Ustka i Neptun – rewolucja w kuchennym zaciszu

Ustka od kilku tygodni ma nową restaurację z prawdziwego zdarzenia. W nijakich murach istniejącego tu dawniej Molo zagościł budzący respekt Neptun. Przegonił ducha poprzedniego miejsca i tchnął w nie zupełnie nowe życie. W kuchennym zaciszu usteckiej restauracji zadziała się autentyczna rewolucja.

Neptun w Ustce - rewolucja w kuchennym zaciszu
Restauracja Neptun – nowa aranżacja

Zanim ustecką restauracją zawładnął sam Neptun, w Ustce pojawiłem się ja. Była połowa lipca, turyści wygrzewali się na plaży, spacerowali promenadą a czasami zaglądali też do istniejącej wówczas restauracji Molo. Położona przy jednej z głównych ulic miasteczka, była miejscem znanym i polecanym przez miejscowych, choć niczym szczególnym się nie wyróżniała. Szefem kuchni był wówczas świeżo przybyły z brytyjskiej emigracji Radosław Kuczyński, adept kulinarnej szkoły restauracji The Artichoke, jednej z najlepszych w Wielkiej Brytanii, który objął restaurację po poprzednim szefie, który zdecydował się odejść.

Ustka z brytyjskim akcentem - widok z tarasu restauracji Molo

Wrażenia z kolacji w Molo opisałem wówczas na blogu, zastanawiając się, dlaczego tak zdolny szef kuchni, chowa się pod marką zupełnie nijakiej restauracyjki i w dalszym ciągu podaje gościom schabowe i dewolaje, ewidentnie zaprzepaszczając swoje kulinarne umiejętności, które w pocie czoła weryfikował pod krytycznym okiem Raymonda Blanca. No tak, wraz z żoną przyjechał do Ustki nagle, przejął funkcjonujący lokal i nie zdążył jeszcze wprowadzić nowych porządków. A że Molo cieszyło się stosunkowo dobrą opinią miejscowych, nie chciał ryzykować brutalnych zmian.

Latem trafiła tu też znana warszawska recenzentka restauracyjna, która bawiła w kurorcie na wakacjach. Na przekąskę zjadła wówczas marchewkę z dipem typu tzatziki a następnie karkówkę, której towarzyszył tenże sam dip. Taka była bowiem wówczas kuchnia Molo – nudne zestawy barowe z frytkami i surówkami. Co prawda obsługa nieśmiało podsuwała gościom małe karty z eksperymentami nowego szefa, ale kto osaczony frytkami z kolą i zupą borowikową z czapeczką miałby odwagę zamawiać smażone przegrzebki czy steki sous vide?

Ustka z brytyjskim akcentem - kaczka w Molo

Ja zjadłem wówczas bardzo obfitą kolację, którą rozpocząłem esencjonalnym bisque, po którym spróbowałem nieco kremu z kopru włoskiego, po czym zjadłem pierś z kaczki i wołowy stek, całość wieńcząc jagodowym trifle. To była kuchnia mistrzowska, zupełnie inna od migających koło mnie na ramionach kelnerów panierowanych piersi z kurczaka, które masowo zamawiała turystyczna gawiedź. Marnować taki talent to grzech. W Molo musiała nadejść zmiana i to absolutnie rewolucyjna. Należało wymieść pozostałości starej restauracji, wrócić do tradycji istniejącej w tym miejscu restauracji Neptun i od nowa stworzyć zupełne autentyczną restaurację z autorską kuchnią, za której jakość szef kuchni będzie gwarantował własnym nazwiskiem.

Restauracja Molo w Ustce
Molo przed zmianami – fot. Froblog

I oto jest październik, sezon turystyczny zamknięty, można przystępować do zmian. Przybywa Neptun, który śmiało podpisuje się na elewacji. Mdłe żółcie zastępuje prześliczny błękit. Znika prowizoryczna drewniana przybudówka na podeście, która pełniła funkcję letniego ogródka. Odsłania się odnowiona elegancka elewacja, dekoracyjne kosze z kwiatami i doniczki z ziołami na parapetach oraz elegancki bruk przed wejściem. Drewniany podest już nie wróci. Latem na stylowej brukowej kostce zagoszczą eleganckie stoliki i parasolki w pastelowych kolorach.

Neptun w Ustce - rewolucja w kuchennym zaciszu - wnętrze

W środku nie zmieniło się wiele, odświeżono ściany, na których zawisły nostalgiczne fotografie starej Ustki, a na stołach ustawiono pomysłowo zaaranżowane kompozycje z czerwonych goździków. Jest przyjemnie i sympatycznie, a o atmosferę dba żona Radosława, Anna, która osobiście rozmawia z każdym gościem, cierpliwie wyjaśniając, co kryje się za hasłowo opisanymi daniami i polecając lokalne piwo.

Na to piwo zwróciłem uwagę już przy poprzedniej wizycie. Chowało się wówczas za pyszniącymi się na pierwszym planie etykietami piw znanych z supermarketów. Teraz wizytówką nowej restauracji jest jasne pełne „Portowe” z Koszalina i obowiązkowo towarzyszy mi przy wstępnej lekturze karty. Ta zaś jest zupełnie nowa – autorska, krótka i arcyciekawa. Długo waham się, co zamówić, pogryzając przekąskę – chrupiący pierożek wypełniony sosem serowym i udekorowany plasterkiem carpaccio. W końcu decyduję się pójść tropem patrona restauracji.

Neptun w Ustce - rewolucja w kuchennym zaciszu - makrela

Na przystawkę zamawiam zatem makrelę w dwóch odsłonach. Na talerzu pojawia się kawałek smażonej ryby ułożonej na plasterkach piklowanej cytryny. Ryba jest wzorowo wysmażona – wnętrze pozostaje soczyste, a skórka doskonale chrupie, zaś charakterna piklowana cytryna świetnie harmonizuje z aromatyczną makrelą. Obok spoczywa ogórkowy cannellone faszerowany makrelą wędzoną, a właściwie stabilizowany agarem sok z ogórka, z którego uformowano rulonik i wypełniono rybnym farszem. Całości dopełnia zjawiskowy zimny sos z anchois i czosnku na basie przygotowywanego na miejscu majonezu pistacjowego. Bardzo dawno nie jadłem tak doskonałej przystawki. Jest świetnie zestawiona, wzorowo przygotowana i błyskotliwe nawiązuje do specyfiki miejsca. Brawo!

Neptun w Ustce - rewolucja w kuchennym zaciszu - dorsz

Już po chwili ląduje przede mną dorsz w ziołowym chruście z kopytkami z gorgonzoli, paprykowym purée, grillowanym porem i… balsamicznymi perłami. Po sposobie podania ryby łatwo można poznać klasę profesjonalizmu kucharza. Dwa tygodnie temu zachwycałem się halibutem Wojciecha Harapkiewicza, w mojej opinii jednego z najlepszych polskich mistrzów kuchni. W Neptunie zaś miałem ponowną okazję do zachwytu – i zupełnie szczerze powiem, że to był ten sam poziom zawodowstwa. Dorsz był w środku niemal tak delikatny jak pâté, a na zewnątrz wzorowo złocisty i chrupiący. Towarzyszący mu ziołowy chrust podnosił i dobrze uzupełniał charakterystyczną dla dorsza chudość. Rybę ułożono na kilku kopytkach, tu z dodatkiem gorgonzoli, co dodawało daniu treści. Delikatny mus paprykowy i plastry grillowanego pora dobrze wkomponowały się w temat wiodący, a całość domykały tajemnicze perły – krople octu balsamicznego, które uzyskano metodą uproszczonej sferyfikacji. No, no!

Neptun w Ustce - rewolucja w kuchennym zaciszu - sandacz

Kolejne danie to następna okazja do uniesień. Oto sandacz z omułkami podany z soczewicą na krótko przesmażonych liściach szpinaku. Towarzyszyły mu marynowane buraczki oraz szafranowa pianka. Wyszła przemyślana i bardzo smaczna kompozycja. Z talerza znów mruga okiem zamiłowanie Radosława do zabaw kuchnią molekularną, tym razem pod postacią stabilizowanej lecytyną pianki szafranowej. Nie ma żartów!

Neptun w Ustce - rewolucja w kuchennym zaciszu - zimny suflet

Gdy przyszedł czas na deser, nie mogłem się zdecydować i ostatecznie zjadłem dwa: zimny suflet czekoladowy i gorącą śliwkową niespodziankę Neptuna. Oba były proste, ale smaczne. Zimny suflet to przewrotna wariacja na temat musu czekoladowego, a gorąca niespodzianka to nawiązanie do tradycyjnej babcinej śliwkowej kruszonki, przy czym tutaj zamiast pod kruszonką śliwki zapiekane są w cieście biszkoptowym.

Neptun w Ustce - rewolucja w kuchennym zaciszu -niespodzianka Neptuna

Drodzy państwo, na temat usteckiego Neptuna nie powiem nic więcej. Resztę pozostawiam wam do samodzielnego odkrycia. Będzie przy tym mnóstwo pysznej radości.

Neptun w Ustce - rewolucja w kuchennym zaciszu - Krytyk Kulinarny Artur Michna i właściciele

Gorąco polecam!

  1. a do tego jeszcze tłusta ryba – sam byłem zadziwiony ale zupełnie pozytywnie, zresztą nie tylko przy tej kompozycji – jest gdzieś tam w tyle podniebienia jakaś myśl za każdym z tych dań, za to brak tu nonszalanckiej przypadkowości a to imponujące i to bardzo cenię – zresztą przecież nie ja sam 🙂

  2. Lubię dziennikarstwo kulinarne – naprawdę – ale rzetelne. I niestety mam kilka uwag nie do samego lokalu, bo miałam okazję tam być i jeść i tu jest rzeczywiście ciekawie i bez zarzutu – ale do samego formułowania tekstu. Przykro jest mi czytać o byłym szefie lokalu – bo to osoba z wielką pasją do gotowania, niezwykle twórcza, świadoma smaków i ciągle rozwijająca się. Byłam w Molo wielokrotnie i nie było w karcie nudnych barowych zestawów – a autorskie dania w ładnych prezentacjach. Smakowały wybornie. Wiele razy na moim blogu kulinarnym odnosiłam się do umiejętności byłego szefa – bo to naprawdę dobry wzór do naśladowania. Jego umiejętności docenił również właścicel restauracji Eatalia w Borówcu – i poprosił o ułożenie karty nowo otwieranego lokalu – sprawdziłam oczywiście jak to wyszło – no i co ? Pełen sukces – karta rewelacyjna, dania pyszne. I to nie tylko moja opinia. Restauracja Eatalia też prezentowana była na blogu. Nie będę pisać o umiejetnościach i wiedzy merytorycznej, bo te posiada na 100% i w pełni wykorzystuje. Martwi mnie jednak fakt, że autor tekstu odnosi się do przeszłości lokalu, z czasu kiedy poprzedni szef tam działał. Czy autor widział kartę i próbował dań? Cieszę się, że powstał nowy lokal w Ustce z utalentowanym szefem kuchni , ale nie obrzuca się nikogo błotem bezpodstawnie. Polecam zajrzeć do restauracji Dym Na Wodzie – przejrzeć kartę, zjeść i wtedy dopiero odnieść się do umiejętności byłego szefa kuchni Molo, bo to jego autorski projekt – z wykorzystaniem produktów lokalnych w daniach autorskich. A najważniejszy jest przecież smak.

  3. Pani Katarzyno, poniekąd rozumiem Pani rozgoryczenie zniknięciem restauracji Molo – była tam Pani, próbowała dań z karty i ma Pani dobre wspomnienia. Jednak nie jestem w stanie przenieść się w czasie, aby skonfrontować kartę Molo poprzedniego szefa z kartą Molo kolejnego. Co najistotniejsze, nigdzie w tekście nie wspominam o poprzednim szefie kuchni, a już tym bardziej – Pani wybaczy – nie mieszam go z błotem. Jak można przeczytać już na początku tekstu, odwiedziłem Molo w lipcu, już pod rządami nowego szefa – i relację z tych odwiedzin (https://krytykkulinarny.pl/2013/07/ustka-z-brytyjskim-akcentem-czyli-molo-i-oddech-raymonda-blanca/), zresztą momentami mało pochlebną, umieściłem na blogu. Przy tej okazji zaczęliśmy omawiać z nowymi właścicielami, co w lokalu należałoby zmienić, jakie koncepcje rozwinąć, a z jakich zrezygnować. Wówczas w karcie BYŁY nudne zestawy z frytkami, co potwierdzi Pani niezależna od mojej recenzja na Froblog (http://froblog.pl/gdzie-jesc-w-ustce/), o której wspominam w dzisiejszym tekście, a także fotografia z Molo w lipcu (powyżej), na której widać aż trzy nudne zestawy z frytkami podawane przez kelnerkę Molo. Do tego jeszcze ten skandaliczny makaron – cała ogromna sekcja w karcie – odkryłem go w kuchni w aluminiowych miskach – gotowany wcześniej i odgrzewany przed podaniem. Jak mi oświadczono, była to spuścizna poprzednich zwyczajów tej restauracji. Jakkolwiek może mieć Pani miłe wspomnienia z daniami makaronowymi tego typu, przygotowywane w tej sposób stanowią pogwałcenie zasad sztuki kulinarnej Zatem wszystko, o czym piszę, dotyczy restauracji pod kierownictwem nowego szefa – do października działającej jako Molo, od października jako Restauracja Neptun – i o restauracji Neptun jest mój tekst, a nie o zamierzchłych czasach pod rządami poprzednich kulinarnych pokoleń.

  4. Trochę ten Pana opis pachnie bezpłatną gościną. Chyba ze 2 lata temu przyjechałem rowerem z Rowów; żona z dziećmi w tym czasie pojechała do Ustki autem. Jako, że było deszczowo aby się ogrzać po męczącej trasie weszliśmy na herbatę do herbaciarni, gdzieś obok Molo, nazwy niestety nie pamietam ale mają tam oprócz miłej obsługi, piękne ręcznie robione anioły. Gdy zglodnielismy polecono nam Molo na obiad. Z zewnątrz trochę nieciekawie ale w środku tłum, nawet jacyś znajomi z Poznania. Wystrój może nie nasza bajka ale niezły, zresztą jakie w sumie to ma znaczenie…
    Jedzenie było inne niż można się spodziewać w tym obszarze planetarnym.
    Polędwiczka wieprzowa sous vide z redukcją balsamico, filet kaczy sous vide, carpaccio z orzechami laskowymi. Wspomniana karkówka owszem była ale sous vide i z konfiturą z czerwonej cebuli. Ryby bałtyckie też ciekawe. Suflet czekoladowy pięknie wyrośnięty. Jednym słowem właściwa kuchnia, we właściwym miejscu- zdradzająca dużą świadomość kucharza a zarazem brak pretensonalności i niepotrzebnych popisów. Ceny akceptowalne. Spodobało nam się na tyle że już do końca urlopu jeździliśmy do molo na obiady przy okazji polecając to miejsce znajomym.
    Poznaliśmy szefa kuchni Rafała Niewiarowskiego, pogadalismy o sous vide, o jego pomysłach, o kompromisach na jakie trzeba iść w biznesie bądź co bądź sezonowym.
    Wiemy że Rafał ma teraz swoją restaurację Dym na Wodzie, na uboczu , z pięknym widokiem na morze, dalej z pomysłami na lokalne produkty i ciekawe propozycje nie zanadto odjechane, mimo że też na temat kuchni molekularnej, pianek, kawioru o smaku pomarańczy i innych tego typu bzdur ma sporo do powiedzenia. Byliśmy tam z żoną jeden raz we wrześniu tego roku. Życzę mu powodzenia i proszę aby nie oferował tak pretensjonalnych dań jakie Pan Krytyk prezentuje w swojej relacji z Neptuna, któremu bajdełej życzę także powodzenia bo miejsc z dobrym jedzeniem ciągle nie za wiele.
    Sukces jednak można osiągnąć uczciwie bez korzystania z klakierów i poklepywaczy, bez imputowania barowych dań, frytek, koli itd. Lepiej stanąć otwarcie i próbować „skopać” niewiarowskiemu tyłek robiąc lepsze jedzenie i mając więcej klientów. Tak proste, że aż niewykonalne.

    • Przyznam, że nie spodziewałem się, że taki niewinny, wręcz laurkowy, tekst, wzbudzi aż tyle emocji. Co może być poruszającego w kreatywnym kucharzu i jego daniach poza ową kreatywnością? W tym przypadku wygląda na to, że gdzieś po drodze uderzyłem w rant jakiegoś stołu, bo odzywają się nożyce.

      W kontekście nowej restauracji Neptun w Ustce nagle, ni stąd ni zowąd, czytam peany na cześć zupełnie innej kuchni, zupełnie innego szefa i zupełnie innej restauracji. I to nie tylko na blogu, ale też na Facebooku i w e-mailu! A działo się też podczas mojej kolacji w ubiegłym tygodniu, gdy jakaś dama w trwałej ondulacji głośno dywagowała nad nową kartą (na tyle głośno, żebym musiał usłyszeć), zaznaczając wyraźnie, jaki świetny był poprzedni szef kuchni (dwa lata wcześniej zjadła tu ponoć zupę borowikową w czapeczce i marchewki w cacykach – ostatecznie zabrała męża i wyszła, nic nie zamawiając ) ). No to było akurat dość śmieszne:)

      Ja też bardzo cenię szerokie grono doskonałych szefów polskiej sceny kulinarnej, ale nie wspominam ich przy każdej możliwej okazji.Wyjaśniałem to już na Facebooku, teraz tylko skrótowo Panu odpowiem, że napisałem tekst o nowej restauracji w Ustce, nie o restauracji sprzed 3 lat, która funkcjonowała w tym miejscu kiedyś i z powodów, które są absolutnie nieistotne dla gości, została pozostawiona przez poprzedniego szefa kuchni, a następnie zasiedlona przez nową obsadę, która zresztą wcale nie paliła się – i nic w tym dziwnego! – do przenosin z wygodnych sof Wielkiej Brytanii na twarde taborety Rzeczpospolitej.

      Nawiązuje Pan zatem do faktów, które nie padły w moim tekście, dopisując sobie w wyobrażeniach sceny, które nie miały miejsca. Nie przyjmuje Pan do wiadomości, że zarówno w poprzedniej recenzji Molo z lipca (już wtedy kilka miesięcy pod władaniem nowego szefa) jak i w bieżącej recenzji nowego Neptuna w ogóle nie nawiązuję do poprzedniego szefa kuchni, który już wtedy prowadził zupełnie inną restaurację. Tamtej restauracji nie było już w lipcu, gdy po raz pierwszy moja noga stanęła w usteckim Molo. A stanęła dlatego, że nowy szef kuchni był w rozterce – utrzymywać status quo czy iść swoją drogą? Dla mnie to oczywiste – wchodzę do mieszkania, w którym ktoś umarł, nie lamentuję, nie stawiam ołtarzyków, ale robię remont, porządki i wprowadzam własne zasady, bo to teraz jest moja przestrzeń i ja za nią odpowiadam, ja płacę rachunki, ja aranżuję przestrzeń a nie duch poprzedniego właściciela. Dodam tylko, że w obu moich tekstach WYRAŹNIE piszę, że poprzednia restauracja cieszyła się dobrą opinią. Proszę DOKŁADNIE przeczytać, być może w mocniejszych okularach.

      Nie jestem żółtodziobem, krytyką kulinarną zajmuję się od niemal 20 lat. Mam zatem bardzo duże branżowe doświadczenie. Jeśli przejrzy Pan odpowiedź na wcześniejszy wpis, zauważy Pan, że jestem zwolennikiem klastrów gastronomicznych, czyli miejsc, w których gastronomii jest dużo – takie miejsca przyciągają ludzi jak magnes, bo można wybierać, przebierać, raz wejść tu, raz tam. Ustka to piękne nadmorskie miasteczko, Ja oczywiście nie jestem z Ustki, ale z ogromną chęcią pojawiam się tam, jak tylko mogę. Dzięki Neptunowi, a pewnie też i restauracji, o której Pan wspomina, dzięki Syrence (po Magdzie Gessler) i kilku innym, Ustka może powolutku już zaczynać walczyć o swoją gastronomiczną godność na mapie Polski. Jest tam miejsce dla wszystkich wymienionych restauracji i jeszcze dla tuzina następnych, które powstaną w końcu na zgliszczach tych wszystkich kebabów i pizzerii, które można spotkać na każdym kroku.

      Historia Neptuna, a szerzej, cała dyskusja z nim związana, obserwowana przez grube tysiące czytelników, działa mimo wszystko na korzyść Ustki, bo pokazuje, że coś ciekawego tam się dzieje.

      Ja bardzo chętnie obejmę funkcję jurora – w tym przypadku za „darmową gościnę”, jak to Pan uprzejmie raczył ująć – w konkursie kulinarnym między załogą Neptuna i załogą Dymu na wodzie – ale wcale nie po to, żeby uporczywie udowadniać, kto jest lepszy, ale po to, żeby zaszczepić na usteckim piasku umiejętność współpracy dla wspólnego dobra.

  5. To nie jest rozgoryczenie zniknięciem Molo – bo dzięki temu powstał Dym Na Wodzie – restauracja z rewelacyjnymi autorskimi daniami z produktami lokalnymi – polecam zajrzeć – warto. Nie wspomina Pan o szefie kuchni? A to czym jest : ,,nudne zestawy barowe z frytkami i colą” – to ocena dań – negatywna, ,,eksperymenty szefa kuchni” – to też brzmi negatywnie – to nie były eksperymenty; ,,musiała nadejść zmiana ” – nie z powodu kiepskiej kuchni odszedł szef kuchni – powody były inne – nowi właściciele nie wtajemniczyli Pana? – szkoda; ,,wymieść pozostałości” – też negatywne skojarzenia budzi. Kartę dań zaczynał piękny wpis o szefie kuchni wskazanym z imienia i nazwiska, więc dania gwarantował imiennie. Sformułowanie – ,,jak mi oświadczono ” – budzi moje wątpliwości – jako dziennikarz wiem, że obowiązuje nas rzetelność i etyka – zatem dlaczego wysłuchał Pan tylko jednej strony? Myślę, że dawny szef kuchni powiedziałby parę ciekawych rzeczy. Tak buduje się obiektywny – a nie reklamowy tekst. A obaj szefowie tak naprawdę są w zbliżonym wieku, zatem nie ma mowy o ,,kulinarnych pokoleniach”. Reasumując – pisząc tekst o restauracji odnosiłabym się tylko do teraźniejszości i nie wspominałabym wcale o tym, co było. Nowemu szefowi niewątpliwie utalentowanemu – próbowałam dań i też byłam zachwycona – życzę powodzenia, ale niech pracuje na renomę bez porównań. On i szef Rafał to zupełnie dwie różne kuchnie – polecam sprawdzić. Cieszy mnie fakt, że są w Ustce już nie jedna, a dwie restauracje na miarę standardów najlepszych lokali Europy. Za obydwa trzymam kciuki.

  6. Cieszę się, że przesłała Pani tak dojrzałą i wyważoną odpowiedź, w szczególność ostatni fragment jest budujący. Przyznam, że za każdym razem, gdy to tylko możliwe, staram się uzmysławiać właścicielom restauracji . kawiarni, że ich branża na pewnym etapie rozwoju nie wykazuje typowych cech wolnego rynku – wbrew logice konkurencja w gastronomii opłaca się wszystkim uczestnikom tej konkurencji, ale też i pojęcie „konkurencja” należałoby raczej opakować w sformułowanie „różnorodność”. Miejsca, w których pojawia się wiele punktów gastronomicznych zaczynają żyć nowym życiem – pojawia się więcej ludzi, zaczynają krążyć między lokalami, tworzy się kultura gastronomiczna, zjawisko socjologiczne. Warto postarać się zrozumieć, że kilka dobrych knajp w okolicy o wiele skuteczniej przyciąga gości (nie tylko miejscowych ale i turystów) niż jedna jedyna najlepsza. Dla takich miasteczek jak Ustka dobra gastronomia liczona w dziesiątkach punktów, to doskonała szansa na rozwój. Jest tu dość miejsca i dla Neptuna, i dla restauracji, o której Pani wspomina, ale i dla Syrenki Magdy Gessler,i dla Lubicza i jeszcze dla wielu innych. Jeśli chodzi o uporczywie przytaczane przez Panią przykłady, w Pani odbiorze dotyczące poprzedniego szefa, one wszystkie dotyczą NOWEGO szefa – zarówno nudne zestawy (jeszcze raz proszę spojrzeć na zdjęcie z tymi zestawami – jest w tekście bloga), jak i eksperymenty (nowego szefa). Gdy ochłonie Pani z emocji, zauważy Pani, że to naprawdę nie jest tekst o poprzednim szefie, tylko o nowym 🙂 A że trzeba zrobić porządki po poprzednim? W żadnym stopniu nie jest to aspekt wartościujący. Pani nie zrobiłaby remontu, gdyby wprowadziła się do mieszkania po kimś? Jeśli nie, ma Pani takie prawo, ja jednak taki remont bym zrobił, dlatego tak napisałem. Restauracja jest nowa, świeża, naprawdę na wysokim poziomie – z korzyścią dla CAŁEJ Ustki, gwarantuję to Pani moim doświadczeniem.

  7. Zawsze kibicuję zdolnym szefom kuchni, którzy w Polsce ,a nie np. w Anglii, chcą tworzyć i tworzą bez wątpienia zupełnie nową jakość rodzimej gastronomii. Biorąc na swoje barki naprawdę trudną, odpowiedzialną i wymagajacą ogromnego wysiłku, pracę z całym jej ,,dobrodziejstwem” w postaci rozbudowanej do granic absurdu buchalterii i bezsensownych przepisów. Powoli, ale jednak zmienia się rzeczywistość , a coraz bardziej świadomi konsumenci wolą zjeść w restauracjach jak te dwie dyskutowane przez nas, niż na chodniku przy budce – i to mnie niezmiernie cieszy. Choć nie ulega wątpliwości, że na rynku odbiorców znajdą i bary, i pierogarnie, i lokale z wykwintną kuchnią. Świadomy szef kuchni tworzy kuchnię autorską – ale nie odcina się od tradycji, technik itp. – wykorzystuje je, kreując nowe. Stąd trend na dania z produktami lokalnymi – a naprawdę każdy region Polski ma się czym pochwalić. I nie mam wątpliwości, że np. kozie sery produkowane w Polsce w niczym nie ustępują np. francuskim. A dzięki takim podróżom kulinarnym – poznałam niesamowite produkty lokalne – także z okolic Ustki. Nie określam, który lokal jest lepszy , bo nie o to chodzi- wierzę, że obornią się obydwa i każdy znajdzie swojego odbiorcę. A różnorodność – tu się zgadzam jest konieczna. I obaj szefowie mają wiele do zaoferowania swoim gościom – i z tego powinniśmy się cieszyć.

    • W pełni popieram. To są rzeczy oczywiste, dziwię się ludziom, najpewniej wychowanym w PRL, którzy jedynie co potrafią to jęczeć, że u nas nic nie ma ciekawego i podniecają się obcym, najczęściej marną tandetą. Nie powiedziałbym jednak, że takie lokale są wykwitne, przecież korzystanie z lokalnego surowca to najtańszy i najlepszy sposób na prowadzenie biznesu gastronomicznego. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale widać, że powoli, powoli się to wszystko zmienia. Szkoda tylko, że najczęściej robią to osoby, które wyjechały i gdzieś dopiero poznały normalne zasady, myślę, że nie jest to konieczne, wystarczy otwarty umysł i umiejętność wyszukiwania informacji. Co do serów, to ja bym się akurat tak nie podniecał, ponieważ większość serów regionalnych lub zagrodowych ma obcy charakter, Sery Zgorzeleckie przyszły z Grecji w latach 50-ych, XX w., Sery Łomnickie przyszły z pogranicza Litwy i Rosji, a właściwie to z Francji, bo na tym pograniczu, żołnierze napoleońscy nauczyli lokalną ludność produkcji serów z mleka koziego, potem ci mieszkańcy wyemigrowali na Dolny Śląsk. Polska akurat krajem serowarskim nie jest, ale sery to tylko mała część, podobnie nie będziemy krajem rybnym, chyba że mowa o ryby słodkowodne, w Polsce brakuje tradycji morskich, z wiadomych przyczyn, ale to też nie ważne. Najważniejsza jednak jest różnorodność, nawet najmniejsze wpływy i elementy całości są ważne, mainstream powinien pozostać polski, ale i obce, napływowe wpływy, np. serowarskie czy rybne, trzeba wskrzeszać.

  8. Dziękuję za odpowiedź. Sarkastyczna ale z klasą.
    Chyba jest Pan źle poinformowany ale poprzedni Szef Kuchni w Molo nie był właścicielem tej restauracji tylko jej pracownikiem, więc chyba to nie on płacił za elewacje itd.
    Oczywiście otwarcie nie pisze Pan o tym, że to właśnie ten gałgan Niewiarowski tak źle prowadził Molo, że aż roiło się od zadowolonych klientów, jednakże barwne opisy barowych dań, frytek itd nie dotyczą przecież wczorajszego kursu dolara tylko bezpośrednio umiejętności szefa kuchni. Nie wszystko trzeba kawa na ławę aby gawiedź zrozumiała.
    Pana recenzja była arcy stronnicza, stąd taki ferment. Nikt przecież nie życzy źle Neptunowi, jeżeli będą dobrze nam gotowali. Stał się Pan nie krytykiem tylko adwokatem Molo/Neptuna w starciu z wolnym rynkiem. Jako krytyk nie może Pan sobie pozwalać na uczestnictwo w takich ustawkach a to, że to było ustawką pachnie na 50 kilometrów.
    Wydźwięk Pana relacji jest taki, że Molo za Niewiarowskiego było obskurne, z tłustymi frytami i karkówką, natomiast Neptun powstał jak Feniks z popiołów i teraz jest pięknie i będzie jeszcze bardziej cudownie jak już skosztujemy piankę. Wiemy, że to nieprawda.
    Do tego wszystkiego dochodzą rozterki rodem z Hamleta nowego szefa kuchni czy zmieniać to popularne badziewie, które stworzył Niewiarowski, czy też od razu wprowadzać nowe uduchowione propozycji rodem z przebrzmiałej kuchni molekularnej.
    Tak się po prostu nie godzi. Chcemy uczciwych relacji, które zachęcą lub odstraszą od różnych przybytków. Nie chcemy ustawek i słodzenia.
    Przyznam Panu, że podczas podróży służbowej byłem w Molo tego lata i jedzenie było o niebo słabsze niż za „panowania” Niewiarowskiego. Klientów też było mniej jak dawniej.
    W kuchni i obsłudze Dymu na wodzie też można znaleźć niedociągnięcia ale tam po prostu lepiej potrafią gotować i jest przyjemniej.
    Tak na zakończenie mała porada dla Pana protegowanych: malowanie restauracji na niebiesko to błąd w sztuce. Na niebiesko maluje się miejsca, które mają się kojarzyć z dietą (np. ośrodki odchudzające) a nie restauracje. Skojarzenie Neptun-morze-kolor niebieski jest nadmiernie logiczne::)).
    Wartością samą w czymkolwiek jest tzw ciągłość, która oznacza, że nie trzeba burzyć tego co miało sukces aby na siłę pokazać, że przyszło nowe. To po prostu barbarzyństwo.
    Pozdrawiam i chcę prawdziwych krytyk abym mógł też z nich skorzystać.

    • Odnośnie Pana komentarza to widzę że chyba dobry znajomy pana Niewiarowskiego.
      Byliśmy klientami Molo teraz jesteśmy Neptuna.Mamy obraz jak było kiedyś jak jest teraz na początku też się wahaliśmy co do np.menu bo jest o ograniczonym wyborze,przed tem było tego dużo wręcz za dużo ale też smacznie-nikt nie mówi że nie teraz jest Neptun zarządzają młodzi ludzie pełni ambicji,wiary w ducha,do tego o nie codziennym doświadzeniem mają swoje poglądy,swój wizerunek tak jak widzą przyszłość tej restauracji tak robią nie można budować swojego wizerunku na czyimś dlatego postanowili to zmienić.Publikując ten artykuł jest to dla nich jakaś szansa że na czyimś fundamencie stworzyli elegancką restauracje o wysokim poziomie kulinarnym aby przekonać do siebie klientów.Opisane zostały tutaj tylko rzeczy jakie były serwowane co Pan krytyk ujawnił-to nie jest grzech a że duma poprzedniego szefa kuchni i jego znajomych zostały urażone to już jest ich problem.Nikt nie oczernia poprzedniego kucharza za coś co było nie smaczne bo wiemy i jedliśmy w Molo Cafe od samego początku,czy tatary,sałatki greckie cezara.makarony i frytki wszystko było smaczne.Teraz jest inna kuchnia bardziej twórcza,ciekawsza,rozbieżna i tego się trzeba trzymać.Zaskakiwać ludzi potrawami których nigdy nie jedli albo już nigdy nie zjedzą.W Restauracji Neptun sposób podania oraz smak potraw pozostawiają wiele do życzenia i na pewno pozostaną w pamięci na długo.

      Co do niebieskiego do wedle gustu wyrazisty kolor niebieski,żółty,zielony staje coraz bardziej popularny w zabytkowych kamienicach a budynek ten z tego co mi wiadomo to jest usteckim zabytkiem.

      • Źle mnie Pan zrozumiał. Znam Rafała Niewiarowskiego bo poznałem go jedząc u niego codziennie na wakacjach 2 lata temu. Lubimy się korespondencyjnie bo wyznajemy podobne zasady kulinarne.
        Co do moich postów to był to sprzeciw wyłącznie wobec ustawki, którą urządzono aby zrównać z ziemią Niewiarowskiego a podnieść nad niebiosa nowego Neptuna. To było zupełnie nie fair. Osobiście dobrze życzę tym nowym ludziom choć moim zdaniem idą drogą niewłaściwą w tej lokalizacji ale mam prawo wyrażać swoje zdanie skoro nikogo nie obrażam.
        Nie znam tych nowych ludzi i naprawdę nie mam interesu aby im nie szło.
        Nie podoba mi się wyłącznie styl w jakim zorganizowali tę ustawkę.
        Lepiej stanąć w słońcu tzn w swojej kuchni, dać z siebie wszystko i zachwycić tzn mieć klientów.
        Jeżeli ma Pan ichotę na korespondencję kulinarną to proszę na maila Maksymiliankultys@gmail.com. Tutaj już nie będę pisał aby nie robić ruchu na barowych blogach.

  9. Przeczytałem z wielką uwagą komentarze i polecam Panu jak najprędzej udać się do Dymu Na Wodzie aby przekonać się o rzetelnej ocenie pani Katarzyny a pana artykuł być może nie jest sponsorowany ale takie sprawia wrażenie pozdrawiam szef kuchni z 25 letnim stażem.

  10. Przepraszam bardzo nikt tu nikogo nie równa z ziemią.Poda mi Pan przykład gdzie w artykule zostały zawarte jakieś słowa krytyczne???”Latem trafiła tu też znana warszawska recenzentka restauracyjna, która bawiła w kurorcie na wakacjach. Na przekąskę zjadła wówczas marchewkę z dipem typu tzatziki a następnie karkówkę, której towarzyszył tenże sam dip. Taka była bowiem wówczas kuchnia Molo – nudne zestawy barowe z frytkami i surówkami” to jest dla was krytyka?to jest opisanie jak w Molo było nikt nie mówi,że to było nie jadalne czy coś.To jest porównanie tego co było kiedyś i co jest teraz i w jaki sposób jest podane i pod jaką postacią.Dlaczego to tak ciężko zrozumieć.Dobrze pan Rafał Niewiarowski odszedł otworzył własną restauracje pewnie z nowymi daniami może lepszymi nie wiem nie wypowiadam się ale przeszłości nie wymaże z pamięci ani tego co serwował.TAK JAK MÓWIĘ BYŁEM KLIENTEM MOLO CAFE więc wiem co tam się serwowało.Po co komu robić przykrość w jakim celu?Ktoś kto zauważył inną,ciekawszą kuchnie napisał o tym jakie są jego przemyślenia nikomu tu nie ubliża-trzeba czytać ze zrozumieniem.Na blogu jest takie oburzenie ponieważ ci co znają Pana Rafała wiedzą co robił i co robi w tej chwili może to ich dotknęło wiedzą,że stać go na więcej-wiem że jest dobrym kucharzem-bo gotuje dobrze,ale dlaczego jest taka awantura jak ktoś wszedł po nim i nie chciał pozostawić śladu po tym co było to jest złe?miał to pozostawić bo tam była dobra kuchnia?Każdy ma swoje poglądy każdy ma swój rozum i dąży do jakiegoś celu dlatego restauratorzy Neptuna to zrobili a Pan krytyk sie pod tym podpisał.

    Ps. nie chcę pisać do Pana prywatnie niech ludzie a przede wszystkim klienci za czasów Molo Cafe i terazniejszych porównaja jak było i jak jest i niech to sami ocenią czy zmieniło się na lepsze czy gorsze i czy faktycznie się obsmarowuje Pana Rafała.

  11. dziwne o co wam tu chodzi ? a juz zupennie nierozumiem tego watku z Dym na wodze, ktory pdsyca kilka osob. mi to wlasdnie wyglada na reklame bo ja niewiem, skoro receczja jest o restauracji neptun to o co chodzi ciagle z ta restaruracja Dym na wodzie, ktora sie pojawia ciagle w komentarzach i jej szefem kuchni? chyba chce sobie po prostu darmowa reklame zrobic przy okazji, a jaksie w google wpisze email tego pana,ktory najwiecej krzyczy to wychodzi ze on sprzedaje sprzet do restauracji, wiec po prostu sie chce zareklamowac tanim kosztem, mysla ze ludzie sa az tacy gupi? slabe!

  12. Jak slysze to obrazanie Molo to az mnie krew zlewa. Znam restauracje Molo Cafe od samego poczatku i jadam teraz w Dymie na Wodzie regularnie w kazde wakacje jak przyjezdzamy z rodzina. Wszyskim moim kolezanka i znajomym polecalam i polecam Dym na Wodzie najlepsza restauracja w ustce.Szefa kuchni nie znam ale sadzac po jego daniach – sa wysmienite i nowoczesne – musi byc to czlowiek obeznany z gotowaniem i na pewno zna sie na gotowaniu. W przyszle wakacje napewno znowu zostawie tam moje pieniazki i nie bede zalowal. POLECAM!!!!1

  13. Nie powinienem zabierać głosu, bo na Pomorzu byłem raz w życiu, ale jak czytam takie „dyskusje” to mnie też krew zalewa. Ot, typowa Polska, typowe polskie piekiełko. Komuś się udało, to trzeba nogę podstawić, opluć, „oby mu się ta chata spaliła i właściciciele razem z nią”, tak myślą pewnie niektórzy, tryskający zawiścią. Ludzie, czy raczej „chamy” opanujcie się w końcu, bo z takim nastawieniem tu będzie zawsze syf, kiła i mogiła. Nie jestem związany z nadmorską kuchnią, bo jestem typowym szczurem lądowym, ale ten lokal bardzo mi się podoba, widać, że właściciel, kucharz zarazem, postanowił stworzyć coś innego, oryginalnego i chwała mu za to. To, że akurat wziął to z Wielkiej Brytanii, nie dziwne, skoro tam pracował, gdyby mieszkał na Krymie, to pewnie założył by restaurację w stylu krymskim czy czarnomorskim. Można śmiać się z brytyjskiej kuchnii, ale trzeba uszanować to, że ludzie potrafią korzystać z morza i jego skarbów, korzystając zarazem ze skromnego dorobku kulinarnego na lądzie. W Anglii lub Walii takich jadłodalni jest sporo i chyba nikt nie ma o nich złego zdania. Na pewno to lepsze niż te obrzydliwe, tandetne smażalnie ryb lub pseudo-włoskie, pseudo-śródziemnomorskie restauracyjki, gdzie wszędzie jedno i to samo, w dodatku, zamiast ryb, w menu jest pizza.
    Wszystkie te dania na talerzach wyglądają arcyciekawie i arcyapetycznie, oby więcej takich lokali.
    A zawistnym mówię „wyp…….na drzewo, tam wasze miejsce”.

  14. Dziękujemy Panie Jakubie za taki komentarz miejmy nadzieje,że to dotrze co do niektórych ludzi.W tym kraju obywatel nie może mieć przecież lepiej od swojego sąsiada a jak ma to później jest jak jest zresztą na emigracji jest to samo Polak Polakowi stwarza obóz pracy bo po co żeby on się dorobił jak moge ja mieć lepiej.Zawiść w ludziach nigdy się nie zmieni a na pewno nie w tym kraju

  15. Byliśmy w Neptunie w zeszłym tygodniu, przyznam… wystrój mnie przeraził!!! Trupi błękit w sztucznym oświetleniu i aż krzyczące na jego tle czerwone krzesła… sen wariata!
    Jednak nie zrażeni tym zajrzeliśmy do karty dań. Tu kolejne zaskoczenie, albowiem opis dokonań rodzinnych zajmował więcej miejsca niż same dania. Być może są one pięknie podane, smaczne i wyszukane, ale nie sprawdzę tego ponieważ… nie jadam mięsa.
    Wiadomo w takich sytuacjach najlepiej porozmawiać z obsługą.
    I tu kolejne zaskoczenie, albowiem pani kelnerka na moje pytanie, czy jest w stanie zaproponować mi coś bezmięsnego, zaczęła mi przez ramię zaglądać do karty (biedactwo nie nauczyło się jednej strony tekstu) i ostatecznie „rozczulająco” spytała:
    „To może jakiś deser?”
    Opadło mi wszystko, na co grawitacja ma wpływ! Wiedziałam już, że nie jest to partner do rozmowy i poprosiłam o skonsultowanie moich potrzeb z kuchnią.
    A kuchnia wydała wyrok: zupa z dyni, albo kopytka w sosie pomidorowym!
    Jak na kuchnię autorską dość kiepska propozycja. Jak na możliwości kucharza, który szczyci się nauką u światowych sław… totalna porażka!
    Nadmienię jeszcze, że „pan gotujący” nawet się nie pofatygował do mnie w celu osobistego omówienia tego, co mógłby mi zaproponować.
    Myślę, że taka nonszalancja w prowadzeniu lokalu, którego (w tamtym momencie) byliśmy jedynymi gośćmi nie wróży dobrze na przyszłość.
    Oczywiście muszę dodać, że nie był to jedyny lokal na świecie, z którego wyszłam bo nie miałam co zjeść. Jednak nie przestanie mnie zadziwiać, że w XXI wieku wiele lokali gastronomicznych nie jest przygotowanych na istnienie takich klientów jak ja. Wystarczy spojrzeć w statystyki. Liczba ludzi, którzy nie jedzą mięsa i ryb jest wciąż rosnąca.
    Więc wypada mieć w swojej karcie chociaż jedno, dwa dania z zielonym listkiem. A jeśli ich nie ma, to każda, nawet średnio wyposażona w produkty spożywcze kuchnia i mająca średnio inteligentnego kucharza, jest w stanie na poczekaniu wymyślić przynajmniej kilka porządnych dań.
    W mojej ocenie lokal do bani!

    • To niech Pani jada w restauracjach wegetariańskich lub wegańskich. Tylko człowiek mało rozumny idzie do lokalu z nazwą, jednoznacznie kojarzącą się z morzem, aby zjeść coś wegańskiego. To tak, jakbym poszedł do MacDonalda na piwo albo do teatru na balangę.

      • Hmm… Panie Jakub.J, więc człowiek mało rozumny, który w głupocie swej zaprzestał jedzenia mięsa niech siedzi w domu, nosa nie wyściubia na świat, a jak chce coś zjeść na prędce, to niech sobie jedzie 150 km do najbliższej restauracji wegetariańskiej… no taaaak… powalający tok myślenia!
        Może zdziwię pana, ale w okolicach Słupska jest jednak kilka przybytków gastronomicznych, w których da się zjeść zdrowo, smacznie i nie ma na talerzu mięsa. Zapewniam pana również, że przygotowanie tego typu dania (nawet mimo tego, że nie ma go w karcie) zazwyczaj nie stanowi problemu dla kuchni.
        Dodam jeszcze, że w lokalu z nazwą, jednoznacznie kojarzącą się z morzem, są raptem dwa dania główne z ryb, a obok nich jest również wołowina, dzik, przepiórka i kurczak… tak więc pana tok argumentowania nie jest dla mnie jasny…
        Reasumując, albo kucharz jest kreatywny, ma fantazję, polot i potrafi dynamicznie dostosować się do okoliczności, albo nie.
        Ja akurat nie jem mięsa z wyboru, ale jest coraz więcej ludzi z nietolerancją białka zwierzęcego. Więc ludzi nie z fanaberią i mało rozumnych, tylko z najprawdziwszą chorobą! I co ich też pan wyśle do restauracji wegetariańskiej lub wegańskiej?!
        Nie przesadzajmy, zrobienie dania bez mięsa, to nie jest lot na Marsa!

        p.s.
        A co do balang w teatrze… byłam na kilku! Świetnie się bawiłam i nawet nieźle najadłam 🙂

        • Ale ja nigdzie nie napisałem, że w teatrze nie ma balang. W fastfoodzie sieciowym, nie w McDonaldzie, ale w konkurencji, piłem kiedyś piwo. Po prostu pani wypowiedź była w takim tonie, że musiałem w ten sposób zareagować. Po co była ta krytyka w ogóle, nie można było tego napisać w inny, bardziej kulturalny sposób? Trzeba było zjeść deser, a w domu zjeść obiadokolację.
          Ja w ogóle nie jadam na mieście, wolę chipsy skonsumować i zjeść porządną kolację czy obiadokolacje w domu.

  16. Kolejne wścibskie babsko!!!

    Z tego co Pani opisuje to narzuca się wniosek-wchodze do restauracji już jestem nie zadowolony,bo kolory,bo to bo tamto,patrze w karte kuchnia autorska,ktoś przyjechał z jakimś doświadczeniem szczyci się tym to trzeba zjechać kogoś bo jest za kolorowo!!! Typowy charakter obywatela polskiego.Powiem Pani tak,jestem klientem Neptuna przychodzę ze znajomymi także z weganami mówimy obsłudze o tym a ci idą do kuchni i dają propozycje jeśli nam coś nie pasuje to się staramy bardziej podpowiedzieć na co mamy ochotę i wtedy coś wychodzi z kuchni-i wychodzi smaczne i ładnie podane np.sałatka z orkiszu i kuskusu z buraczkami i kozim serem.To że nie ma dań wegetariańskich wcale się nie dziwie że nie ma Ustka to miasto spokojne i mało ludzi chodzi po restauracjach i jest tam pewnie mało wegetarian więc być może nie ma sensu aby to był na menu-bo nie ma dla kogo.

    Nachodzi mi pytanie,czy Pani wypowiada się na temat każdej takiej restauracji,czy tylko tej co coś w niej jest?Jak się mi coś nie podoba to wychodzę a Pani jest osobą zawisła,która ma najwięcej do powiedzenia w kwestii niezadowolenia nie da się każdemu dogodzić a jak się nie podoba to radziłbym się nie wypowiadać bo brudzi Pani tymi opisami na całej lini.Trzeba się cieszyć z czyiś sukcesów a nie potępiać.Szkoda że w tym kraju najwięcej mają dopowiedzenia ci którzy są nie zadowoleni.

    • Popieram, niestety, do takich sytuacji trzeba się przyzwyczaić. Moja krytyka dotyczyła właśnie sposobu przedstawienia tej sytuacji przez tą Panią. W Polsce, ludzie albo narzekają i plują albo…..milczą. Ja wolę milczenie.

      • Z milczenia żadna rewolucja by się na świecie nie wydarzyła! Mówią ci co myślą i mają odwagę.
        I żeby było jasne… ja wcale nie życzę źle Neptunowi, wręcz przeciwnie, bo w regionie jest mało miejsc z pewnym poziomem.
        Moją krytykę powinno się odebrać jako konstruktywną i wyciągnąć z niej wnioski, a nie obrzucać mnie inwektywami panowie, bo nie do was ją kierowałam. No chyba, że stanowicie „zaplecze Neptuna”? W takim razie w zupełnie innym świetle widzę te pieniackie wypowiedzi 😉
        Niewątpliwie zdenerwował mnie artykuł, który „sponsoringiem” pachnie na kilometr i nie miał wiele wspólnego z rzeczywistością zastaną przez nas w piątkowy wieczór.
        A wy panowie nauczcie czytać się ze zrozumieniem… choć może to być trudne dla niektórych osób piszących z takimi błędami.
        Pozdrawiam
        Kolejne wścibskie babsko! 🙂

  17. Oj!!!!!!!!!!!!
    Tyle się tu naczytałem pochlebstw i poklepywania po plecach właściciela i kucharza w tym lokalu. A ja muszę dolać wiadro dziegciu. I to nawet pełne…….
    Miałem okazję odwiedzić ten lokal i doznać bardzo srogiego zawodu. Począwszy od obsługi, niekompetentna i nie znająca zawartości serwowanych dań. Menu, ubogie i nie zawierające surówek jedynie niektóre zapiekane w sposób nie zawsze odpowiadający walorom smakowym jak i możliwościom swobodnej konsumpcji. Wydawało by się że lokal o takiej nazwie i w tym miejscu zaoferuje całą gamę dań rybnych pod różnymi postaciami a tu zawód totalny. Wystarczy zajrzeć do karty. Oczekiwanie na podanie dania przy obłożeniu około 10-ciu dorosłych osób 40 minut na „zupę” rybną wg. karty (a w rzeczywistości jakiś krem z odrobiną wiórków z wędzonej ryby i 1/2 jajka) i około 1 godz na danie rybne – SKANDAL!!!!!!!!!
    OGOLNIE – ZAWÓD OGROMNY
    NIE POLECAM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―