Dietyzm niekontrolowany

Zawsze gdy poszukuję dla siebie spodni, w ręce wpadają mi niesłychanie małe rozmiary o zastanawiająco długich nogawkach i niewiarygodnie wąskich taliach. Usiłując przymierzyć takie spodnie na ręce, zastanawiam się, dla kogo takie rozmiary się szyje. Odpowiedź otrzymałem w minioną sobotę z mediów, po obejrzeniu w TVP Info dokumentu „Życie w rozmiarze zero”. Zaprezentowały się w nim chorobliwie chude kobiety, które marzenia o szczupłej sylwetce przekuły w obsesję na punkcie chudości. Chcą być chude za wszelką cenę, a w pogoni za chudością gotowe są do zwrócenia ostatniego listka sałaty, które właśnie zjadły, byle być szczuplejszą od najszczuplejszej celebrytki.

Anoreksja i bulimia to dwa kluczowe pojęcia, które są ceną, jaką młode panny płacą za niezrozumiałe dla szerokiej opinii publicznej dążenie do chudości ponad wszelką miarę. Ale obok nad wyraz wychudzonych, społeczeństwo łatwej i dostępnej konsumpcji wygenerowało też stale rosnącą grupę nad wyraz otyłych. Ci z kolei specjalnie nie przejmują się swoją sylwetką, zwłaszcza że ciągle się spieszą i są nieustannie głodni. Jedzą więc coraz więcej, bo żeby kupić megahamburgera, podwójne frytki i colę XXL nie trzeba nawet wytaczać się z samochodu, wystarczy podjechać pod okienko.

W medialną manierę epatowania widza wstrząsającą chudzizną z jednej strony i przerażającą otyłością z drugiej, wpisuje się remedium na oba zjawiska, którym media żyją w ostatnich latach szczególnie intensywnie: dietetyka. Nie znajdziemy czasopisma dla kobiet, które pozwoliłoby sobie przemilczeć temat diety choćby w jednym numerze. Niektóre proponują nawet kilka diet naraz – do wyboru, do koloru. Czasopisma dla mężczyzn idą w ślad tych kobiecych. Eksperci od dietetyki radzą, co jeść, aby ujędrnić pośladki, wzmocnić brzuch albo przywrócić regularność wypróżnień. Nie inaczej jest w telewizji, zwłaszcza w programach tzw. telewizji śniadaniowej. Komu jeszcze mało, może swoją wiedzę o dietach poszerzyć w internecie, ot choćby za pośrednictwem portalu www.atlasdiet.pl.

Bycie na diecie staje się powoli normą, zwłaszcza w towarzystwach z zamożnych obszarów wielkomiejskich, gdzie odpowiedni wygląd jest elementem sukcesu życiowego. Na diecie wypada być, o diecie wypada dyskutować i to zarówno w odniesieniu do kobiet, jak i mężczyzn. Dochodzi do tego, że coraz trudniej skomponować zwykłe menu na towarzyską kolację. W każdym gronie zaproszonych gości zawsze znajduje się kilka osób, które aktualnie są na jednej z setek diet – wegańskiej, kopenhaskiej, proteinowej, ziemniaczanej, kapuścianej albo wodnej – wymieniać można bez liku.

Na coraz szybciej rozwijającą się modę na prawidłowe żywienie zaczyna odpowiadać biznes. Pojawiają się wyspecjalizowane zespoły dietetyczno-restauracyjno-kurierskie (www.catering-dietetyczny.pl), które na życzenie klienta przygotowują najodpowiedniejszy dla niego jadłospis na cały tydzień i codziennie rano dowożą do domu zestaw pięciu posiłków na cały dzień. Zdrowo, sprawnie, bez niepotrzebnych zakupów i zamieszania w kuchni.

Co będzie dalej? Czy medialne epatowanie odrażającą chudością z jednej strony i chorobliwą otyłością z drugiej doprowadzi do wzrostu liczby tych najchudszych, czy tych najgrubszych? Czy spodobają się nam historie z gatunku reality show, choćby publiczne tycie Donny Simpson (www.donnamsimpson.com), która chce stać się najgrubszą kobietą świata, ogłosić to wszem i wobec i jeszcze na tym zarobić? A może zwycięży trzecia grupa – dietetycznie świadomych, którzy będą żyć długo i szczęśliwie, jedząc smacznie i do syta?

  1. Te wychudzone dziewczyny sa przerazajace. Ale czego sie nie zrobi aby dobrze wygladac. Chociaz „dobrze” to w ich przypadku niezbyt odpowiednie sformulowanie. A przesadna otylosc tez wyglada niesmacznie (zawsze zadziwiaja mnie mozliwosci ludzkiej skory, jesli chodzi o jej rozciagliwosc). Nie rozumiem ludzi, ktorzy robia sobie krzywde przesadzajac w jednym lub w drugim kierunku. Nie pisze tu o osobach, ktore sa otyle np. z powodu jakiejs choroby lecz o tych, ktorzy doprowadzaja sie sami do takiego stanu.

    Wg mnie najlepsza dieta to MZ 🙂 Na sobie przekonalam sie, ze najlepiej jesc co trzy godziny (jak male dzieci:) nieduze ilosci i nie jesc juz nic po 18.00. I do tego duzo ruchu. To wystraczy. Wtedy nawet mozna pozwolic sobie na cos slodkiego. A od czasu do czasu nawet na male obzarstwo 🙂 Nie wyobrazam sobie stosowania diet bo za bardzo kocham jesc. Poza tym prowadzenie bloga kulinarnego zobowiazuje 🙂

    Pozdrawiam!

  2. a czy pomyślał ktoś, że nie wszyscy otyli to obżerający się ludzie fastfoodami? Że sa jeszcze choroby? Te organizmu jak i depresje na przykład?
    Że nie zawsze to źli, nie dbający o siebie ludzie? Że to ludzie potrzebujący pomocnej dłoni i zrozumienia? Delikatności i traktowania ich jak każdego innego na rynku pracy, w szkołach czy sklepach?
    Wstyd! Krytykować nie umiejąc znaleźć się na miejscu !!! Wstyd!

    • Hm, czyżby ktoś miał problem ;)? Nie wydaje mi się, żeby wpis nawoływał do dyskryminacji ze względu na masę… raczej chodziło o zwrócenie uwagi na psychologiczne patologie powodowane przez masową kulturę, która pośrednio kreuje anorektyków i otyłych…

      • I na to, że powszechna moda na diety – nawet wśród ludzi, którzy mają wagę w normie – utrudnia życie osobom gotującym 🙂

        I słusznie! Wśród moich koleżanek niewiele jest takich z dodatkowymi kilogramami. W końcu – tancerki. Ruszamy się sporo. Ale ostatnio co druga na diecie. I to na tych „trudnych”: Dukan, Montignac – eliminujących całkowicie pewne produkty.
        Ja ich nawet nie zapraszam do siebie, bo co one, bidule, będą jadły?

        Na dodatek obserwuję u siebie wzrastającą chęć schudnięcia. Bo jak tu nie chcieć, jeśli nie tylko w każdej gazecie i programie telewizyjnym, ale też w każdej rozmowie ze znajomymi przewija się wątek „5 kg mniej”?

        PS. W imieniu mojego Mężczyzny chętnie się dowiem, gdzie są te spodnie w małych rozmiarach, bo on zazwyczaj słyszy w sklepie: „ten rozmiar tylko z damskich” 🙂

    • Tak to racja ci wlasnie nie wszyscy otyli potrzebuja wsparcia sami sobie nie poradza,masz racje czasem towarzyszy jemu odrzucenie depresja szyderstwo nieakceptacja srodowiska i zeby sie pocieszyc zajadz sie smutki tu wlasnie jest potrzebna pomoc bo jak mowia wielcy wszystko zaczyma sie w glowie…4B8v

  3. Jeść zdrowo oznacza nie jadać do syta! To podstawowy BŁĄD w tym artykule! Artykuł nie odkrywa niczego nowego- podając prawdy banalne i oczywiste: w skrócie: wszelkie skrajności są niezdrowe! A już Paraselsus mawiał: odejdź od stołu mając poczucie, że jeszcze coś możesz zjeśc, a to zagwarantuje ci życie zdrowe choć czy szczęśliwe????

  4. „Anoreksja i bulimia to dwa kluczowe pojęcia, które są ceną, jaką młode panny płacą za niezrozumiałe dla szerokiej opinii publicznej dążenie do chudości ponad wszelką miarę”.
    To dość płaskie spojrzenie na bardzo głęboki i przekrojowy problem. Ale rozumiem, że nie mając pojęcia o tym, co się dzieje z psychiką takiej młodej kobiety („panna” jest tutaj określeniem nie na miejscu). Polecam jednak dokształcić się w pewnych dziedzinach zanim napisze się coś dość krzywdzącego.
    Wg. Ciebie anoreksja i bulimia to „idiotyczne pragnienie bycia chudą”. To tak, jak gdyby pozbawić te dziewczyny ludzkich uczuć, bo są „głupie”. Poziom godzien przedszkolaka, który odrzuca wszystko co znajduje się poza granicami jego piaskownicy.

  5. Uciekła mi myśl…Rozumiem, że nia mając pojęcia o tym, co dzieje się z psychiką takiej młodej kobiety, można ją skrzywdzić podkładając ją pod papierowy stereotyp „chudej, bezmózgiej idiotki”.

  6. Dokładnie. Zgadzam się z Arvenem (ą). Problem tego artykułu polega na tym, że operuje na bardzo płaskich i powierzchownych stereotypach. Problemy zaburzeń odżywiania, koncepcja jedzenia do tzw. staropolskiego syta – to wszystko klisze, które wprowadzają w błąd i wywołują przykre nieporozumienia.

  7. Będę bronił Krytyka.

    Po pierwsze, nie dostrzegam tutaj żadnych obrazoburczych treści. Tekst pisany jest z perspektywy smakosza-hedonisty, który jedzenie traktuje jako przyjemność, by nie rzec nawet – smakowo-estetyczne doznanie.
    Niestety reżim dietetyczny zwodzi swoich uczestników na smakowe manowce i raczej wyklucza ich z kręgu kulinarnych przyjemności. Tekst właśnie o tym mówi i nie ma w tym nic obrazoburczego. Jeśli ktoś myśli inaczej, niech demonstracyjnie spali kukłę Brillat-Savarina.

    Po drugie.
    Wcale nie odnoszę wrażenia, aby w wywodzie Krytyka doszło do jakichś nadużyć czy uproszczeń. Zwyczajnie, zaprezentował własną interpretację niechęci do jedzenia (albo patologicznej doń chęci), czyniąc to z perspektywy być może mniej politycznie poprawnej. I chwała za to, że rozważając anoreksję nie uczynił tego w nabożnej ciszy nad psychicznym rozchwianiem anorektyków/anorektyczek, ale – dosadnie i trochę postmodernistycznie – przedstawił fenomen okiem kulinarnego hedonisty, nie wpisując się w żałobny chór wyśpiewujący w mediach motety nad niedolą/tragedią żywieniowo upośledzonych.
    To też jest prawda o tej rzeczywistości. nawet jeśli dla niektórych niepełna, a dla innych niewygodna.

    Plus dla Krytyka, że całość opisywanych zjawisk osadził w kontekście współczesnej cywilizacji medialnej. Reżim dietetyczny – produkt różnych grup interesu – jest medialnie wykreowany i niestety bezrefleksyjnie przez wielu oglądaczy przyjmowany bezrefleksyjnie. Żyjemy w czasach, kiedy – na niespotykaną dotąd skalę – władza ingeruje w nasze fizyczne i psychiczne poczucie samych siebie. Plus dla tekstu za próbę zwrócenia na to uwagi.

    Wszystkim oburzającym się polecam wczorajszy tekst w Wyborczej dot. tzw. medycyny żywienia. I szklankę zimnej wody (mineralnej).

  8. Otóż, żeby napisać artykuł z jakiejś dziedziny trzeba najpierw zrobić research. Ostatecznie nikt nie jest omnibusem;-)) Krytyk pisze o tematach wykraczająch poza kulinarne aspekty (anoreksja i bulimia to jednostki chorobowe) z rozkoszną dezynwolturą ignorując czasem pewne ważne aspekty. No, ale czego się nie robi dla poparacia z góry założonej tezy.

    • Ja uważam, że KK powinien studia albo co najmniej podyplomówkę zrobić z psychologii klinicznej ze specjalizacją leczenia anoreksji. Tak samo jak się pisze o ziemniaku – powinno zrobić się studia agroturystyczne. Temat wieprzowiny obliguje do posiadania dyplomu z technikum mięsnego! 🙂

  9. Coś takiego jak wegańska czy wegetariańska dieta nie istnieje! to cos więcej – styl życia i ideologia. Natomiast ci co mówią, że nie jedzą mięsa, bo się odchudzają to pozerzy i lansiarze. To tak na marginesie jako, że nie można porównać diety-trendów np.:kopenhaskiej z wegańskim czy wegetariańskim stylem życia.

    • Fakt niejedzenia mięsa może być uzasadniany na różny sposób, także w oparciu o racjonalne przesłanki dietetyczne (odsyłam choćby do powyższego tekstu z GW). Nie sądzę, choćbyś nie wiadomo jak argumentował/a, że jedynym szlachetnym i dopuszczalnym motywem jest weganizm/wegetarianizm. Weganizm, jak piszesz, jest faktycznie czymś więcej. Jest ideologią, która uniemożliwia kulinarne przyjemności. Może Słoma i Trymbulak zadowalają się kaczką z soi albo tiramisu bez mascarpone, ja podziękuję.

  10. Pani Jola Słoma i pan Mirek Trymbulak wydali świetne książki kulinarne nie tylko dla drapieżników. Na Kuchnia TV też onegdaj mieli świetne programy kulinarne bez natrętnego smrodku dydaktycznego – jakbys pewnie powiedział/a. Trochę otwartości w tym zapyziałym i otłuszczonym kraju, gdzie tylko wersja 'na bogato’ z 'mięchem’ cieszy się powodzeniem by się przydało.

    • No to podyskutujmy.
      Fakt. Słoma i Trymbulak mieli/mają „świetne” programy kulinarne. Każdy odcinek różnych „Atelier” połykałem na surowo i przetrawiałem w swoich padlinożernych cuchnących trzewiach. Walor ich twórczości polega na oferowaniu znudzonym bezmięsnym surogatów, czy lepiej – symulakrów smaku.

      Dla mnie jest to fantastyczny przykład fenomenalnego kulinarnego szalbierstwa – jak ugotować kupę, podać ją na talerzu, wymyślić dla niej medialne uzasadnienie i sprawić, że niektórzy przedstawiciele wielkomiejskich elit okrzykną je eko-kulinarnym arcydziełem, pędząc na kolejne sesje hydrokolonoteapii.

      Słoma i Trymbulak zresztą pozostają w swych staraniach zaskakująco naiwni – ich propozycje nie są czymś odrębnym wobec mięsno-mleczno-jajecznego mainstreamu. Przeciwnie, są bezpośrednim doń nawiązaniem, próbą zdublowania kulinarnej rzeczywistości poprzez usunięcie ideologicznie niewłaściwych elementów i zastąpienie ich tymi słusznymi. Jaki jest bowiem sens tworzenia alternatywnej „kaczki” (z tofu) czy „smalcu” (z Planty)? Przypomina to wegańską próbę ścigania się z ( jednak niedoścignionymi) wzorcami.

      I jeszcze jedno. Każdy, kto ma choć odrobinę kulinarnej intuicji i przypatrzy się poczynaniom kuchennym pary, rychło zorientuje się, że to po prostu nie może być smaczne. Nie dlatego, że jest wegańskie, ale dlatego, że robione jest na siłę, bez wyczucia, trochę bez smakowej ogłady.

      Tak to jest, gdy smak zastąpiony zostanie przez ideologię, medialny szum i tani niuejdżowy sentymentalizm w stylu Lucindy Drayton czy Michaela Timothy. Produkt w sumie na poziomie wegańskich oazowiczów.

      Podpisuję się pod stwierdzeniem, że Atelier Smaku jest bez smaku.

      • Myślę, że dużo w tym racji – sam jadłem ostatnio „Parówki sojowe”. Z parówkami miały wspólnego tyle, że miały ich kształt i były zapakowane w barwioną folię (żeby szara soja była bardziej różowa). W smaku dość plugawe… ALE jadłem też typowe (chyba) wegetariańskie dania u Krisznowców! To było naprawdę dobre! No i nic tam niczego nie udawało, tylko było sobą 🙂

  11. Wy zawsze w duecie czy tylko dzisiaj!?? Przypominam, że niejedzenie mięsa jest manifestem, ideologią, która jest wam obca. Mówiąc to mam na myśli głębsze przekonania niż to, że ma być li tylko smacznie. Ma być smacznie, zdrowo i przede wszystkim: HUMANITARNIE. Trudne słowo-warte zapamiętania.Nie wiem być może przygotowanie wegetariańskich potraw przekracza wasze umiejętności a smak parówki sojowej jest dla was dziwny, bo nie ma tam zmielonych wnętrzności i tony polepszaczy. Trudno o gustach dyskutować nie będę. Dla wielu ludzi jedzenie jest rzeczą nie tyle estetyczną co ETYCZNĄ i dezawuowanie tego poprzez zarzucanie braku smaku czy rzekome małpownie pewnych potraw jest niczym innym jak brakiem konkretnych argumentów. Bo dlaczego nie możemy zjeśc parówki sojowej i kotleta z soczewicy?? Prponuję spróbować znakomitych produktów Polsoi lub Provity. Smaczne, pozbawione hormonu stresu obecnego w mięsie z powodu nieludzkich warunków uboju.

    • Jak słyszę słowo ideologia to mi się włos na mej łysej piersi jeży… No ale to nieistotne…;)
      Droga/i poshy! Ja nie jem mięsa! Jadam co prawda rybę oraz przetwory mleczne. Ciekawe czy jesteś skłonna/y w to uwierzyć. Jeżeli chodzi o małpowanie potraw – według mnie ma ono uzasadnienie TYLKO I WYŁĄCZNIE ze względu na ograniczenia językowe (jeżeli nie znamy lepszego określenia na kulkę sojową przypominającą znanego z „polskiej” kuchni mielonego to tak go też nazwiemy). Jakoś nie wydaje mi się, żeby wspomniani Krisznowcy nazywali swoją słodką pastę (Halawa?) „Hinduskim Pasztetem na Słodko” czy coś w tym rodzaju.
      Ze słowem „humanitarny” trochę bym uważał bo można je łatwo podważyć (http://pl.wikipedia.org/wiki/Humanitaryzm) ale nie chcę bynajmniej tu być odebrany jako zagorzały Korwinista 😉
      W odniesieniu do etycznej kwestii to przypomina mi się tylko taka opowiastka Tonego de Mello. Polecam przeczytać 😉 (link: http://voov.republika.pl/czytacz/przebudzenie/_T26.html)

  12. ’Czym jest nazwa? To, co zwiemy różą, pod inna nazwą równie by pachniało’ tako rzecze mistrz William. Nieważne jak zwał ważne, że jest smaczne i zgodne z ideologią niekrzywdzenia słabszych istot. Ideologia to piękne słowo tylko jeśli jest wykorzystywana w szczytnym (następne ryzykowne słowo) celu. Niekonsumowanie, nie ubieranie się w, niezgoda na maltrerowanie zwierząt to TYLKO częśc tej ideologii. Tak wycinkowo tu potraktowanej, że az zęby bolą 😉 BTW: Ryba posiada mięso (mięso rybie) – jakby na to nie spojrzeć. Pójdę nawet dalej: Ryby to zwierzęta. Nie rośliny, krasnoludki czy kosmici. Warto podszkolic trochę braki edukacyjne – życie na pewno będzie łatwiejsze i jakże ciekawe. Zwłaszcza w sporach nie tylko internetowych. 😉

    • spory erystyczne można ominąć precyzując choćby w minimalnym stopniu używane pojęcia. Proponuję zatem rezygnację ze śliskiej „ideologii” (tym bardziej, że „szczytnie” uzasadnionej) na rzecz „stylu życia”. Będzie i czytelniej, i zgodniej.

      A tak w ogóle to miałbym ochotę na foie gras.

    • Masz rację, ryba posiada tkankę mięśniową, tłuszczową i łączno-prążkowaną pewnie też 😉 W mojej ścisłości nieściśle się wypowiedziałem, ale to tylko dlatego, żeby uniknąć słowa „wegetarianizm” – bo niestety ideologicznie nim nie jestem. Zastanawia mnie tylko co o Twojej Osobie mówi zdanie „Warto podszkolic trochę braki edukacyjne (…)”. Czyżby atak „ad personam” (skoro wchodzimy w erystykę)? 😉

      A „foie gras” to nawet dla mnie dość duże obciążenie systemu poznawczego 😉

  13. Jak widzę znowu razem. Razem jednak Wam raźniej 😉
    Nie był to atak, ale uświadomienie raczej małej (jakże jednak ważnej) sprzeczności w twierdzeniu: „Nie jem mięsa, by potem jednk dodać-oprócz ryb” co może świadczyć, że ichtiologia nie jest Twoją mocną stroną. Jak widać uwaga bardzo się przydała, bo i fachowe słownictwo natychmiast sie pojawiło 😉 I czyż nie jest miło czasem się czegoś nauczyć???? ;-P

  14. Konia z rzędem temu, kto odróżni tekst ideologiczny od nieideologicznego. Patrz dekonstrukcja. Ten konflikt jest nierozwiązywalny. Można się spierać o ideologię ale to jest właśnie retoryka.

  15. Racja! Cała nadbudowa nie gra istotnej roli. Może przybierać różne formy. W tym przypadku liczy się los zwierząt i to, żeby im było lżej oraz łatwiej przeżyć wśród nas. Reszta jest tylko niepotrzebnym marnowaniem energii. 😉
    Idę zjeść hot doga z wsadem parówkowo -sojowym oraz sałatkę z ogórków kiszonych z pomidorem. Bon appetit! 😀

  16. Spodziewałem się dyskusji na temat diet, ale jej ferwor i stopień zaangażowania uczestników przerósł moje najśmielsze oczekiwania 🙂 Pozdrawiam wszystkich wyrażających tu swoje opinie i cieszę się, że czytelnicy chętnie zabierają głos na otwartym forum, wszak po to – między innymi – powstał ten blog.

  17. Mam pytanie do zajadłych zwolenników żywienia się wyłącznie nacią od pietruszki: czy na takim „paliwie” pociągnie górnik, „hajer przodowy” i żołnierz odbywający regularne patrole w Afganistanie?

  18. Przeraża mnie tłumaczenie wszystkiego różnego rodzaju chorobami. Statystyki są nieubłagane i otyłość w wyniku problemów zdrowotnych, to naprawdę niewielka część przypadków. Widzę jednak, że anoreksja i bulimia również są szeroko tłumaczone przez niektórych.

    Prawda jest jednak taka, że o ile w przypadku osób otyłych, problemy z tarczycą mogą być chorobą typowo organiczną, o tyle w przypadku anoreksji czy bulimi zazwyczaj doprowadzamy do tego sami, więc jesteśmy za to odpowiedzialni. Nie ma nic złego w krytycznym spojrzeniu na osoby, które się w tym zatracają.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―