Street food pogrzebie polską kuchnię

Zdumiewające, że na polskich ulicach zupełnie brak polskiego jedzenia!
Foodtruck

FoodtruckStreet food mości się nad Wisłą i to od razu w wielości odsłon. Co prawda daleko nam jeszcze do azjatyckich czy południowoamerykańskich uliczek, na których roi się od wszelkiej maści kramów z jedzeniem, ale mamy już i tu, i ówdzie nocne gastrozloty dla głodomorów pod gołym niebem, weekendowe targi śniadaniowe dla świadomych właściwych wyborów, są też wreszcie i food trucki, o których pisałem zupełnie niedawno przy okazji ich objazdowej rewii po kraju. Rozwojowi tego zjawiska przyglądam się z zainteresowaniem i choć jako takie imponuje ono różnorodnością, to także niepokoi prawie zupełną negacją tego, co nasze.

Foodtruck - Taste of Mexico
Foodtruck – Taste of Mexico

Niepokoi zresztą nie tylko mnie, bo inwazja amerykańskiego w nazewnictwie, definicji i stylistyce trendu dokonuje się także i w innych częściach Europy. Jako problem postrzegają ów trend gastronomowie i smakosze z Francji, gdzie street food nie tylko się pojawił, ale zdaje się wypierać tradycyjny model francuskiej gastronomii. W materiale telewizji Arte właściciele paryskich bistr mówią wprost – do tej pory na szybką przekąskę wpadało się do braserii, a teraz wybiera się kanapki o nowojorskim rodowodzie jak Ruben Sandwich, Lobster Roll czy otoczoną mitem Katz’a pastrami w bogatym obłożeniu. Skoro w zmianie stylistyki ulicznych przekąsek problem widzą bodaj najbardziej w świecie okrzepnięci w gastronomii Francuzi, to czego można się spodziewać po street foodzie między Bugiem a Odrą?

Foodtruck
Foodtruck

Polski street food polski z pewnością nie jest. Swojskości próżno szukać zarówno na nocnych kulinarnych jarmarkach jak i w objazdowych karawanach food trucków. One już dawno zorientowały się na egzotykę, więc jeśli chcemy mielonych, to możemy je dostać ale w formie burgera, a jeśli mamy ochotę na pierogi to raczej na te spod znaku wontona. Dlaczego tak jest? Powód widzę prosty – nasz street food, podobnie jak i ten francuski, nie powstawał organicznie, a został szybko, sprawnie i pakietowo przeklonowany z USA. Tam gastrointernacjonalność jest zjawiskiem równie naturalnym co u nas kremówka papieska z margaryną. Nie wynika to jednak z żadnej mody, a z charakterystyki amerykańskiego społeczeństwa, które budowały pokolenia imigrantów, tworząc na amerykańskich ulicach kulinarne patchworki.

Foodtruck
Foodtruck

Tymczasem Polska imigrantem nie stoi, a jakieś 40 procent imigrantem wręcz gardzi i to niezależnie od niepodważalnego faktu, iż w populacji idącej w miliony sama za naród imigrantów jest w świecie postrzegana. Ma za to mniejszości, które póki co jeszcze toleruje, acz z kulinarnego punktu widzenia chyba nieszczególnie chce się z nimi asymilować, skoro kuchnia żydowska, tatarska czy łemkowska zamknięta jest w gettach mocno nielicznych i stosunkowo drogich restauracji. Jedyna mniejszość uczciwie reprezentowana kulinarnie na ulicach najmniejszych nawet polskich miasteczek to diaspora arabska. Ale cóż z tego, skoro najpopularniejsze kebabownie opanowali u nas nacjonaliści?

Foodtruck
Foodtruck

Jednak w przeciwieństwie do spolonizowanych przekąsek spod znaku półksiężyca a groszem gotowym wspieranych przez – w notabene grosze majętnych – rodaków, którzy na jedzenie grosza nie szczędzą pod warunkiem, że porcja jest XL a majonez gratis, rozwój street foodu nad Wisłą swoimi platynowymi kartami kredytowymi wspierają mocno uświadomieni żywieniowo mieszkańcy dużych miast. Tym bardziej dziwię się, jak to możliwe? Nagle przestaje ich interesować lokalność surowca, tradycyjne receptury a nawet aspekt dietetyczny pochłanianych porcji? Niezwykle chodliwe food truckowe frytki belgijskie są przecież równie zdrowe, co te spod znaku podwójnego łuku, a jeśli zamówić je z solidną porcja gęstego dipu, to na dietetycznej szali podwójny łuk może osiągnąć sporą przewagę. Zresztą nie tylko na dietetycznej, bo żaden operator budki nie będzie w stanie podać dokładnej liczby foodmiles, jaką przebyły jego kartofle. Owszem, może ogólnikowo skwitować, że dwieście metrów, ale to będzie oznaczać, że zakupił je w dyskoncie za rogiem, do którego trafiły z Maroka albo z innej pustyni.

Polski street food (?)
Polski street food (?)

W żadnym razie nie jestem przeciwnikiem street foodu, bo jeśli występuje on w zdrowej proporcji, to w swoim stopniu dopełnia nam gastrorynek, ale mam szczery żal do jego operatorów, że tak żarliwie trzymają się jego amerykańskiej koncepcji i są ślepi na autentyczną naturę tej branży. Przecież w Singapurze czy Meksyku na ulicy nie jada się burgerów z wołowiny z Kobe, a z pewnością nie w takim zakresie, w jakim jada się je w Polsce. Nad Wisłą zjadłbym sobie żytnią bułkę z marynowanym śledziem albo mielonego między kromkami na co dzień, a od święta jakieś nawet grillowane gęsie pipki czy kawałek pierekaczewnika.

Fanaberia? Skądże! Powyższym tekstem dowodzę, że to ochota zupełnie naturalna!

  1. Mądry artykuł, choć nie zgadzam się co do tych odnośnie imigrantów i „nacjonalistów”. Sam jestem zdecydowanym przeciwnikiem imigracji i emigracji jako takiej, bo migracje nigdy, nikomu nie przysporzyły żadnych korzyści. Samo USA uważam za raczej anty-wzór do naśladowania pod każdym względem.
    Niestety, taka jest Polska postkomunistyczna, ani narodowa, ani imigracyjna. Sam, muszę już przyznać, że patrzę na to wszystko z obrzydzeniem. Polskiej Kuchnii Narodowej nie ma! Dlatego, że nie ma u nas tego co nazywa się Nacjonalizmem, czyli organicznym, narodowym Korporacjonizmem. Naród i Państwo musi być jak żywy organizm. Każdy Korporacjonista myśli w ten sposób, niezależnie od tego czy jest Nacjonalistą, Konserwatystą czy Liberałem. Ja nie mam nic przeciwko niewielkiemu paroprocentowemu udziałowi imigrantów w populacji i takiej też liczy „imigranckich kulinariów” na polskich ulicach. Nie wiem dlaczego więc „polski” Street Food tak zieje Ameryką, zamiast koncentrować się na imigranckich wpływach z Ukrainy czy innych krajów. „Na szczęście”, nasz „patriotyczny” rząd z PiSu, wzorem swoich „postępowych” poprzedników z PO zamierza sprowadzać do Polski kolejne tabuny imigrantów, w celu poprawy sytuacji na rynku pracy, gdzie przecież ” nie ma komu robić”. Ostatnio czytałem, że planowani imigranci mają pochodzić z Wietnamu, Filipin, Bangladeszu, Uzbekistanu i paru innych miejsc.
    Panie Morawiecki, panie Kaczyński – wy będziecie Ojcami Chrzestnymi „Nowej Rewolucji Kulinarnej” na polskich ulicach.

    • Panie Marcinie, szczerze powiem coś, co Pana zadowoli. Otóż, po 8 latach udzielania się na tym blogu planuję zakończyć swoje „pisarstwo”. Po prostu znudziło mnie to i pojąłem, po 8 latach zajmowania się kwestiami kulinarnymi i jeszcze dłużej politycznymi doszedłem do bardzo słusznego wniosku – LEPIEJ JUŻ BYŁO.
      Choćby nawet 1000 Arturów i tysiąc Jakubów pisało i narzekało TO I TAK NIC SIĘ NIE ZMIENI.
      Z prostego powodu – polskie społeczeństwo jest tak prymitywne, tak ignoranckie i tak podatne na wpływy oraz tak zakompleksione, że „Polak dla Polaka, zawsze będzie wrogiem”. To dzisiaj widać jak na dłoni. Ja sam, z przekonań jestem Idealistą i wierzę w piękne Ideały, tak jak Platon, Sokrates czy inni wielcy Korporacjonisci (w tym Benito Mussollini). Ale Ideały to jedno, realia to drugie.
      Artur podsumował ostatnio swoją działalnośc, więc ja podsumuje też. Niestety, WSZYSTKO O CZYM PISAŁEM PRZEZ TE LATA, OKAZAŁO SIĘ PRAWDĄ.
      W 2010 roku, jak zaczynałem swoją działalność gospodarczą i zacząłem zajmować się kulinariami regionalnymi, Slowfoodem itd, to wszystko inaczej wyglądało. Wszystko szło we w miarę pozytywnym kierunku. Problem jest taki, że w Polsce NIE MA POLAKÓW, jest tylko polskojęzyczne społeczeństwo materialistyczne, które zorientowane jest jedynie na PASOŻYTNICTWO, czyli KONSUMPCJONIZM. Polacy chcą tylko żreć, srać, ruchać się bez żadnych większych „celów życiowych”. Takie społeczeństwo nie może szczycić się wysoką kulturą, czego Pan jest także uosobieniem (ja używam wulgaryzmów w internecie tylko po pijaku, jak jestem naprawdę zdenerwowany, uważam, że wulgaryzmy w życiu pokazują chamstwo osoby, które je stosuje, ja sam uważam się za chama w tym względzie). POLACY TO PRYMITYWNE CHAMY, stąd nie można oczekiwać, aby w tym kraju było dobrze. Nie jest dobrze i dobrze nie będzie, bez względu na to, kto tym krajem rządzi.
      To co napisałem o imigrantach JEST FAKTEM, POLSKA JEST LIDEREM W IMPORCIE IMIGRANTÓW ZAROBKOWYCH. To jest wielka tragedia dla Polski i ludzie nawet nie zdają sobie sprawę z tego, w jakich tarapatach jesteśmy.
      Stąd mam bardzo poważne plany emigracyjne, planuje wyemigrować z Polski do kraju, który szczyt imigracji ma za sobą i gdzie Nacjonalizm powoli się odradza. Nie powiem do którego kraju, jeśli jest Pan inteligentny, tak jak ja, to Pan zgadnie. Nie jest to kraj naszej części Europy, tylko kraj, gdzie Nacjonalizm zawsze był silny. W dodatku kraj, gdzie kultura kulinarna stoi na dosyć wysokim poziomie.

  2. Poziom kultury sie kłania. Mamy w Polsce WOLNOŚĆ SŁOWA. Pan jest po prostu chamskim, prymitywnym Liberalem.
    W przeciwieństwie do Pana, ja się udzielam na tym serwisie OD POCZĄTKU. Gdzie Pan był, gdy Artur Michna zaczynał tego bloga?
    Gorąco pozdrawiam i życzę Powodzenia w Życiu. Proszę zająć się w samemu w końcu, czymś konkretnym, jakaś ciekawą pracą, może pasją.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―