ale odważnie i dosadnie powiedziane. Tak, EKO to już nie szlachetna idea, to już komercyjna eko-machina, której – co prawda pobieżnie ale jednak – poświęcę jeden z odcinków Faktów i Mitów. Póki co czytelnikom mogę zalecić więcej krytycyzmu do tych rzekomo ekologicznych czy – modniej – organicznych produktów na modnych ostatnio Targach w centrach dużych miast, oczywiście kilkakrotnie droższych niż produkty konwencjonalne.
Przydałby się taki artykuł, może nawet cały ciąg. Ja bym dodał jeszcze sprawę żywności w marketach, nie tylko dyskontach, z tymi, „cudownymi” certyfikatami. Ach, jakie to „ekologiczne” kupować marchew, importowaną z drugiego końca Niemiec czy cebulę BIO, z południa Hiszpanii. Wszak te owoce (marchew to owoc przecie)i warzywa transportują na rowerach, tudzież robią to tragarze.
Odnośnie Bałtyku polecam filmik: https://www.youtube.com/watch?v=pqhd6MH1zTk&feature=youtu.be
Polecam film „Cała prawda o rybach” o ponurych tajemnicach produkcji łososia norweskiego i pangi. Dla mnie teraz łosoś norweski to synonim trucia na potęgę za zgodą rządu Norwegii. Liczy się tylko kasa, a nie zdrowie ludzi. Życzę smacznego! Ja przyłączam się do bojkotu syfu z Norwegii. Bezpowrotnie stracili dobrego klienta.
Dobrze, że coraz częściej wyśmiewa się bezmyślność tego straszenia glutenem. Ludzie nie wiedzą, co to jest, ale nie jedzą, bo tak. Bo pisze na opakowaniu „coś tam free”, więc na pewno zdrowsze. A że gluten nadaje pieczywu smak i zapach pieczywa, więc w takim razie trzeba wcisnąć tam więcej chemii niż w jakimkolwiek innej bułce, żeby to jeszcze jakoś smakowało, to nikt nie myśli i nie poczyta. Tłumaczę to każdemu po kolei i z osobna. Mam nadzieję, że ta głupia moda szybko się skończy, podobnie jak na wszystkie inne trzykrotnie droższe organiczne cudaki. Pozdrawiam autora i piszących.
Z tym organicznym jedzeniem to aż tak bardzo bym nie przesadzał. 3 krotnie to wcale droższe nie jest. Ja nie jestem zwolennikiem kupowania czegokolwiek, tylko ze względu na jakieś znaczek czy szyld na opakowaniu. Ważna jest jednak dla mnie wartość dodana. A ekologiczny sposób produkcji żywności, tudzież tzw. Zintegrowana Produkcja (mocno podobna do Rolnictwa Ekologicznego), jest faktycznie wartoscią dodaną. Nie oszukujmy się, rolnictwo w Polsce jest bardziej ekologiczne niż w Niemczech, Holandii, Danii czy Francji lub krajach anglosaskich (gdzie przypomina ono produkcję przemysłową na wielką skalę). Ale to już nie to, co było kiedyś. Kiedyś można było na wsi zobaczyć konia, krowę, świnie. A teraz…..