Wkrótce finały dwóch najgłośniejszych programów kulinarnych ostatnich lat: Masterchef i TopChef. Kto zgarnie główne nagrody? Czy na pewno Maria? Czy naprawdę Darek? Zanim oficjalnie się tego dowiemy, zobaczmy, kto prowadzi w walce o widza, która toczy się na zapleczu medialnym telewizyjnych kuchni.
Latem, gdy wiadomo już było, że do walki o widza wielkich formatów kulinarnych z TVN stanie Polsat, Magda Gessler oświadczyła, że zupełnie nie obawia się o wyniki oglądalności Masterchefa, bo gotujący amatorzy są w stanie zainteresować więcej widzów niż profesjonaliści
Pod koniec emisji obu programów trzeba przyznać, że miała rację, bo z najnowszych wyników oglądalności wynika jasno, że podczas gdy Masterchef gromadzi co tydzień średnio około 3 miliony widzów, to TopChef już tylko nieco ponad 1,7 miliona. Ale czy na pewno za sprawą amatorów?

Pierwszej edycji TopChef naprawdę bardzo trudno coś zarzucić. Program jest dynamiczny, uczestnicy dobrze dobrani, jurorzy jak ta lala, słowem chłopcy tak malowani, że rozmaryn sam się rozwija. W TopChef działo się też znacznie więcej niż w Masterchef i to nie tylko ze względu na różnice w długości odcinków. Uczestników grupowano w dziwaczne konstelacje, prowokowano widowiskowe konflikty, niektórych przekonano do swobodnego i rzęsistego przeklinania, przy czym niekulturalne przekleństwa potem oczywiście kulturalnie wypikano. Zaproszono garnitur gości specjalnych, ściągnięto wysublimowane podniebienia, wręczono też prestiżowy staż w najbardziej uznanej restauracji świata El Celler de Can Roca.
Generatorami zainteresowania w tego typu programach są jurorzy. O ile do składu jurorskiego Masterchefa widzowie do dziś mają zastrzeżenia, o tyle na dobór jurorów w TopChef narzeka niewielu. Rozbudowany panel oceniający uzupełniały rozpoznawalne postaci. Była Beata Tyszkiewicz, była Kora, był i prezydent Akademii Gastronomicznej w Polsce, Maciej Dobrzyniecki. W jednym z odcinków pojawiła się nawet grupa dziesięciu blogerów kulinarnych, którzy, hehe, zgodzili się stawić w programie. Tutaj mógłbym się doczepić, bo występ blogerów wyszedł bardzo blado, ale nie będę się czepiał, bo doskonale zrobiła to uczestnicząca w nagraniu Basia Starecka. Zresztą mało to istotne, bo jurorzy z blogosfery pełnili w odcinku rolę dekoracyjną. W zasadzie nic nie zjedli, nic nie ocenili i nic nie powiedzieli, za to gromadnie zasiedlili pusty stół w Warszawie Wschodniej, w której odcinek akurat kręcono. Aura ich mocy skutecznie skryła wnoszony cichaczem do odcinka granat, który odbezpieczył osobiście właściciel restauracji, Mateusz Gessler. Tak, tak, miał TopChef nawet to najwłaściwsze dla wskaźników oglądalności nazwisko, choć połączone z nienajwłaściwszym imieniem.
Komentatorzy natychmiast zwrócili na to uwagę, podkreślając znacząco, że w rzucaniu przekleństwami na ekranie Mateusz Gessler zdystansował nawet najbardziej odważnych uczestników TopChefa, którzy jak zawsze klęli sobie do woli, nie zważając nawet na obecność dam przy stole. No, (piiii!), wszystko było jak trzeba!
Tymczasem w statystykach prowadzi skromniejszy, grzeczniejszy i mniej rozbudowany Masterchef. Czy dlatego, że producenci wyciągnęli wnioski z pierwszej edycji i postanowili zrezygnować z epatowania widzów pechami, niedołęstwem i życiową beznadzieją uczestników? Czy dlatego, że jurorzy, poza strojeniem min do kamery, zaczęli w końcu coś do tej kamery mówić? A może dlatego, że gościem specjalnym serii był najczęściej pojawiający się na polskim szklanym ekranie mistrz kuchni, tym razem wyjątkowo bez kostki rosołowej?
Gdy podczas emitowanego wczoraj półfinałowego odcinka Masterchefa Magda Gessler komentowała deser jednego z uczestników, nieuchwytna praprzyczyna przewagi Masterchefa zmaterializowała się na moich oczach i, przybrawszy ludzkie ciało, z właściwą tylko sobie gwiazdorską manierą wyrzekła „Charlie, wolę twojego homara!”
Nina Terentiew zapowiedziała, że Polsat pokaże kolejną edycję TopChefa i to wcale nie dopiero jesienią, ale już na wiosnę, a wtedy konkurenta na antenie nie będzie.
Sprytne.
Stawiam na Córkę Roku (Beatę) i Malikę (jest finał- musi być zaskoczenie).
dokładnie, byłbym za córką („O przepraszam, ale też nie mój poziom”)
Myślę, że statystyka oglądalności jest podyktowana nie tyle jakością programu ile dniem emisji. W niedzielę o 20tej więcej ludzi jest w stanie zasiąść przed telewizorem, bo cóż ma robić przed poniedziałkiem – nic tylko się ogłupiać pudłem. We środę ta sytuacja może nie mieć już miejsca, bo są inne sprawy – koniec pracy, powrót do domu czy późne zakupy.
Ciekawe porównanie. Ja oglądam oba formaty i szczerze mówiąc nie wiem, na który bym się zdecydowania, gdybym miała wybrać tylko jeden. W obu więcej jest reklamy oraz problemów personalnych niż gotowania. Mimo wszytko postawiłabym jednak na TopChefa – uczestnicy byli o wiele bardziej barwni, było ciut więcej gotowania i można było posłuchać o ciekawych technikach.
to jest tylko program, który się ogląda lub nie – nie wierzę by każdy z oceniających miał ten sam smak – ekipa ma trudne zadanie i wielką przygodę życia. Panie Arturze Pan by lepiej oceniał. a co do ziemniaków polecam prażonki z maślanką.
Pozdrowienia dla pana Artura.Święta prawda Halinko.
Obie panie Haliny również gorąco pozdrawiam i dziękuję za ciepłe słowa, a ze względu na ich dokonania i doświadczenie po prostu nie śmiem polemizować
Z Masterchefa odpadł najlepszy
Mam uraz po pierwszym sezonie Masterchef. W tym roku stawiam na TopChef, jednak uczestnicy w obu programach dość tragiczni.