Tawerna Dominikańska po Magdzie Gessler

Wybrałem się w końcu do Tawerny Dominikańskiej, która była bohaterką ostatniego odcinka drugiej serii Kuchennych Rewolucji Magdy Gessler. Czas po temu wielki, bowiem od emisji programu minęło kilka miesięcy, za tydzień pierwszy odcinek trzeciej serii, zatem nie ma na co czekać.

Zanim opowiem o nowym obliczu Tawerny, sięgnę do archiwów. Oto w 2006 roku zamieściłem na naszym portalu dla smakoszy poszukiwaczesmaku.pl recenzję Tawerny Dominikańskiej. W tamtym czasie restauracja tętniła życiem i faktycznie była godna polecenia. Ciekawa sekcja dań rybnych, dobre sałaty, fenomenalne położenie i ten fantastyczny letni taras z widokiem na Motławę i filharmonię na Ołowiance!

Jakieś dwa lata temu zaczęły do nas docierać sygnały, że w Tawernie dzieje się źle. Kartę okrojono, wprowadzono niezrozumiałe pozycje, jedzenie zaczęło być kiepskie. Taras i widok na filharmonię co prawda ten sam, ale to za mało, żeby polecać lokal jako jeden z najlepszych w Trójmieście. Kropkę nad „i” postawiłem po osobistej wizycie w Tawernie w roku 2009, gdy poprowadziłem tam na lunch szwedzką delegację. Burczące brzuchy, rozwolnienia i wielki wstyd – oto efekt tamtej wizyty. Zdecydowałem wówczas nieodwołanie, że recenzja musi zostać natychmiast usunięta.

Ha, minęły dwa lata i oto Tawerna skontaktowała się z pogotowiem reanimacyjnym Magdy Gessler. Skoro jednak doszło do tego, że właściciele zmuszeni byli okresowo zamykać restaurację, a w oczy zajrzało im widmo bankructwa, trudno się dziwić. Magda Gessler przyjechała do Tawerny, ujawniła wszystkie brudne kąty, wyrzuciła śmierdzącą kapustę pekińską, stare bigosy i cuchnące ryby. Szef kuchni odszedł sam, w czym znacząco ułatwił sprawę, choć ujął nieco dramaturgii programu.

Receptą na Tawernę były oczywiście ryby i właśnie na ryby Magda Gessler postawiła. Świeże flądry, węgorze, bałtycki łosoś i śledź właściciel restauracji kupuje prosto z kutra. Do tego, nieco zaskakująca polędwica z jelenia, no ale skoro wielkie restauracyjne krzesła zdobią wizerunki dziczyzny, w karcie coś z lasu powinno też się znaleźć.

Konfrontacja z restauracyjną codziennością okazała się zaskakująco pozytywna. Odwiedziłem Tawernę kilka razy, zawsze było miło i smacznie, obsługa jak najbardziej profesjonalna, a szef kuchni, pan Darek, przemykał czasami po sali. W menu jeszcze pachniało Magdą Gessler. Były flądry, był węgorz, łosoś bałtycki, śledź a nawet dorsz. Polecają swoje przetwory, które można zabrać ze sobą do domu, a na początek nieodmiennie przed gośćmi ląduje masło śledziowe i wzorowo świeży chleb. Brak tylko tej nieco kontrowersyjnej, ale z pewnością bardzo skutecznej w przyciąganiu potencjalnych gości, lady ze świeżymi rybami przed wejściem. Mi jej w każdym razie specjalnie nie brakowało, a że w środku nigdy nie było pusto, to pewnie gościom także nie.

Postawiłem zatem na dania z ryb, propozycje mięsne i sałaty pozostawiając upartym amatorom jedzenia pod prąd. Z zup najbardziej smakowała mi pikantna rybna, niezła była też kartoflanka z łososiem. Miejscowe pierogi z łososiem pyszne – wzór dla niejednej pierogarni. Mimo że skropiono je zielonym sosem na bazie proszku Knorra, to chciałoby się je jadać bez przerwy. Nadzienie miały wzorowe, ciasto elastyczne i smaczne, a co najważniejsze, podano je świeże. Porządny był też dorsz w warzywach oraz łosoś zapiekany w brytfannie.

Łososia w brytfannie zamawia pewnie większość gości, bo Tawerna reklamuje go szumnie już od samego wejścia. Czarna tabliczka nie może pozostawić nikogo obojętnym, zwłaszcza że łososia poleca się tam aż w trzech językach, także po angielsku: „Baltic salmon baked in the pores”. Łosoś w porach, jak bum-cyk, ale tych, przez które oddychamy 🙂

Zapiekany łosoś ma w Tawernie chyba pecha. Menu obiecuje go bowiem w brytfannie, która zresztą figuruje tam jako „brytwanna”, a na stole ląduje on w ceramicznym naczyniu do zapiekania. Należy jednak docenić, że danie przygotowywane jest na świeżo, podawane w tym samym naczyniu, w którym się piekło, zatem wybaczmy Tawernie także i to.

Tawerna Dominikańska faktycznie potrzebowała pomocy. Pomoc nadeszła z mediów i została wykorzystana w sposób wręcz podręcznikowy. Właściciele nie grali w programie ani pokrzywdzonych przez los niezdar, ani wszechwiedzących pyszałków. Byli gotowi na zmiany, pokazali, że razem z zespołem tworzą zgraną ekipę i udowodnili, że są gotowi zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Udało się im, Tawerna Dominikańska znów tętni życiem, jedzenie jest świeże i smaczne, aż się chce wracać.

No i ten „Baltic salmon baked in the pores” – nigdzie takiego nie dostaniecie 😛

  1. „In the pores” hehe. Inwencja kulinarna równa się inwencja lingwistyczna, której nie powstydziłby się sam Chomsky;-))) Swoją drogą myślę, że fajnie by było powyłapywać językowe idiosynkrazje i neologizmy, które czyhają w menu przeróżnych restauracji i knajp a potem je opublikować ku ogólnej uciesze. Co wy na to??

  2. O, czyli jednak pani Gessler nie doprowadza restauracji masowo do bankructwa, tylko naprawdę uzdrawia! Miło czytać, i aż mi ślinka pociekła na myśl o pierogach z łososiem. Mój ostatni pobyt w Gdańsku wspominam jako ciągłe poszukiwanie miejsca na obiad, a o wynikach tych poszukiwań świadczy fakt, że ani razu nie jedliśmy dwa razy w tej samej knajpie – co oznacza, że żadna nie była świetna. Cieszę się, że to się zmienia, nawet jeśli za sprawą mediów 🙂

    Swoją drogą, po niemiecku też napisali o porach w skórze (por to der Lauch). „Językowe idiosynkrazje?” Poshy, cóż ty wypisujesz… Idiosynkrazja to wstręt.

  3. Widocznie ważne jest to czy ktoś jest gotowy na zmiany i na ciężko pracę tak jak napisałeś. Jeśli ktoś idzie w zaparte i uważa że tak jak robi jest dobrze pomimo tego, że ma jednego klienta tygodniowo to nic mu nie przetłumaczysz. Wystarczy trochę pokory i gotowość do zmian. No nie twierdzę że zamieszanie medialne im nie pomogło, bo na pewno w dużym stopniu ludzie z ciekawości poszli sprawdzić, ale dzięki temu, że jest dobrze to wrócą.

    • Po tym programie zamieszanie medialne zawsze pomaga, ale od właścicieli zależy, czy nie będą to ostatnie podrygi umierającej ostrygi, tylko prawdziwe zmartwychpowstanie lokalu.

    • byłam w Tawernie 14 sierpnia 2011…i c,oż mogę powiedzieć…REWELACJA!!!:)))jedzonko pyszne,świeże,jednym słowem miejsce godne polecenia:) pyton-leżał i wygrzewał się:)masełko śledziowe na pierwszy głodek….POLECAM W 100%!!!:)))

  4. Idiosynkrazja w medycznym znaczeniu to oczywiście wstręt itp, itd, ale ma on też drugie dno czyli oznacza coś osobliwego co wyróżnia jakiś przedmiot od innych przedmiotów. Warto czasem zerknąć dalej do definicji niż na jej pirewsze 2 linijki 😛
    Może jednak poszukamy idiosynkratycznych elementów menu??? Anyone???

    • Heh, batalia znowu się zacznie, bo poshy lubi zarzucać swoim rozmówcom niewiedzę i „niedoedukowanie”… zdania w stylu „warto czasem zerknąć” albo „warto czasem przeczytać” itp. są przynajmniej niegrzeczne 😛

    • Byłem kiedyś na wydziale Lingwistyki Stosowanej UW. Wyszedłem po 5 minutach bo nie mogłem patrzeć na przedstawicielki płci (niby)pięknej które tam ujrzałem. Musi ci się bardzo nudzić że proponujesz tu na jakimś forum gastronomicznym swoje zabawy lingwistyczne… Patrzyłem tam na te „kobiety” i wyobrażałem sobie jak one wieczorami leżą w łóżku (same) i czytają na dobranoc słownik wyciskając przy tym pryszcze. Musisz mieć strasznie udane życie towarzyskie skoro tu szukasz ludzi do pogadania

  5. Jeśli mogę coś doradzić, to polecam popracowanie nad zdjęciami, które są zamieszczane na blogu. To oczywiste, że nie są najważniejszą częścią tej strony, ale jedzenie z recenzowanych restauracji powinno wyglądać choć trochę apetycznie. Uderzone fleszem, nawet gdyby w rzeczywistości było nie wiadomo jak pięknie podane, prezentuje się wstrętnie.

    Pozdrawiam 🙂

  6. z całym szacunkiem – widać każdy ma swoje słowniki i swoje prawdy;-) podyskutujmy raczej o jedzeniu, a kompleksy niedoedukowania zostawmy na inne forum. np: psychologicznie;-)

  7. proponuję w ramach 3 edycji programu Kuchenne Rewolucje wizytę w Żelazowej Woli
    krótko: pulpeciki z sandacza tego przesolone /ledwo do przełknięcia/, kluski śląskie rozgotowane, kapusta zasmażana to raczej wsad do pierogów niż „sałatka”; sprytnie wytwarzany nastrój sztucznego tłoku przez obsługę /pytania w stylu czy była wcześniejsza rezewacja? przy pustawej sali/, słowem marka MG jak dla mnie w tym miejscu przereklamowana, brak nadzoru nad kuchnią, haos;
    nie polecam !

  8. W jedną z niedziel miałam okazję odwiedzić inną z Gdańskich restauracji reanimowanych przez Kuchenne Rewolucje, tj. Panoramę. Im też rewolucja wyszła na dobre. Wszystkie miejsca przy oknie z widokiem na panoramę Gdańska były zajęte. W środku też tłumnie. Widok z góry na Gdańsk to chyba główna zaleta tej restauracji, bowiem samo jedzenie oceniam jako mocno przeciętne: można zjeść, ale bez fajerwerków. Mimo wszystko duży plus dla właścicieli, bardzo młodych osób, które bardzo dobrze wykorzystały swoją szansę w tym programie.

  9. byłam i polecam schab zawijany z kapustą w sosie borowikowym. Pyszny! no i to masełko śledziowe z chlebem na przystawkę- coś pysznego! Następnym razem, gdy zawitam w Gdańsku napewno odwiedze to miejsce.

  10. Witam p.Arturze i wszystkich na forum.
    Mieszkam na stałe w Szwecji i po obejrzeniu „rewolucji” gdzie główna role zagrała „Dominikanska” z mojego rodzinnego miasta,obiecałem sobie ze przy następnej okazji odwiedzę to miejsce z rodzina.Pozwolą państwo ze sie rozpisze.To co mnie tam spotkało nie da sie opisac w dwóch zdaniach.Postaram się nie zanudzić. Zacznę od obsługi.
    Podeszła do nas kelnerkaktórej nie grożą zmarszczki od usmiechów,bez słowa podała coś co świetnie zdefiniował kiedyś Piotr Bikont w jednym z felietonów.Oto przed oczami ukazała się nam KSIĘGA POTRAW.Nasuwało sie pytanie czy przy takiej dawce dań wszystko jest aby swieże.Na co komu cztery zupy w lato!? …żadna z nich nie byla chłodnikiem:)
    Jak na ironie nie znalazłem pozycji DESERY Przystawki ciepłe oddalone pieć stron drogi od przystawek zimnych?Dlaczego?Taki żarcik że niby ciepłych przystawek nie ma a tu proszę,przejdziesz cała kartę i o proszę są.Ponadto przy składaniu zamówienia okazało sie ze szef kuchni nie dokończył menu.Komponowanie wszelkich dodatków pozostawił gościom.Kelnerka pojawiła sie już po minucie.Odpowiedzialem z uśmiechem iż zazwyczaj długo marudzimy i że to jeszcze potrwa.Pojawila się ponownie znów po minucie i padło „JUŻ?” Zaznaczam ze nie wyglądaliśmy na gotowych zlozyc zamówienie.Opowiedzialem żarcikiem ze jesteśmy na urlopie i nie odjeżdza nam za chwilę ostatni autobus.Restauracja byla pusta w 50% !! więc nie przeszkadzalismy w letnich „zniwach”,blokujac stolik.Wrócilismy do rozmowy i wybierania dań.Po kolejnej minucie kelnerka staneła nam nad głową i ostentacyjnie zaczeła pukać ołóweczkiem o swój kajecik!Być możę obsługa pracuje tam na akord?Irytacja przyszla natychmiast:) Pouczyłem panią ze jesli zamkniemy karty i przyjmiemy wyczekujące pozycje „z łapkami na brzegu stolu”a w kącikach ust pojawi się ślina, bedzie to sygnal dla serwisu ze można podejść.A stojąc tak jest irytujaca i wprowadza niemiła atmosferę.Strzeliła mówiąc młodzieżowo focha i wiecej nie wrociła.Zastapił ją miły,profesjonalny kelner i wróciła również miła atmosfera.
    Wjechało na stół „czekadełko”w/w maslo śledziowe i pyszny świeży chleb.REWELACJA !
    Polecam z czystym sumieniem.
    Teraz o jedzeniu.Przystawki w skrócie.
    Kurki w śmietanie gorzkawe (widać nie blanszowane przed mrożeniem).Krewetki w tajskim słodko-kwaśnym z suszonymi pomidorami.Zderzenie dwóch kultur prosto ze słoików. Krewetki usmażone bez zarzutu. Brawo!…ale czy to można nazwać gotowaniem? „Tatar ze świeżego łososia”…hmm można zrobić tatar jeszcze z jakiegoś innego łososia?
    Okazało się że tak.Można zrobic z nieświeżego łososia i do tego bez smaku.
    Przebrneliśmy przez przystawki uważając by nie popsuły nam one jednego z dni urlopu,nie komentując ich do obsługi.Jednakże zachwalając masełko.
    Dania główne.
    Flądra z patelni nie wyglądała zachęcająco ale córce smakowało.Ja sprubowałem i również nie mogę się przyczepić.Zero jakiegoś posmaku starego oleju,nieświeżości czy stęchłej bułki tartej odkupionej od innego bohatera”Rewolucji kuchennych” z Gdaska itp.
    Kurczak z pesto i mozzarella.Piersiątko trochę przesuszone ale dało się zjesć(tu bardziej pasowałyby te suszone pomidory).Prosiło się to danie o trochę winnego białego sosu.
    No i teraz niestety najgorsze Zamówiłem polędwice z jelenia w borowikowym sosie.
    Uprzedziłem kelnera żeby bardzo ale to bardzo uczulił kucharza ze proszę aby polędwica była średnio wysmażona czyli medium rare,jako że nie jadam dziczyzny czy wołowiny wysmażonej.Skomponowałem sobie dodatki, w postaci brokułów i szumnie nazwanych opiekanych ziemniakow.
    To co zobaczyłem na talerzu przeszlo moje najgorsze oczekiwania.
    Wyobrażałem sobie(na osobnym talerzyku) młode ziemniaki(w końcu sezon na nie był) ze skórka opieczone w piecu z np.tymjankiem a dostałem na telerzu sterte zeszłorocznych kartofli (ok. 400gr). frytowanych i posypanych przyprawa grillowa,jako dekoracje pół główki sałaty lollo Rosso.Rozpocząłem poszukiwania mięsa.Rozkopałem sterte ziemnioli i ukazaly mi się trzy cienkie,zaparzone kawałeczki miesa,które na pierwszy rzut oka wyglądało jak wątróbka cielęca.Do tego mrożone rozciapciane brokuły. Juz wiedziałem…ze coś się dzieje! To wszystko wyglądało tak jakby kucharz się wstydził tego co zrobił i schował to pod ziemniakami
    To nie było medium rare,to nie było nawet well done.To były rozmrożone w mikro i ugotowane kawałki czegoś co dawało się rozmemłać językiem o podniebienie.Wyplułem.Kelner próbował ratowac sytuacje że kuchnia przygotuje nowe danie bla bla bla.Nie chciałem. Odpowiedziałem że po takiej ignorancji na talerzu, kompletnie stracilem zaufanie do tego pana na kuchni i nie wierze ze jest w stanie przygotowac mi coś co wprawi mnie w błogi nastrój.
    Po chwili otrzymałem odpowiedz z kuchni „poczta kelnerska” że takie cienkie kawałki mięsa cieżko jest usmażyć na medium rare.
    Skoro jest tak cieżko dla tego kucharza-masochisty, dlaczego utrudnia sobie prace i zamiast znęcać się i siekać mięso jak na carpaccio, nie poporcjuje go na 150 gramowe kawalki?
    Zresztą nie jest to „mission impossible” nawet z takim cienkim mięsem.
    Byłem już lekko poirytowany ta ignorancja ze po tej krótkiej lekcji odkryłem karty.”Pan wie,proszę pana kim ja jestem!?” -oczvwiście żartuje tak nie zacząłem…ale prawda to że jestem szefem kuchni w szwedzkim hotelu i mam 20-letni staż pracy za sobą ,więc niech za przeproszeniem nie pieprzy bzdur.Skomentowalem również ze szkoda tylko tego jelenia bo zabili go tylko po to żeby kucharz mogł go zmaltretować,posiekać,zabić ponownie na patelni a raczej w mikroweli i teraz wyrzucić.
    Odpowiedz przyszła prawie natychmiast,”że to…to dlatego ze jestem kucharzem i i …i się znam to tak wyszło!” Ooo patrz pan jaki pech!
    Kompletnie nie rozumiem co kucharz miał na myśli.Czy to znaczy ze jeśli ktoś się nie zna to łatwiej jest dla niego gotowac bo możesz mu wcisnąć „kit”i podac takie szambo!?
    Gdybym się nie znal i chciał pierwszy raz sprubować jelenia po czymś takim pewnie bym pomyślał,ze ja po prostu nie lubię jelenia …zenada!
    Proponuje zacząc gotowac dla kóz.Tam jest minimalne ryzyko ze trafi się na taka która się zna.
    Moja 14 letnia corka podsumowala to krótko.cyt.”Najlepsza rzecz jaka maja tutaj,serwuja za darmo”-majac na mysli masło śledziowe.
    Cóz p. Arturze widac byliśmy w dwóch różnych tawernach i w tej w której ja byłem absolutnie nie polecam.Na nic się zdała miła obsługa kelnera (nie „kelnerki”) i średnie żarciki że węża w podłodze przezwali Magda po wizycie p.Gessler.Sama wizyta „Kuchennych Rewolucji”moim zdaniem też nic nie pomogła.Ignorancje trudno wyleczyć.
    Na osłodę napisze ze byłem w smażalni ryb na Helu,niedaleko fokarium.Żałuje że nie pamiętam nazwy.Ryby jakie nam tam zaserwował kucharz były mistrzostwem świata!
    Chłopak który tam pracuje,mogłby spokojnie ubiegac się o pracę w pięcio gwiazdkowym hotelu.Sam chętnie bym go zatrudnił.Tym miłym akcentem kończe i pozdrawiam wszystkich którzy się na kuchni znają i tych co chcą się na niej dopiero poznać.
    Ps.Jak mówi przysłowie chińskie-,Jeśli chcecie poznać smak jabłka,ugryźcie je”…tylko nie róbcie tego w „Tawernie Dominikańskiej”

  11. Panie Grzegorzu, bardzo ciekawy wpis – rzeczowy, konkretny merytoryczny.

    Tawernę odwiedzałem zimą, na przełomie stycznia i lutego. Wówczas, po Rewolucji, lokal był w porządku. Owszem, dziwaczne wpisy w menu zwracały uwagę, jednak zarówno jedzenie, jak i obsługa – dawała radę, zwłaszcza w kontekście tego, co lokal prezentował przed Rewolucją.

    Utrzymywanie w karcie restauracji rybnej dań z dziczyzny jest moim zdaniem pomysłem co najmniej nietrafionym, a już z pewnością kontrowersyjnym, dlatego nie próbowałem dań z jelenia. Pan spróbował, wyszło słabo, w zasadzie nie jestem zaskoczony. Tatar z nieświeżego łososia należało bezwzględnie zwrócić do kuchni, a nawet żądać rozmowy z szefem kuchni, wszak podawanie nieświeżej ryby jest po prostu niebezpieczne dla zdrowia.

    Na koniec taka mała refleksja – gastronomia gdańska latem mocno podkręca obroty i równie mocno zaniża loty. Dzieje się tak zresztą i w innych polskich turystycznych mekkach. Chyba nikt na to nic nie poradzi – taka nasza polska kulinarna swawola: jest turystyczna stonka, to i starać się nie trzeba. Nie jadam latem na gdańskiej starówce, unikam miejsc obleganych przez turystów w ogóle, nie tylko w Polsce.

    Pozdrawiam i życzę mimo wszystko miłych wrażeń kulinarnych z Polski. Jak sam Pan zdążył zauważyć, są u nas miejsca, gdzie mimo wszystko jest smacznie.

    Bo są 🙂

  12. Byliśmy dzisiaj w porze obiadowej w Tawernie Dominikańskiej po namowie 12-letniej córki, która obejrzała w telewizji program Kuchenne rewolucje i … rozczarowanie. Było tam wiele osób, które odwiedziły Tawernę z tego samego powodu. Zamówiliśmy pierogi ruskie, zupę rybną i z dań dziecięcych smakoszki rybne. Po ok. 40 minutach kelner poinformował nas, że pierogi ruskie właśnie się skończyły i do wyboru są tylko z kapustą i grzybami. Mój mąż takowych nie jada, więc zrezygnował w ogóle z zamówienia. Po następnych 15 minutach kelner z rozbrajającą szczerością poinformował nas, że danie dla córki było już dawno zrobione ale go nie zauważył, wystygło i kucharz robi następne…, po paru minutach dostaliśmy wspomniane pieczywo z masełkiem śledzowym (pyszne!!!). Po jeszcze kolejnych 15 minutach dostaliśmy letnią zupę rybną i danie z menu dziecięcego (!!!), pełne ości. Ogólnie – nie polecamy.

  13. Niestety, nie polecam tej restauracji, byłam w czerwcu i zamowiłam kopytka-nie dość, że kupne, to jeszcze rozgotowane. Węgorz topił się w sosie a bałtycki łosoś nie była bałtycki. Słabo…

  14. Panie Gregor ze Szwecji! Żeby ocenić restaurację. nie trzeba siadać przy stoliku i zamawiając posiłek – czynić cuda-wianki, epatując otoczenie i tą biedną, niewyszkoloną zawodowo kelnerkę, wierząc w ogrom swej kucharskiej wiedzy. Zapewne, pan tą wiedzę posiada. Mnie, do oceny jadłodajni – na każdym poziomie usługi – wystarczy zestawienie realiów bardzo zewnętrznych, bez zamawiania dań. Grubość, czyli zawartość karty dań, zapach panujący na sali ( zawsze taki istnieje, gdyby nawet działały najlepsze wyciągi i z kuchni nie wydostałby się cień zapachu, to jedzenie parujące z talerzy konsumenta daje wrażliwemu koneserowi ogląd tego – czym tu karmią. W restauracji rybnej nie zamawiam dania z dziczyzny. Zwykle jest to danie oczekujące smętnie w kącie lodówki na swoją kolejkę, a wiadomo – towar marnie schodzi to i na talerzu zawsze będzie marny. Mógłym tak pisać i pisać,” polemizując” z każdym Pana nadętym zdaniem. Domyślam się, że jest Pan kucharzem w jakiejś jadłodajni w Szwecji, że posiada Pan wiedzę w temacie gotowanie i podawanie, że zna Pan inne standardy logistyki gastronomicznej obowiązujące u naszych bardzo zamożnych, przez Bałtyk – sąsiadów.
    Gotuję zawodowo od 1971 roku, wyszedłem ze szkoły legendy polskiej gastronomi, pana Mirona Stanisławskiego – jeżeli Panu coś mówi to nazwisko. Znam realia przypadkowych restauratorów, niekompetencje wiekszości kucharzy gotujących po bufonowatych jadłodajniach.
    Używam z rozmysłem pojęcia JADŁODAJNIA, jako że RESTAURACJA jest w dzisiejszej rzeczywistości tego biednego kraju – pobożnym życzeniem. Domyślam sie, że karierę zawodową zaczął Pan – jak czytam – w Swoim rodzinnym Gdańsku.
    Mam nadzieje, że Pańskie elokwencje stolikowo-kucharskie były ocenione przez przypadkowych gości. Pan, raczej nie czuje sie zażenowany Swoim wystepem.
    A knajpy Dominikańska nie oceniałem „na żywca” po obejrzeniu chorych programów pani M. Gessler – wystarczyło mi za wyrobienie sobie pojęcia o poziomie jadłodajni.
    Pozdrawiam Pana

  15. Panie zibi.
    Zwykle nie odpowiadam na tego typu komentarze.Ze względu jednak na to że potrafi pan zgrabnie,miedzy wierszami obrażać ludzi bez używania wulgaryzmów,postanowiłem tym razem dobyć miecza.
    Przebrniemy przez ten pana kompletnie nie na temat komentarz i może pana to czegoś nauczy.
    Ze Szwecji z wykrzyknikiem,bogaci sąsiedzi.
    Tak proszę pana,pracując kilkanaście lat w Polsce i siedem lat w Szwecji z przykrościa stwierdziłem że poziom naszej gastronomi
    był daleko w tyle.Był… bo obserwuje zmiany i widzę exspresowy,który ze stacji Głęboka komuna wali wprost do Europy!
    Jednak mając możliwość porównania np. programu tv.” Halv åtta hos mig” z naszym polskim odpowiednikiem „Ugotowani” widzę ze na torach leży jeszcze dużo zwalonych drzew,jak chocby pana komentarz.
    Posiada pan niedźwiedzi węch,który nie idzie w parze z apetytem.
    Stawia się pan ponad p.Makłowicza,Bikonta czy p.Michny.Oni posługują się przynajmniej trzema zmysłami zanim wezmą pióro do ręki.
    Jadałem w odpychających swoim wyglądem afrykańskich jadłodajniach,daleko od turystycznych kurortów,wśród przeszklonych lodówek w których wisiała obdarta ze skóry jagnięcina a zdziwiony kelner przecierał brudną szmatą pokryty ceratą stolik.
    I…BYŁO PYSZNIE!
    Pisząc na jakiej podstawie pan ocenia dania,żaden redaktor naczelny nigdy by pana nie zatrudnił a po zamknięciu za panem drzwi uśmiechnął by się ze współczuciem.
    Tawerna z definicji była tania knajpą dla ludzi morza ale nie serwowało się tam dań tylko rybnych.
    Dlatego znajdując w karcie dziczyznę,siedząc we wnętrzu które kompletnie nie przypomina tawerny,na krzesle zdobionym głową jelenia… ja zamawiam jelenia.
    A jeżeli cyt.”towar marnie schodzi” i kucharz nie potrafi go przygotowac to nie trzymajmy tego w menu.
    Gotuję w hotelowej jadłodalni z ponad stuletnią tradycją.Właściciel ma za sobą ponad 35 letni staż,w tym pracę w renomowanych sztokholmskich restauracjach,które podczas jego bytnosci otrzymały po dwie gwiazdki Michelina.Współpracowałem z wydawnictwem „Tower Press”przy wydaniu książki kucharskiej.
    Ktos kiedys podpisał mój dyplom kuchmistrza.
    Miałem swoje pięć minut w Dzienniku Bałtyckim z serią przepisów kuchni włoskiej.
    A małymi corocznymi sukcesami jest to,że ktoś z takim doświadczeniem i przeszłością zawodową jak mój pracodawca prawie za każdym razem moje sezonowe zmiany menu komentuje słowami „Bardzo imponujce”.-tu zrobie pausę by mógł pan wypowiedzieć słowa „Ty nadęty bufonie”
    Do to mnie bardziej przemawia niż to że jako dzieciak nauczył się pan u legendy z przed sześciu dekad jak zrobić klarowną galaretę z nóżek.Czas się panu zatrzymał i jest to smutne.
    Cyt.”elokwencje stolikowo-kucharskie były ocenione przez przypadkowych gości”
    Nie mogły być ocenione bo wszystko odbyło się kulturalnie bez tzw.”darcia mordy”itp. Zwracanie uwagi odbyło się w postaci żartu z dozą ironi.Kelnerka nie była „biedna i niedouczona” tylko chamska.Moja największą niegrzecznością był zwrot wypowiedziany ściszonym głosem by kucharz nie pieprzył bzdur.
    Proszę czytać na drugi raz ze zrozumieniem i być może nie porównywać innych do siebie.
    Cóż oceniając portret psychologiczny pana komentarza wnioskować można ,żę jest on niezdrowo zazdrosny,zakompleksiony i pełen nieuzasadnionej wrogości.
    Podsumowując.
    Aby ten pociąg dojechał do końcowej stacji powinien pan raczej wąchać nie tylko pachnące ekskluzywne restauracje i krytykować ludzi którzy chca zwrócic uwagę na problemy jakie napotykamy chcąc spędzić miło i smacznie czas.Napisałem wcześniejszy komentarz by podzielić się moimi spostrzeżeniami z przekonaniem że brak reakcji to ciche przyzwolenie na „maltretowanie tego jelenia i polskiej gastronomi”.
    Powinno się napiętnować kucharzy ignorantów i ich nauczycieli,chamskie kelnerki,przypadkowych restauratorów,którzy nie mają pojęcia o kanapce z masłem.Zmienic i traktować poważnie program szkolenia kucharzy a nie podchodzic to tego w stylu „…a baran poszedł do zawodówki przepuścimy go do następnej klasy i będzie spokój” Wtedy w końcu na polskim gastronomicznym niebie pojawią się gwiazdki Michelina.
    Ja pana,pan wybaczy fałszywie pozdrawiac nie będę bo jakos pana…nie trawię 😉

  16. No cóż, ja śpiewaczką operową jestem we własnej łazięce,a kucharką tylko w domu.Kocham gotować i uwielbiam programy kulinarne.Jeżeli jednak w moim menu na tydzień bieżący występują pulpety w sosie koperkowym, a wyjdzie mi z tego przypuszczalnie niejadalna breja,nie podaję tego domownikom bo jest mi poprostu wstyd i nic mnie nie tłumaczy.Kiedy idę do restauracji, biorę kartę do ręki i zamawiam konkretne danie występujące w karcie, mam prawo wymagać od kucharza dobrej jakości potrawy-za to płacę. Żadna potrawa,która występuje w menu nie może być potraktowana po macoszemu. Dlatego w pełni zgadzam się z naszym Szwedem :))

  17. Restauracja po rewolucji
    Do lokalu pojechałem z żoną, obsługa bardzo miła, nie powiem. Ale to jedyny plus tego lokalu. Jedzenie – koszmar. Tak jak poprzednicy pisali dorsz w porach i pomidorach – filet chyba wycięty zaraz po rozmrożeniu nieświeżej ryby która zamrożona była razem z wnętrznościami. Smak – tragedia. Nie powiem dania otrzymaliśmy b. szybko, ale to nie znaczy, że żona miałaby z tego powodu jeść na zewnątrz spaloną a w środku surową flądrę. Restauracja przeszła „kuchenne rewolucje” a my po pobycie w niej przeszliśmy REWOLUCJE ŻOŁĄDKOWO – WĄTROBOWE. Jak dla Nas jedzenie koszmar. Nawet mrożonej kawy nie byli w stanie porządnie podać. Do sanepidu…

  18. Dzisiaj wraz z Rodziną zjedliśmy obiad w omawianej restauracji i nie ma co ukrywać – przejście „rewolucji” MG było jednym z powodów wyboru tego właśnie miejsca.

    Miejsce doskonale położone, o przyjemnym wystroju. Miła, profesjonalna obsługa, ciekawe menu i raczej przystępne ceny.

    Poczęstowano nas hojną porcją doskonałego chleba z jeszcze lepszym „masłem śledziowym”, wszyscy zjedliśmy i zachwycaliśmy się pikantną zupą rybną.

    Potem dla większości naszego grona nastąpiło nieoczekiwane rozczarowanie. Fakt faktem, że oczekiwania z pewnością mieliśmy wysokie, niemniej nikt nie narzekał dla sportu, a negatywne komentarze były w pełni uzasadnione.

    1. „Pierś z kurczaka z pesto, mozzarellą i pomidorem” to uczciwie w 100% właśnie to… i nic więcej. Smakowała jak wysmażony kawałek gołej piersi, posmarowanej pesto ze słoiczka i z położonymi małymi plasterkami sera i dwoma plasterkami pomidora. Ani przyprawy, ani marynata, sos – nic nie zachwyca.

    2. Dorsz saute był ledwie ciepły, a w smaku niestety bardzo przeciętny i nie mam pewności, czy aby na pewno była to świeża ryba.

    3. Schab faszerowany kapustą kiszoną z sosem kurkowym dwóm osobom smakował bardzo, jedna się rozczarowała. Mi smakował bardzo.

    4. Niektórych rzeczy brakowało na stanie – w tym wspomnianych w recenzji pierogów z łososiem (można to traktować in plus – nikt ich nie wyjął z zamrażarki). Pod koniec naszej „biesiady” skończył się sok pomarańczowy :).

    Na prawdę bardzo chcieliśmy „Tawerną” się zachwycić, ale czegoś zabrakło. Wizytę pewnie jeszcze powtórzymy.

    Pozdrawiamy Autora ciekawego bloga :).

  19. witam bylem tam w majowke 2012. obsluga i wystroj super jedzenie pyszne tylko moglo by byc troszke tansze. ruch duzy a szybko dosc podaja dania. polecam goraco

  20. cytat: „Powinno się napiętnować kucharzy ignorantów i ich nauczycieli,chamskie kelnerki,przypadkowych restauratorów”
    otóż to. Po co otwierać restaurację gdy w karcie pojawia się zestaw przypadkowych dań często gotowych lub odgrzewanych na szybko? bez związku z miejscem ? bez szacunku doi produktu? gdy słabo opłacani kucharze nie radzą sobie z listą dziesiątek pozycji w menu? gdy kelnerkami są studentki?

  21. Witam
    Tawerna Dominikańska
    Najgorsza restauracja w Gdańsku
    W dniu wczorajszym razem ze znajomymi poszliśmy na obiad do tzw tawerny. Niestety już po zamówieniu zaczęły się problemy. Nie otrzymaliśmy jednej zupy, którą zamawialiśmy, wyjaśnienie kelnera „Pani na kuchni zapomniała nalać”. nie otrzymaliśmy jednego z drugich dań, wyjaśnienie kelnera „przy wydruku zamówienia na kuchni skończył się papier w drukarce i pominięto jędną z potraw”. To nie koniec moich przygód w tej pseudo restauracji po kuchennych rewolucjach. Podczas jedzenia drugiego dania znajoma znalazła pod sałatą monetę 5 groszy. To już był szczyt mojej cierpliwości. To jest najgorsza restauracja w jakiej kiedykolwiek byliśmy. Restauracja nie może pracować gdy nie ma osób zarządzających. Brak właściciela, kierownika i managera w dniu wczorajszym pokazał jak nie powinno się prowadzić restauracji. Tą restaurację mogę polecić tylko najgorszemu wrogowi.

    • Witam
      ja do tawerny zwitałam dzisiaj tj. 10-10-2013 i pierwsze co moge powiedziec BLEEEEEE zamowiliśmy flądry no i dostaliśmy ości w panierce!! naprawde po podniesieniu czegoś co miało być skórą była szczypta mięska, ja rozumiem że flądra jest skromna ale to coś to nie da się opowiedzieć aż żałujemy ze zdjęcia nie zrobiliśmy, no i oczywiście tez nie dostaliśmy wszystkiego co zamawialiśmy!! NIE POLECAM i zgadzam się z opinią wyżej

  22. Witam.
    Witam.

    Od niedawna szefem kuchni w Dominikańskiej zostal moj starszy brat 🙂 Dawno nie mialem okazji prubowac jego kuchni. Wybieram sie by po cichutku 😉 zobaczyc czy dal rade cos zmienic:)
    Mysle ze jesli dostal troche swobody to warto tam wpasc.Sam jestem ciekaw.

    a Tak na marginesie musze sie pochwalic ze mojej wspanialej zonie udalo sie wyprosic stolik w „Atelier Amaro” na rocznice slubu i…polecielismy do Warszawy na kolacje.
    Po osmiodaniowym menu mielismy zaszczyt zejsc do kuchni i porozmawiac chwile z mistrzem.
    Dla mnie oczywiscie bylo to deserem i ukoronowaniem wieczoru.Jak na taki autorytet w branzy gastronomicznej , odnioslem wrazenie ze to skromny sympatyczny facet.

    A jedzenie…Hmm przychodzi na mysl tylko tekst piosenki :

    „Ach, co to był za ślub!
    Dęta orkiestra grała ile tchu, mówię wam
    trąby tu, tuby tam, ach! szkoda słów…”

    Pozdrawiam.

  23. NAJGORSZA KNAJPA W POLSCE !!! 114 PLN za stare ziemniaki!!! Nie mogę zapomnieć jak tydzień temu wybraliśmy się do tawerny, która zniszczyła nam niedziele. Kawa, sok, żeberka i rybka ze starymi gotowanymi ziemniakami opiekanymi w starym oleju…fujjjj…mięso w smaku kwaśne, czuć było hipermarket paczkowany…rybki co kot naplakał spalona w starym oleju ..fuj ..w głowie mi został ten okropny smak…a to ochyctwo za 114 PLN …uwierzycie ?nie mogę się pogodzić że zapłaciliśmy…
    Emotikon frown
    …nie myślcie nawet o tym by się tam wybrać…w barze mlecznym jest lepiej i 7 razy taniej !!! 114 zł, nie mogę tego przeżyć !!! Do tego brudne obrusy, kółka po talerzach i szklankach !!! Kasują negatywne opinie by się wybilić. Nie chcieli zwrócić pieniędzy bo boją się stracić kasę, a nie boją się stracić klienta. A to błąd bo to KLIENT jest ZŁOTEM !!!!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―