Alleluja i do buzi!

Prosta i skromna, choć właściwie nieznana – tak o kuchni klasztornej myśli niewtajemniczony w arkana refektarza świecki, przed którym życie zakonne skrywa się za niedostępną kurtyną tajemnicy. Ale ta kurtyna zaczyna opadać, bo siostry gotują już nie tylko dla duchownych, ale i dla czytelników, słuchaczy i widzów

Alleluja i do buzi - Anielska Kuchnia

Jeszcze kilka lat temu, zapytani o wymienienie nazwisk najbardziej znanych gwiazd polskiej sceny kulinarnej, wymienilibyśmy co najwyżej parę, dziś już co najmniej kilkanaście. Nic dziwnego, skoro o kuchni mówi się już nie tylko w kategorii jedzenia, ale i tworzenia, a gotowanie przestało być zwykłym przygotowywaniem, a stało się kreacją. Kulinarna scena medialna rozwija się wielopoziomowo, a jeden z tych poziomów, i to wcale niepośledni, coraz gęściej zaludnia całkiem nowa grupa gotujących: siostry i bracia zza klasztornych murów. Nowa siła sprawcza naszych czasów – głodne penetracji oko medialnego konsumenta – żąda dużo, gwałtem i bezceremonialnie, zatem podpatruje przez szparki, roztapia pieczęci i łamie klauzury. Oto kulinarna rewolucja na naszych oczach dociera do klasztornych kuchni i ujawnia tajemnice refektarza zwykłym śmiertelnikom dotąd niedostępne. No tak, tajemnice klasztornych kuchni, czyli właściwie co?

Rzecz zaczęła od audycji Siostry Leonilli, która wiele lat temu zagościła na antenie antenie Radia Maryja. Model audycji jest prosty – słuchacze zapisują dyktowane z anteny przepisy, najczęściej na bardzo proste i oczywiste potrawy na przykład na sałatkę z pokrojonych w kostkę śledzi, cebuli, ogórków i ziemniaków. Niektórym słuchaczom udaje się do programu dodzwonić, mogą wówczas zadać pytanie, z których niektóre żyją potem w sieci swoim własnym życiem, jak choćby kultowa kwestia pasteryzacji ryby po grecku poruszona przez Magdalenę z Poznania.

Przepisy wymagające większego zaangażowania, a w każdym razie dalekie od prostej kuchni Siostry Leonilli, prezentuje zaś Siostra Anastazja. Książki z jej przepisami zdążyły się już rozejść się w imponującym nakładzie 1,8 mln egzemplarzy. To zainteresowanie może wzrosnąć, jeśli zauważyć, że Siostra Anastazja należy do zgromadzenia, które gotuje dla krakowskich jezuitów. Ciekawscy mogą przecież zechcieć sprawdzić, jak bliskie Papieżowi Franciszkowi umiłowanie franciszkańskiej prostoty przekłada się na przykładną ubogość strawy jezuitów, z których Papież się wywodzi.

Jak jadają stołownicy Zgromadzenia Sióstr Boskiego Zbawiciela można sprawdzać już od dawna na kanale ReligiaTV dzięki cyklom kulinarnym Anielska Kuchnia oraz Anielskie Smaki. Prowadząca program Siostra Aniela opowiada w nim o smakach z dzieciństwa i przygotowuje potrawy stosunkowo niewyszukane, które można zakwalifikować do kanonu polskiej kuchni popularnej. Czasami Anielska Kuchnia potrafi jednak zaskoczyć. W odcinku przygotowywanym nad brzegiem zakonnego stawu rybnego, wspominając swoją wizytę w Ziemi Świętej i jedzoną w jednej z tamtejszych restauracji miejscową rybę, Siostra Aniela postanawia przygotować… pangę w porach i… paprykarz z mintaja

http://www.youtube.com/watch?v=KwJfQIMpJpI

Do ilustracji, choć mniej przewrotnych, sięga też Ojciec Wojciech Jędrzejewski, dominikanin z dyplomem kucharza. W programie „Boska Uczta” kontrastami kulinarnymi ilustruje sprzeczności biblijne, a przestrzeń kuchenną wykorzystuje jako tło do głoszenia katechezy. Chętnie sięga do smaków kuchni orientalnych, nie szczędzi korzeni i przypraw, a gotową potrawę prezentuje zaproszonym do refektarza gościom specjalnym – restauratorom, których roli do chwili obecnej nie udało mi się wszak odgadnąć. Cokolwiek restauratorzy oświadczą po degustacji, potrawa i tak trafi na stoły braci, może więc dobrze, że ci, oddzieleni od gościa pewną odległością, wieńczą każdy jego werdykt gromkimi oklaskami.

Cóż jeszcze można pokazać, jakie inne sekrety warto ujawnić, jaką myśl zilustrować? Takie pytania musieli sobie zadawać autorzy jedynego w swoim rodzaju show „Łubu Dubu” poczętego dla kanału Comedy Central przez Pawła Lorocha, Agatę Passent i Piotra Poraj-Poleskiego. Fani zapewne pamiętają, że seria ukazywała nowoczesną stację telewizyjną w krzywym zwierciadle, a składała się z kilku parodii dobrze znanych programów telewizyjnych. W wielce obrazoburczej serii znalazło się też i miejsce na klasztorny program kulinarny, który, pod nazwą „Kuchnia Rozpasana”

poprowadziła „największa wśród maluczkich” Siostra Benedykta (tego) w asyście „jej podkuchennej” matki Denuncjaty. W szaleńczym kalejdoskopie znanych ze szklanego ekranu postaci Gosi Nieforemniak, Agi Odchylińskiej, Degustina Jegorolli i Marty Seller siostry zabłysły szczególnie, zwłaszcza gdy hojną ręką raczyły się winem prosto z karafy, podejrzanymi pigułkami, a nawet – o zgrozo – sziszą!

Tak się składa, że Łubu Dubu obchodzi właśnie pierwszą rocznicę emisji, a do tego w tym roku Wielkanocny Poniedziałek pokrywa się z prima aprilis, stąd nawiązanie do tego show wydaje się w tym miejscu zupełnie uzasadnione. Niemniej w pełni uprawnione jest tu też pytanie, czy medialna ewangelizacja kulinarna, która dzieje się na naszych oczach, to skuteczny sposób na głoszenie Słowa Bożego? Rosnąca podaż zazwyczaj świadczy o rosnącym popycie, a zauważenie tematu przez parodystów świadczy o jego istotności i nośności. Wygląda więc na to, że popularyzacja Słowa Bożego przez kuchenne okienko ma potencjał, rzecz w tym, aby go dobrze wykorzystać.

Zachwyt nad pangą i paprykarzem z pewnością jest niewskazany, zaś deko więcej strawy duchowej – wprost przeciwnie…

  1. Wydaje mi się, że nie należy łączyć ewangelizacji z kuchnią osób konsekrowanych, zgromadzeń zakonnych czy każdych afirmowanych medialnie obszarów popularyzacji kuchni, która zaistniała w kregu zainteresowań na zasadzie, że w zakonach to dopiero gotują i sobie dogadzają. Aktualnie, tylko zakony żeńskie są zdolne do tworzenia specyfiki kuchni ciekawej, nawet dla obserwatora zewnętrznego kreatywnej. Z mojej znajomości „na rzeczy” zgromadzenia zakonne męskie nie sa szczególnie zainteresowane tworzeniem szczególnej kuchni, ciekawej kuchni a wiąże się to z prozaiczną kwestia finansów. Prawda tez jest taka, że w męskich zakonach jest najwięcej sybarytów i smakoszów!
    Owszem, istnieją zgromadzenia prowadzące gospodarstwa o charakterze rolniczym, a więc mogące wyprodukować surowce sużące do wyżywienia członków zgromadzenia, ale żadne ze zgromadzeń nie ma możliwości kształcenia kucharzy, mogących w perspektywie stworzenie nadzwyczajnych potraw, mogących stanowić atrakcje medialne. Małe domy zakonne, czy zwykłe parafie zatrudniają osoby gotujące nie zawsze doskonale, czy tylko dobrze gotujące. A jeszcze w latach 60, 70 bywałem w zakonach ( z racji specyficznego i rzadkiego zawodu) gdzie dawano jedzenie….daj Boże zdrowie! Ogólny regres powołań zakonnych i kapłańskich, sprowadził ta dziedzinę życia do najprostszych działań,. mających po prostu nakarmić głodnych, bez zbytniej ekwilibrystyki kulinarnej. Zjawiskowe siostry Anastazja, Aniela czy Leonilla podają przepisy osiagalne w dostepnych blogach, czy innych mediach. Dowcip polega na zbytniej porcji wiary, że jeżeli zakonnice, to na pewno przepisy będą kwintesencją doświadczen i tradycji w tym, owianym tajemniczością, obszarze społecznym.
    Osobiście, miałem szczęście, w małym domu żeńskiego zgromadzenia poznać siostrę Martę, kucharkę, dzięki ktorej poznałem nie tyle przepisy, co pewne, zanikające technologie dobrego gotowania, robienia wędlin, przetworów owocowych, jarzynowych i wielu innych, a na dzień dzisiejszy zapomnianych cudów kuchni, nie tylko zakonnych. Mialem szczęście gotować z kuchmistrzami wykształconymi przez legendę tej sztuki ,
    śp Mirona Stanisławskiego, szefa kuchni w przedwojennym Bristolu, a po wojnie pierwszego szefa restauracji hoteli Merkury i Polonez w Poznaniu. Nazwisko Mirona widnieje w zespole redakcyjnym kolegium redakcyjnego monumentalnego dzieła, kompendium wiedzy kuchmistrzowskiej pt „Kucharz Gastronom”.!
    Tak więc, chylę czoła przed KK za poruszenie ciekawe i tak ciekawego zjawiska, jak gotowanie w klasztorach i domach zakonnych Kościoła w Polsce.
    Z przykrością napisac muszę o przypadku znakomitego kucharza, nie mogącego znaleść miejsca w gastronomii otwartej (zbyt duże wymagania jakości surowca jakie stawiał) w Poznaniu, ktorego zatrudniono w w Domu Księży Emerytów! Po przepracowaniu za grosze ( w umowie była praca do końca jego sił zawodowych, w zamian za miejsce na dożycie), siedmiu lat, zostal zwolniony przez nowego dyrektora administratora, księdza
    „wykształciucha”, trzydziestoletniego zakonnika, zapewne wierzącego, że do gotowania wystarczy „absolwent” zawodówki kucharskiej, albo „baba” gotująca wesela! Oczywiście, pensjonariusze Domu Spokojnej Starości nie pomrą z głodu, ale mam obawy, czy na ich talerze nie trafi konserwa turystyczna z zawartościa 25% mięsa MOM. Reszta…. nie ważna!
    Pozdrawiam
    ps Znakomitą kuchnię miał dom ss. Elżbietanek w latach 80-tych w Gdańsku Oliwie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―