Cyniczni panowie z wąsem

Założyli krawaty i wyszli przed kamery. Choć nigdy nie byli na zakupach, ogłaszają, że zakaz handlu zwiększy sklepom obroty i to aż o pięć procent. Czemu o pięć i w jaki sposób? Tego nie umieją wyjaśnić. Zatem ja w pięciu punktach wyjaśniam, dlaczego się mylą.

fot. Gil Garcia
fot. Gil Garcia

Słów kilka o handlu w wolnej Polsce
Jednym z najczęstszych argumentów przeciw handlowi w niedziele jest nostalgia za PRL, kiedy to w niedziele i święta sklepy były urzędowo nieczynne.

Niewielu przy tym chce pamiętać, że handel w PRL niewiele miał wspólnego ze współczesnym. Sklepy, owszem, były, ale najczęściej puste albo wydające buble – i to na kartki. Były też kolejki, niekiedy i kolejki do kolejek, a nawet kolejkowe komitety i całe wspólnoty staczy, którym za kilka złotych można było powierzyć odpowiedzialną wówczas funkcję pilnowania miejsca na mającą pojawić się w sklepie lodówkę albo pralkę. Jako dziecko osobiście kilka razy pełniłem taką rolę, skutecznie znosząc do domu cukier, kawę i kakao, ale gdy zamiast spodziewanej zrazowej przyniosłem do domu kilogram zielonych pomarańczy z Kuby, bo akurat rzucili na nasz mięsny, zostałem łaskawie przeniesiony do rezerwy.

Sezon pustych półek trwał do upadku komunizmu, kiedy to nastała handlowa wolność i nagle wszyscy mogli handlować wszystkim.

Pokomunistyczne betonowe pawilony szybko odeszły w niebyt. Początkowy rozgardiasz i handel łóżeczkowy z czasem przyjął formę sprzedaży ze „szczęk”, namiotów, później nowo budowanych targowisk i hal, aż wreszcie przeniósł się do hipermarketów, aby wreszcie wyewoluować w pachnące elegancją, sklimatyzowane i utoaletyzowane przestrzenie handlowe ze szklanymi windami i muzyką w tle, zwane galeriami.

Dziś galerie stoją nawet w miasteczkach powiatowych, gdzie stanowią centrum gromadzące gawiedź, często jedyną w mieście, które nie dorobiło się ani parku, ani basenu, ani przyzwoitego kina, o teatrze nie wspominając. Jest w nich nowocześnie i miło, więc robi się tu zakupy albo ogląda wystawy, czasem umawia się na spotkania w kawiarenkach, albo wpada na moment, aby uwolnić pęcherz czy – zależnie od aury na zewnątrz – ogrzać się lub ochłodzić. Współczesna galeria handlowa to już nie tylko sklep spożywczy, butik z garsonkami i skład obuwia. To też saloniki prasowe, punkty obsługi klienta sieci telefonicznych i telewizji kablowych, bary, lodziarnie, kina a nawet centra fitnessu. W dwudziestym pierwszym wieku Polska ma wreszcie jedną z najnowocześniejszych sieci handlowych na świecie, dostępną wszędzie i dla każdego.

I właśnie teraz, gdy już ją ma, pojawia się gremium, które chce, żeby nie miała – na jeden dzień w tygodniu, na niedzielę, która ma być dla Boga i dla rodziny.

1. Opustoszeją miasta, a przez to straci gastronomia
Odwiedziłem niedawno Chełmno, nadwiślańskie miasto na wzgórzu, które reklamuje się jako miasto zakochanych. Rzeczywiście urzeka – położeniem, widokiem na dolinę Wisły, starówką. Było niedzielne popołudnie, słoneczna pogoda, więc idealne warunki, żeby pozwiedzać, napić się piwa albo pójść na lody. I co? I nic. Na zaskakująco dużej płycie rynku starego miasta – jedna budka z fatalną mazią, którą kilku zmuszonych do ochłodzenia się spacerowiczów uznaje za lody, do tego jakiś punkt z hamburgerami i koncernowym piwem i już.

Dwie czy trzy cukiernie, w których potencjalnie można by napić się kawy, a może – o, wyobraźnio – lemoniady, zamykają swe podwoje już w sobotę o czternastej. W pozostałych dwóch cukierniach, które po półgodzinie mozolnej wędrówki po staromiejskich uliczkach odnajduję, chcą mi podać kebab, świderki i kolę. Oddalam się więc od rynku i dostrzegam popadające w ruinę kamieniczki, wszędobylskie lumpeksy i sklepy ze wszystkim za dwa złote, ale przede wszystkim dostrzegam wszechogarniającą pustkę. Pusto jest wszędzie, w uliczkach wokół rynku, ale i na samej jego płycie. Nie ma turystów? No dobrze, władze nie umieją ich tu ściągnąć, ale, na litość boską, gdzie są mieszkańcy tego miasta?

fot. Matteo Merzi
fot. Matteo Merzi

Są, ale w oknach. Siedzą i obserwują świat zza parapetu własnych pieleszy. Tak mija niedziela w Chełmnie, które chce być miastem zakochanych. Tam zakazywać handlu w niedzielę nie trzeba, bo tam nowoczesnego handlu nie ma, a ten tradycyjny – ot, zamyka się w sobotę o czternastej i idzie do domu – posiedzieć w oknie. Tak wkrótce będzie wyglądała cała prowincjonalna Polska.

2. Stworzą się hybrydowe sieci handlowo-gastronomiczne
Biznes nie znosi próżni i rozwiązania na planowany zakaz handlu już wymyślono. Nie są to żadne machinacje, wszystko lege artis, ale mocno niekorzystne dla klienta – bo będzie drogo – oraz dla pracowników handlu – bo staną się niepotrzebni.

fot. Joe Penniston
fot. Joe Penniston

Gdy dobrze wsłuchać się w głos mediów, które poza ekspedientkami z dyskontów, które, dumnie prężąc pierś w społecznej akcji przeciw samym sobie, oficjalnie złożyły kartony z setkami tysięcy podpisów klientów ich sklepów, którzy robią w nich zakupy w niedzielę, ale są temu przeciw, pokazują też inną stronę medalu, okazuje się, że przynajmniej jedna z sieci paliwowych nawiązała już współpracę z dużą siecią handlową, razem z którą chce otworzyć potężną liczbę sklepów przy stacjach benzynowych – nowe przepisy z zakazu handlu w niedzielę wyłączają wszak stacje paliw. Podobne sklepy – póki co prowadzone pod markami własnymi tychże stacji – przy wielu stacjach już działają, a ich cechą szczególną jest bezobsługowa hybrydowość, czyli przestrzeń handlowa zintegrowana z gastronomiczną obsługiwana przez kasjerów stacji paliw.

3. Ludzie stracą pracę
Tego typu handel, który – jak widać z planów sieci paliwowych – ma dopiero rozwinąć skrzydła, ostatecznie przypieczętuje zwolnienia wieszczone przez ekonomistów w tradycyjnych sieciach handlowych. Dumnie prężące pierś kasjerki, które przywiozły do Warszawy listy z setkami tysięcy podpisów powinny zdawać sobie sprawę, że nowa forma handlu niedzielnego, będąca hybrydą baru oraz minimarketu, skutecznie obsłuży lwią część klientów, którzy w normalnych warunkach poszliby do zwykłych sklepów otwartych w niedzielę.

fot. Rob Milsom
fot. Rob Milsom

Oni nie będą robić zapasów w soboty, nie będą też zwalniać się z pracy w poniedziałek, po prostu w niedzielę pójdą gdzieś indziej, gdzie jest otwarte – a tam handluje się bez obsługi, bez kasjerek, bez wykładaczy produktów, bez dodatkowej ochrony czy pracowników monitoringu. Zakupy tych klientów nie będą finansować miejsc pracy w klasycznym handlu. Sfinansują rozwijającą się nową branżę handlu bezobsługowego. Tysiące ludzi straci więc pracę, ale nie tylko z tego powodu.

4. Znikną jarmarki, festiwale i festyny
Poza hybrydowymi minimarketami przy stacjach paliw legalnie mają też działać apteki, piekarnie oraz małe sklepy, w których za ladą stanie właściciel. Populistycznie to dobre, bo jeśli burżuj chce się bogacić, to niech w niedzielę sam idzie do roboty. A skoro tak, to jakieś sklepy będą przecież otwarte, bo burżuj na pewno się pokusi, i kasjerka z dyskontu – wciąż z dumnie wypiętą piersią – będzie mogła osobiście napluć wyzyskiwaczowi z osiedla prosto w twarz, kupując u niego jedną czerstwą bułkę z przeceny – tak dla zasady.

Jednak tak wcale być nie musi, bo małe sklepy działają dziś zupełnie inaczej niż kilka dekad temu. Żeby zachować rentowność, właściciele tworzą mikrosieci, na przykład wykupując upadające punkty. Często zdarza się, że w rękach jednego właściciela jest kilka małych sklepów rozlokowanych w różnych częściach miasta. Teoretycznie za ladą jednego właściciel takiej sieci mógłby stanąć, ale jeśli przez cały tydzień zarządza swoją małą siecią, to jakim cudem ma wygenerować teraz dodatkowy dzień na… dodatkową pracę? Raczej nie otworzy nawet jednego sklepu.
Festyn truskawkowy w Stężycy - publiczność próbuje dania konkursowePodobny dylemat spotka właścicieli stoisk handlujących produktami niszowymi na wszelkiej maści jarmarkach. Tego typu firmy często obstawiają kilka różnych festynów naraz, co pozwala na utrzymanie obrotów, przystępnych cen i odpowiedniego poziomu rentowności. W nowych warunkach, kiedy za ladą będzie musiał stanąć sam właściciel, musiałby sam dowieźć sobie towar, rozstawić i poprowadzić stoisko – da radę najwyżej w jednym punkcie.
Niepewny jest więc los festynów i festiwali, no nawet jeśli zostałyby one zwolnione z zakazu, to na parkingach przed dyskontami zaraz pojawią się bliźniacze stragany z organizowanymi przez te dyskonty jarmarkami niedzielnymi. Skoro kramarz może prowadzić handel w niedzielę, to dyskont może prowadzić kram.

5. Wzrosną ceny, zmniejszą się wpływy z podatków
Będzie drożej, bo zakaz handlu w niedzielę na jeden dzień w tygodniu nie zawiesi istnienia fizycznie posadowionych na gruncie obiektów. Niezależnie od tego, czy są one otwarte czy nie, ich właściciele muszą płacić ustalony czynsz albo spłacać wzięty na ich budowę kredyt, a do tego pokrywać koszty mediów, monitoringu, ochrony oraz innych kosztów stałych. Pięćdziesiąt dwa dni bezproduktywnej działalności, bo tyle jest niedziel w roku, wygeneruje koszty, które będą musiały znaleźć odzwierciedlenie w cenach. Szacunki ekspertów mówią o podwyżkach sięgających 20 procent.

fot. Stuart Heath
fot. Stuart Heath

Kłopoty czekają też cały łańcuch dostaw, od producentów rolnych po logistyków i kierowców ciężarówek aż po kasjerów w sklepach i sprzątaczki w ubikacjach centrów handlowych. Wszyscy zderzą się ze zmniejszonym zapotrzebowaniem na czas pracy, więc redukcje zatrudnienia w całej szeroko rozumianej branży będą nieuniknione. Biorąc pod uwagę, że mówimy o 2.500.000 zatrudnionych, nawet pięcioprocentowa redukcja, uważana przez ekspertów za szacunek mocno optymistyczny, będzie oznaczała likwidację ponad 100.000 stanowisk pracy, w części zajmowanych przez pracowników, którzy z różnych powodów, na przykład ze względu na studia, mogą pracować wyłącznie w niedzielę. Ponadto wbrew temu, co głoszą spodziewający się cudownego wzrostu obrotów związkowcy, ekonomiści są zdania, że w wyniku zakazu handlu w niedziele obroty sklepów spadną, być może nawet o dziesięć procent. Taki spadek obrotów nie pozostanie bez wpływu ani na ceny detaliczne, ani na poziom zatrudnienia.

Czy zatem warto fundować sobie taki chaos, skoro doświadczenia Węgier pokazują, że zakaz handlu w niedzielę przynosi więcej kłopotów niż pożytku? Przecież od kilku tygodni na Węgrzech znów można legalnie handlować w niedziele!

Z opiniami ekspertów w sprawie planowanego wprowadzenia zakazu handlu w niedziele można zapoznać się na stronie biznes.onet.pl

  1. Nie zgadzam się z tymi argumentami, bo wiem, jak wygląda handel w rozwiniętych krajach. Jeśli chce być krajem normalnym gospodarczo, musimy mieć normalną gospodarkę. A handel w Polsce to jedna wielka patologia. Jedną z tych patologii jest właśnie handel naokrągło.
    Jak to się dzieje Arturze, że Niemcy, Norwegia, Szwajcaria handlować w niedzielę nie mogą, a gospodarczo stoją bardzo dobrze, o bezrobociu na poziomie 2-4 procent, nie wspominając.
    Cóż, chcesz, żeby Polska była cały czas bantustanem, proszę bardzo, ja wolę tu standardy niemiecko-szwajcarsko-norweskie.

    • Dopowiem tylko tyle, że te argumenty wyglądają jakby nie były nawet napisane przez Ciebie, ale zostały zerżnięte, na żywca z jakiegoś szwedzkiego Pulsu Biznesu tudzież niemiecko-szwajcarskiego Newsweeka.
      Pytanie retoryczne – kto straci na zakazie handlu w niedziele? Zwykli Polacy? No, raczej nie sądzę. Szczególnie jeśli chodzi o liczbę miejsc pracy, które w przypadku handlu są przykładem niewolnictwa, szczególnie w polskich warunkach płacowych.
      Zeby była jasność nie popieram podatku od handlu, bo jestem za niskimi podatkami i niskimi cenami. Ale popieram także politykę wysokich płac, a handel cechuje się w Polsce niskimi płacami. Polska ma problem nie z nadmiarem rąk do pracy, ale z brakiem miejsc pracy. Głodowe miejsca pracy w handlu to najgorsza rzecz, jaka może być, to skazanie Polski na wieczne wegotowanie, co zresztą było w planach, tych co rządzili od poczatku upadku komuny. Polska ma być jedynie montownią, a Polacy parobkami. Taka jest rola Polski, Rumunii, Ukrainy i wielu innych miejsc.
      Handel w Polsce zmierza w patologicznym kierunku, takim jak w Czechach, Słowacji czy we Francji, gdzie dominują markety. Włochy, Szwajcaria, państwa nordyckie mają handel oparty o sieci lokalne, spółdzielcze i te państwa stoją na wysokim poziomie, z wyjątkiem Włoch, dobijanych jednak przez nieefektywne państwo oraz dobijające włoską gospodarkę, członkostwo w euro-więzieniu.
      Silny handel, to handel lokalny, oparty o krótkie łańcuchy dostaw, podobnie jak silna gospodarka to gospodarka oparta o silne firmy lokalne, wysokie płace, niskie podatki i niskie ceny oraz silne powiązania między firmami, tzw. klastry.
      Zakaz handlu w niedziele, zaszkodzi tym, którzy w tym kraju są pasożytami, a nie tymi, którzy tworzą wartość dodaną. Tesco już wynosi sie z Polski, na szczęscie, ja czekam aż wyniosą się pozostali.

      • Polecam ten artykuł z wikipedii:
        https://pl.wikipedia.org/wiki/Zakaz_handlu_w_niedziele_i_%C5%9Bwi%C4%99ta
        Czy Polska ma być jak NRD czy jak byłe NIemcy Zachodnie?
        A może lepiej, by było jak we Francji, gdzie małe sklepy wytrzebiono bez litości?
        W kwestii niedzieli, to nie wiem co ma Bóg do tego. Niemiecka nazwa Sonntagsruhe, mówi sama za siebie.
        Chodzi O SPOKÓJ, DZIEŃ ODPOCZYNKU, UKOJENIA od kapitalistycznego (czyli komunistycznego, bo kapitalizm=komunizm=zniewolenie)wariactwa. Ja wybieram SPOKÓJ.

        • Ale racjonalnie myśląc, uważam, że pomysł Szałamachy, tj. pierwsza niedziele każdego miesiąca, jako wolna od handlu jest dobrym, optymalnym pomysłem.
          Nie podoba mi się zakaz handlu w święta, bo człowiek nie jest do tego przyzwyczajony. Albo nie ma żadnego zakazu handlu, co byłoby idiotyzmem, bo w polskich warunkach doprowadzi do tego, że standardy socjalno-ekonomiczne będziemy mieli jak w Bangladeszu (a nie jak w ChRL, jak obecnie). Albo jest zakaz handlu w niedziele i świeta, co popieram, ale tak jak wspomniałem w pewnym, ogranoczym zakresie. Zakaz hadlu internetowego, również popieram, jak osoba, która sama prowadziła taki handel. Zawsze denerwowało mnie, gdy w niedziele, musiałem zajmować się jakimiś zaległymi przesyłkami, bo natarczywy klient truł dupę w niedziele. Jak napisałeś Arturze, w ostatnim artykule, KLIENT-CHAM, to CHAM. I takie właśnie CHAMY, najbardziej zdają się krytykować takie rozwiązania. Bo przecie, Polaki są jak Hamerykany, musi przecie „wielki patriota” pójść do Biedry, Lidla albo Teskacza i nabrać pełen koszyk, żeby potem sąsiady widziały, jakiż on bogaty, po powrocie z Anglii, Holandii czy innego grajdołu.

    • Polecam 2 artykuły, które powinny otrzeźwić co poniektórych:
      http://www.rp.pl/Handel/309059845-Poziom-uslug-i-dobr-w-Polsce-jest-gorszy-niz-w-innych-krajach-UE.html#ap-2
      http://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/973016,zakaz-handlu-w-niedziele-czy-beda-masowe-zwolnienia.html
      To pokazuje, tylko co jest istotą problemu. Ten problem to DZICZ W GOSPODARCE, jaką zbudowano w Polsce w ciągu dwudziestu paru lat, obowiązywania ideologii Marksizmu-Balcerowiczyzmu. Artur pisze o „wolnej Polsce”. Ja bym bardzo chciał, aby nasz kraj był wolny, ale niestety nie jest. Dopóki nie wyzwoli się z macek obowiązywania dzikich zasad społeczeno-kulturowo-gospodarczych jakie obowiązują po 1989 roku. Handel to chyba najlepszy przykład polskiej degrengolady, jaką mamy od czasów włączenia nas w skład euro-kołchozu. Bo to eurokołchoz otworzył nasz rynek inwazję zagranicznych mega-sieci, dla których liczy się tylko maksymalizacja zysku i transfer tego zysku za granicę.
      A jak najlepiej maksymalizować zyski w handlu? Oszczędzając na pracownikach oraz żerując na klientach. Dzisiaj, wiekszość dużych sieci handlowych ma ZA MAŁO PRACOWNIKÓW. Zakaz handlu w niedziele PRZYWRÓCI WIĘC RÓWNOWAGĘ.
      Zakaz handlu w niedzielę więc TO POWRÓT DO NORMALNOŚCI.

      • Jakubie, miło słyszeć Cię ponownie, cieszę się, że jesteś, bo ja szalenie cenię sobie inny punkt widzenia i dopiero gdy takie różne punkty widzenia się spotkają, można mówić o dyskusji.
        Przytaczasz przykłady, co do których nie ma wątpliwości, że są ważne i że stanowią ilustrację problemu, który nie tyle ma związek z handlem w niedziele, a ze zjawiskiem zupełnie innym, nowym, wcześniej nieznanym, które rozwija się bez medialnego rozgłosu – nie wiem nawet, czy to zjawisko ma jakąś nazwę, ja dałbym mu na razie roboczą etykietkę „dyskontyzmu” – ten temat poruszę w jednym z następnym wpisów. W moim przekonaniu to nie handel w niedziele czy ogólnie – w święta – jest clou problemów ale forma, w jaką handel się obecnie rozwija. I to prawda, że traktowanie pracowników w sieciach pozostawia wiele do życzenia, że formuła biznesowa w łańcuchach dostaw to przejaw „bantustanu” – tu pełna zgoda.

        Natomiast nie widzę związku między zakazem handlu w niedziele a polepszeniem zaowodowej sytuacji pracowników handlu, dostawców, ale i managerów średniego i niższego szczebla w sieciach – problem jest o wiele głębszy i dla mnie, osoby spoza branży handlowej – szokującą jawi się postawa związkowców, którzy zamiast w sposób zdecydowany i dynamiczny wziąć się za uregulowanie tej kwestii – w zasadzie podstawowych warunków pracy ludzi handlu, dostawców, producentów – uprawiają populizm z pogranicza odpustu i taniej polityki, krzycząc, że zakaz handlu w niedziel załatwi sprawę.

        Nic nie załatwi, a chamstwo w branży jeszcze przybierze na sile – bo w krótszym czasie trzeba będzie sprzedać jeszcze więcej.

        Napisze o tym wkrótce, wtedy myślę, że nasze punkty widzenia nieco się zejdą.

        • Niestety nie miałem możliwości pisać, bo były jakieś problemy techniczne, dopiero po zmianie przeglądarki i zmianie ustawień, się udało. To zresztą nie jest problem tejże strony, ale na kilku innych jest ten sam problem.
          Ja nie mówię tutaj, o poglądach, ale własnie o tym, aby nie podchodzić ideologicznie. Podejście z tego artykułu jest czysto ideologiczne, zgodne z ideologią liberalną. Jestem centrowy, ale antyliberalny, generalnie rzecz biorąc ideologia tradycyjna (liberalizm/konserwatyzm)mnie śmieszy i mierzi.
          Ale związki zawodowe uwazam za słuszne i denerwuje mnie ich krytyka. Polska, po latahc komuny, faktycznie cały czas, ideologicznie tkwi w komunie. Skoro była komuna, to ma być liberalizm, róbta co chceta, wolnośc jednostki, otwartość na wszystkie nowinki, itd, itp. Otóż nie.
          Ja jestem za handlem zdrowym, nowoczesnym. A handel nowoczesny, to taki, który łączy różne elemementy. Sam jestem zwolennikiem handlu samoobsługowego w wersji hard, tj. idę do Tesco, wybieram co mogę, idę do samoobsługowej kasy i obsługuje się sam. Im mniej kontaktu ze sprzedawcami, w markecie tym lepiej. Od kontaktu ze sprzedawcą jest mały sklep, tzw. convenience, jak to sie ładnie nazywa. Żabki i inne, podobne. Bardzo to lubię i dobrze, że się to rozwija. Im lepiej się rozwija ten sektor, tym lepiej dla wszystkich. Zakaz handlu nie dotyczy convenience, ale handlu wielkopowierzchniowego, więc jak ktoś chce cos kupić, to kupi. Im lepiej będzie sieciom convencience, tym niższe będą ceny. Stracą dyskonty i markety, galerie, ale zarobią małe, sklepy właścicielskie, prowadzone przez zwykłych Polaków.
          A jest jeszcze 3 model sklepu, który rozwija się we Włoszech, a ostatnio i w Szwecji – vending. Nie same maszyny z napojami czy przekąskami, ale cały sklep, na zasadzie vendingu, z automatami lub jakoś inaczej.
          Taki sklep może być czynny w niedziele, ja jestem jak najbardziej za. Fakt, że alkoholu by człowiek nie kupił, ale wodę mineralną na niedzielnego kaca czy coś na ząb, np. wędline czy ser w plasterkach i owszem.
          Nie mówmy więc, że w ogóle tu chodzi o zakaz handlu w niedziele. Przecież sklepy są w święta czynne, niektóre. Powinno się po prostu to ucywilizować, dlatego popieram zakaz handlu wielkopowierzchniowego i w galeriach handlowych w każdą pierwszą niedziele każdego miesiąca. Potem, można zobaczyć, jak ludzie to przyjmą, myślę, że się przyzwyczają i zakaz będzie można rozszerzyć na wszystkie niedziele.
          Handel rodzinny, dzięki temu się rozwinie, rozwinie się też i gastronomia.
          POWTÓRZĘ TU CHODZI O ZAKAZ HANDLU WIELKOPOWIERZCHNIOWEGO, a nie handlu w ogóle.

        • Na chłodno, muszę stwierdzić, ze zgadzam się z 2 pierwszymi argumentami. Chociaż uważam, je za pozytyw. Faktycznie miasta mogą opustoszeć, bo ludzie zaraz iść do jakiejś durnej galerii, będą siedzieć gdzieś indziej, np. w barze, restauracji, czy zwyczajnie w domu. Ale to chyba lepiej, tak mi się wydaje.
          Drugi argument, tworzenie platform handlowo-gastronomicznych jest chyba też pozytywne. Nasz handel i gastronomia wyglądają równie patologicznie, a KK chyba wolałby, podobnie jak ja, człowiek akurat z gastronomią średnio obeznany, żeby było lepiej. Może akurat, takie łączenie, np. sklepów convenience z gastronomią czy pojawianie się lokali gastronomicznych w pobliżu takich sklepów, otwartych w niedziele, byłoby czymś dobrym. Zwiekszyłoby to ruch.
          Nie rozumiem natomiast 3 pozostałych argumentów, które uznaje za kompletnie absurdalne i wręcz niedorzeczne. Jak ludzie mogą stracić pracę, skoro w hanldu mamy, co powtórzę po raz 3 czy 4 w tym temacie, niedobór rąk do pracy, szczególnie w niedziele. Wystarczy pójść do marketu w niedziele i zobaczyć ile osób z załogi jest w sklepie. 2, góra 3. W tygodniu wcale nie jest lepiej, stąd mnożą się te kolejki, szczególnie w soboty. Niech sobota stanie się dniem handlowym, gdzie sklepy będą pracować jak w normalny dzień, a obsada kas zostanie zwiększona. Faktycznie, podwyższy to, a nie obniży zatrudnienie. Argument jest więc tak niedorzeczny i tak absurdalny, że trudno w ogóle o tym dyskutować.
          Czwarty argument jest również głupi, bo przecież na festynach, nie handlują ci, co siedza w sklepie. To własnie zakaz handlu, skieruje strumień ludzki na festyny i jarmarki. Ja, gdy handlowałem bezpośrednio, największy obrót miałem w niedziele i sobote, ale głównie sobotę, w piątek nigdy nie zdarzyło mi się, zajmowałem sie wtedy zamówieniami z internetu.
          5 argument jest równie absudalny jak 3. Jak może spaść sprzedaż, skoro znacząco zwiększy się sprzedaż w sobotę? Ktoś, kto nie kupi w niedziele, kupi 2 razy wiecej w sobotę. Sobota stanie sie najważniejszym dniem dla handlu, w tygodniu. Absolutnie nikt nie straci, a wręcz wpływy z podatków mogą się zwiększyć, bo sobota może stać sie kołem napędowym handlu w ogóle.
          To, że jestem zdecydowanym zwolennikiem wprowadzenia tego zakazu, wynika z mojej chęci zmian, zdecydowanych zmian. Nie lubię zastoju, nie lubię status quo, uważam, że zmiany powinny być szerokie i radykalne. I w przypadku handlu, na taką zmianę, przyszedł czas. Zakaz handlu w niedziele może stać się cezurą, oddzielającą postkomunistyczną patologię jaką mamy w handlu i gospodarce od 1989 roku od nowej, lepszej, rzeczywistości. Dla handlu, może być to coś, jak ustawa z 1988 roku, dzięki której pojawiły się te słynne „szczęki”.
          Myślę jednak, że rząd, wprowadzi poprawki do projektu, już zapowiedziano, że nie będzie karania więzieniem, bo to przesada. Zgadzam się, że ten projekt jest wadliwy, ponieważ wyszedł z pod rąk związków zawodowych, które w Polsce mają charakter równie patologiczny jak nasz handel i cała gospodarka.

    • Zrobiło mi się smutno po przeczytaniu „diagnoz” i „skutków” po wprowadzeniu zakazu handlu, wg pana Artura! Panie Jakubie… pański krótki, acz zwięzły komentarza wypełnia większość moich spostrzeżeń w temacie. Dlatego nie wniosę nic nowego i pozwolę sobie na akceptacje Pana komentarza.
      Żyje troszkę dłużej od p. Artura, potrafię opisywać rzeczywistość (również historyczną), komentować i wyciągać wnioski… chyba pokora jako cnota omija KK.
      Życząc wszystkiego dobrego… pozdrawiam Pana!
      ps Przeczytałem wszystkie Pana komentarze w temacie. Cytuje jako niezwykle trafne „Dopowiem tylko tyle, że te argumenty wyglądają jakby nie były nawet napisane przez Ciebie, ale zostały zerżnięte, na żywca z jakiegoś szwedzkiego Pulsu Biznesu tudzież niemiecko-szwajcarskiego Newsweeka.”

      • Bardzo się cieszę. Nie pisałem tu dawno, bo miałem pewne problemy z ciastkami,a i odechciało mi się wypisywać rzeczy, których i tak nikt nie czyta. Ja jestem zdziwiony tym artykułem, żeby nie powiedzieć zszokowany, ale podobnie było z artykułem, które także nie komentowałem, w sprawie żywności „ekologicznej”, który pachniał mi zwykłą propagandą, pisaną na zamówienie.
        Tak jest też w przypadku tego artykułu, to po prostu, artykuł propagandowy pisany na zamówienie pewnej organizacji, której przedstawiciel, niejaki pan Faliński, przytacza zawsze te same pseudo-argumenty.
        Zadam pytanie, które kiedys zacytowałem: KTO ZA TYM STOI?? Ten, kto na takim zakazie straci. Na pewno nie będą to ANI KONSUMENCI ANI PRACOWNICY. No więc kto? Wielki biznes, ten który na tym zarabia.
        A faktycznie NIE STRACI NIKT. Z prostego powodu, to, ze sklepy są zamknięte, nie znaczy, ze pieniądz w gospodarce wcale nie krąży. On krąży, ale inaczej. I jeśli mamy patologię o których piszę, to każda zmiana, jest na lepsze.
        Myślę, że ci o których tu napisałem, Puls Biznesu, faktycznie szwedzkie wydawnictwo Bonnier, czy też Newsweek (czyli Axel-Springer)to tylko coś, co przychodzi mi do głowy, nie chce tu nikogo oczerniać. Czasem, rzadko bo rzadko, ale i oni coś mądrego napiszą.
        Ja tylko zerknąłem wczoraj na wikipedię aby zobaczyć jakież to „dzikie i zacofane, zaściankowe” kraje mają taki zakaz. No, Artur napisał ostatnio wprost – Polska to zaścianek. Zgoda, zaścianek bo handel, gospodarka, cały kraj wygląda jak jakichś dziki grajdół.
        Normalne kraje, pod względem społeczno-gospodarczym, mają zakaz lub ograniczenie handlu w niedziele – Dania, Norwegia, Austria, Finlandia, Niemcy, Szwajcaria, Belgia, Holandia, do niedawna także inne kraje, ale w nich, zliberalizowano przepisy ze względu na kryzys ekonomiczny (np. we Francji).
        A przecież w Polsce, mamy NOWĄ ZŁOTĄ EPOKĘ, dzięki UE, rzecz jasna. No to po co ludzie mają horować piątek, świątek czy niedziele, skoro takie bogactwo w kraju, takie biliony unijne, taki dobrobyt.
        Podstawowym argumentem za zakazem jest WZROST WYDAJNOŚCI PRACY. Ludzie wypoczęci, zrelaksowani, wydajniej pracują. A skoro wydajniej pracują, to znaczy, że tworzą więcej wartosci dodanej w gospodarce, są bardziej innowacyjni, przedsiębiorczy, itd, itp. Im większa wydajność pracy, tym większa zamożność obywateli i większe wpływy z podatków.
        Czy JEST DOKŁADNIE NA ODWRÓT NIŻ NAPISAŁ ARTUR.

        • Z pełnym szacunkiem do Panów poglądów, żyją Panowie nostalgią do czegoś, co już nie istnieje – zastanawiam się w zasadzie do czego – a zatem o jaki handel chodzi? Czy ten, który ku ogólnej radości populacji organizowało PSS Społem, czy też WSS – instytucja wyższej rangi z oddzielnym prezesem, albo WPHW? Wspominając handel sprzed 89 nie da się nie pamiętać o kolejkach, kartkach, chamskich ekspedientkach, które marzyły o karierze może na wybiegu, może w telewizji, ale na pewno nie za ladą.
          Chyba nie chodzi też o handel z łózek polowych po 89 roku albo handel spod namiotów ze szczęk czy ogólnie – handel pod gołym niebem. byle gdzie i byle czym?
          Może chodzi o handel przewojenny, ale tego modelu ja nie pamiętam, wiem tylko, że były wtedy sklepy kolonialne, pachnące wanilią i cynamonem, gdzie cukierki skrywały wielkie szklane słoje i że niekiedy subiekt wyciągał taki cukierek i wręczał przybranemu w błękit dziecięciu, dając powody do marzeń przyklejonemu do szyby wystawowej kilkuletniemu parobkowi.
          Sam uwielbiam Lalkę i czasy Wokulskiego i o ile chętnie byłbym dziecięciem w błękitach, o tyle nie chciałbym za nic dzielić losu biedaka sprzed witryny.
          Dziś żyjemy jednak w zupełnie innych czasach. Nie ma już niedostępnych dla biedoty sklepów kolonialnych, są za to dyskonty, które udają kolonializm „akcjami” tygodniowymi. I ludzie idą w te akcje jak w dym. Atawizm?
          Czas leci, mamy rok 2016 a nie 1916, inaczej dziś się handluje, szerzej, szybciej, taniej, bardziej egalitarnie, mnie elitarnie. Nie ulega kwestii, że zakaz szerokiego handlu w niedziele błyskawicznie wygeneruje alternatywne formy – dziś nie da się nic zabronić ustawą. Zamkną się duże sieci, to stworzą się nowe sieci – jeden przykład podałem: w porozumieniu z siecią stacji paliw jedna z sieci handlowych już tworzy małe sklepy przy stacjach benzynowych. Będzie tam mniej i drożej niż w normalnych sklepach, do obsługi tych przestrzeni wystarczą kasjerzy już zatrudnieni przez stację paliw – interes cud-miód dla branży paliwowej, bo przecież poza sklepem na stacji działa też outlet hottogowo-kanapkowy. To tylko jeden mały przykład, nie wątpię, że błyskotliwi biznesmeni 21 wieku zaraz wysypią kolejne.
          Czy zyskają pracownicy? A w jaki sposób, skoro oni w takim modelu handlu nie są w ogóle potrzebni?
          Może zyskają klienci? Nie, bo zapłacą więcej, chwycą też przy okazji więcej tych hotdogów i kanapek na stacjach – a raczej powinni ich jadać mniej niż więcej.
          A – przypominam – to tylko jeden przykład. Umysłu kapitalistycznych biznesmenów już parują. Bo w kapitalizmie nie ma miejsca na próżnię.

          • Z punktu widzenia obserwatora życia handlowego powiem, że galerie handlowe i handel wielkopowierzchniowy za 10 lat w ogóle chyba zniknie z krajobrazu, bo nie jest nikomu, do niczego potrzebny. Warto byłoby więc ten proces przyspieszyć. Skorzysta na tym handel tradycyjny, convenience, ale także i internetowy. Liczba miejsc pracy, faktycznie się zwiekszy.
            Dodatkowo rozwinie się sektor vendingu, więc zakaz handlu dla galerii i marketów, zwiększy presje na innowacyjność.

          • Ale to właśnie o to chodzi, aby powstały, nowe, lepsze, dla wszystkich rozwiązania. Obecny model handlu w Polsce się kończy i powtórzę – pracownicy, zwolnieni w marketach, dostaną pracę w małych sklepach convenience lub sklepach internetowych, magazynach, itd, itp.
            W Polsce, handel wielkopowierzchniowy ma niedobór pracowników i to chroniczny, ceny są niskie, bo oszczędza się na płacach i liczbie pracowników. To tworzy model patologiczny – niskie ceny + niskie zarobki.
            A Polaków powinno interesować co innego – niskie ceny+wysokie zarobki.
            Zakaz handlu dla pasożytów handlowych, bo tak to należy określać, dopomoże w pozytywnych zmianach. Nie można się bać zmian, tylko je trzeba, odważnie wprowadzać. Zmian nie chca jedynie ci, którym jest dobrze, a tych, jest w tym kraju zdecydowana mniejszość.

    • Mnie aż zęby bolą na myśl, że będzie trzeba stać jak bydło w kolejkach w sobotę w lidlu. I to nie przed łikędem majowym ale CO TYDZIEŃ… koszmar jakiś. Może jednak to nie przejdzie… Rozwinięte kraje, taaaa, panie Jakub, my jesteśmy krajem na dorobku! A jak będziesz musiał stać po 30 minut w sobotni wieczór zamiast robić gryla z kolegami to sam wyjdziesz na ulice protestować, żeby otworzyli od nowa.

      • Doskonała ocena i prognozy!
        Pozdrawiam serdecznie Panie Jakubie!
        ps Jestem na FB pod „Rybny Zakątek” zapraszam; tam reszta moich danych.
        Z satysfakcją stwierdzam, że okrzepł i „zmężniał” Pan w komentarzach, … generalnie w pisaniu; a obserwuję Pana na KK od pańskich początków.

        • Nie korzystam z FB, ani z żadnego innego podobnego serwisu, choć miałem konto na VK, ale skasowałem. Używałem przez moment FB, ale dałem sobie spokój po miesiącu bo nie byłem w stanie wytrzymać nerwowo. Niestety, poziom internetu, tak jak poziom społeczeństwa, ogólnie, nigdzie konkretnie, jest żenujący.
          Co do komentowania, to trochę zmienił mi się stosunek do rzeczywistości, przeżyłem coś na kształt „katharsis” i uznałem, że nie warto się tak denerwować i napinać nerwowo, bo to nic nie da. Nawet dentystka mi powiedziała, że jakiś nerwowy muszę być, bo ścieram sobie zęby. A z tego mogą wyjść same kłopoty. A dodatkowo, moje prognozy ze świata polityki w pełni się realizują i jestem zadowolony, choć nie chodzi tu o politykę krajową, którą już od dawna w dalekim poważaniu.
          Najważniejsze, to czerpać wiedzę, przy każdej okazji i czasami milczeć, nawet jak się wie więcej od innych.

      • Panie MITYGATOR…. mityguj się z… delikatnie mówiąc, po prostu… zamów wizytę u stomatologa! Wylecz zęby, a potem bez bólu wróć do porywającego geniuszem tekstu który popełniłeś…

        • Pan Zibi_scj55 bardzo lubi wygłaszać bardzo porywające intelektualnie tyrady ad personam i przyłączać się do światłych poglądów innych komentujących 😉 Może warto wypowiedzieć własne zdanie? 🙂 I zaopatrzyć się w przenośne siodełko kolejkowe (nie na niedzielę, lecz na sobotę – do biedronki, bo pewnie tan największe obłożenie).

          • W jakim miejscu kolega mieszka, że aż takie obłożenie jest w tych sklepach? W Lublinie mam 2 Biedry w okolicach 5 minut piechotą, 1 Lidl, drugi jest ciut dalej, do tego 2 Stokrotki w pobliżu, 1 Aldik (taka lokalna sieć, teraz litewska co wchodzi teraz do Warszawy), 2 prywaciarzy, 2 Żabki. Znam sklep, w sąsiedniej dzielnicy przemysłowo-jednodomkowej, gdzie w niedziele jest 5-10, góra 20 klientów w ciągu godziny. A to w miejscu, gdzie w okolicy 2-3 km nie ma żadnego sklepu w pobliżu poza Biedrą i jakimś prywaciarzem.
            To gdzie te niby tłumy? To 2000 ne, gdzie w Sylwestra czy przed Świętami nie dało rady igły wbić.

          • Pognębiony zostałem… wciórności! Ta frazeologia… prawie barokowa! Widać wprawną rękę w sporządzaniu trafnych komentarzy, a i lekkie ozdobniki. Oczywiście … panie Mitygator… Pan Zibi_scj55 bardzo lubi wygłaszać bardzo porywające intelektualnie tyrady ad personam i przyłączać się do światłych poglądów innych komentujących! mimo braku własnego zdania, zaopatrzę się w przenośne siodełko kolejkowe (nie na niedzielę, lecz na sobotę – do biedronki, bo pewnie tan największe obłożenie).

      • Ale kto mówi o tym, że to ma być co tydzień. Na pewno na ostro, ta ustawa, w takim kształcie nie przejdzie. Wyjdzie zmiękczona, ale jestem o nią spokojny, że przejdzie. Podatek handlowy za jakiś czas zniknie i faktycznie, wtedy, kiedy będzie widać już pozytywne skutki tegoż zakazu.
        Na weekendach często jestem na wsi i zawsze kupuje w piątek lub sobotę. Niedziela jest dla mnie nie do pomyślenia, żebym sie miał tarabanić 15 km. do miasta powiatowego, gdzie jest Lidl, Kaufland, 2 Biedronki, Tesco i chyba z 2 lokalne sklepy. Właśnie po wsi polskiej widać, że się zmieniają zachowania – od zakupów jest sobota i piątek. Poza tym, w takich sytuacjach jak grill czy coś, to się zawsze planuje wcześniej ciut a na ostatnia chwilę to i tak człowiek już nie patrzy czy to dyskont czy Żabka czy inny prywaciarz.

  2. Sorry… Winetou!
    Cyt. Z pełnym szacunkiem do Panów poglądów, żyją Panowie nostalgią do czegoś, co już nie istnieje – zastanawiam się w zasadzie do czego – a zatem o jaki handel chodzi?
    Panie KK!
    Nie podejmuję się odpowiedzi na Pana post zaczynający się od powyższego cytatu, który sam w sobie jest po prostu… obraźliwy.
    Nie podejmuję się odpowiedzi na tak postawione zarzuty.
    Dlaczego… ?
    Odpowiem w retoryce KK… Z pełnym szacunkiem do Pana poglądów, żyje Pan nostalgią do czegoś, co istniało nie tak dawno, a czego pan nie zna, jako że Go w tym czasie nie było na tym łez padole – zastanawiam się w zasadzie do czego odnosi się zupełnie bezsensowna – z całym szacunkiem do KK, narracja, żywcem jak Jakub określił… z czegoś tam… nie będę się… powtarzał.
    Blog Pana KK stracił na świeżości, oryginalności, autentyczności od pewnego czasu. Śledzę poczynania pana Artura jako człowieka mediów… bez komentarza do publicznej wiadomości!

    • No właśnie problem Artura jest taki, że sam nie wie, o jaki handel chodzi. Przecież wyraźnie mówi się cały czas o handlu wielkopowierzchniowym. Podatek handlowy, którego nie popieram, uderza w handel wielkopowierzchniowy. Te kanalie, już kombinują co robić aby nie płacić, więc ten podatek powinien zostać zniesiony, a w zakaz handlu w niedziele wprowadzony w najbliższych miesiącach. Powtórzę – zakaz handlu wielkopowierzchniowego oraz w galeriach. Czyli handel, na który w Polsce, po 25 latach, rzekomych „przeobrażeń na lepsze” nie ma miejsca. Polacy mają już dosyć mega marketów i mega galerii handlowych. Polska jest bardzo ciekawym krajem, jeśli chodzi o zachowania konsumentów i trudno prognozować co będzie.
      W tym roku, upadły lub upadną 2 sieci handlowe z polskim kapitałem – Marcpol oraz Alma. Obydwa znam i Marcpol był całkiem ok, otworzyli sklep niedaleko gdzie mieszkam i byłem zadowolony z wyboru. Ceny mieli dziwaczne, bo skakały o paredziesiąt groszy na produkcie raz po raz, czasem z miesiąca na miesiąc, coś kosztowało o połowę drożej lub taniej. Teraz sklep, stoi pusty, czynny jest za to niemiecki Rossmann obok, a sama galeria bardziej straszy.
      Alma Market to, dowód ostateczny na to, ze w Polsce nie ma miejsca, póki co, na „sklep spożywczy dla nowobogackich”. Nie wypaliło Bomi, co zbankrutowało, Stokrotka Premium/Delima zamieniła się w zwykłą, Piotr i Paweł to zwykły supermarket jak Polo Market czy Stokrotka.
      W Polsce faktycznie nie ma miejsca dla dyskontów też i ani Biedronka ani Lidl dyskontami już nie są. Aldi, który jest dyskontem, faktycznie w Polsce ledwo istnieje i nikt nie chce tam kupować. Z Netto chyba jest podobnie.
      To pokazuje, że handel w Polsce dynamicznie się zmienia i ewoluuje cały czas. I idzie w ciekawym kierunku, gdzie sieci małych sklepów(jak Żabka, Eurocash), handel internetowy oraz prawdopodobnie vending, będzie dominować w handlu, za jakiś czas.
      Polski handel WRACA WIĘC DO TEGO CO BYŁO KIEDYŚ, ALE W NOWOCZESNEJ FORMIE. Ja już to widzę od dawna, problem jest taki, że większość osób, raczej nie, chociaż sama się do tych zmian przyczynia.

  3. Drodzy Państwo,
    dyskusja zboczyła na temat dyskontów i hipermarketów czy ogólnie rzecz biorąc handlu wielkopowierzchniowego, do którego wszyscy mają uwagi od samych jego początków. Zresztą pamiętam lokalnego polityka z mojego miasta, który osobiście blokował powstanie sklepu nieistniejącej dziś sieci Hypernova, a który – o tempra, o mores! – robił zakupu w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Auchan i to w niedzielę – osobiście powiedziałem mu dzień dobry, gdy w towarzystwie żony, w eleganckim garniturze, wyjeżdżał ze sklepu z wózkiem wypchanym po brzegi.
    Wracając co rzeczy – zakaz nie ma dotyczyć handlu wielkopowierzchniowego, ale wszelkiego., tych Żabek i innych podobnych też. Wyjątek ma być dla właściciela, który będzie mógł sam stanąć za ladą, co – opisałem to – jest w zasadzie niewykonalne.
    Dlaczego ludzie stracą pracę? Odpowiedzi poszukałem w ubiegłą niedzielę w gdańskiej Ikei – miejsca na parkingu szukałem 15 minut, do baru stałem pół godziny – trudno mi ocenić ile ludzi było w tym czasie w całym sklepie – na oko parking naziemny i podziemny mieści kilka tysięcy aut, poza Ikeą w centrum handlowym jest jeszcze Obi i kilkadziesiąt sklepów – z meblami, dywanami, artykułami wyposażenia wnętrz, jest Piotr i Paweł, kilka sporych sieciowych barów (Sphinx i podobne). Tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi. Ilu z nich przyjedzie tam w inny dzień tygodnia? W który dzień klienci będą mieli czas, żeby wybrać się do takiego miejsca?
    Dalej zatrzymałem się pod innym centrum, gdzie działa Auchan plus jakaś setka różnych sklepików oraz Leroy Merlin – sytuacja podobna, tłum ludzi, otwarta większość kas. Przyjrzałem się kasjerkom – czy wymęczone, umierające, tęskniące. Nie, normalne, zwyczajne, w czystych i odprasowanych bluzkach, z uśmiechem. W centrum gastronomicznym – sama młodzież, pewnie studenci – wesoło, dowcipnie, luz. W każdym razie nie zauważyłem, żeby ktoś cierpiał w pampersach.
    To tylko dwa przykłady dużych sieci handlowych, z których w tym przypadku korzystają tez obcokrajowcy – tu najczęściej Rosjanie i Skandynawowie, w zachodniej Polsce pewnie Niemcy, w południowej Czesi itd. Przyjeżdżają na zakupy specjalnie – i w czwartek czy poniedziałek nie przyjadą na pewno, chyba że zdecydują się brać na zakupu w Polsce urlopy. Nie zrobią tez zakupów przejeżdżający – jeśli dodać do tego nowe pomysły na handel bezobsługowy oraz opcję wszystkich sieci, które oferują sprzedaż online (bez wątpienia ten kanał się rozwinie), to niedzielna obsada tych centrów handlowych będzie niepotrzebna. Do tego współpracujące z handlem sieci dostaw – logistyka, kierowcy – w niedzielę nie będzie ich pracować jedna siódma. Jedna siódma zostanie więc zwolniona. Podobnie z obsadami małych sklepów, które nie będą czynne.
    No i koronny argument – Węgry – kraj, który wszystko, co się da, stawia na głowie. Handel tez postawił – na rok. Po roku okazało się, że sytuacja jest nie do podźwignięcia i od kilkunastu tygodni węgierskie sklepy znów są otwarte w niedziele. Otworzył je ten sam człowiek, który je zamknął – żeby nie było wątpliwości.

    • Nie pisz takich rzeczy Arturze i nie manipuluj. TO NIE JEST ZAKAZ HANDLU, ALE OGRANICZENIE HANDLU.
      Przecież wyraźnie napisałem, że ministrowie z rządu nie chcą wielu zapisów i to nie Solidarność ma w Sejmie większość, ale partia, którą Solidarność, czasami, nie zawsze, popiera. Będa poprawki w Sejmie, w komisjach. Prawdopodobnie wejdzie ograniczenie stopniowe.
      Nie rozumiem jednej rzeczy – W CZYM TKWI TWÓJ PROBLEM? Bo mi, w gruncie rzeczy to obojętne, czy handel będzie 24h/7dni w tygodniu czy mocno ograniczony. PO PROSTU UWAŻAM, ZE NALEŻY PRZYWRÓCIĆ NORMALNOŚC, TAK JAK BYŁO ZA KOMUNY, w tej akurat kwestii.

    • Teza na temat Węgier jest po prostu tak śmieszna, że żałosna. WĘGRY TO JEDEN Z NIEWIELU NORMALNYCH KRAJÓW W EUROPIE, kraj który komunizmowi i liberalizmowi, hordom islamsko-arabskim powiedział „WON”. Jako politolog, nie chcę się denerwować, ale twoje poglądy sa po prostu….chore i śmieszne. Typowy produkt III RP, czyli kraju neo-komunistycznego, demoliberalnego. To, że chodzisz w niedziele po takich sklepach jak Ikea czy inne, pasożyty, tylko świadczy o Tobie. Ale każdy jest kowalem swojego losu, a Liberałowie, zapatrzeni w siebie jak w bożki, szczególnie.
      Ja ze swej strony dodam, ze z Białorusi i Ukrainy, ludzie przyjeżdżają na zakupy cały tydzień. W Biedrze czy Lidlach słychać rosyjski i ukraiński zarówno w poniedziałek jak i niedziele, nie ma tu różnicy.

      • Twoje BEZCZELNE I AROGANCKIE MANIPULACJE są jednym z powodów, dla których zrezygnowałem z komentowania. To jest zupełnie jak Wybiórcza czy TVN, Newsweek czy inne ścierwo. Manipulacja, kłamstwa, naginanie faktów, dorabianie faktów do ideologii. Fakt, że media prawicowe, manipulują, ale to liberalizm, zgniła, quasi-komunistyczna ideologia, która zastąpiła socjalizm w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej, dzisiaj dominuje w mainstreamowych mediach.
        PYTAM SIĘ WPROST – PO CO NAM TE WSZYSTKIE ZAGRANICZNE PASOŻYTY?? Sklepy zagraniczne, imigranci, kołchoz unijny – to wszystko, jedno i to samo. Ja tego syfilisu w moim kraju po prostu nie chcę i traktuje każdego, kto to popiera jak oszołoma ze spranym mózgiem.

        • W kwestii węgierskiej, chciałbym zauwazyć, że Węgry są JESZCZE BARDZIEJ ZNIEWOLONE PRZEZ UE I ZAGRANICĘ NIŻ POLSKA. W dziedzinie handlu, Polska jest jeszcze Polską, ponieważ ok. 52-55% handlu jest w polskich rękach. Na Węgrzech, w Czechach, na Słowacji to jest w okolicach dużo niższych, jakieś 20-30 procent. Faktycznie nie ma w tych krajach, sieci lokalnych, takich jak Polo Market, Stokrotka, Black Red White, Mrówka czy inne. To nic dziwnego, że Węgry nie podołały zakazowi, skoro cały handel jest tam obcy. Inna kwestia to taka, że kołchoz unijny nie pozwoli, aby słabe i biedne kraje z Europy Wschodniej mogły robić co im się podoba. My mamy jedynie konsumować, popierać parady gejowskie, integrację unijnę i od czasu do czasu zagłosować na właściwe „proeuropejskie” siły. Fakty są takie, ze tak jak w przypadku podatku handlowe, UE nie daje nam możliwości prowadzenia własnej polityki. Śmiesznym jest argument mówiący, że w UE można prowadzić narodową politykę, w jakiejkolwiek sferze. Dopiero wyjście z UE lub rozpad tego zdegenerowanego tworu, pozwoli Polsce, Węgrom ale także Niemcom prowadzić taką politykę, jaka będzie dobra DLA ZWYKŁYCH LUDZI. Nie dla kapitalistycznych pasożytów czy pasożytów z dzikich krajów.
          Niestety, ale czasy „otwartości i tolerancji” się skończyły, we wszelkich dziedzinach. Dzisiaj jest już tylko jedna droga, ta, którą podążają Węgry, ale nie dzięki Orbanowi, tylko węgierskim narodowcom z Jobbiku, którzy zmuszają para-pisowski rząd węgierski do prowadzenia pro-węgierskich, suwerennych i racjonalnych działań.
          Każdy kto popiera obecny system społeczno-ekonomiczno-polityczny jaki mamy w Polsce czy Europie jest po prostu komuchem, tudzież marksistą. Psioczenie na komunę i popiera liberalno-marksistowskich oszołomów to po prostu śmiechu warta hipokryzja. Ja nie widzę, żadnej różnicy między obecną „wolną (nie wiadomo nibym od czego) Polską” a PRL. Jest taka sama niewola jak była i handel za komuny a handel w tym unijno-zlewaczałym bantustanie to jedno i to samo.

          • I nie jest to żaden argument ad personam, ale argument przeciwko skomunizowanej polskojęzycznej hołocie, która myśli podobnie do Ciebie Arturze. Widać wyraźnie, że Polacy cały czas PRL mają w głowach. Ja, na szczęście od tego dawno się już uwolniłem, stąd moje poparcie dla tego zakazu.

            • Pan Zbigniew, słusznie mówi, że właśnie żyjąc w komunie dłużej, widzi dokładnie, że ostatnie 25 lat zmian to właściwie kontynuacja PRLu. Różnica polega tylko na tym, że On zdaje się popierać politykę obecnych władz, dla mnie to jest zdecydowanie za mało. Chcę RADYKALNYCH ZMIAN, a „jakichś tam zmian”. Gdyby nie fakt, że mamy tak zidiowciałe społeczeństwo, przeżarte komuną, dawno wszedłbym w politykę i promował wszystko to o czym piszę. Fakt, że media lewicowo-liberalne przypięły by mi od razu łatkę nazisty lub jakiegoś chorego psychicznie oszołoma, ale ja się tego nie boję. Uważam, że pewne rozwiązania zawarte w tym pomyśle związkowców są za daleko idące. Zmiany radykalne, należy wprowadzać stopniowo, krok po kroku. Ci, co nie chca tych zmian, chcą faktycznie zachowania patologicznego status quo.
              Ale ci najgłośniej krytykują to najwięksi hipokryci zarazem. Ot, taki pan Petru i jego sprzedajna partyjka biznesmenów-oszustów(znam kobietę która kandydowała do Sejmu z 1 w Lublinie i nijak nie mogę jej inaczej określić). Wiecznie gada, że chce, „by było jak w Niemczech”. No, to przecież tak właśnie ma być. NIemcy mają ZAKAZ HANDLU ZAPISANY W KONSTYTUCJI, na zasadzie, że każdy land tworzy własne prawo, ale ograniczenie handlu ma charakter konstytucyjny. Co na to łgarz Petru?? No, słucham? Ma być jak w RFN czy jak w NRD?

            • Dziwię się tylko, że używając takiego języka pan Jakub jeszcze nie został zbanowany. Przychodzi i coś o ścierwie mówi i manipulacji. Przecież każdy ma prawo wygłaszać poglądy swoje. Nawet pan ZIBI hehe, a nie to może jednak nadużycie 😛

              • A jak mam inaczej określić MEDIA KTÓRE KŁAMIĄ I MANIPULUJĄ, w dodatku śmią określać się jako „otwarte i tolerancyjne”, a zieją nienawiścią i chamstwem na kilometr??
                Nie jestem hipokrytą, mówię co myślę i nie boję się tego mówić. Dekady kłamstw w czasach powojennych spowodowały już takie dno i zdiowacanie ludzi, że po prostu trudno jest o tym pisać w sposób kulturalny? Ci, co stoją, bronią obecnego, debilnego systemu, śmieją się nam, zwykłym ludziom w twarz. Mówią „będziecie robić co my chcemy i nic nam nie zrobicie”. No, jak pokazał Brexit, który przewidziałem i który od początku popierałem, kłamstwa, manipulacje (zeby była sprawiedliwość z obydwu stron)kiedyś się kończą.
                ILE MOŻNA KŁAMAĆ I MANIPULOWAĆ? Ile można zwykłym ludziom pluć w twarz i traktować ich jak zwykłe, bezmógzowe bydło? To ścierwo trzeba tępić i nie okazywać żadnej litości.

                • Napisałem zresztą, że nie winię samego Artura Michny, ale system w którym się wychował, który tak działa. Napisałem wyraźnie, że te „argumenty” to wypis z medialnych tworów typu Wyborcza, Newsweek czy inne, lewicowo-komuszo-liberalne ścierwo. Chodzi mi tu nie o to, co piszą ale o sposób w jaki to robią. Arogancja, impertynencja, wyniosłość nad innych – to cechuje właśnie takich ludzi. Ostatnio świetnie to pokazali osobnicy nazywający siebie sędziami, jak dla mnie, zwyczajny margines społeczny, który siedzi u koryta od czasów Stalina. To jest ta sama stalinowska manipulacja. A raczej Goebbels się kłania – Potwórzmy kłamstwo 1000 razy i wówczas stanie się prawdą. Tak własnie działają te media i na takim właśnie poziomie są te „argumenty’ Krytyka Kulinarnego. Szkoła propagandy rodem z czasów Goebbelsa i Stalina.

              • Banowanie, zamykanie ust, karanie więzieniem. Niedługo każdy kto nie przyjmuje „oficjalnej linii”, będzie lądował w obozach zagłady. Ot, „wolność osobista” jak na demokrację liberalna przystało.

    • Dyskusja ma charakter IDEOLOGICZNY, dlatego, nie mam zamiaru jej kontynuować. Tym artykułem i tym wpisem udowodniłeś, czysto na białym, swoją opcje polityczno-ideologiczną, która jest może nie tyle „przeciwieństwem” ile „odbiciem lustrzanym” mojej opcji ideologicznej. Zbigniew jako konserwatysta stoi po przeciwnej stronie. Ja, jako narodowiec, staram się łączyć pewne elementy ideologii liberalnej, tj. zorientowanej na interes jednostki z ideologią konserwatywną zorientowaną na interes wspólnoty.
      Dlaczego o tym pisze – w większości dyskusji nie ma możliwości prowadzenia dyskusji na zasadzie argumentów ale ideologii. Mnie, jako politologa i zaciekłego krytyka obecnej systemu w Polsce i na Zachodzie, to po prostu mierzi.
      Większość osób, którzy wyznaje wartości liberalne, myśli SWOJĄ MIARĄ. Tzn. jest tak JA JA UWAŻAM, że jestem. Mimo wszystko, konserwatystom, bliżej do pozycji obiektywnej niż subiektywnej, bo sa bardziej zorientowani, ci świadomi konserwatyści, jak Orban(niestety Kaczyńskiemu bardzo dużo do niego brakuje)na interes wspólny.
      I O TO SIĘ ROZCHODZI – O INTERES OGÓŁU, A NIE JAKICHŚ CYNICZNYCH BYDLAKÓW. Tymi cynicznymi bydlakami są zarówno ci cyniczni panowie z wąsami oraz osoby o poglądach takich jak Ty. Liberał to w moim odczuciu, cyniczny, arogancki, zapatrzony w siebie, bydlak i cham. No, takie mam odczucia po przeżyciu już ponad 30 lat w tym kraju, w narodzie rzekomo konserwatywnym, a faktycznie ultra-liberalnym. Polska gdyby była krajem faktycznie konserwatywnym, jak Węgry, Bawaria, środkowe stany USA, Turcja, Rosja czy chociażby Szwajcaria lub po części Austria, nie miałaby takich problemów jakie ma. Nie byłoby sobiepaństwa i prywaty, gdzie każdy widzi tylko własną dupę i nic poza tym. Ja, wolałbym PRYWATNIE ABY HANDEL W NIEDZIELE BYŁ, ale z racji bycia nacjonalistą, uważam, ze interes ogółu narodowego jest ważniejszy niż mój. Jestem w stanie poświęcić mój własny interes dla dobra ogółu, w tym akurat względzie. I tak zresztą postępuje, właśnie dokonując zakupów – staram się kupować patriotycznie, polskie produkty, wyprodukowane w Polsce, z polskich surowców, polskimi rękoma. Ale czasami gdy się wkurze, działam jak liberał – moja dupa ważniejsza od interesu ogólnego. Wówczas mogę kupować i w niedziele czy jakiekolwiek inne święto co zresztą najczęściej czynię, bo nie istnieje póki co, cos takiego jak „zakaz handlu w niedziele i święta”. Mówimy jedynie o ograniczeniu handlu wielkopowierzchniowego, który w Polsce jest głównie w rękach pasożytniczego kapitału międzynarodowego, który działa wyłącznie w interesie własnej dupy, a nie interesu kraju czy narodu, na którym żeruje. Tesco wynosi się , bo po prostu nie opłaca mu się dalej na Polakach, Słowakach, Czechach czy Węgrach żerować. Ja mogę jedynie temu przyklasnąć i powiedzieć „Nikt po was płakać nie będzie, możecie wypie…ć”

      • Nie muszę dodawać, że patrząc na pozytywne zmiany w otoczeniu międzynarodowym Polski, tj. rozpad tzw. Unii Europejskiej, rozpad systemu powstałego po 1945, powrót do nacjonalizmu i protekcjonizmu, dobrze się dzieje, że takie zmiany, w tym właśnie kierunku, także w Polsce zachodzą.
        Węgry to jedynie jeden z krajów, które idzie w tą stronę, w którą podąża coraz więcej państw i narodów. Anglicy, Francuzi, Niemcy – oni wszyscy mają już dosyć powstałego po 1945 roku systemu liberalnego, narzuconego zresztą przez Anglosasów i marksistowskiego przywiezionego do nas na czołgach, a na zachód Europy przez tamtejszą zlewaczałają „elitę”. To co łączy liberalizm i marksizm to MATERIALIZM.
        I to jest właśnie prawdziwy podział ideologiczny – MATERIALIZM VS ANTYMATERIALIZM. Ja, materialistą nigdy nie byłem, stąd odrzucam zarówno kapitalizm/liberalizm jak i socjalizm/komunizm. Każdemu innemu człowiekowi, też tego życzę, naprawdę człowiek staje się wolny. Wolność od materializmu to prawdziwe człowieczeństwo. A że, oficjalnie to się nazywa „faszyzm” czy też nacjonalizm, to już nie mój problem.

        • Ci co popierają pełny handel w niedziele, to nie żadni KODiarze, jak napisałem powyżej ale MATERIALIŚCI.
          Udowodniłem więc, że Artur oraz kolega mitygator to zwyczajni materialiści, niewolnicy systemu.

    • Co takiego? Projekt Solidarności czy faktyczna możliwość wprowadzenia ograniczenia handlu wielkopowierzchniowego w niektóre niedziele lub doraźnie wszystkie? Bo to 2 różne rzeczy, o których autor tego artykułu o charakterze propagandowym, nie wspomina?
      Ludzką głupotą to jest właśnie to, co się dzieje w niedziele i weekendy w wielkich centrach handlowych czy parkach handlowych. Religia konsumpcjonizmu, która zastąpiła religię sensu stricte. Ja, jako osoba areligijna, agnostyk, choć zdecydowanie pozytywnie ustosunkowany do chrześcijaństwa biblijnego(nowotestamentowego) oraz wierzeń przedchrześcijańskich, uważam za wiekszą głupotę, poddawanie się głupocie materializmu i konsumpcjonizmu który prowadzi, jak pokazuje przykład krajów wysokorozwiniętych do zezwierzęcenia mas ludzkich i faktycznej dewolucji, tj. cofania się ludzi w rozwoju ewolucyjnym. Do tego właśnie, co się wyprawia w Europie Zachodniej, czyli faktycznego zezwierzęcenia/umałpowienia narodów(szczególnie to widać, w Szwecji), prowadzi ta religia.

      • Sam projekt Solidarności jest faktycznie głupi. Ale zazwyczaj tak jest, że projekty „obywatelskie” zazwyczaj są radykalne. Weźmy przykład aborcji, gdzie jest i druga strona, chcą za wszelką cenę narzucić swoje, nazbyt radykalne i chore, czysto ideologiczne pomysły. Karanie więzieniem za jakąkolwiek aborcje jest taką samą głupotą jak jej pełne dopuszczenie „na życzenie”. Podobnie jest z handlem, jaki cel ma mieć karanie więzieniem sklepikarzy i niby kogo miałaby dotyczyć kara, w sytuacji gdy jakiś sklep otworzy się z pracownikami w środku. Kto za to odpowie karnie? Dyrektor firmy, kierownik sklepu czy może zwykłe ekspedientki?
        Tak samo, idiotyzmem jest właśnie to, o czym pisze, niczym nie ograniczony handel w niedziele, tak jak każdy dzień tygodnia. Po to, wymyślono niedziele lub inny dzień tygodnia (np. piątek w islamie), żeby ludzie mieli dzień na siebie i na odreagowanie od podłości świata. Jaką kanalią trzeba być, żeby mówić od razu, że jak ktoś popiera ograniczenie handlu to katol albo inny oszołom. No, trzeba być kapitalistą/wyzyskiwaczem lub marksistą/komunistą. Nie wiadomo co gorsze.
        Dzisiaj byłem w dużej galerii handlowej i faktycznie dużo osób było, ale dam sobie rękę obciąć, że jak jutro jam pojadę, to będzie mniej osób niż w poniedziałek czy wtorek. Cóż, może u nas w Lublinie, ludzie nie są tak jeszcze przeżarci tym komunistyczno-konsumpcjonistycznym gównem jakie idze do nas ze zdegenerowanego, zezwierzącego Eurokołchozu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―