Spangowani i utilapieni

Kilka lat temu Komisja Europejska stwierdziła, że polscy rybacy łowią za dużo, rybie stada są przetrzebione i wkrótce w Bałtyku zostaną tylko stare buty oraz chełbie i stułbie. Zaczęto więc wprowadzać ograniczenia w połowach ryb morskich: dzikiego łososia, śledzi, szprotów a także dorszy. Polskim rybakom zaproponowano nawet swoistą morską trójpolówkę – co roku przeprowadza się losowanie, z którego wyłania się pulę rybaków, którzy mają prawo do połowów w wylosowanym roku, ale w dwóch kolejnych latach muszą od połowów się powstrzymać. Cóż za paradoks, oto nasza matka Unia dźgnęła syna swego, Polskiego rybaka, a pogłaskała skośnookiego stryjecznego szwagra byłej żony jej drugiego męża, Wietnamczyka. Pobłogosławiono niejasny związek, z którego urodziła się najpierw biała córeczka o imieniu Panga, a później jej siostrzyczka, czerwona Tilapia.

Panga biała

Na rynek zaczęło zatem trafiać mniej ryb morskich, co spowodowało wzrost ich cen. Mogłaby to być doskonała okazja dla rodzimych hodowców pstrągów lub karpi, ale okazję o wiele sprawniej wykorzystali przedsiębiorczy Wietnamczycy, który bocznymi drzwiami wprowadzili do Europy odmianę soli o bardzo przystępnej cenie. Tania sola szybko podpadła rasowym gastronomikom, którzy mimo różnych zabiegów kulinarnych nie byli w stanie wydobyć z niej przyrodzonego soli smaku i konsystencji. Gdy importerów przymuszono do wyjaśnień, ci z rozbrajającą szczerością przyznali, że to faktycznie nie prawdziwa sola, tylko sum rekini. Ponieważ sum rekini w anturażu soli jednak bardzo przypadł do gustu masowemu odbiorcy, który przecież prawdziwej soli mógł nawet nie znać, importerzy postanowili kontynuować uszczęśliwianie masowego odbiorcy, tym razem nadając swojej rybie nazwę „panga”. I tak od kilku lat panga z wielkim sukcesem wyjada sobie coraz większy kąsek z rynku mrożonych filetów.

Masowy konsument skonstatował z zadowoleniem, że nowa ryba nie tylko jest zaskakująco tania, ale i bardzo ładnie wygląda i jest ogólnie bardzo dobra, bo w ogóle nie pachnie ani nie smakuje rybą. Świetna ryba dla tych, którzy nie cierpią ryb! Nowość rynkowa z Wietnamu spotkała się z gremialnym aplauzem gospodyń, które dostrzegły w niej wysoce plastyczny materiał kulinarny i ochoczo jęły wprowadzać potrawy z pangi do swoich kulinarnych repertuarów. Za ciosem poszli także producenci konserw, którzy za punkt honoru postawili sobie posiadanie przynajmniej kilku przetworów z pangi w swoich asortymentach.

Hodowcy z Wietnamu dbają, aby na europejskie i amerykańskie rynki trafiały wyłącznie estetyczne filety, a nigdy półfilety ze skórą, czy (a fuj!) całe ryby z głowami. To skuteczny zabieg marketingowy mający przekonać nawet tych, których ryby brzydzą, że panga to właściwie nie jest aż taka rybna ryba, jak się może wydawać, bo wygląda przecież prawie jak pierś kurczaka i smakuje też prawie jak kurczak. Jest więc czysta, estetyczna i bielutka i niemożliwe, żeby hodowano ją w skandalicznych warunkach, karmiono odchodami i traktowano hormonami pozyskiwanymi z moczu kobiet w ciąży. Szybko też zapomniano, że ciche wejście pangi na rynek związane było z żywnościowym szwindlem, w którym udawała ona kilkakrotnie od siebie droższą solę. Dziś panga jest w każdym polskim sklepie, a z polskiego tradycyjnego stołu zaczyna wygryzać nie tylko mintaja, mirunę i morszczuka ale i poczciwego pstrąga i karpia.

Panga nie tylko nie posiada rybnego smaku ani zapachu, ale nie legitymuje się także właściwościami ryby. Naukowcy zbadali, że filety z pangi praktycznie wcale nie zawierają tak charakterystycznych dla ryb kwasów Omega 3. Aby z fileta z pangi przygotować ciekawe danie, trzeba się sporo nagłowić, a przepisy z jej udziałem są zazwyczaj mocno pokomplikowane. W przeciwieństwie do większości ryb, które doskonale smakują prosto z patelni, panga saute nie ma sensu, zupełnie tak samo jak tofu czy makaron z fasoli mung.

Nie dalej jak rok temu Unia Europejska sfinansowała potężną kampanię promującą jedzenie ryb. Rybożercy mieli być piękni jak księżniczki i zdrowi jak same ryby. Do akcji od razu dołączyli polscy hodowcy karpia, którzy pod hasłem „Pan Karp” dowodzili z kolei zalet karpia. Ale to na nic, bowiem urzędnicy unijni przeoczyli, że promują ryby, które sporo podrożały, bo nieco wcześniej ich połowy drastycznie ograniczono. Nic dziwnego, że na wielkiej i kosztownej medialnej kampanii skorzystała przebojowa panga oraz jej mniej śmiała koleżanka tilapia, które, jak wskazują liczby, stały się ulubionymi gatunkami ryb jedzonymi przez mieszkańców kraju posiadającego dostęp do własnego morza oraz krainę tysiąca jezior.

A polscy rybacy? Ci też zostali spangowani i utilapieni. Unia Europejska płaci im za złomowanie kutrów, by ci za uzyskane w ten sposób środki mogli otwierać smażalnie, w których podają to, co nad Bałtykiem schodzi najlepiej – smażoną pangę i tilapię. Dorsz też bywa, tyle że nowozelandzki.

  1. Jak to powiedział Rincewind: wszystko smakuje jak kurczak, jeśli się nie je nic przez jakiś czas. Przerażająca sprawa z tą pangą. Na szczęście nie lubię, bo co to za ryba, która rybą nie smakuje?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―