Lekcje Smaku: 7. Uprzedzenia kulinarne

Czyli o niechęci do szpinaku i marchewki.

Lekcje Smaku 7: Uprzedzenia kulinarne

– Eu’Stachy, zbudź się wreszcie! – głos hrabiego Puzdro-Puginałła zdradzał zniecierpliwienie. Pochylony nad szpitalnym łóżkiem barona Poćwierć-Póchacza usiłował wybudzić go z odrętwienia. – Halo! Będę w telewizji, słyszysz? – kontynuował hrabia, potrząsając leżącym, ale ten nie przejawiał zainteresowania. – Co za egoista! – stwierdził z przekąsem i sięgnął po telefon. – Restauracja? Proszę przysłać mi podwójne espresso do pokoju jeden – zaordynował, po czym wyczekał chwilę, oddalając nieco słuchawkę od ucha. Gdy piskliwy głos zamilkł, ponownie przyłożył słuchawkę do ucha i oświadczył – doskonale znam procedury, bo osobiście je zatwierdzałem… Jak to kim jestem? Czy niewyraźnie mówię? Mary-Jan Puzdro-Puginałł, z rady nadzorczej!… Też mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy… Czekam zatem na kawę. Do usłyszenia! – rzucił hrabia, po czym rozłączył się, mrucząc do siebie – Trzpiotka!

espresso
fot. thedailyenglishshow

Kawa przybyła błyskawicznie. Hrabia Puzdro-Puginałł odebrał filiżankę od kelnera i, upewniwszy się o głębi aromatu, poniósł ją pod sam nos leżącego w łóżku barona. Ten zatrzepotał powieką, poruszył kącikiem ust, a wreszcie wydał chrobot. Po chwili otworzył oczy i wymamrotał – Co się dzieje? Gdzie jestem? – W klinice – odpowiedział Puzdro-Puginałł – masz, napij się kawy. Strułeś się jakimś świństwem u Strychniny. Chyba rozum ci odjęło tam jadać. – W klinice? – Eu’Stachy otworzył szerzej oczy – A ty skąd się tu wziąłeś? – Dowiedziałem się od pewnej znajomej… telefonicznie… a właściwie przez sms… – dukał hrabia, chcąc ukryć fakt, że korzysta z porad madame Meliny, która doniosła mu o wypadku za pomocą wysokokosztowego smsa ratunkowego. – Właściwie to przyjechałem podnieść sobie policzki – oświadczył po chwili – bo nieco mi opadły. – Poprawić policzki? – zdziwił się Eu’Stachy, starając się zebrać myśli. – Tak, jesteś w klinice „Moja druga twarz” – odparł hrabia. – O rety – krzyknął Eu’Stachy usiłując podnieść się nieco, ale był zbyt słaby, więc powrócił do pozycji leżącej – Mógłbyś pomóc mi się podnieść? – poprosił hrabiego. – Nie mogę! – odpowiedział Puzdro-Puginałł – przez dwanaście godzin nie wolno mi się nachylać, bo zmiana ciśnienia w zatokach mogłaby spowodować deformację. – A co ty tak z tymi policzkami? – zainteresował się Eu’Stachy. – Już mówiłem, ale nie słuchałeś – odparł hrabia z przekąsem – ale powtórzę, bo to ważne. Otóż wybieram się do telewizji. Wystąpię w znanym programie kulinarnym. – No proszę! – wykrzyknął Eu’Stachy, sięgając po stojący na stoliku talerzyk z pączkami. – Pączka chyba mógłbyś mi podać? – Myślałem, że jesteś poważnie chory i potrzebujesz wsparcia – zauważył ironicznie hrabia, podsuwając talerzyk Eu’Stachemu – ale najwidoczniej nie potrzebujesz, skoro od ważnej informacji bardziej interesuje cię pączek! – Trzy pączki – sprecyzował Eu’Stachy, sięgając po drugiego. – Jestem głodny, a poza tym ja się w telewizji w ogóle nie widzę. – No to się zobaczysz – odparł prędko hrabia i, badawczo wpatrując się w Eu’Stachego dodał – bo zgłosiłem i ciebie! – Mnie? – zakasłał Eu’Stachy, krztusząc się kęsem z wrażenia. – Tak – skwitował hrabia. – Będziesz degustował za mnie potrawy w konkursie, bo wiesz, jak ja znoszę degustacje. – Degustował? – zdziwił się Eu’Stachy. – Czy nie widzisz, że właśnie się rozchorowałem? – Widzę, że pochłonąłeś już trzy duże pączki smażone na smalcu – skomentował Puzdro-Puginałł – a nadto leżysz w prywatnej klinice. Nie wystawiaj na próbę mojej dobroci, bo zaraz dostaniesz rachunek!

Kulinarne duchy przeszlosci - pączki

– No nie irytuj się tak, przecież pójdę – zgodził się Eu’Stachy. – Ale jakim cudem znalazłem się w klinice kosmetycznej? – zapytał po chwili namysłu. – Kazałem cię tu przewieźć ze szpitala miejskiego – wyjaśnił Puzdro-Puginałł. – Leżałeś między wenerykiem a gangrenowcem. Wolałbyś tam zostać? – Wszystko jedno, byle mógłbym coś zjeść – oznajmił Eu’Stachy w odpowiedzi. – Jestem nadal głodny. Możesz mi zamówić na przykład pieczoną golonkę z chrzanem z waszej restauracji?

Hrabia przybrał zdegustowaną minę, ale sięgnął po telefon – Restauracja? – rzucił do słuchawki – Proszę mi jeszcze przysłać porcję Crêpes Suzette, ale z Grand Marnier a nie z Cointreau! – zaordynował, po czym zwrócił się do Eu’Stachego – Chyba jeszcze bredzisz w gorączce. Dostaniesz naleśniki a nie golonkę. – Może być, byle nie ze szpinakiem, bo na samą myśl zbiera mi się na wymioty – odparł Eu’Stachy, lekko blednąc na twarzy. – Nawet nie żartuj – przestraszył się hrabia – wiesz, ile kosztują nasze pościele? – Ach, tylko tak powiedziałem – zmitygował się Eu’Stachy, na powrót przybierając rumieńców – po prostu nie lubię szpinaku, tak samo jak ty nie lubisz schabu z ananasem. – Eu’Stachy! – obruszył się Puzdro-Puginałł – Po pierwsze powinieneś wiedzieć, że Crêpes Suzette są z likierem pomarańczowym, a po drugie mój wstręt do schabowego z ananasem ma podłoże ideologiczne. To gwałt na tradycji i hańba dla polskiej kuchni. Za to ty – tu hrabia wymierzył oskarżycielski palec w kierunku Eu’Stachego – jadasz wszystko. Pójść do „Ciupy” Niny Strych? Nie słyszałeś o zatruciach u niej? Nie słyszałeś o tajemniczych zgonach jej klienteli? A o nieżyjących pięciu mężach też nie słyszałeś? Eu’Stachy, przecież ty też się tam strułeś!

Listę zarzutów Puzdro-Puginałła przerwało nadejście kelnera z tacą. – Ech, szkoda gadać – westchnął Eu’Stachy, chwytając za posrebrzane sztućce – lepiej zjem te naleśniki.

Naleśnik
fot. askmir

Eu’Stachy oddał się pochłanianiu naleśników z pomarańczowym likierem, gdy z korytarza dał się słyszeć dziwny hałas. – Ktoś chyba uderza taranem w drzwi wejściowe na oddział – stwierdził hrabia i wyjrzał na korytarz. Szybko schował głowę i zaaferowanym tonem doniósł Eu’Stachemu – Wyobraź sobie, że to ta wariatka. Dobija się do drzwi na piętrze – rzekł, po czym ponownie sięgnął po telefon – Kierownik ochrony? – zapytał, a gdy uzyskał potwierdzenie kontynuował – Puzdro-Puginałł w pokoju jeden. Jestem z bardzo ważnym gościem po poważnej plastyce obu małżowin, a obok awanturuje się jakaś wiedźma. Stoi przed wejściem na oddział przy automatycznych szklanych drzwiach, uderza w nie drewnianą laską i pięściami. Hałas może poważnie naruszyć jeszcze świeżą i bardzo kosztowną plastykę mojego gościa. Proszę natychmiast usunąć tę histeryczkę! – Nina Strych? – dopytał Eu’Stachy, wolno przeżuwając ostatni kęs naleśnika. – We własnej osobie – odparł Puzdro-Puginałł, odkładając telefon – ale sprawa już załatwiona. Opowiadaj teraz, jakie licho pokierowało cię do jej baru.

Gdy Eu’Stachy podjął opowieść o swoim spotkaniu z Niną Strych, do szpitalnego pokoju wkroczył umundurowany kurier z paczką. – Przesyłka dla pana Eu’Stachego Poćwierć-Puchacz! – zameldował na progu. – A cóż to takiego? – zainteresował się baron, przerywając opowieść. – Miałem przekazać pudełko i odczytać liścik – odparł kurier, rozwijając kartkę, z której ostatecznie odczytał – Od filigranowej bogini kobiecego wdzięku dla szlachetnego męża z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia! – Męża? – Eu’Stachy nie krył podenerwowania – Jakiego męża? – Szlachetnego, proszę pana – odpowiedział kurier, kończąc grzecznym skinieniem głowy. – Czy tę przesyłkę przekazała może ta pani, która awanturowała się przed chwilą przed wejściem? – zapytał hrabia. – Panowie wybaczą, ale ta pani prosiła o dyskrecję, honorowo deponując u mnie banknot o znacznym nominale, więc nie mogę tego potwierdzić – oświadczył kurier, po czym, badawczo rozglądając się wokół, dodał szeptem – chyba że za stówkę. – Ale chwileczkę – wtrącił Eu’Stachy, wyjmując z przesyłki niewielki słoik – To wszystko wyjaśnia. Na słoiczku jest naklejka „Domowa konfitura z senesu” i logo kantyny „Ciupa”. – A więc to jednak od niej – skonstatował hrabia, wręczając kurierowi pięćdziesięciozłotowy napiwek, który ten przyjął zaskakująco niechętnie. – Honorowo należy się jeszcze drugie pięćdziesiąt, tak jak się umawialiśmy – oświadczył, ani myśląc o opuszczeniu pokoju.

konfitura
fot. lellexindo

Choć hrabia nie zwykł szczędzić grosza, to nie uważał, że zaszła przesłanka do wręczenia kurierowi żądanej przez niego kwoty. Ponieważ jednak szybko przeliczył, że własną opinię ceni wyżej niż owa kwota, po krótkiej wymianie zdań na temat honorowego rozwiązywania spraw wręczył kurierowi stosowny banknot, zamaszystym gestem wskazując mu drzwi. Zaraz potem ponownie sięgnął po telefon, zaaferowanym głosem komunikując – Kierownik ochrony? Ponownie Puzdro-Puginałł z pokoju jeden. Mój ustosunkowany przyjaciel, o którym już wspominałem, więc nie będę się powtarzał, poinformował mnie właśnie, że dosłownie przed chwilą, gdy ja bawiłem w toalecie, został zuchwale okradziony poprzez wyłudzenie… Właśnie tak, zuchwale okradziony poprzez wyłudzenie!… Czy znam sprawcę? Oczywiście że znam, w przeciwnym razie bym do pana nie dzwonił! To posłaniec kurierski w stroju roboczym. Schodzi teraz na dół, za chwilę będzie przy wyjściu. Ma przy sobie dwie pięćdziesiątki i banknot o większym nominale. Zdejmijcie go i skasujcie mu te banknoty. Te dwie pięćdziesiątki odbiorę osobiście w portierni, gdy będę wychodził, a banknot o wysokim nominale zachowajcie dla siebie.

Gdy Mary-Jan Puzdro-Puginałł odetchnął po zakończonej rozmowie, zauważył, że Eu’Stachy nie tylko wyjął otrzymany słoiczek z pudełka, ale zdążył go całkowicie opróżnić. – Czyś oszalał? – wykrzyknął, kierując się do łóżka Eu’Stachego. – Chciałem tylko posmakować – wybełkotał baron, po czym pobladł i to znacznie wyraźniej niż jeszcze przed chwilą. Mętny wzrok i na wpół otwarte usta barona nie zwiastowały niczego dobrego. Puzdro-Puginałł błyskawicznie zdał sobie sprawę, że nadchodzi niepożądane wydarzenie gastryczne. Musiał działać bezzwłocznie. W obawie o stan kunsztownie haftowanych pościeli, wcisnął więc brzęczyk wzywający pielęgniarkę i zawołał w kierunku drzwi – Siostro, basen!

Czy niechęć hrabiego Puzdro-Puginałła do schabowych z ananasem ma takie samo źródło jak niechęć Eu’Stachego do szpinaku? Dlaczego niektórzy nie lubią potraw, które powszechnie uznawane są za smaczne? Czy taką niechęć da się zmienić?

Nie lubię czosnku, nie lubię cebuli, nie lubię szpinaku, nie lubię marchewki – któż nie spotkał się z takimi deklaracjami przy stole? Biesiadnicy zazwyczaj krzywią się na warzywa i jarzyny, choć niektórzy nie jadają niektórych owoców, inni mięs, a jeszcze inni ryb. Oświadczają, że nie lubią ich i już. Źródeł takich deklaracji należy szukać w dzieciństwie, kiedy to mały człowiek dopiero zaczyna kształtować swoje podniebienie. Jeśli wówczas trafi na źle przygotowane składniki, na wiele lat może stracić nimi zainteresowanie, sądząc, że nie warto ich jadać w żadnej postaci.

szpinak w liściach
fot. internetbasedmom

Ten fenomen najlepiej ilustruje wyjątkowo powszechna niechęć do szpinaku, jarzyny, która dziś zbiera pozytywne recenzje od osób, które zjadły ją przygotowaną zgodnie ze sztuką. Te same osoby bardzo często przyznają, że w przedszkolu podawano im szpinak w formie pozbawionej smaku burej brei. Podobne wspomnienia generują też inne jarzyny a nawet całe dania. Być może dawniej sądzono, że przyprawy mogą dzieciom szkodzić. Może kucharki przedszkolne nie przywiązywały wagi do smacznego gotowania, ograniczając się do sprostania wymogom dietetyki. Kto wie, wszak nonsensy kulinarne ze schabowymi z egzotycznymi owocami i sałatkami z kapusty pekińskiej na czele, wciąż trzymają się dobrze i straszą w polskich garkuchniach do dziś. Propozycje tego typu oczywiście świadczą o braku kulinarnej intuicji, estetyki i pomyślunku kucharza i absolutnie nie warto dawać im najmniejszej szansy. Natomiast do przygotowanych zgodnie ze sztuką oraz poczuciem smaku jarzyn, zup i mięs warto przynajmniej spróbować się przekonać.

Krytyk Kulinarny Artur Michna

Krytyk kulinarny radzi:

Jeśli nie lubisz szpinaku, ale jesteś ciekawy, dlaczego inni chętnie go jadają, kup szpinak w brykietach albo świeże liście, jeśli akurat są dostępne. Na patelni przesmaż pokrojony w kostkę boczek albo gotowaną szynkę, dodaj nieco siekanego czosnku, po czym dorzuć szpinak, dopraw solą, pieprzem i gałką muszkatołową. Zjedz, a zobaczysz, że szkoda pozbawiać się dostępu do ciekawych smaków na własne życzenie tylko dlatego, że kulinarny ignorant zraził cię kiedyś do jakiegoś produktu.

  1. Miałam taki uraz do leczo, które zjadłam raz w postaci rozgotowanej, jednorodnej brei. Ostatnio spróbowałam czegoś, co również nazwane zostało leczo, a składało się z apetycznej mieszanki warzyw z ziołami, uduszonych w jednym garnku. Było pyszne!

    Do wielu rzeczy się tak przekonałam, kiedy zaczęłam sama gotować. Czego każdemu życzę 🙂

    • Ja tak miałem z forszmakiem, którego nigdy nie lubiałem, wolałem leczo. Ale dzisiaj jest dokładnie na odwrót. Mam złotą zasadę, że aby coś spróbowac, trzeba to zjeść lub wypić 2 razy, czasem 3. Pierwszy smak jest zawsze fałszywy, bo nie wiemy przecież czego się spodziewać.

  2. Też uważam, że wszystkiego powinno się spróbować i to nie raz a najlepiej 2-3, jak wspomina Jakub. Włączając w to egzotyki w stylu owady i inne tzw. „paskudztwo” !!!

  3. Próbowanie „paskudztwa” już przydarzyło się bohaterom Lekcji Smaku, a przydarzy się też im jeszcze w znacznie większej skali w kolejnych przygodach – czy z korzyścią czy ze szkodą, poczekajmy na rozwój akcji. Niemniej już samo określenie „paskudztwo” w sposób zasadniczy sugeruje, jak należy do czegoś takiego podchodzić. Warto przy okazji zauważyć, że paskudztwem – w oczach obserwatora – docelowo nigdy nie będzie składnik z jego bezpośredniego kulturowego środowiska naturalnego powiększonego o przypisane mu makrośrodowisko. Zwróćmy uwagę, że zarówno leczo, jak i forszmak doskonale wpisuje się w tę zasadę.

    Potwierdzam zatem opinię Olgi, Jakuba i Niewściekłego, a skoro tak już sobie potwierdzamy, to dodam, że sam w wieku przedszkolnym żywiłem awersję do szipinaku, choć nie dlatego, że mi nie smakował, wystarczyło, że większość dzieci wyciągała języki, wykrzywiała buzie i emitowała „ble”. Mój zaś przykład w odniesieniu do skali makro to oliwki, których w początkach lat 90.absolutnie nie mogłem zrozumieć, dopóki zjadłem je we włoskich (początkowo) potrawach. Wówczas sens oliwki stał się dla mnie jasny, a ja zacząłem też sięgać to te bardziej wyrafinowane (początkowo w Polsce rzeczywiście mieliśmy te najbardziej kiepskie, zresztą dziś też szeroko dostępne), z poświadczonym miejscem pochodzenia, z pestką, różnych odmian i dziś już umiem rozpoznawać ich niuanse.

    • Z oliwkami miałem tak samo, do niedawna też z kaparami. Dzisiaj te drugie wolę nawet od tych pierwszych. Tak jak wspomniałeś, dużą rolę odgrywa problem kulturowy, tak jest np. z psiną lub kociną. Ludzie zarzekają się, że nigdy tego nie zjedzą, bo mają w głowie, zapisane, że to jest „be”. Pierwsze zasmakowanie jest najgorsze zawsze, bo wówczas, mózg się dopiero przyzwyczaja do nieznanego, czasem „paskudnego” smaku. Albo się ten smak potwierdza albo następuje efekt „zonk”, czyli jednak nie takie złe. Trzeba jakiś czas odczekać i spróbować jeszcze raz, potem raz jeszcze. Psiny i kociny nie jadłem, ale to dlatego, że nie mam jakoś ochoty na nic koreańskiego czy chińskiego, po prostu za daleki dystans kulturowo-geograficzny. Japończycy słyną z niechęci do europejskich produktów i potraw, które nam wydają się oczywiste. Myślę, że to jest powszechne na świecie, ale wraz z globalizacją, będzie większa szansa na łatwiejszy dostęp do takich „paskudztw”. Mięso z krokodyli, antylop czy innych afrykańskich zwierząt jest już do kupienia w Europie, chociaż jest arcydrogie, nawet nie dlatego, że drogie w imporcie czy pozyskiwaniu, ale właśnie ze względu na niechęć klientów do takich rzeczy i pewną „ekstrawagancję” związaną z szeroko pojętą egzotyką.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―