Magda Gessler, Karpacz i trzy procent

Naleśniki z bryndzą, Quiche Lorraine, tarta łososiowa i jaja na różne sposoby: faszerowane po polsku, sadzone na mortadeli, gotowane z sosem tatarskim, jajeczne pasty, tradycyjna jajecznica, a do tego chrupiący chleb, świeże masło i gorąca kawa – rety, jak chciałbym zjeść takie śniadanie!

Wydawałoby się, że przynajmniej gdy wpadnę do Karpacza, będę miał okazję, a to za sprawą Magdy Gessler, która zapyziałą garkuchnię miejscowego hotelu Corum postanowiła przemienić w śniadaniarnię i to wcale niebylejaką – jasne i przyjazne wnętrze, obfitość stołu, świeżość potraw, różnorodność kompozycji i dobry smak. Los hotelowej kantyny miał się odmienić, goście mieli stawiać się tłumnie, a opinia o Karpaczu miała pójść w Polskę korzystna. Skończyło się jednak całkiem inaczej. Zamiast szczerej obfitości i kuszącej różnorodności podczas wizyty kontrolnej Magda Gessler ujawniła mizerotę stołu, którą zresztą zainteresowania nie okazali ani właściciele hotelu, ani jego menadżer.

No cóż, porażka lokalu po Kuchennych Rewolucjach to w zasadzie nic nowego. Widzowie są już przyzwyczajeni do sprytnych gier, w które podupadli gastronomowie usiłują grać zarówno z Magdą Gessler jak i z widzami, licząc, że do sukcesu wystarczy samo zaistnienie w mediach, a autentyzm zmian można zastąpić ostentacyjną zlewką i powiewką. Oko kamery jest jednak bezlitosne, nos Magdy Gessler czuły, a inteligencja widzów znacznie wyższa niż przebiegłość gastronomicznych nieudaczników. Gdy król staje nagi, restauratorzy zazwyczaj przynajmniej na jakiś kulą ogony, kalkulując, że darmowa reklama jednak zrobi swoje i, gdy emocje opadną, goście zaczną przychodzić, skoro wszem i wobec ogłosi się, że oto lokal przeszedł Kuchenną Rewolucję.

W Karpaczu było nieco inaczej. Właściciele restauracji, która kuchenną rewolucję zakończyła porażką, postanowili dolać oliwy do ognia czarnego PR, który sami sobie zgotowali w programie. Nie czekając aż emocje opadną, rozpętali medialną burzę w Gazecie Wrocławskiej, oskarżając Magdę Gessler o manipulacje i działanie na niekorzyść wizerunku lokalu. Temat szybko podchwyciły media ogólnopolskie, dzięki czemu wszyscy mogli się dowiedzieć, że gastronomowie z Karpacza twierdzą zgodnie, iż Magda Gessler nie tylko nie zna specyfiki branży, ale i działa na jej niekorzyść, aby móc się promować na antenie. Nieprawdą miałby też być pokazany na ekranie wszechobecny w restauracyjnej kuchni brud i przeterminowane produkty. W ogóle pomysł Magdy Gessler był chybiony, bo przecież śniadania w Karpaczu nie mogą się sprawdzić!

Gazera Prawna opublikowała niedawno dane, z których wynika, że Polacy wydają zaledwie 3 procent swoich dochodów na jadanie poza domem. Niewiele, znacznie mniej niż nasi sąsiedzi. Dlaczego tak mało? Jeśli te dane czytać w kontekście wypowiedzi restauratorów z Karpacza i skonfrontować je z towarzyszącymi im komentarzami internautów odpowiedź wydaje się prosta.

Tylko trzy procent… Tylko? A może raczej aż?

  1. Sam nie raz w górach z rana szukałem dobrego miejsca na śniadanie. Wygląda to tak:
    – hotelowa knajpka poniżej krytyki z kosmicznymi cenami i ze śniadaniem w cenie składającym się z podejrzanego masła paku kromek chleba z worka sera i taniego salami do tego gdzieniegdzie można spotkać dżem z małego plastiku
    – wychodzi się na miasto to królują dania obiadowe-barowe, fast foody i pizzerie…
    – jedynie można zahaczyć o śniadanie w mcdonaldzie jednak nie polecam.

    Tarta łososiowa, jaja faszerowane po polsku, kawa zbożowa z mlekiem (koniecznie z mlekiem nie z smietanka), świeży chleb masełko i powidła porzeczkowe są poza zasięgiem wyobraźni restauratorów w turystycznym miejscowościach

  2. Nie tylko w górach jest z tym problem. W Krakowie jest może pięć miejsc w centrum, w których podają prawdziwe śniadania, a wystrój zachęca co jedzenia, a nie do ucieczki. Kraków też jest, dodam, turystyczną miejscowością.

  3. I potem się dziwić czemu nie chodzą ludzie na śniadania, jak ich nie ma to na co mają chodzić?
    PS @Olgacecylia
    A co polecasz? Czasem jestem w Krakowie może jest coś wartego?

    • Zależy co lubisz 🙂

      W tygodniu fajnie jest w Botanice (ul. Bracka) – mają dobre pieczywo własnego wypieku i bardzo duży wybór kanapek, zapiekanek, tostów, tart i tak dalej. Ja lubię siedzieć na wystawie 🙂 Również w tygodniu – Zielone Tarasy (ul. Słowackiego) – na dachu budynku, świetny widok, piękne miejsce, przyjemna obsługa i pyszne, zdrowe jedzenie (gotują bez mikrofalówki i glutaminianu – bardzo dobre omlety, jajecznica, jajka na twardo i miękko, domowe musli itp.).

      W weekend można zajrzeć do Nowej Prowincji (też na Brackiej) – mają talerze śniadaniowe, bułeczki i pasty, nietypowe dość. W pobliżu jest Camelot (św. Tomasza), podobno nieźle karmią, chociaż ja tam wolę ciasta. Niezłe kanapki dają w Pierwszym Lokalu Na Stolarskiej Po Lewej Stronie Idąc Od Małego Rynku (nazwa jest adresem :-)).

      Dobrze dają jeść na Kazimierzu w Zazie Bistro (ul. Józefa), po francusku – bagietki, sałatki, croques. Jeśli ktoś lubi, to niedaleko (na Brzozowej) jest taka hamburgerownia, jedzenie mniam, mają też opcje dla wegetarian, i fajny wystrój, taki nowoczesny, dla znudzonych piwnicami. No i zapiekanki z Placu Nowego 😉

      W sumie wyszło mi więcej niż 5 miejsc, ale większość z nich osobiście wolę raczej po południu, to dlatego.

  4. 3% dochodów wydanych na jedzenie poza domem to sporo. Na jedzenie ogółem przeciętny Polak wydaje jakieś 25-29% dochodów, gdzie Francuz wyda 14%, a Anglik 9%. I przyczyną tego wysokiego stosunku nie są na pewno ceny żywności. No cóż myślę, że są miejsca, do których z miłą chęcią byśmy poszli, ale nas po prostu nie stać. Taka smutna polska prawda 🙁

    • To się wszystko zgadza. Ale w tych danych których podałaś, jest pokazana prawda o tym co jest lepsze – jedzenie w domu czy poza domem. Dochody Francuzów i Anglików jest praktycznie na tym samym poziomie, a mimo to, Francuzi wydają 5 procent więcej na jedzenie. Nie znam danych, ale nieznaczna część z nich jada poza domem, bo tam przyjęło się jedzenie w domu, z rodziną, a nie w jadłodalniach. Podobnie jest zresztą we Włoszech, bo w obydwu krajach, gastronomia utrzymuje się głównie z turystów, których liczy się w dziesiątkow milionów (Francja 80 milionów turystów rocznie, Włochy trochę mniej).
      Fakt jest taki, że lepiej jest jeść w domu i dobrze, bazując na wysokiej jakości produktach. To jest podstawa popularności kuchni południowych – jedzenie domowe. Sektor restauracyjny zorientowany jest na turystów zagranicznych, a nie na własnych rodaków.
      Polacy, nie chodząc do restauracji tylko jedząc w domu, popełnią najlepsza rzecz gastronomiczną jaką można. Od zawsze mówię, że Polska musi iść drogą Włoch i Francji jeśli chodzi o jedzenie i kulinaria – jedzenie chłopskie, tradycyjne, regionalne, zorientowanie na przyjemność i konsumpcje w towarzystwie.
      Widać po tych danych, że Francuzi wiecej wydają na jedzenie, bo bardziej się na nim znają, lubia jeść i rozmawiać o jedzeniu. Tak samo jest we Włoszech. Anglicy, mimo ostatniego renesansu kulinarnego i renesansu kuchnii tradycyjnej, wiejskiej i regionalnej są daleko za Francją i Włochami , preferując mrożone jedzenie, podłe knajpy z kuchnią multietniczną (czyli niewiadomo jaką), fastfoody w podłym stylu (zagraniczne, głównie włoskie i amerykańskie oraz mniejszości etnicznych).
      Ja, mając zadowalające dochody nie pójdę do restauracji, bo mogę sobie lepsze jedzenie zrobić sam. Gdybym miał miliony i wiecznie wolny czas, to też raczej nie chodziłbym, prędzej podróżowałbym cały czas, kupując surowce regionalne i samemu gotując lokalne dania.

      • „Ja, mając zadowalające dochody nie pójdę do restauracji, bo mogę sobie lepsze jedzenie zrobić sam.”

        Nie chodzi o smak, chodzi o atmosferę… Poza tym mając te zadowalające dochody raczej w ciągu dnia nie wyskoczysz z pracy do domu i nie będziesz robił wołowiny po burgundzku czy tarł ziemniaków na placki, tylko raczej zamówisz je na telefon.

        Nigdy nie rozumiałam podejścia „mogę sobie zrobić w domu”. Przecież nie po to się wychodzi z domu, żeby robić w domu 🙂

        • Ja pracuję w domu, więc nie mam tego problemu. Poza tym gotowanie i wymyślanie różnych rzeczy to część mojej pracy, więc łącze przyjemne z pożytecznym.

          • Widać jestem dziwna, bo jak pracowałam w gastronomii, to po całym dniu gotowania marzyłam jedynie o tym, żeby usiąść choć na chwilę. I żeby czasem nie gotować!

            Z tego co wiem, to dość częste w przypadku szefów kuchni, którzy wynaturzają się kreatywnie w pracy, a w domu przygotowują proste i szybkie potrawy.

            Poza tym zauważ, jaki procent ludzi pracuje w domu… Nie konstruuj statystyk na podstawie własnej osoby, bo to nigdy nie ma sensu.

          • Ale ja nigdzie nie napisałem, że jestem związany z gastronomią. Dlatego moje spojrzenie jest takie jak większości Polaków. Gastronomia to mały ułamek gospodarki, w przeciwieństwie do rolnictwa i generalnie sektora żywnościowego. Ludzie jedzący w lokalu gastronomicznym można podzielić chyba na 3 typy:
            1. tacy, którym sie spieszy i sa głodni, więc jedzą coś ciepłego, względnie są gdzieś w podróży czy na wyjeździe i jedzą w lokalu
            2. tacy, co nie umieją gotowąć lub nie lubią i jedzą w gastronomii, bo nie mają wyboru
            3. tacy, co są ciekawi smaków, ale boją się samemu coś przygotować, jedzą aby coś spróbować
            Patrząc na popularność dań gotowych i wszelkiej maści „fixów/mixów”, ludzie nie mają chęci, czasu ani pieniędzy, aby stołować się poza domem, ot tak dla samego stołowania.
            Napisałem o tym pod artykułem w Rzeczpospolitej, że to nie jest zasługa gastronomii czy kucharzy, którzy rozwijają i popularyzują rózne kuchnie tylko konsumentów, którzy są bardziej świadomi sami kupują, a coraz częściej produkują żywność. Ja, o ile się uda, za jakiś czas, sam zajmę się ręczną produkcją produktów żywniościowych, bo dzięki temu będę mógł robić to co lubię. Przyszłość należy do ludzi gotujących samemu, ludzi produkujących żywność, a nie do gastronomii i kucharzy. Nie zdziwię się jak za 50 lat, kucharze i restauracje w ogóle znikną z rzeczywistości i staną się czymś w rodzaju „kowala czy szewca”.

          • „Gotowanie […] to część mojej pracy” – wnioskuję, że skoro gotujesz w pracy, to jakoś jesteś związany z branżą gastronomiczną.

            Ale zapomniałeś o typie 4. – ludzie, którzy po prostu lubią dobre jedzenie i atmosferę panującą w lokalach. Przecież gdyby chodziło wyłącznie o to, żeby zaspokoić głód, to byśmy się mogli podpinać pod sondy żołądkowe. A przecież jedzenie jest czynnością społeczną, a sztuka kulinarna częścią kultury!

            (Krytyku, coś się psuje przy drzewku komentarzy – nie da się odpowiedzieć bezpośrednio na najnowszy komentarz Jakuba).

  5. „Naprawiałem” regionalną gastronomię w Bieszczadach. Lokal dysponował fantastyczną dziczyzną i przetworami domowymi. Jego generalną mizerią był brak jakiejkolwiek organizacji, czyli totalny bałagan. Smaczku całej sytuacji dodaje postawa właścicielki, nie dopuszczającej kogokolwiek do gotowania. No, ewentualnie wydać zupę, danie etc.
    Niestety, gotowanie bylo w wymiarze troszkę większej rodziny, co oznacza, że było mało dopieszczone.. Gdyby nie marketingowa atrakcyjność surowca, pies z kulawą nogą by tam nie zajrzał. Moja umowna próba ustalenia drabiny odpowiedzialności i próby podniesienia poziomu dań skończyły się absolutnym niepowodzeniem. Kontaktując się z kilkoma kuchmistrzami z najwyższej półki, usłyszałem coś o próbach samobójczych z mojej strony, a znamy sie nie od dziś. Jeden z tuzów polskiej gastronomii napisal mi : ” Żaden prywaciarz nie zechce mieć gastronomii uczciwie prowadzonej, pomimo że zyski są i tak ogromne jak klient jest zadowolony. Jak więc ma Ci (naprawiaczowi) się szarogęsić w swoim lokalu, to rozbieżność interesów nie wróży dobrze.
    Śniadania?!
    Większość lokali nawet w tak prozaicznej a istotnej dla podniebienia kwestii jajek.
    Najlepiej z TESCOBIEDRONKOLIDLA!
    A już doczekalismy się dobrych, autentycznie „dreptanych” jajek, no tylko kilka groszy więcej niż w sieciowych magazynach produktów żywnościowych, które nie chcą się psuć po terminie przydatności do spożycia. Parówki drobiowe jednej z sieci, po zdjęciu osłonki trzymałem dwa (DWA!!!) miesiące, raz w tygodniu odgrzewając i poddając probie organoleptycznej. Smak ten sam, może troszkę inny kolor. Wytrzymały próbę, jakiej żadne, wyprodukowane z czystego mięsa parówki by nie wytrzymały. I to jest jedna z pozycji śniadań hoteli, pensjonatów. Pozycji w karcie „na ciepło”!

    • Świetny komentarz, pokazujący rozstrzał miedzy możliwościami, a chęciami. Surowca doskonałego u nas dostatek, ale co z tego, skoro nie ma na niego zapotrzebowania, bo ludzie (gastronomicy i konsumenci)wolą tani chłam, nawet jak ich stać na coś więcej. Mnie nie dziwi, że ludzie jeżdżący samochodami po 200-300 tysięcy i wiecej kupują marnej jakości jedzenie i stołują się w podłej jakości jadłodalniach. Kto niby miałby ich nauczyć jakichś innych manier, skoro jesteśmy na etapia „nachapywania” się. Kiedyś nie było dużego wyboru podstawowych produktów, teraz jest, to ludziom więcej po prostu nie potrzeba. Musi minać te 20-40 lat, żeby nastąpiła zmiana pokoleniowa i dzisiejsze młode osoby weszły na emeryturę lub zaczęły rządzić. Ich dzieci będa mogły dopiero rozpocząć dobrą przygodę kulinarną, na wysokim poziomie.
      Na razie pozostaje stołowanie się za granicą lub samodzielne przygotowywanie potraw z dobrej jakości surowców, w domu, chociaż trzeba się namęczyć, żeby faktycznie dobre surowce zdobyć, bo normalne sklepy ich nie posiadają, w większości.

  6. Mimo wszystko pamiętajmy, że to co telewizja pokazuje musi się sprzedawać.
    Niektórych odcinków rewolucji nie dało się oglądać, dlaczego? Pamiętajcie, że ekipa nie wchodzi od razu z włączoną kamerą i ona nie jest włączona non-stop.
    Pewnie jak w każdym show jest zarządzenie od dyrekcji co się lepiej sprzedaje…. i nieraz nawet nie spojrzy się pod szafkę czy brudno…

  7. A dla mnie właśnie pomysł śniadaniarni był kiepski. Jeżdżę w góry (m.in. do Karpacza i okolic), chodzę po górach… i nigdy nie zaglądam do miejsc serwujących śniadania. Zawsze śniadania jem w miejscu zakwaterowania przed porannym wyjściem. W takim mieście jak Karpacz szukam miejsc ze smacznymi daniami obiadowymi lub obiado-kolacyjnymi. Rano szkoda mi i osobom będącym ze mną czasu na chodzenie do lokalu na śniadanie.

    • W każdej miejscowości turystycznej są kwatery do wynajęcia – zwykłe pokoje bez dostępu do kuchni. Płacisz za sam nocleg, bez śniadań. A w zimie jednak lepiej zjeść coś ciepłego przed wyjściem na stok niż się zapychać chlebem z paprykarzem szczecińskim 😉

  8. Jedzenie w pensjonatach czy w restauracjach miejscowości turystycznych to praktycznie to samo nigdy nie wiadomo, na co się tak do końca trafi, jeśli jemy w pensjonatach to odpada nam problem szukania restauracji. A co do programu Pani Magdy zawsze się zastanawiam na ile te sceny „złości” są reżyserowane a na ile prawdziwe??

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―