Galeria Metropolia we Wrzeszczu stawia na food hall!

Wrzeszczańska Metropolia była najpierw galerią handlową, potem dworcem kolejowym, a teraz jest food hallem!

Żeby było jasne – nawet nie próbuję być złośliwy, bo do Galerii Metropolia żywię organiczną sympatię ze względu na jej buńczuczną reakcję na wprowadzany w trybie „gotowania żaby” zakaz handlu w niedziele.

Przypomnę, że zaraz potem, gdy zawąsieni związkowcy – onegdaj licznie występujący w mediach, dziś zaszyci w domowych pieleszach – ogłosili swój największy sukces: uniemożliwienie Polakom zakupów w niedzielę „z powodu że nie”, ulokowana dokładnie przy wrzeszczańskich peronach kolejowych Galeria Metropolia ogłosiła się dworcem kolejowym. Miało jej to zapewnić wyłączenie z zakazu handlu, bo zawąsieni związkowcy w przygotowanej przez siebie katastroficznie złej ustawie przewidzieli kilkadziesiąt wyjątków od tego zakazu, które – prócz stacji państwowego Orlenu i pomniejszych jej konkurentów – obejmowały także handel na dworcach kolejowych.

Metropolia otwierała się zatem w niedziele, bo skoro zorganizowała pasażerom poczekalnię – przestrzenie do oczekiwania na pociąg i to z wygodnymi fotelami z widokiem na sam dworzec – a nawet stworzyła kasy biletowe, w których można było zaopatrzyć się w karnecik SMK, bilet PolRegio albo i miejscówkę na długodystansową podróż InterCity, to znaczy, że działa w ramach dworca i wara zawąsionym związkowcom od niej.

Zawąsieni związkowcy nie dali za wygraną, a sprawę uznali za ambicjonalną. Pasażerowie, owszem, mogą pójść sobie do przykładowej Biedronki na warszawskim Centralnym, która tkwi w realnych socjalistycznie murach tego gierkowskiego dworca i za nic w świecie nie da się tego tkwienia zakwestionować, ale już nie na jakimś tam wrzeszczańskim dworcu – nie wiadomo, czy na pewno polskim – zakupów w niedziele żaden Niemiec robił nie będzie! Oto okazało się nagle, że państwowe spółki kolejowe nie były zainteresowane sprzedażą swoich usług i uniemożliwiły sprzedaż biletów w kasach Metropolii. Szach okazał się łatwiejszy niż mach.

Ratując się przed najgorszym, Metropolia postanowiła pójść tropem znacznie bardziej wymagającym niż sprzedaż biletów, acz bardzo zbliżonym do goszczenia oczekujących pasażerów – całe drugie piętro przeznaczyła na food hall, mimo że niżej prężnie działał już food court. Ruch to śmiały, bo gastronomia, owszem, to może być żyła złota, ale pod warunkiem, że prowadzona jest zgodnie ze sztuką i odpowiada na oczekiwania odbiorcy.

Kim jest odbiorca food hallu w przydworcowej galerii handlowej – nie wiem, choć pewnie właściciele tejże dobrze go sobie wyrysowali. Z oferty rozmieszczonych na śmiałej przestrzeni dwóch i pół tysiąca metrów kwadratowych ponad dwudziestu stoisk tuszę, iż mają z nich korzystać hipsterzy i ich pokłosie. Rzecz pomyślana jest bowiem jako zgromadzenie punktów gastronomicznych o najprzeróżniejszej proweniencji, o klimatach od gruzińskich przez włoskie aż po azjatyckie – podających przy tym wyłącznie jedzenie, konsumowane przy licznie rozmieszczonych w centralnej części przestrzeni wspólnych stołach. Napoje – w tym alkohole – dostępne są w barach i na stoisku centralnym, dzięki czemu odwiedzający Metropolię łasuch może bez zbędnych i ciężkich dla kieszeni pytań „co do picia”, zamówić sobie i taco, i pastę, i krewetki a do tego tylko jedną butelkę wody albo w ogóle nie musi nic zamówić nic do picia, jeśli nie będzie miał ochoty.

Jak sprawdzi się nowatorska koncepcja przydworcowego food hallu na drugim piętrze galerii handlowej, zobaczymy. Na trójmiejskim rynku wrzeszczańska Metropolia, architektonicznie wyrysowana nawet atrakcyjnie jako przestrzeń klasycznego kolejowego peronu, nie jest jedyna. O prymat pierwszeństwa musi walczyć z podobną do siebie, choć mniejszą, gastroprzestrzenią w gdyńskiej galerii handlowej Batory oraz niedawno otwartym Spichlerzem na gdańskiej Ołowiance.

W przeciwieństwie do konkurentów, którzy otworzyli się ot tak po prostu, wrzeszczańska Metropolia swoje otwarcie zaplanowała z wielkim przytupem, zapraszając na wizyty degustacyjne wszystkich, którzy mieli na nie ochotę. My, Polacy, gościnność cenimy sobie na równi z niepodległością, zatem to może być języczek u wagi.

Mi się tam podoba ale z oklaskami jeszcze trochę poczekajmy.

  1. Faktycznie pomysł bardzo ciekawy. Od dawien dawna mysle i mowie, ze w Polsce brakuje „food halli”, czyli czegos co jest zupelna normalnoscia, w normalnych krajach, zarowno zachodnich jak i wschodnich.
    Szkoda tylko, ze mamy tu multi-kulti, zamiast podejscia pragmatycznego, czyli mixu kulinariow polskich-regionalnych oraz zagranicznych. Przykład żenująco wygladającego, polskiego streetfoodu, ktory jedynie marna kopia „made in USA”, dobitnie pokazuje, ze Polakom brakuje ikry i wiary w mozliwosc innowacyjnosci, w oparciu o wlasne tradycje i surowce.
    Amerykanizacja/zachodyzacja/degrengolyzacja polskich kulinariow trwa w najlepsze. NIE WSZYSTKO CO ZACHODNIE/OBCE JEST ZŁE. Stad nie mam nic przeciwko takim „multi-kulti” miejscom, wazne aby takich miejsc BYLO DUZO I BYLY WSZEDZIE.
    Chcialbym, zeby kiedys nastapilo POLACZENIE FOOD HALLU I POLSKIEGO TARGOWISKA, zeby powstalo po prostu to co mozemy zobaczyc w Londynie, Paryżu, Berlinie, Tokio, Pekinie czy Nowym Jorku.

    • Taki mix, bylby W KOŃCU rozwiązaniem wszystkich bolaczek trapiacych polskie rolnictwo, przetworstwo i gastronomie. Zauwazmy, ze dzisiaj, zeby zjesc cos lokalnego, trzeba szukac, zeby zjesc cos ciekawego z zagranicy, tez trzeba szukac. Najlepsza okazja do posmakowania „cudow-niewidow” zarowno lokalnych jak i zagranicznych sa WCIAZ FESTIWALE I JARMARKI.
      Ja czekam,juz od prawie 10 lat na to, aby takie miejsca MOZNA BYLO ZNALEZC URZADZONE NA STALE.
      Zebym, mieszkajac w Lublinie, Gdańsku, Warszawie, Białymstoku, Opolu, Rzeszowie czy Poznaniu nie musial sie „głowić” – gdzie zjesc cos ciekawego, obojetnie, lokalnego czy zagranicznego. JEDNO DUŻE MIEJSCE W KAŻDYM WOJEWÓDZKIM MIEŚCIE – TO PLAN NA NAJBLIŻSZE LATA DLA POLSKIEJ GASTRONOMII. Fajnie by bylo, zeby ktos, w końcu sie tematem zainteresował, interesujac jednoczesnie wladze lokalne i lokalnych przedsiebiorcow oraz dzialaczy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―