Tania jatka XXI wieku

Pamiętam z dzieciństwa sklepy zwane „tanimi jatkami”, w których za bezcen sprzedawano mięsne byle co. Bycie klientem taniej jatki nie przysparzało chluby, a mimo to każdego poranka, na grubo przed godziną otwarcia, ustawiała się przed wejściem kolejka.

Masło za 99grDziś tanich jatek nie ma, ale pozostał po nich duch przeszłości, który tchnie dziś brzydkim zapachem wyczuwalnym na szeroką skalę w rodzimej sieci dyskontów. Tanie sieci handlowe chcą być jeszcze tańsze, ba, dążą do osiągnięcia taniościowego absolutu, zaś swoją filozofią taniości atakują obie strony rynku: zarówno klientów jak i producentów. Klientom udowadniają, że kupując tanio, oszczędzą i będą mogli kupić jeszcze więcej, a może i jeszcze taniej. Dają więc gratis w promocji za pół ceny i drugie tyle w bonach. Producentom zaś nakazują oszczędzać, bo jeśli ci wyprodukują taniej, to sprzedadzą więcej, wszak klienci, który kupią taniej, kupią więcej. I tak bez końca.

Producenci nie zawsze są zadowoleni z takiego rozdania, bowiem to na nich spada ciężar kombinowania, jak ukręcić bat z suchego piasku. Często, aby nie splamić dobrego imienia swojej marki, zgadzają się produkować pod marką własną tanich sieci handlowych. Taki produkt podpisuje się wówczas „wyprodukowano dla…” i tyle. Sieć chce tanio, klient chce tanio, producent dostarcza tanio i wszyscy są zadowoleni.

Żeby było dużo i tanio, trzeba kombinować. Dodać więcej wody, związać ją w produkcie pomysłowymi substancjami, które też trzeba do niego dodać, zagęścić, wypełnić i już. Dodawanie dziwnych substancji do żywności stał się faktem. Kasza manna w konserwach mięsnych, olej rzepakowy w żółtym serze, margaryna w maśle to tylko niektóre przykłady. Zaskakujące bywają też receptury jogurtów owocowych albo soków, w których nie ma owoców, a często nie ma nawet cukru. Pomysłowy jest też sposób na produkcję wędzonek, które nie muszą być nawet wędzone, bo starczy dodać im barwnik i aromat dymu wędzarniczego.

Pamiętam historię pewnej przetwórni, dziś już nieistniejącej, której współpracę zaproponowała jedna z sieci dyskontów. Postawiono wszakże warunek, że sprzedawana w tej sieci konserwa mięsna, którą przetwórnia miała wyprodukować, ma kosztować 99 groszy. Przedstawiciel przetwórni nijak nie był w stanie sprawić, aby 30 deko mielonki kosztowało w sklepie niecałą złotówkę, więc żartobliwie rzucił, że chyba chleba namielą. Ten osobliwy żart uznano za świetną propozycję i przetwórnia sporządziła recepturę z chleba, kaszy manny i łoju wołowego, którą zapakowała w puszkę i dostarczyła do sieci. Taka konserwa została zakupiona przez mojego ojca, który jada często rzeczy paskudne, a jednak tej mielonki nie był w stanie przełknąć. Co ciekawe, zawartości konserwy nie zjadł też ani pies przy budzie ani bezdomny kot.

Gołąbki po 2zł

Gdy tanie jatki działały w cieniu polskiej rzeczywistości handlowej, a ja radośnie uczęszczałem do podstawówki, handlowy monopolista tamtych czasów, sieć Społem, sprzedawała niedostępną dziś kiełbasę serdelową. Byłem wielkim jej miłośnikiem, bo była bez kartek i dyżurowała w pobliskim sklepie, do którego wyskakiwałem na przerwach, aby posilić się między ZPT a godziną wychowawczą. O serdelowej opowiadano wówczas najróżniejsze żartobliwe zagadki. W tonie prześmiewczym mówiono na przykład, że parówkową masę wzbogaca się mielonym drobno papierem toaletowym. Ale w to akurat nikt nie wierzył, bo papier toaletowy był wówczas towarem równie deficytowym, jak w dzisiejszych czasach prawdziwa szynka, ser czy sok owocowy.

A dziś jakoś nikt nawet nie żartuje…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―