Pstrąg jest najlepszy prosto z patelni, zwłaszcza jeśli usmażyć go na maśle. Taki wyciągnąłem wniosek po konkursie kulinarnym na najlepsze danie z pstrąga, w którym jurorowałem w miniony weekend. Konkurs wygrał pstrąg pieczony w folii, całkiem niezły, wyróżniliśmy też niczego sobie smażone pstrągi w migdałach, niestety podane na zimno, oraz przyzwoity rosół z pstrąga.
Do konkursu zgłoszono ponadto jeszcze jedną zupę oraz pstrągi w różnych wydaniach: a’la rolmops, pieczone i smażone – z dodatkiem owoców, faszerowane pieczarkami, porami, duszone a’la leczo. Sporo propozycji, ale żadna nie była na tyle zachwycająca, żeby się nad nią pochylić, wciągnąć w nozdrza jej woń, rozprowadzić ją na podniebieniu, ponieść kąsek do ust, a potem rozpamiętywać. Z wszystkich tych dziwnych kombinacji zapamiętałem tylko keczup, ananasy z puszki, ogórki i ocet. Pewnie gdyby pstrąga zastąpić w nich pangą, nikt by nie zauważył.
Ale nie o to przecież idzie, bo pstrąg to szlachetna ryba, która nie znosi konkurencji krzykliwych dodatków. Lubi, gdy jej delikatne mięso nieco tylko wzmocnić solą, białym pieprzem, może odrobiną cytryny, koperku i ziół, ale koniecznie to on chce grać pierwsze skrzypce. I ma do tego prawo, zwłaszcza jeśli jest lśniący i jędrny, bo świeżo wyłowiony.
Zastanowiłem się więc, co można by zrobić z pstrąga, żeby mógł oczarować biesiadników, w jakie odziać go szaty, aby zachować przyrodzoną pstrągowi szlachetność. Stwierdziłem, że jeśli miałby być na gorąco, to najprościej nafaszerować go garścią ziół i odrobiną masła, zawinąć w folię i upiec w piekarniku albo na ruszcie. Jeśli miałby być na zimno, to może pokroić go w dzwonka i podać w galarecie. A jeśli miałoby być nieco bardziej wykwintnie, to można zrobić z pstrąga terinę, w której rozdrobniona rybia masa otaczałaby co ładniejsze większe kawałki. Pstrąg mógłby też nieźle wypaść w rodzimej wersji ceviche – zamarynowany w soku z cytryny i podany z dodatkiem posiekanej natki pietruszki.
Myślałem tak całe popołudnie, ale wieczorem postanowiłem zaufać klasyce. Podzieliłem moje trzy świeże pstrągi na dzwonka, przyprawiłem je solą i pieprzem, oprószyłem mąką, usmażyłem na maśle i zjadłem.
Bo pstrąg jest najlepszy prosto z patelni, zwłaszcza jeśli usmażyć go na maśle.
Ceviche powiadasz.
Na jednym z ostatnich spotkań w plenerze szczecińskiego convivium Slow Foodu, bawiliśmy się właśnie tym pomysłem.
Pstrągi mieliśmy prosto z wody, ledwo tylko patroszone.
Zrobiliśmy je na kilka sposobów, korzystając z mnogości ziół w przydomowym ogrodzie, ale a-bso-lu-tnym przebojem się okazał pstrąg na polską modłę, bo marynowany w kwasie buraczanym, z dodatkiem octu jabłowego i cytryny. Filety zanurzyłem w tej mieszance na pół godziny, a następnie pokroiłem w cienkie carpaccio. Oprószyłem solą i pieprzem prosto w młynka, a skropiłem olejem z Góry św. Wawrzyńca od Rutkowskich. Bajka!
Kolor, smak, zapach i …zaskoczenie.
Teraz szukam dobrej nazwy na tę kreację.
No czyli pstrąg szczeciński, który powinien swoim blaskiem w końcu przyćmić sławny/niesławny szczeciński specjał regionalny – puszkowany paprykarz 🙂
A tak jeszcze odnośnie tego pstrąga „cevichowego”, ten pomysł podpatrzyłem podczas ubiegłorocznych finałów Smaków Regionów w trakcie poznańskich targów Polagra-Food. Na stoisku nomen-omen wystawcy z okolic Szczecina – Małgorzaty i Piotra Kozłowskich z Gospodarstwa „Ryby Lubie”, odkryłem małe słoiczki z kawałkami marynowanego w soku z cytryny pstrąga zalane olejem. Twórcy nazwali to Pstrągiem po rybacku i dostali nawet główne wyróżnienie – Perłę!