Kuchnia japońska bardziej obecna

Czy Umowa o partnerstwie gospodarczym między Unią Europejską a Japonią wprowadzi japońskie sushi pod polskie strzechy?

W zasadzie japońskie sushi to pod polskimi strzechami nic nowego i to wcale nie za wyłączną sprawą ponad pięciuset restauracji, których karty menu inspirowane są japońską kuchnią, ale przede wszystkim dzięki gęstej sieci dyskontów i supermarketów, w których od jakiegoś czasu można natrafić na pudełka z sushi w przeróżnych kombinacjach.

Rzecz jasna można się kłócić, czy ryżowe rolki z dyskontu można w ogóle porównywać ze zgrabnymi kąskami sklejanymi przez uznanych sushimasterów. Odpowiedź nie musi być taka oczywista, na co wskazują przeróżne internetowe rankingi, ot choćby ten przeprowadzony kilka lat temu przez trójmiejskich dziennikarzy, z którego wynikało, że sushi z supermarketu jest lepsze niż sushi z restauracji. Wniosek to zaskakujący, ale miej dziwi, jeśli zważyć, że pod wynikami testu nie ujawniono ani kompetencji oceniających, ani też przygotowujących.

Rozprawiając na temat obcej kuchni, niezbędnym jest praktyczna o niej wiedza. W przypadku kuchni japońskiej dostęp do takowej do niedawna był mocno utrudniony. Ja sam moją własną wiedzę o smakach spod znaku kwitnącej wiśni gruntowałem na japońskim warsztacie kulinarnym, na który wybrałem się pięć lat temu i choć owoce uczestnictwa w tymże uznaję za jaskółkę, to jednak jedną z tych, która wiosny nie czyni.

Tymczasem wraz z rosnącymi wskaźnikami zamożności Polaków podróże do Japonii robią się tańsze, zaś za sprawą porozumienia handlowego między Unią Europejską a Japonią, w skrócie zwanym EPA, które weszło w życie 1 lutego 2019 r., tańsze będą też sprowadzane z Japonii składniki i kondymenty. Porozumienie znosi bowiem szereg ceł na japońskie produkty, przede wszystkim na ryby i owoce morza ale też na słynną w świecie wołowinę wagyū, przetwory oraz przyprawy.

Poinformowano o tym podczas oficjalnej uroczystości zorganizowanej kilka dni temu z okazji stulecia polsko-japońskich stosunków dyplomatycznych. Informacji towarzyszyło eleganckie przyjęcie złożone z japońskich klasyków, które przygotował zespół Pana Hirotoshi Ogawy oraz ich uwspółcześnionych kreacji Rafała Hreczaniuka. Takiej okazji na kontakt z autentyczną japońską sztuką kulinarną nie mogłem przegapić. Wszakże skąd, jeśli nie z rąk samych mistrzów, brać praktyczną wiedzę o japońskich smakach?

Przed kolacją ambasador dobrej woli w upowszechnianiu japońskiej kuchni, Pan Hirotoshi Ogawa, poprowadził seminarium poświęcone kulturze japońskiego stołu oraz osobiście sporządził filet z serioli w sosie teriyaki, uprzednio dekoracyjnie wyciąwszy skórzasty liść. Serioli próbowałem tu po raz pierwszy i pozostaję pod wrażeniem jej kruchości. Co prawda trudno powiedzieć, aby ryba ta była soczystą, acz w krótkiej obróbce termicznej sprawdza się równie dobrze jak na surowo. Lekko oprószona mąką, została najpierw krótko przesmażona na patelni a następnie chwilę podduszona w sosie teriyaki.

Powtórzyłbym ją chętnie i nawet miałem wkrótce okazję, bo podano ją także podczas wieczornego przyjęcia. Jednak w konfrontacji z kilkunastoma innymi daniami, których nie mogłem nie spróbować, zmuszony byłem serioli poniechać. Pośród kolorowych japońskich różności na długo zapamiętam plastry smażonej wołowiny wagyū oraz tryskający umami bulion dashi z wędzonej ryby z dodatkiem przegrzebków, czarnej trufli i ikry troci. Za arcyciekawy przebój wieczoru uznałem, a wraz ze mną także kilku moich rozmówców, przegrzebki z wodorostami wakami zapiekane we wręcz niewiarygodnie aromatycznym i pikantnym majonezie. Niczego sobie były też przegrzebki w sosie z palonego masła i jeża morskiego.

Atrakcją samą w sobie było sushi sporządzane na oczach gości przez Pana Ogawę. Spróbowałem dwóch jego wersji: z przegrzebkiem oraz z tuńczykiem torro. Z pietyzmem zapamiętując ich właściwości, stworzyłem sobie tym samym ramową bazę, do której mogę teraz fachowo odnosić wszelkie przyszłe próby raczenia mnie tym specjałem.

Desery wprawiły mnie w zachwyt, w szczególności zielony siłą matchy herbaciany serniczek. Porównywalną uciechę zapewniały zdobne w płatek złota sztabki galaretki ze śliwkowego likieru umeshu oraz herbaciane crème brûlée. Podane na patyku makaroniki z yuzu miały też poza smakowym także walor okolicznościowy – sporządzono je w kolorach polskiej i japońskiej flagi.

Próbowałem samej matchy i to w jej dziewiczej formie, a zatem sporządzonej bez dodatków, ze świeżo zaparzonego herbacianego proszku, nalewanego do filiżanki prosto z imbryka. Sięgnąłem też po kilku wersji sake, wzbogacając swoją o nich wiedzę zaskakującym dla mnie aspektem wytrawności. Wreszcie dałem się skusić na co nieco japońskiej whisky, o której w świecie miłośników tego trunku krążą już legendy.

Najpierw posączyłem odrobinę Nikka Days, przez swój nieagresywny charakter przejawiający się w ustach orzeźwiającą lekkością określanej mianem śniadaniowej. Druga w kolejności, Nikka Pure Malt, rozsiała mi w ustach miękkie akcenty śliwkowe. Trzecia zaś, Nikka Coffey Malt, owionęła mi podniebienie przyjemnymi nutami waniliowego ciasta.

Jak zapamiętałem, umowa EPA będzie dotyczyć ponad 600 mln osób i wpłynie na 30% światowego PKB. Biorąc pod uwagę, iż będzie to wpływ podszyty wysokiej klasy smakowitością, podpisywania podobnych umów żądajmy w jak najdonioślejszych liczbach.

  1. Czekałem na taki artykuł. Po pierwsze, zainteresowałem się ostatnio kuchnią japońską, głównie ze względu na zmianę diety, na lżjeszą. Po drugie, faktycznie umowa między UE, a Japonią, zmienia, na korzyść możliwości handlu między Polska, a Japonią.
    Problem jednak w tym, że wiedza Polaków, na temat kuchnii japońskiej jest praktycznie taka, jak Japończyków, na temat kuchnii polskiej. My jemy sushi, Japończycy – Ptasie Mleczko, które jest tam eksportowane od lat 30-ych, poprzedniego stulecia.
    Podobna umowa, może nie tak szeroka, ale jednak głęboka, istnieje od wielu lat, między UE, a Republiką Korei. Pytanie brzmi – czy produkty południowokoreańskie są w ogóle w Polsce dostępne? Wiem, że można, gdzieś, zjeść kimchi, ale nie widziałem nigdy, oryginalnych produktów, rodem z Korei, no, chyba, że importowanych z innych krajów UE, np. z RFN.
    Ja, mimo wszystko, będę szukał ciekawych produktów, japońskiego pochodzenia.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―