Łebskie ryby

Nad Bałykiem najlepiej smakują świeże bałtyckie ryby i to podane najzwyczajniej w świecie, prosto z patelni. Mimo że to wiedza powszechna, gastronomia nad polskim morzem zdaje się faworyzować odmrażane kebaby, pizzę i frytki, a jeśli już podaje się ryby, to najczęściej odmrażane śmieci z importu.

Rosnąca konkurencja w branży, kryzys i coraz bardziej wymagający turysta wymuszają pewne zmiany także i tu. Znajomi, którzy zażywają morskich i słonecznych kąpieli w polskich kurortach, donoszą mi coraz częściej, że świeża ryba nad Bałtykiem to już nie taki wielki problem, jak kilka lat temu. Żądają, abym przyjechał, spróbował i przekonał się, jak smaczny może być smażony dorsz, flądra z patelni czy nawet poczciwe bałtyckie śledzie wędzone na zimno.

Byłem w Łebie w grudniu ubiegłego roku, gdy organizowano tam konkurs na najlepszą potrawę z ryb w ramach Święta Pomuchla. Biorące udział w konkursie zespoły kucharzy z okolicznych restauracji faktycznie stanęły na wysokości zadania, a gość specjalny Święta, Karol Okrasa, wyróżnił wówczas specjalną nagrodą zupę rybną Henryka Jarockiego z Tawerny Viking w Łebie.

Postanowiłem zatem pojechać do Łeby latem i sprawdzić, czy zupa pana Henryka jest nadal tak dobra, jak w grudniu i czy pełna turystów Łeba faktycznie bałtycką rybą stoi. Skierowałem się do nieco rzadziej odwiedzanego przez turystów zakątka Łeby nad kanałem Chełst. Po drodze odkryłem pierwsze oznaki nowego: przenośną wędzarnię rozstawioną na wolnym powietrzu, w której wędziły się węgorze, flądry i dorsze. Nieco dalej kram zwijali zmęczeni nocną morską wyprawą rybacy, którzy zapraszali na świeże dorsze i flądry jutro z samego rana. Fiu, fiu, pomyślałem, a przecież mogliby pakować indyczy kebab w bułki…

W końcu dotarłem do Tawerny Viking, nieco archaicznej, ze spisanym pisakiem menu wywieszonym nad barem. Zamówiłem zupę. Okazało się, że rybna w Vikingu jest codziennie, każdego ranka gotują ją na świeżo i to na całych rybach, obowiązkowo z kilku różnych gatunków. Dodają do niej pokrojone w kostkę ziemniaki, marchewkę i siekany świeży koperek. Moja zupa była z dorsza, flądry i łososia i okazała się całkiem przyzwoita. Ryby było w niej sporo, koperku nie żałowano, słowem – tak jak należy. Gdyby porównać ją z tą podaną podczas konkursu w grudniu, w zasadzie była taka sama, tyle że zamiast rybnych pulpecików, które wówczas podano, pływały w niej kawałki ryb.

Tuż obok Vikinga znajduje się Tawerna Rybacka, w której smażone ryby, zupy i pierogi zamawia się przy ogromnym oknie, przez które można jednocześnie zajrzeć do tawernianej kuchni. Także i tu podają bardzo dobrą zupę rybną. Co rano kucharki gotują nowy kociołek na wywarze z całych łososi, których delikatne mięso kroją w kostkę i dodają pod koniec gotowania. Zupa rozchodzi się w okamgnieniu, późnym popołudniem próżno jej już szukać, ale nic dziwnego, jest świetna – mocno aromatyczna, śmiało doprawiona, lekko zakwaszona i z dużą ilością pokrojonego w kostkę świeżego łososia bałtyckiego. Pycha!

Przy okazji zauważyłem, że większość ryb smażonych w Tawernie to świeże sztuki z porannego połowu. Można tu też kupić wędzone ryby z pobliskiej wędzarni, której specjalnością jest tradycyjnie wędzony węgorz. Podają tu też własnego wyrobu pierogi, które – i tu ogromna niespodzianka – przygotowywane są indywidualnie dla każdego gościa. Świeże sztuki leżakują w poczekalni, a gdy nadejdzie zamówienie, kucharka gotuje tyle sztuk, ile przypada na porcję. Czyż to nie wspaniałe?

Świeże pierogi, świeża ryba i świeża zupa z łososia bałtyckiego – kwintesencja urlopu nad Bałtykiem. Co prawda jestem daleki od twierdzenia, że zjadłem w Łebie najlepsze zupy rybne na świecie, ale bez wątpienia zjadłem zupy bardzo przyzwoite, które pięknie opowiedziały mi o miejscu, w którym się znalazłem.

Jakkolwiek prozaicznie to zabrzmi, świeża ryba wraca na polskie wybrzeże.

O bałtyckich rybach przeczytasz też w najbliższym wydaniu Rejsów Dziennika Bałtyckiego w felietonie Kulinarne podróże Artura Michny.

  1. Jest kilka marnych standardów podawania pierogów w Polsce:

    – gotowanie odmrożonych wytworów przemysłu spożywczego (bardzo źle)
    – gotowanie odmrożonych pierogów własnych lub zlepionych w ubiegłym tygodniu przez zaprzyjaźnioną panią Zosię (kiepsko)
    – wrzucenie na wrzątek pierogów ugotowanych wcześniej, np przedwczoraj (równie słabo)

    Podawanie gościom świeżo ugotowanych pierogów jest w Polsce praktyką wyjątkowo rzadko spotykaną.

  2. To prawda. Uważam, że dużo lepiej pójść do dobrej garmażerki (teraz coraz trudniej taką znaleźć) i kupić sobie świeże pierogi niż iść do „restauracji” i jeść tam.
    Praktyka, o której napisał „KK” to standard, wystarczyłoby pójść na zaplecze i zajrzeć do chłodni lub lodówki. Frytki, kopytka, pierogi, mięso, knedle – wszystko ze soba wymieszane, zamrożone do jednej temperatury – to jest standard w Polsce.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―