Zapach ludzkiego mleka

Wystarczy spojrzeć na zdjęcia wszystkich tych kuszących talerzy, aby niejednemu pociekła ślinka, ale gdy tylko objaśnię, z czego te miłe dla oka przekąski powstały, niejeden wzdrygnie się z obrzydzenia, dotykając granicy, poza którą czyha świętokradztwo, zdrada i klątwa.

Zorganizowana pod koniec marca w Zachęcie w ramach warszawskiego festiwalu Nowe Epifanie a wydana przez Monikę Kucię uczta stanowiła zwieńczenie wydarzenia kulturalno-kulinarnego pod nazwą „Klątwa”. Wybierałem się nań uprzedzony, iż rzecz ma skłaniać do refleksji nad kulturowo-religijnym znaczeniem jedzenia i napojów, ale dopiero usadzony przy stole w sposób czysto fizyczny stawiłem czoła tabu, jakie wiąże się z jedzeniem.

Zanim zasiadłem, zapoznałem się z wielowymiarową instalacją artystyczną. Angażowała wszystkie zmysły – wzrok, słuch, powonienie i dotyk. Jadalne paginy ustawionej na kwietnym ołtarzu księgi pozwalały przyswoić wiedzę. Kroplówki z paczkami czerwonego płynu zachęcały do spróbowania smaku krwi. Ustawiony na postumencie atomizer dawał szansę na poznanie zapachu Boga, choć może raczej Bozi, skoro zapach miał charakter wyraźnie kobiecy. Na ścianach wymalowano cytaty do poczytania, z których jeden wydał mi się nawet dość obrazoburczy „Jestem Polakiem i lubię świnie. Lubię świnie i wszystko, co ucieka.”

Była muzyka i śpiew. Każdy z gości otrzymał mały pojemniczek z czerwonym płynem, który mógł dowolnie rozlać na białym obrusie tak, aby stworzyć czerwoną plamę. Wszystko to pod auspicjami zawieszonego nad stołem wielkiego całunu z wizerunkiem krowy. Całun został namalowany krowim wywarem i udekorowany setkami papierowych skrawków. Pochodziły z wręczanych gościom serwetek z ręcznie wydartymi hasłami. Mi trafił się niewinny „koncentrat”, ale już siedzące obok mnie panie odczytały słowa bardziej krew mrożące, na przykład „flak” albo „trup”. No tak, w końcu to klątwa a nie przelewki. Zapachniało tabu.

Na zagadnienie pokarmowego tabu łatwiej spojrzeć, jeśli jedzenie schematycznie pogrupować na to, co trujące, jadalne i święte. W przypadku pierwszych dwóch podgrup sprawa jest jasna – borowika się je a muchomora nie. Jednak w przypadku kategorii trzeciej pojawiają się wątpliwości. Pokarmy święte są jadalne ale czy powinny być jadane? Przecież to, co święte ma być nietykalne.

Jadane jednak są, bo pierwotną funkcją żywności jest odżywienie. Symboliczne znaczenie nadaje się jej dopiero w określonych kontekstach. Hindus nie tknie wołowiny, bo krowa jest dla niego święta a Żyd odmówi schabowego, bo świnię uważa za nieczystą. W chrześcijańskim kręgu kulturowym trójka najbardziej uświęconych pokarmów to chleb, oliwa i wino. Na co dzień to zwykłe produkty spożywcze, ale wystarczy ustawić je na ołtarzu, aby stały się ciałem i krwią Chrystusa, którym to ciałem pożywiają się zgromadzeni wokół kapłana wierni. Jedzą ciało Chrystusa i nikt nie protestuje. Skoro zjadanie Chrystusa nie jest tabu, czym tabu jest?

Chleb, czy też raczej opłatek, to tylko symbol i choć znawcy tematu zaprotestują, twierdząc że to mimo wszystko ciało, to dopiero spływający prawdziwą krwią świeży kawałek mięsa daje asumpt do dyskusji nad kwestią granic, jakich człowiek nie przekracza, sięgając po pokarm. O tym, że te granice są tu płynne i uwarunkowane przede wszystkim przez kulturę a wtórnie przez religię, wiadomo.

Gdybym wkroczył do mongolskiej jurty, wielce prawdopodobne, iż podano by mi świeżo wyłupane z baraniego łba oko, oczekując, że połknę je w uznaniu uprzejmości dla gościa, jaką podanie baraniego oka stanowi. Do jurty wkraczać nie zamierzam, bo perspektywa zjedzenia baraniego oka napawa mnie obrzydzeniem, zresztą podobnie jak wizja kontaktu z jeszcze pulsującym sercem węża albo z poruszającym się kawałkiem świeżo poćwiartowanej ośmiornicy. Takie rzeczy na świecie się jada – aby uhonorować gościa, wzmocnić siły witalne, wybrać produkt najwyższej świeżości.

Na świecie jada się też robactwo, szczury, psy i koty i choć są grupy odbiorców, którym takie reżimy dietetyczne sprawiają radość, ja do nich się nie zaliczam. Moje obrzydzenie ku robactwu i szczurom uzasadniam głęboko zakorzenioną w mentalności potrzebą dezynsekcji i deratyzacji, a więc chemicznego i mechanicznego usuwania paskudztwa z otoczenia. A psy i koty? Tych nie jadam z pobudek emocjonalnych. Nadto pożeranie przyjaciół uznaję za podłe i głupie.

Tymczasem podczas uczty w Zachęcie podano bardzo dobry tatar. Wszyscy jedli aż im się uszy trzęsły, acz gdy ogłoszono, że tatar był z koniny, wielu zatrzęsły się też kolana. Ja koński tatar zjadłem i sięgnąłbym po niego ponownie, może dlatego, że z żadnym koniem nie wiązała mnie dotąd emocjonalna więź.

Uczta, którą rozpoczyna się surową koniną, po której na stół trafiają wnętrzności i krew, dla zasiadających za stołem wegan musiała stanowić szczególnie trudne wyzwanie. Jak przełknąć śliczną tartę, skoro jej treść stanowi zestalona gęsia krew? Czy cienkie plasterki to czasami nie sprasowana głowizna? Wreszcie co począć z rozłupaną wołową kością? A przecież jest jeszcze śledziowy mlecz i wysmażona na chrupek rybia skóra! Na szczęście jest pieczarka, kłębuszek chrobotka reniferowego i rajskie jabłuszko! Trudno pogryźć i gorzkawe, acz bezpiecznie wyznacza wegańską granicę spożywczego tabu!

Nie tylko weganie mieli okazję rozpoznać granicę komfortu. Zwieńczeniem uczty była kropla białego płynu umieszczana na dłoni każdego biesiadnika z tajemniczego dozownika. Jak ustaliliśmy przy stoliku, biała kropla pachniała niemowlęciem. Ustalenia okazały się słuszne, skoro po chwili ogłoszono, że to w istocie kobiece mleko!

Krótki oddech przyniósł deser, w którego rolę wcielono przemrożone jabłko. Było nadzwyczaj pyszne, choć sam nie wiem, czy dlatego, że rzeczywiście było smaczne, czy dlatego że poprzedzające je przekąski były trudne, czy wreszcie dlatego, że to właśnie jabłkiem Ewa kusiła Adama, choć niewykluczone, że na odwrót, wszak po tak skoncentrowanym ataku bodźców pamięć i zmysły odmawiają posłuszeństwa.

Ukojenie spełniliśmy kieliszkiem wódki. Ona też, choć głęboko zakorzeniona w polskiej tradycji, stygmatyzowana jest hańbą. Nic to, wznosimy toast. Na zdrowie!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―