W Polsce – po polsku

Skąd na naszym rynku gastronomicznym taka niechęć do rodzimej kuchni? To pytanie zadaję sobie zawsze, gdy podróżuję po kraju i w poszukiwaniu lokalnej knajpy trafiam na pizzerie, kebabownie, suszarnie, kuchnie włoskie, hiszpańskie i meksykańskie i to doprawdy najpodlejszego sortu. Dziwna ta awersja, bo wystarczy wybrać się do Czech, żeby się przekonać, że tam pierwsze skrzypce gra kuchnia czeska. Podobnie jest i w innych krajach. W Austrii najważniejsza jest kuchnia austriacka, we Francji francuska, a w Meksyku meksykańska. Awersja to dziwna tym bardziej, że rodacy przecież chętnie jadają w knajpach podających polskie jedzenie, o ile tylko jest dobre, a cena przyzwoita.

Kilka dni temu   rozmawiałem na ten temat z dziennikarzem Radia Plus, Michałem Turkiem, w jego autorskiej audycji „Z Turkiem w polskiej kuchni”. Pretekstem do tej rozmowy było pytanie, czy z dostępnych w Polsce składników da się przygotować potrawy kuchni etnicznych. Bez wątpienia da się, ale jeśli gotującemu brak punktu odniesienia do wzorca, na przykład do oryginalnej francuskiej zupy cebulowej czy meksykańskiego guacamole, owoce jego eksperymentów mogą być jedynie bardzo mocno subiektywnymi wariacjami na temat oryginałów. Jeśli zaś nawet gotujący ma pamięć smakową potrawy, bo jadł ją podczas zagranicznych wojaży, jego kulinarne poczynania będą jedynie próbami naśladowczymi, zazwyczaj i tak dalekimi od ideału.

Skoro tak, może jednak warto skupić się na swojskości? W ubiegłotygodniowym felietonie obiecałem podać kilka dobrych adresów gastronomicznych w Toruniu, postanowiłem zatem wybrać coś polskiego, a nawet coś toruńskiego.

Toruńskie pierogarnie „Stary Młyn” i „Stary Toruń” to doskonałe propozycje na nieformalną przekąskę, a jednocześnie książkowy przykład wzorowego przedsięwzięcia gastronomicznego.
Właściciele postawili na powszechnie znany produkt, w który tchnęli ducha innowacji. W karcie znajdziemy zatem klasyczne pierogi z wody albo z patelni, ale i wypiekane w piecu pierogi na bazie ciasta drożdżowego. Każdą porcję przygotowuje się indywidualnie dla każdego gościa, pierogi są więc świeże, a do tego naprawdę bardzo dobre. Próbowałem wersji z klasycznym nadzieniem mięsnym, z wołowiną, z dorszem i z ciecierzycą i wszystkie były doskonałe. Do pierogów można dobrać sobie jeden z sosów: czosnkowy, ostry pomidorowy albo koperkowy – wszystkie robione na miejscu. Są też i pierogi na słodko – wypiekane z ciasta kruchego, podawane w towarzystwie sosów słodkich. Dodajmy do tego ciepły klimat, dobrą obsługę i przystępne ceny i oto mamy lokal skazany na sukces.

Na sukces pracuje też nowootwarta restauracja „Po naszemu”, która mieści się w zabytkowych piwnicach toruńskiego Arsenału. To dobra propozycja dla tych, którzy nad rustykalną swojskość przedkładają odrobinę elegancji. Załoga „Po naszemu” także stawia na sprawdzone przepisy polskiej kuchni, świeże produkty i dobrą obsługę. Podają tu niezły tatar z siekanej wołowiny, bardzo dobre smażone na smalcu sielawki z zalewy octowej i przyzwoitą czerninę. Co cieszy szczególnie, w karcie jest też kilka propozycji potraw toruńskich. Bardzo dobrze wypadają smażone dzwonka karpia w sosie piernikowym. Niezły jest piernik przekładany powidłami, a kawa z dodatkiem korzeni bardzo dobrze rozgrzewa w jesienne słoty.

No i stare polskie porzekadło na koniec: wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

  1. A naleśniki nie są polskie? 😉 Bo w Toruniu jest świetna naleśnikarnia, nazywa się Manekin.

    Ja mam wręcz odwrotne wrażenie – na każdym kroku natykam się na lokale z kuchnią „polską” i „tradycyjną” (tak zwaną, ja bym ją nazwała „zwyczajną” i „nudną”), której nie lubię jeść w knajpach – bo najlepszy rosół na świecie robi mój tata, najlepsze gołąbki, pierogi i barszcz mama, a ja sobie sama umiem zrobić bigos czy żurek smaczniejsze niż wszelkie wypociny gastronomiczne.

    I chyba nigdy nie zrozumiem, po co szukać kuchni domowej w lokalu, po co iść do restauracji, żeby zjeść „jak u mamy”.

  2. Naleśniki też są nasze, a Manekin jak najbardziej jest w Toruniu, ale to już chyba każdy wie, bo nie dość że stał się nieodłącznym elementem toruńskiej starówki, to jeszcze wypączkował do innych dzielnic, a jego oddziały rozsiane są po całej Polsce.

    Kuchnia „jak u mamy” często okazuje się kuchnią „jak u dziada”, zresztą nie ma żadnej gwarancji, że mama właściciela lokalu dobrze gotowała. Ba, nie ma też gwarancji, że dobrze gotowała mama potencjalnego gościa.

    To, co widzisz wokół, to różnej proweniencji garkuchnie, niewykluczone, że w Galicji jest więcej tych „domowych”, bo i tradycje knajpiane są tam o wiele bardziej rozwinięte niż w innych częściach Polski (Franz Jozef jeść pozwalał). Rzecz jednak nie w domowości kuchni, ale w jej prawdziwości i nieprzekłamaniu. Golonko, klops i panierowany kotlet są tak samo polskie jak Cesarz Wilhelm.

    W opisywanych przeze mnie lokalach poza przyzwoitą i uczciwą kuchnią, jest jeszcze małe ekstra – ów element kreatywności, który dodatkowo zachęca do ich odwiedzenia.

    Na codzienny lunch wolałbym dobrego pieczonego pieroga albo i tego zapiekanego naleśnika niż wątpliwej jakości „coś innego”. „Coś innego” – bardzo chętnie, ale wyłącznie wówczas, gdy uzasadnia je prawdziwość i jakość.

    • Ja właśnie dlatego napisałam, że ta kuchnia jest „tak zwana polska” – bo tak naprawdę niewiele mamy tych rdzennie polskich potraw, za dużo wpływów zagranicznych. (Nie ma w tym nic złego, ale ograniczanie kuchni polskiej do bigosu, żurku i flaków jest jak dla mnie jej okaleczeniem.)

      Co do codziennego lunchu – nie jadam go w restauracjach 🙂 Co najwyżej zamawiamy coś w firmie z jakiejś typowej lunchowni, ale i wtedy chciałabym coś ciekawego, a tymczasem jestem skazana na pierogi i inne dania barowe. Uwielbiam pierogi, ale ileż można? 🙂

      • Bardzo dobrze Pani napisała. Tak naprawdę, to wieloetniczność Polski oraz późniejsze rozbiory zdecydowały, że trudno znaleźć prawdziwie polską potrawę, bez naleciałości zagranicznych. Mi do głowy przychodzi bigos, którego festiwal odbywa się co roku koło Lublina, w miejscowości Niedrzwica. Niestety nie miałem możliwości być tam ani razu, ale oglądałem program prowadzony przez p.Sowę i faktycznie, udaje się ludziom eksperymentować na bigosie w najprzeróżniejszy sposób.
        Na Lubelszczyźnie, typowym daniem jest Forszmak, dla mnie rzecz normalna, o której nawet nie miałem pojęcia że jest typowy dla Lubelskiego.
        Bardzo niedocenianymi, a przeze mnie uwielbianymi potrawami czy produktami są gryczaki i pirogi np. Biłgorajski, ale nie tylko. W supermarkecie niedaleko miejsca gdzie mieszkam udało mi się znaleźć tzw. „Kaszaka” czyli słodkie ciasto drożdżowe na bazie kaszy gryczanej. Mniam!
        A co do pierogów, to jest to danie zapożyczone z kuchni ukraińskiej, bo tam od wyboru pierogów, głowa może rozboleć. Jedna z firm robiących sosy i keczupy wymyśliła nawet specjalny keczup do pierogów.
        Dla mnie receptą na dobrą „polską” potrawę i restaurację jest kasza, nie tylko gryczana. Jeśli jadłodalnia nie oferuje potraw bazujących na kaszy lub kaszy jako dodatku (zamiast frytek, ziemniaków, makaronu czy ryżu), obojętnie jakiej to żadna z niej polska knajpa.
        Marzy mi się taki lokal „kaszany”, wszystko bazujące na kaszy, od słodnich ciast, pirogów, na zupach kończąc.
        Nie zapominam też o plackach ziemniaczanych i ich regionalnych wariacjach np. Plyndzach z Wielkopolski, ale placki, jako takie to też import, tyle, że z Białorusi.

  3. Polacy tak mają chyba ze wszystkim 😉 Wszystko co obce (sprzęt, jedzenie, ubrania) uważają za lepsze niż swoje.
    Trzeba nad nami pracować 🙂 Pokazywać dobre, polskie przykłady (chociażby autobusy Solaris).

    @Olgacecylia: mi jakoś Manekin nie podszedł – trafiłem kilka razy na niedosmażone ciasto, które dało znać o sobie w nocy 😉 Wolę bardziej standardowo robione naleśniki na patelni (widziałeś jak to robią w Manekinie?). A zupę borowikową, którą serwowali we wrześniu – sam proszek niestety, na dodatek pieczarkowy. Ale tłumy są 🙂 więc może się mylę, albo czyjeś podniebienia.

    Jeśli o mnie chodzi wszędzie widzę kebaby i pizzerie, które niewiele mają wspólnego z oryginałem (ile bym dał za smakowitą pizzę serową z Włoch, ciasto to podstawa). Może bywamy w innych miastach 😉 że spotykasz tyle polskiej kuchni.

    Co do kuchni polskiej mało gdzie można dostać dobrze zrobionego schabowego, czarninę czy placki ziemniaczane 🙂
    Ja lubię jeść, ale jeśli w domu mam coś przygotowywać 2x dłużej niż jem (chociażby ziemniaczane)…to gdzie przyjemność z jedzenia 😉

    • Byłam w Toruniu przez tydzień, trzy lata temu, a Manekina poleciła mi koleżanka – jako kuchnię dobrą i niedrogą. Wtedy taka była, nie wiem jak teraz. Nie wpadłabym na to, żeby zamawiać zupę w naleśnikarni 😉 Widziałam, jak przygotowują, mają chyba taką specjalną maszynkę do naleśników? (Lubię takie naleśniki tak samo jak domowe smażone, miła odmiana.)

      A niedosmażone ciasto naleśnikowe nie jest szkodliwe, bo niby jak miałoby być?

      Ja lubię gotować tak samo jak jeść – zrobienie obiadu w domu zajmuje mi jakieś pół godziny, tyle samo to trwa w knajpie, tyle że nie ja robię 😛 I to wcale nie jest zaleta przy potrawach nieskomplikowanych, typu placki ziemniaczane, bo ja robię lepsze :->

      • Mi polecała kilka lat temu żona Manekina – też zbierał dobre opinie 🙂

        Nie wiem co mi zaszkodziło, ale ewidentnie po naleśnikach. Jako że naleśniki jadam na słodko, ziemniaczane na słono…to naleśniki wziąłem z czymś co przypominało drzem 😉 Może on był winny…

        Co do zupy, koledze z którym byłem tak spodobała się forma podania borowikowej (w wydrążonym bochenku) że chciał spróbować…. Chleb był ok, ale wnętrze już nie 😉

        Co do ziemniaczanych polecam spróbować w ponaszemu 😉

  4. Często z racji pracy mam okazję przeglądać przeróżne zestawienia kulinarnych obiektów w polskich miejscowościach. I rzeczywiście, wciąż jesteśmy zauroczeni cudzym. Może to za szybko, może jeszcze wielu z nas nie dość cieszy się z własnej świadomości narodowej, by docenić nasze własne potrawy? Może to jeszcze jednego pokolenia brakuje?

    • Myślę, że nie chodzi tutaj o świadomość narodową i jej brak bo z tym nie ma problemu. Ludzie domagają się by było więcej „naszego”, niż „obcego”. Problem w tym, że dzisiaj nie wiadomo co „nasze” a co „obce”. Większa część polskich, znanych marek spożywczych jest w rękach Szwajcarów, Japończyków, Holendrów czy Amerykanów.
      Należałoby wpierw chyba postawić na „naszość” ale w znaczeniu lokalnym. Dla mnie „moja” kuchnia, „moja” potrawa, „mój” produkt, itd, to lokalne, lubelskie. Dla Ślązaka „moje” to nie to samo co „moje” dla Pomorzaka.
      Trzeba postawić na egozim, lokalizm, regionalizm. Wtedy nikt nie będzie miał wątpliwości, że coś podlaskiego czy wielkopolskiego to polskie, a nie np. niemieckie czy litewskie. Oczywiście wpływy obcych są w Polsce bardzo silne, z przyczyn historycznych, ale nawet dla Podlasiaka, pochodzący z Litwy Sękacz będzie „mój”, a więc i polski.

  5. Mogły być winne jajka w naleśnikach – niektórym szkodzą – ale Salmonella to nie była, bo byś na pewno zauważył 😉 Ewentualnie możesz mieć nietolerancję laktozy (surowe mleko).

    Jakie to są ziemniaczane „po naszemu”?
    Jem z kwaśną śmietaną albo z sosem pieczarkowym, albo z musem jabłkowym (sposób niemiecki i zaskakująco dobry – tylko placki muszą być chrupiące i mocno doprawione na ostro).

  6. oooo jaki stary artykuł… Ja kuchni polskiej nie lubię, jest nudna jak flaki z olejem… Przyprawy, dania, wszystko płaskie dla mnie po poznaniu innych wspaniałych, kolorowych kuchni.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―