Dlaczego kochamy fast food?

Stojąc ostatnio w kolejce do kasy w dużym centrum handlowym, przyglądałem się skłębionemu tłumowi, który okupował niewielką przestrzeń lady baru z fast foodem. Pięć kas, przy każdej ogonek kilkunastu osób, a każda spragniona burgerów, frytek i coli. Co takiego ma w sobie fast food, że aż tak go lubimy?

Kolejka
fot. JMGS/Jellymon

Gdy w 2004 roku w kinach pojawił się kontrowersyjny film „Supersize Me”, przeciwnicy fast foodu głośno wieszczyli długo wyczekiwane zwycięstwo „slow” nad „fast”. Ludzie nareszcie zrozumieją – wokalizowano – że nie warto raczyć się fast foodem, bo właśnie obnażono jego wszystkie złe strony, ujawniono wyniki badań, zagrożono chorobami a nawet i śmiercią.

Bohater tego swoistego paradokumentu na swoim przykładzie dowiódł, jaki wpływ na kondycję i zdrowie ma nadmierne opychanie się fast foodem. Postanowił, że przez miesiąc będzie codziennie jadał wyłącznie w barach jednej z sieci szybkiej obsługi, co tydzień podda się kontrolnym badaniom lekarskim, a na koniec całość zmontuje i pokaże światu. Co prawda eksperyment nie do końca się powiódł, bo już po trzech tygodniach stan zdrowia bohatera filmu tak dramatycznie się pogorszył, że jego lekarz nakazał natychmiastowe zakończenie eksperymentu. Świat jednak film obejrzał, treść przeżuł a w końcu wypluł. Ostatecznie film uznano za komedię, a niektórzy snuli nawet domysły, że materiał mógł powstać na zamówienie prezentowanej w nim sieci. W świat poszła przecież reklama o bezprecedensowej skali.

Burger
fot. kurmanstaff

Ci, którzy są zbyt młodzi, aby pamiętać ów film, mogli przyjrzeć się podobnemu eksperymentowi, który w mikroskali przeprowadził na sobie reporter Dzień Dobry TVN. Przez tydzień żywił się fast foodem, po czym poddał się badaniom lekarskim, aby stwierdzić, jak zmieni się stan jego zdrowia. W tym czasie zjadł 19 cheeseburgerów, 87 panierowanych skrzydełek z kurczaka, 2 duże pizze z podwójnym serem, 19 porcji frytek, kebab, zapiekankę, i hotdoga. Po tygodniu znacznie podwyższył się mu poziom złego cholesterolu oraz kwasu moczowego we krwi, a twarzy udekorowały mu wypryski.

Dzień dobry TVN
fot. dziendobry.tvn.pl

I co? I nic. Oblężenie pięciu kas lady baru fast food wcale się nie zmniejszyło. Ludzie wciąż żądają tam hamburgerów, frytek i coli, chętnie w powiększanych zestawach i z dolewkami. Wiedzą, że fast food nie jest zdrowy, a jedzony w nadmiarze szkodzi. Mimo to jednak chętnie wydają na takie jedzenie swoje pieniądze. Może są uzależnieni?

Burger
fot. spilltojill

Niewykluczone. Naukowcy czasami stawiają takie tezy. Ostatnio wygłosił ją Robert Marshall z londyńskiego Metropolitan University. Jako ekspert telewizyjnej serii BBC „Tajemnice otyłości”, wyjaśnił, że producenci szybkiego jedzenia analizują reakcje konsumentów na podawane im jedzenie, a analitycy dobierają takie proporcje tłuszczu, cukru i soli, czyli kluczowych dla budowania wrażeń smakowych składników, aby uzyskać mieszankę, która wywrze na jedzących pragnienie powtórzenia miłego doświadczenia i szybkiego powrotu do baru ich sieci. Posiłek fast food zawiera ogromną dawkę węglowodanów, które są błyskawicznie przekształcane w cukry proste i zapewniają jedzącemu nagły przypływ energii, wrażenie porównywane do doświadczanego przez uzależnionych od narkotyków „haju”. Nic dziwnego, że dążymy do doświadczania takiego stanu tak często, jak to możliwe, a skoro wiemy, gdzie możemy go doświadczać, właściciele sieci barów z fast foodem mogą spać spokojnie.

Lady serving burgers
fot. gabemac

Czy na takie uzależnienie jest jakaś rada? Pomocne może okazać się planowanie posiłków. Nie musi to być wcale takie trudne. Stali czytelnicy mojego bloga już wiedzą, że od kilku tygodni do takiego planowania zachęcam osobiście w czwartkowej serii „Smuklej do lata”. Przez dziesięć kolejnych czwartków ucztujemy razem przy stole suto zastawionym prostymi, zdrowymi i smacznymi przekąskami, aby do lata zyskać lepszą kondycję i smuklejszą sylwetkę. Ja jestem już dobre trzy kilogramy lżejszy, mimo że ani razu nie zasypiałem z pustym brzuchem, zaś skrupulatni czytelnicy na pewno mogą pochwalić się jeszcze lepszymi rezultatami.

Smuklej do lata

W najbliższy czwartek zapraszam do stołu szczególnie, bo będziemy świętować półmetek serii. Pojawi się powiew wiosennej świeżości oraz zjawiskowy, choć bardzo prosty, deser.

  1. Należałoby zadać jeszcze kilka innych pytań. Dlaczego kochamy słodycze, piwo, wódkę, zielsko, itd, itp. Jest takie powiedzenie, że wszystko szkodzi W NADMIARZE. Kto powiedział, że te osoby, które stały w kolejce, tym się właśnie odżywiają? Przecież jedząc sushi czy pizzę, też jemy fast-food. Robiąc sobie sos z makaronem, również jemy fast food, bo szybki i prosty.
    Moim zdaniem, lepiej zjeść wysokiej jakości hamburgera na świetnej wołowinie, popić wodą mineralną i zagryźć świeżą sałatka, niż jeść byle co, odgrzewane w mikrofali, czy nawet jakieś durne sushi lub tłustą rybę nad morzem, zrobioną byle jak i z byle czego.
    Fast food nie jest zły, a zestawianie go, jako przeciwieństwo slow foodu to już zupełne kuriozum. We Włoszech, w McDonaldzie można było zamówić, nie wiem jak teraz, hamburgera z regionalnym serem, szynką i wysokiej jakości pomidorami. Doskonałe połączenie fast i slow.

    • To jedz sobie te fast foody i w ten sposób odżywiaj się śmieciowym gównianym zachodnim jedzeniem, którym rzekomo tak bardzo się brzydzisz i nienawidzisz. I pisze to ten który w temacie „robert makłowicz, pascal z okrasą oraz kropka relaks” pozował na takiego patriotę, który jadłby tylko swoje regionalne przysmaki i gardzi zachodnim jedzeniem. czyli co? zachodnioeuropejskie jest fe, ale amerykańskie już „gitezz majonezzz”? wiesz co? wg. mnie to już jest czysta hipokryzja i proszę, jeśli masz mi odpisać, to bez obelg,przekleństw i kozakowania, bo bez obrazy, ale z chamstwem i po chamsku nie chcę dyskutować.

      • żebyś mnie źle nie zrozumiał. hipokryzją dla mnie jest to co napisałeś tu odnośnie tego, co napisałeś w w/w temacie. nie napisałem natomiast że jesteś sam w sobie hipokrytą. odnośnie chamstwa, w tamtym temacie napisałem ci co uważam za prymitywizm, ale powtórzę: brak umiejętności sklecenia wypowiedzi bez użycia znacznej ilości wyzwisk i przekleństw. nie napisałem, że jesteś chamem, tylko, że wypowiedzi takie, jak w tamtym temacie napisałeś do @polskie_stopa są typowo chamskie, ba, z boku wygląda to nawet na ból dupy.

      • A kto napisał o amerykańskim fast foodzie? Przecież takiego w Polsce nie ma, bo hamburgery czy sosy są produkowane w Polsce lub UE. Polska sama w sobie ma mnóstwo przykładów na polski fast food, chociażby plackarnie czy pierogarnie, toż to fast food, nic innego. Poza tym, Stany Zjednoczone to nie żaden fast food, tylko ogrom kuchnii regionalnych, doskonałych serów, produkowanych przez małe, lokalne zakłady, potężny sektor żywności ekologicznej i naturalnej. Polska powinna garściami czerpać z ich podejścia do żywności, podobnie jak z Francji czy Włoch, stawiając rzecz jasna na lokalizm i regionalizm.

        • I już na koniec, ja nie mam nic do obcego śmieciowego jedzenia, bo nigdy nie uważałem, bojkotów czy podobnych debilizmów za dobry pomysł. Po prostu staram się nie jadać fast foodu, ostatni hamburger czy pizzę, jadłem w zeszłym roku, w lecie. Staram się zawsze smakować ciekawe produkty lub dania, niezależnie od ich pochodzenia. Po pierwsze racjonalizm i pragmatyzm, nigdy radykalizm. No i lokalizm, ponad wszystko, lokalne jest the best, bo….lokalne.

          • w takim razie oblaty śląskie nie powinny być dostępne w żadnym sklepie w Polsce poza Śląskiem, oscypek poza Podhalem, i ogólnie żade produkt regionalny nie powinien być dostępny w żadnym innym regionie niż region macierzysty. chcesz se go kupić? to wsiądź w pociąg lub PKS, jedź i kup. przynajmniej dowiesz się czegoś o swoim kraju… tak to ma wyglądać? bo dla mnie nie ma innej słuszniejszej opcji…oczywiście nie musi się pan ze mną zgadzać, proszę tylko, by ewentualna polemika nie zawierała wulgaryzmów, epitetów w stylu „głupku” „debilu” „kretynie” „imbecylu” oraz innych słownych wycieczek i wyzwisk, bo ja pana nie wyzywałem.

            • Z cywilizowanymi ludźmi rozmawiam na poziomie, z bezmózgowymi śmieciami, wolę nie rozmawiać w ogóle, wolę inwektywy. Akurat Oblaty Śląskie mam w zasięgu 10 min. od domu, w galerii handlowej, w sklepie ze zdrową żywnością. Chciałbym odróżnić 2 różne rzeczy – produkt regionalny-tradycyjny i produkt lokalny. Niestety, w Polsce istnieje nazewnictwo niemieckie lub inne, które utożsamia produkt tradycyjny i regionalny z produktem lokalnym. Produkt lokalny to rzecz jasna, każdy produkt, produkowany w naszym pobliżu. Nikt nie powiedział, że ma on być sprzedawany tylko w pobliżu, chociaż przepisy w Polsce nakazują sprzedaż małej produkcji, produkowanej przez rolnika tylko w danym województwie i województwach przyległych, ale to martwy przepis. Produkt tradycyjny i regionalny to prostu produkt typowy, z apelacją lub oznaczeniem geograficznym. I Oblaty Śląskie i Oscypek i Cebularz Lubelski i Andruty Kaliskie to produkty tradycyjne i regionalne. Właściwie różnica między oznaczeniem geograficznym, a apelacją jest żadna, bo to durny wymysł unijny, którego nikt nie przestrzega (np. Jabłka Łąckie lub Grójeckie mają OG jeśli dobrze pamiętam, a Wiśnia Nadwiślanka apelację (ChNP)). Wolę podejście francuskie, generalnie rzecz biorać „południowe”, a nie niemiecko-północne, gdzie nie przekłada się dużej roli do pochodzenia.
              A sprzedaż produktów regionalnych powinna być taka, jaka najbardziej służy produktowi. Nie widze sensu aby Rogale Świetomarcińskie czy Cebularza Lubelskiego wozić przez pół Polski, to nie ten sam smak, wystarczy, że zjadłem w zeszłym roku Obwarzanek Krakowski, który ktoś mi przywiózł z Krakowa. To, co można transportować i sprzedawać na świeżo, niech bedzie sprzedawane jak najdalej. To co nie, na miejscu. Lokalne produkty i usługi należy wspierać, bo najważniejsze jest to, jak wygląda chodnik i ulica na naszym własnym podwórku, a nie, hen gdzieś, niewiadomo gdzie, na drugim końcu świata.

              • Ten szczekacz antypolski, o którym mowa, jest typowym przykładem prymitywa, który, mentalnie żyje w PRL, a wszystko co z Pewexu jest najlepsze. Lidl, o którym wspomniał, to taki trochę Pewex dla biedaków. Ostatnio, kupując piwo (o dziwo, mieli polskie i to nie jakieś koncernowe)zrobiłem „audyt” jogurtów i serków. Wyszło, że większość pochodzi, rzecz jasna z RFN i to tego starego, sprzed zjednoczenia. W Tesco, zdarzyło mi się przez przypadek (pośpiech)kupić masło, także z RFN. Napiszę tylko, że do granicy białoruskiej i ukraińskiej mam niecałe 100 km. Super, w takim razie, bułki i chleb niech będą ze Słowacji, a mleko z Turcji.

  2. Jeżeli ktoś je tak codziennie – to nie jest dobrze. Ale jak raz na jakiś czas, ma się „zachciankę” to uważam, że w niczym to nie przeszkadza. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby burgery i frytki były podstawą codziennego wyżywienia. Pozdrawiam!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―