O tym, jak wykarmiła mnie jabłonka…

… a także grusza i śliwa, ale przede wszystkim o tym, że jesteśmy ślepi na to, co na otacza, czyli nieco tylko kulinarna i na poły bajkowa opowieść z podróży z budującym morałem.

Wycieczka do lasu

Idealna pogoda na rowerowe wycieczki przychodzi późnym latem, gdy skradająca się jesień gania lisy po polach, las zaczyna pachnieć runem a świeży powiew znad Skandynawii skutecznie przepędza męczące afrykańskie powietrze. Słońce przygrzewa, ale nie przypala, bo chowa się za chmurami, na dworze jest rześko, choć nie zimno, a rower aż piszczy, żeby zabrać go na przejażdżkę.

Leśniczówka

Zazwyczaj wyruszam na krótkie wypady, niedaleko od domu, czasem wybieram się do jakiegoś sąsiedniego miasteczka, ale tym razem pojechałem w las. Przejażdżka mijała mi zupełnie beztrosko, minąłem leśniczówkę i jezioro, przejechałem obok trzęsawiska, jakiegoś stawu, potem było kolejne jezioro i jeszcze jedno, a może to samo, tylko z innej strony.

Las i jezioro

Gdy zapuściłem się już na dobre kilkanaście kilometrów, uznałem, że czas zacząć zataczać koło, tym bardziej, że chyba robiłem się głodny i chętnie bym się czegoś napił. Wkrótce pragnienie i głód zaczęły być tak dokuczliwe, że zamiast podziwiać krajobrazy, zacząłem wyobrażać sobie stoły kolacyjne. Bez wątpienia należało coś zjeść i to bezzwłocznie. Ale co?

Mirabelki

Przypomniałem sobie, że jakieś pół godziny stąd rosną mirabelki. Zawsze tam rosły, pamiętałem doskonale, bo jesienią zawsze upojnie pachniały. Miejscowi mówią na nie glupki i w ogóle się nimi nie interesują, toteż glupki spadają sobie swobodnie na ziemię, tworząc żółto-czerwone kobierce. A może spotkam też jakieś po drodze? Z taką nadzieją żywiej nacisnąłem na pedały i podjąłem baczniejszą obserwację otoczenia.

Dzika róża

Pierwszy przedstawił mi się krzak dzikiej róży. – Cześć – zaszeleścił – jestem krzakiem dzikiej róży i choć mam takie ładne czerwone owoce, doskonałe na konfiturę albo na nalewkę, nikt tu do mnie nie przychodzi. Może ty się poczęstujesz? – zapytał. Zatrzymałem się przy krzaku i popatrzyłem na czerwone owoce. Chętnie bym się poczęstował, ale owoc dzikiej róży na surowo to nie najlepszy pomysł. Na przetwory i owszem, choć nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem okazję próbować coś z owoców dzikiej róży. A przecież zanim pojawiają się owoce, są jeszcze kwiaty, z których można utrzeć różaną konfiturę o niezrównanym aromacie.

Czarny bez

Pomknąłem dalej ale już po chwili zatrzymał mnie następny krzak. – To ja – wyszumiał – twój ulubiony czarny bez. Zobacz, ile mam owoców, a braci krzaków są nas tu dziesiątki. Kiedyś robiło się z naszych owoców soki i galaretki. Dziś nikt się nami nie interesuje. – dodał. Rzeczywiście, zauważyłem, że krzak czarnego bzu nie jest sam. Wokół szeleściło jeszcze kilka, a może i kilkanaście podobnych, obficie udekorowanych dorodnymi baldachimami czarnych owoców. Uwielbiam czarny bez, zarówno owoce jak i kwiaty. Kiedy to ostatnio natknąłem się na przetwory z nich? Nie mogłem sobie przypomnieć.

Mirabelki
Mirabelki

Niesłychane, ile tych krzaków nagle wyrosło przy drodze, którą jechałem. Jest jeden, następny, jeszcze jeden i pięć kolejnych, wszędzie wokół dziesiątki krzaków czarnego bzu, a dzikiej róży jeszcze więcej. Zaczęły się też pojawiać mirabelki. – To my! – doniosły zapachem – jesteśmy małe i możesz nas nie zauważyć, ale obok naszych perfum nie przejdziesz obojętnie! – wyszczebiotały. To prawda, mirabelki pięknie pachną, najbardziej kusząco ze wszystkich śliw. Skusiłem się na kilka. Te dojrzałe były miękkie i słodkie, choć nie miały soku. Ale takie właśnie mirabelki są. Wiem, że wychodzą z nich bardzo dobre dżemy, świetnie sprawdzają się też w wypiekach. Ale czy umiałbym wskazać chociaż jedną cukiernię, w której sprzedają mirabelkowe ciasto? Nie umiałbym.

Ciasto z mirabelkami?
Ciasto z mirabelkami? / fot. naersjoen

Pojechałem więc dalej. Wszędzie widziałem teraz mirabelki, czarny bez i dzikie róże. Było ich wszystkich całe mnóstwo, wystarczyło się tylko rozejrzeć. Gdy po jakimś czasie nauczyłem się je odróżniać z oddali, rzuciło mi się w oczy dziwaczne drzewko. Miało owoce przypominające jabłka, więc zerwałem jedno w nadziei, że może uraczę się sokiem. Odgryzłem kawałek, ale nie przypominał jabłka. Był twardy, ścisły, raczej suchy i dość cierpki. Może jeszcze nie dojrzał, a może tak miał smakować. Może taka skondensowana cierpkość dawała ciekawy sok albo dżem? Może dałoby się z niego zrobić jakiś jabłecznik albo nawet destylat? Dziwne to jabłko, zupełnie jak niejabłko. Może pigwowiec?

Pigwowiec?
Pigwowiec?

Zanim zdążyłem się ponownie rozpędzić, trafiłem na przydrożną dziką jabłoń. Obwieszona jak choinka, zachęcała do skosztowania. Kilka żółto-czerwonych owoców leżało pod drzewem. – Te są najlepsze, spróbuj – doradziła. Podniosłem jedno. Pachniało jabłkową słodyczą. Pierwszy kęs żułem badawczo. Miał doskonały, słodko-winny smak, a jego krucha struktura kryła mnóstwo soku. Pyszne! Oto kwintesencja smaku prawdziwego jabłka, owoc prosto z drzewa, nie można sobie wyobrazić lepszego. Zjadłem więc jeszcze dwa.

Dzika jabłoń

Nieco dalej, koło opuszczonego starego domostwa, rosła wielka stara grusza. Pewnie kiedyś gospodyni miała z niej pożytek. Grusza była jednak za duża, żebym mógł dosięgnąć owoców, ale po co sięgać, skoro na miękkiej trawie tuż pod nią leżało ich tyle. – Częstuj się, takich nie znajdziesz w sklepie – wyszumiała na wietrze, zrzucając kolejne kilkanaście dojrzałych maleństw. Pamiętam, jak moja babcia stawiała przede mną kompot z kruszek, jak je nazywała. Miał wyborny smak gruszkowego sadu, zupełnie jak te małe owoce, które pozbierałem z trawy. Były żółte, dojrzałe i choć maleńkie, to oszałamiały zapachem i mocno skoncentrowanym smakiem. Och, byłaby gruszkówka!

Gruszki

Po drodze spotkałem jeszcze kilka jabłonek, z każdej zjadłem przynajmniej jeden owoc. Każdy smakował inaczej. Były charakterne, wręcz szalone i trzeba przyznać, że nie wszystkie były smaczne. Ale owoców o tak wyrazistym smaku nie trafia się w sklepach. Te współczesne muszą przede wszystkim ładnie wyglądać, takie z nich owocowe celebrytki.

Dzika jabłoń

Wróciłem do domu syty smakami, które są na wyciągnięcie ręki, a które poznałem dopiero teraz. Zdumiewające, bo odkryłem, że drzewka mirabelkowe rosną wprost na mojej ulicy. Rośnie tu też półdzika jabłonka z całkiem smacznymi owocami.

Wokół nas żyje sobie równoległy świat, na który staliśmy się ślepi. A wystarczy sięgnąć po jabłko, nawet takie spod jabłonki.

  1. Ano właśnie. Zamiast małpować durne zachowania „z wielkiego świata”, szczególnie z Hameryki i Jełropy, warto się zatrzymać i zobaczyć do jest tuż za rogiem. Od kilku lat uprawiam coś takiego jak turystyka piesza, tygodniowo przechodzę, w miarę możliwości tyle co wynosi maraton i zawsze patrzę co się ciekawego pojawiło w miejcach, niby w ogóle nieciekawych.
    Akurat te miejsca mi się bardzo podobają, nie trzeba wcale jechać aż do Skandynawii by poczuć ten sam klimat. Lasy, pola, sady są stokroć ciekawsze niż te zatrute miasta i zakorkowane drogi i autostrady.

    • To jest typowe, kobiety ciągną do ciepła, mężczyźni do chłodu. Sam tak mam, na samą myśl o upałach, takich co były tego lata, aż mnie trzęsie, jak z chłodu. Mnie polski klimat szczególnie ten suchy na wschodzie, bardzo cieszy. A ta zmienność, ulalala, Polska to jeden z niewielu krajów na świecie mających 6 pór roku, powinniśmy się cieszyć. Afryka może i ciekawa, jako cel podróży, pozwiedzac te wielkie przestrzenie Etiopii czy Tanzanii to owszem ciekawa rzecz, może kiedyś pojadę tam, ale bez biura podróży. Mnie jednak cieszy ten chłód i to wcale nie musi być chłód skandynawski, bo poza daleką północą i Finlandią, tam wcale nie jest zimno (klimat morski, który jest przecież bardziej stateczny niż kontynentalny, gdzie zimy sa mroźne, a lata gorące). 12 lat temu, mało co się nie wybrałem na studia skandynawistyczne, niestety odległość do Gdańska była wówczas dla mnie za duża. Nie mniej jednak, geograficznie i kulturowo mnie ciągnie równie bardzo jak Artura. Ale mierzi jednak polityka, to zlewaczanie, ta polityczna poprawność, tyle tych imigrantów spoza Europy, no jak dla mnie, rzecz bolesna. Ale w połączeniu z Europą Wschodnią, Rosją, krajami bałtyckimi, Białorusią i Ukrainą, gdzie jak powiedział jeden z przywódców „dopóki żyje, dopóty u nas w kraju pedalstwa nie będzie”, Nordycy + Wschód stanowi ciekawą mieszankę. Pamiętajmy, ze korzenie Rosji to założony przez Waregów Nowogród, Ukrainy, Kijów, związków naszych wschodnich sąsiadów oraz Polski z tymi krajami jest multum, śmiem twierdzić, że chyba nawet więcej niż z Europą Środkową, nie mowiąc o Europie Zachodniej (Polska jeszcze ujdzie, bo jakieś tam wpływy niderlandzkie, włoskie, niemieckie czy francuskie są i były, ale Litwa, Białoruś czy Ukraina to już nie za bardzo).
      Z racji tego, że poza kuchnią interesuje się bardzo polityką międzynarodową wokół Polski, to powiem, że mnie akurat cieszy obecny stan na linii Polska-Północ. Czyżby następywało odrodzenie Wielkiej Polski w sojuszu z Wielką Szwecją, jak za Zygmunta Wazy? Oby tylko nas Szwedzi nie wycyckali i nie załatwili jak po Powstaniu Chmielnickiego (dla ignorantów historycznych, mowa o Potopie).

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―