Zurych na dzień – Schober, Sprüngli i Federal

Zurych to europejska stolica kawy i słodyczy ale też doskonała ilustracja sensu podróży koleją – z peronu, bez schodów i tuneli, wchodzi się prosto na starówkę.

Luxemburgerli
Luxemburgerli, Sprüngli, Zurych

To nie był cel mojej podróży, ale skoro miałem szeroki wachlarz opcji powrotu z Włoch do Polski koleją, uznałem, że warto posmakować tradycyjnej szwajcarskiej kawy i miejscowych słodyczy. To była dobra decyzja, bo nie tylko przywiozłem ze sobą pudełko rozkosznych makaroników Luxemburgerli, ale też poznałem smak oryginalnej szwajcarskiej cremy.

Conditorei Schober, Zurych
Kawa w Conditorei Schober, Zurych

Zurych to dobry przystanek na kilka godzin. Dworzec kolejowy znajduje się w samym centrum miasta, a pociągi wjeżdżają niemal na samą starówkę. Wystarczy wyjść z wagonu i bez biegania po schodach i myszkowania po tunelach już jest się na starym mieście.

Conditorei Schober, Zurych
Conditorei Schober, Zurych

Starówka w Zurychu to przykład stonowanej elegancji. Wybrukowane uliczki zachęcają do spacerów, ale jeśli – tak jak ja – wiezie się ze sobą wypełnioną butelkami z piemonckim winem walizeczkę na kółkach, spacer po bruku może być nieco uciążliwy. Na szczęście droga do Conditorei Schober, starej zuryskiej cukierni, zajęła mi z grubsza pięć minut.

Zurych - sklep kolonialny (Schwarzenbach)
Zurych – sklep kolonialny (Schwarzenbach)

Cukiernia znajduje się się przy kameralnym placyku, który naprzeciwko mieści klasyczny sklep kolonialny Schwarzenbach, obecnie należący do tego samego właściciela co Schober. Stary sklep już z zewnątrz wygląda interesująco, ale olśniewa dopiero w środku. Oryginalne regały i półki, drewniane lady, lśniące młynki do kaw, eleganckie szufelki do herbat oraz subiekt, który w eleganckim anturażu i z pełną profesjonalizmu dystynkcją opowiada o pochodzeniu kondymentów i czekolad, równie szarmancko przyjmując złote karty kredytowe podekscytowanych klientów.

Zurych - sklep kolonialny (Schwarzenbach)
Zurych – sklep kolonialny (Schwarzenbach)

Cóż za udogodnienie – te karty! W ogóle nie pomyślałem wcześniej o gotówce i nie zabrałem ze sobą ani jednego franka. Może to nawet i lepiej, bo rachunki łatwiej płacić, gdy nie trzeba odliczać gotówki, tym bardziej że Szwajcaria to nie jest dobra propozycja na oszczędny pobyt. Ale czy można żałować sobie tych dwadzieścia kilka franków za filiżankę klasycznej czekolady i kasztanowy torcik z marcepanem?

Conditorei Schober, Zurych
Mus z płatkiem złota, Conditorei Schober, Zurych

Ależ skąd, wręcz nie wolno! Dlatego poza czekoladą i torcikiem z kasztanów zamówiłem też klasyczką cremę a do niej fantazyjny w formie czekoladowo-karmelowy mus udekorowany płatkiem złota. Przecież samej kawy w tak pięknym miejscu sączyć nie będę!

Torcik kasztanowy, Conditorei Schober, Zurych
Torcik kasztanowy, Conditorei Schober, Zurych

Kawa okazała się zjawiskowa, z trwałą, tygrysią cremą, orzechowa w nosie, czekoladowa w ustach, doskonale wpisująca się w mariaż z podaną do niej ręcznie wyrabianą czekoladką z orzechami. Widniało na niej logo Peclard, dzięki czemu uświadomiłem sobie, że zuryski Schober ma już nowego właściciela.

 

Rzecz zbadałem i rzeczywiście, tradycja rodziny Schober, którą senior rodu zainicjował w 1842 roku, uruchamiając tu czekoladziarnię, była kontynuowana do lat 70. minionego wieku. Wówczas lokal przejęli nowi inwestorzy, ale utrzymali jego klimat i to aż do 2009 roku, kiedy Schober został przejęty przez Michela Peclarda, który odświeżył wnętrze i nad klimat szwajcarskiej kawiarni przedłożył kunszt deseru.

Dlatego nie ma tu już tych monstrualnych kwiatowych kompozycji, które widać na filmie sprzed siedmiu lat. Nie ma już pań w drogich sukienkach i wyrafinowanych toczkach, a panowie nie prezentują złotych klipsów. Zdaje się, że współczesny Schober pod egidą Peclarda jest bardziej kosmopolityczny i wielkomiejski niż ten z filmu. Owszem, dalej są tutaj drożdżowe wypieki, maślane ciasteczka i czekoladowe babeczki, ale nie da się nie zauważyć, że to nie one odgrywają wiodącą rolę. Centralne miejsce w kawiarni zabiera stara wielka lada z eleganckimi acz nowoczesnymi torcikami, na które także i w Polsce nadeszła ostatnio moda. Nic im nie mogę zarzucić, ależ skąd! Moje były wyśmienite, ale Theodor Schober takich pewnie nie podawał.

Sprüngli, Zurych
Sprüngli, Zurych

Miejsce w dalszym ciągu ma swój urok i przyciąga wycieczki, które wsłuchują się w opowieści miejskich przewodników i robią sobie zdjęcia na tle wielkiej czerwonej markizy. Właśnie przed tą markizą, przy stoliku na tarasie, spędziłem dobre dwie godziny i pewnie siedziałbym tam dłużej, ale miałem jeszcze w planie wizytę w cukierni Sprüngli przy Bahnhofstrasse.

Sprüngli, Zurych
Sprüngli, Zurych

To kolejny zuryski klasyk, który słynie ze słodyczy, a w szczególności z wyrabianych w tradycyjny sposób makaroników nazywanych tu Luxemburgerli. Występują w kilku wersjach – z szampanem, z czekoladą, z solonym karmelem, z marakują, z wanilią i z cytryną. Zabrałem ze sobą stosowne pudełeczko, z zazdrością wpatrując się w pyszniące się w gablotkach rękodzieła z czekolady, marcepanu, orzechów i kandyzowanych owoców. Chciałoby się zjeść je wszystkie i natychmiast, a ciastka, rogaliki i torty zabrać na później.

 

Mój dzień w Zurychu zakończyłem w imponującej dworcowej restauracji Brasserie Federal z zaprojektowanym z rozmachem wnętrzem i menu pełnym uroczej szwajcarszczyzny i to nie tylko w sferze kulinarnej, ale też językowej – ot, Hörnli mit Gehacktem czy Röchsti mit Speck. Karta zacna, więc i ludzi pełno. No ale sami zobaczcie – głowizna z ziołowym winegretem, krojona wątróbka cielęca i flaki po tessyńsku. Nie skusilibyście się? Piwo oczywiście mieli doskonałe, ale zaznaczam to z czystej formalności.

Brasserie Federal, Zurych
Brasserie Federal, Zurych

Do Zurychu wrócę jeszcze przy okazji odrębnego tematu – mojej kolejowej odysei po Europie, którą opiszę już wkrótce.

Brasserie Federal, Zurych
Brasserie Federal, Zurych

O zuryskich słodyczach opowiem w najbliższej audycji w JemRadiu. Na zlecenie jednego z stołecznych importerów kawy, będę też na żywo testował trzy jej rodzaje, aby wybrać najlepszą. Ta czynność to „cupping” – zobaczycie, a właściwie usłyszycie, jak przebiega. Jak wcześniej obiecałem, nieco czasu poświęcę tematowi Rogali Świętomarcińskich, ich oburzającej recepturze i godnych nagany praktykach, które prowadzą do tego, że tradycyjny wypiek wysokiej jakości staje się mieszaniną tanich ersatzów. Z Panem Makarym uroczyście zjemy zuryskie makaroniki ze Sprüngli. Dowiemy się też, co goście jednej z moskiewskich restauracji robią na nocniczkach oraz co z przypiętym do bioder przypominającym parówkę przedmiotem chciała zrobić swojej przyjaciółce pewna Brytyjka, ale się jej nie udało. Premiera w środę od 20.00 do 22.00 (powtórki zgodnie z ramówką, którą codziennie można sprawdzić na FB JemRadia). Jak odbierać JemRadio, dowiesz się na www.jemradio.pl

  1. Jeśli ktoś lubi podróże koleją to akurat Szwajcaria, obok Czech jest bardzo dobrym miejscem. Chociaż kraj jest mały, to kolej ma bardzo dobrze rozwiniętą. Kiedyś, gdy jeszcze miałem możliwość jeżdżenia prawie za darmo, pojeździłem trochę z ojcem. Zurych to dobry węzeł kolejowy, chociaż do zwiedzania ciekawsza jest stolica Berno oraz Lozanna czy też mniejsze miejscowości. Generalnie Szwajcaria, to kraj gdzie najciekawsza jest prowincja, zresztą każdy kraj jest taki, może poza takimi państwami, gdzie poza stolicą, niewiele jest ciekawego do zobaczenia (jak Katar, Mongolia czy inne kraje tego typu).
    Akurat firm cukierniczych to w Szwajcarii, jest do groma, ale większość z nich właśnie znajduje się na prowincji, podobnie jak w Bawarii czy Austrii. To zresztą dobry przykład dla Polski, pokazujący, że to właśnie prowincja, a nie duże miasta powinny stać się kołem zamachowym rozwoju gospodarczego, szczególnie w sektorze gastronomiczno-spozywczym. W Polsce niestety, mało kto to rozumie, ale podróż po Szwajcarii, powinna niektórym otworzyć oczy.
    Prowincja, głupcy!

    • W Europie prowincja jest najciekawsza, bo właśnie tam najlepiej dba się o tradycje – są właściwie elementem codzienności, zaś duże miasta – wiadomo – kosmopolityczne i wielokulturowe, coraz trudniej odróżnić jedno od drugiego. Niestety nasza prowincja nijak się ma do tego obrazu – ot, zakup sprzed kilku dni, wygrzebałem z kosza, bo zjeść się tego nijak nie dało – rzekoma drożdżówka z makiem – wiecznie żywa, jakże, a do tego jedzie kwasem (kwasem! – drożdżówka z makiem!) na odległość, kruszonka z margaryny, środek palmowo-cukrzany, do tego cudaczy aromat maślany, który generuje silny smród benzyny – obraz nędzy i rozpaczy. Pies powąchał i poszedł spać. Wrzuciłem do śmietnika. Co tu więcej komentować.

      • Czy o tradycje to nie wiem, bo różnie z tym bywa. Najczęściej to „dbanie o tradycje” jest dosyć powierzchowne i nastawione głównie na zarabianie kasy na turystach.
        Myślę, że jeszcze w takich krajach jak Szwajcaria, Szkocja, Irlandia, Austria, Włochy czy Norwegia lub Finlandia (oczywiście mówię tu o krajach zachodnich)takie rzeczy się dzieją. W pozostałych, to różnie z tym już bywa.
        No, u nas faktycznie, prowincja została zaniedbana i może właśnie dlatego, ci, co powinni o nią dbać, zostali i są zmuszani do wyjazdu do miast lub najczęściej za granicę. Kto ma niby dbać o jakość tych drożdżówek, ludzie z mentalnością PRLu lub post-PRLu, dbający wyłącznie o własną kieszeń? No, chyba, że ktoś młody wyjechał za granicę, wrócił z pieniędzmi(!!!) i chce tu zostać (!), a akurat pracował lub zajmował się własnie piekarnictwem i to w kraju, gdzie dba się o jakość. No, to może tak.
        Na lubelskiej prowincji na szczęscie, o jakość pieczywa to się dba, bo to po prostu element tradycji, Lubelskie to bodajże stolica polskiej tradycji piekarskiej, mówię tu o czasach współczesnych. Ja ostatnio kupuje pieczywo w sklepach piekarnicznych (bo piekarnia to jest, ale daleko)i nie narzekam, ceny bardzo przystępne i akurat testuje pączki, bo na nich można najłatwiej oszukiwać. I jestem bardzo zadowolony, pączek za 1,20-1,30 bardzo dobrej jakości, nie za słodki, nie czuć jakiejś tam margaryny czy czegoś innego. No, ale jak ludzie wolą kupować chłam z marketu, tak jak to napisałem pod poprzednim artykułem (rogala „ala Marcińskie” w Auchan), to nie dziwne, że takie rzeczy się dzieją.
        Dopóki ludzie sami nie zaczną dbać o to co kupują i gdzie, to nie ma co liczyć na zmiany.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―