Kociewie nieskoordynowane

W ubiegłym tygodniu miałem wygłosić pogadankę w ramach seminarium dla właścicieli gospodarstw agroturystycznych z Kociewia. Tematem wiodącym pogadanki miał być produkt regionalny i jego znaczenie dla rozwoju agroturystyki.

Silne i rozpoznawalne regiony zdążyły już zadbać nie tylko o identyfikację swoich najważniejszych produktów, ale i o ich ochronę unijnymi znakami jakości. Budują na nich, i wielce słusznie, swój przemysł turystyczny. Kaszubi mają zatem truskawkę, Wielkopolanie – rogale świętomarcińskie a Górale – oscypki. Kociewie pozostaje daleko w tyle i jak dotąd nie dorobiło się swojego produktu regionalnego. Zadanie postawiono zatem przede mną niełatwe. Jak bowiem mówić o produkcie regionalnym, którego nie ma?

Produktu nie ma, bo i chyba nikomu nie zależy na tym, żeby był. O ile Kaszubi wzorowo identyfikują się ze swoim regionem i działają wspólnie na jego rzecz, o tyle Kociewiacy działają niespójnie, mało wyraziście, a co najważniejsze, w małych podgrupach. Mówi się zatem o Kociewiu starogardzkim, Kociewiu tczewskim i Kociewiu świeckim, których granice mniej więcej pokrywają się z granicami administracyjnymi powiatów. Kociewiacy działają w gminach i powiatach, zamknięci w ich granicach i ukryci przed światem. Naturalnie i historycznie wyodrębniony region kulturowy podporządkował się sztucznie wyznaczonym obszarom administracji rządowej, a nakreślone ręką urzędnika granice skutecznie i trwale go podzieliły. Skutek jest taki, że region jest dziś praktycznie nierozpoznawalny i nie istnieje w świadomości turysty. Jak ma jednak istnieć, skoro przy tak doskonałej okazji promocji regionów, jaką są jesienne targi poznańskie, w pawilonie Smaków Regionów na stoisku województwa pomorskiego Kociewia nie reprezentował nikt?

Wychodzi na to, że współczesne Kociewie to system działających na własny rachunek podgrup, które łączy słabo rozpoznawalna marka i regionalny strój, zresztą przywdziewany niechętnie i tylko przy okazji festynów. Nie sprzyja to działaniu na rzecz kociewskiego produktu regionalnego, więc działań takich nie widać. Są na Kociewiu kulinarne konkursy, pokazy, wydarzenia, ale, organizowane w mikroskali, pozostają niezauważone. Bardzo często dzieje się tak, że w jeden weekend w różnych częściach Kociewia obywa się kilka konkurencyjnych względem siebie imprez kulinarnych.

Na seminarium agroturystycznym miał się pojawić temat produktu regionalnego, którego nie ma, bo nie ma ducha wspólnego działania. Gdy zaproponowałem przybyłym właścicielom gospodarstw agroturystycznych podjęcie jakiejś wspólnej inicjatywy, na przykład przygotowanie szlaku swojskich przysmaków, okazało się, że sami właściciele nie tylko nie wiedzą, co ciekawego robią ich sąsiedzi, ale w ogóle nie znają się nawzajem. Nagle okazało się, że nawet w najbliższej okolicy są stawy rybne, że niedaleko wyrabiają swojski ser i masło, że ktoś wypieka swojski chleb, ktoś ma fantastyczne przetwory, a ktoś inny wędzi szynki. Już z tego tylko, przy minimalnych nakładach, można przygotować interesującą ofertę, która nie tylko uatrakcyjni turyście czas, ale i pozwoli mu wydać wakacyjne groszaki, czyli wzmocni budżety miejscowych rolników.

Współczesny turysta oczekuje solidnej, jasnej i przejrzystej oferty. To już nie włóczęga z kijem, który podróżuje autostopem, je mielonkę z konserwy i sypia byle gdzie, a choćby pod stodołą. To coraz bardziej wymagający poszukiwacz atrakcji, który pracuje w korporacji, jeździ dobrym samochodem, ma krótki urlop, ale spore środki, które wyda, o ile będzie miał sposobność. W interesie biznesu agroturystycznego jest zatem przygotowanie takiej oferty, aby ów turysta miał szansę zabrać ze sobą nie tylko miłe wspomnienia, ale i pęto kiełbasy, słoik miodu, kopę wiejskich jaj i parę butelek podpiwka. Niewykluczone, że wróci za jakiś czas, bo mu smak tej kiełbasy pozostanie w pamięci. Bez wątpienia zaś poniesie w świat dobre słowo, po stokroć więcej warte niż najkosztowniejsza nawet kampania reklamowa.

Żeby wrócił, musi najpierw przyjechać, ale nie przyjedzie, jeśli nie wie, po co.

  1. Widzę, że pan Artur poruszył w końcu bardzo ważny temat, który jest kluczowy dla rozwoju polskiego rynku produktów regionalnych i tradycyjnych, a mianowicie KONIECZNOŚCI WSPÓŁPRACY. W czasach II RP, spółdzielnie nie cieszyły się wielką popularnością wśród ludności polskiej, a były bardzo popularne wśród Niemców, Ukraińców i Białorusinów. Polacy, dobrze rozwiniętą spółdzielczość mieli jedynie w Wielkopolsce oraz na Wołyniu. Spółdzielczość, kooperatywy, wspólnoty producenckie, stawiające na interes produktu, a nie producenta, to jedyny możliwy model rozwoju tego rynku. Doskonale pokazują to przykłady z Włoch, Francji, Szwajcarii, Hiszpanii, Portugalii czy Bawarii, gdzie istnieje dobrze rozwinięta kooperacja producentów i najlepiej rozwinięty rynek produktów GI na świecie.
    Myślę, że problem nie dotyczy tylko Kociewia, moim zdaniem bardzo ważnego elementu na polskiej mapie regionalnych produktów i potraw. Dotyczy on całej Polski i polskiego myślenia, skrajnie indywidualistycznego, wrogiego do współdziałania i kooperacji z innymi, chyba że w obliczu zagrożenia.
    Może czas więc zacząć Polaków straszyć inwazją zagranicznych produktów regionalnych i tradycyjnych, tak aby to sami producenci, nie tylko Ci z Kociewia, ale także z Podlasia, Dolnego Śląska, Lubelszczyzny, Mazowsza i wielu innych regionów, wzięli się w końcu do roboty i zaczęli rozwijać ten jeden, z najbardziej perspektywicznych działów polskiej gospodarki?

  2. ja też uważam, że problem współpracy jest ważny i dotyczy niestety całej Polski. Prędzej regionalni przedstawiciele dogadują się z zagranicznym reprezentantem kuchni tradycyjnych niż z rodakami.

  3. Takich regionów jak Kociewie, jest w Polsce przynajmniej kilkadziesiąt. Kociewie to specyficzny region na Pomorzu, mało znany, głównie ze względu na to, że nie odróżnia się od tak od reszty woj. Pomorskiego jak np.szeroko pojęte Kaszuby. W każdym województwie znajduje się przynajmniej kilka regionów kulinarnych o wyjątkowych produktach, historii i tradycji.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―